Rozdział dwudziesty trzeci
- Odpoczęłaś? - drzwi pokoju otwierają się i do środka wchodzi Lucas.
- Trochę - odpowiadam i siadam na łóżku. Przecieram zaspane oczy dłońmi. Tyle co się obudziłam po krótkiej drzemce. - A co? - dodaje i przykładam dłoń do ust tłumiąc ziewnięcie. Brunet śmieje się gardłowo.
- Pomyślałem, że może bym ci pokazał kilka ciekawych miejsc - wzrusza ramionami. Uśmiecha się delikatnie i wkłada dłonie do kieszeni spodni.
- Emmm... chętnie. Tylko się trochę ogarnę - kiwam delikatnie głową.
On wychodzi, ja wstaję z łóżka.
- Acha. I jeszcze jedno. Od razu po mini wycieczce po mieście idziemy na koncert - dodaje zza drzwi.
- Okay - mówię głośniej żeby usłyszał.
Podchodzę do plecaka i wyciągam z niego ubrania. Przebieram się z koszuli do spania, w ubrania w których miałam iść na koncert. Spoglądam na swoje odbicie w dużym lustrze, które wisi na szafie i siadam przed nim ze szczotką w ręce. Rozczesuję włosy i robię z nich fale warkocz* . Nie będą mi przynajmniej spadać na twarz jak będziemy szaleć w klubie słuchając zespołu przyjaciela Lucasa. Uśmiecham się pod nosem i wstaję z podłogi. Odkładam szczotkę do kosmetyczki, zasuwam plecak i wychodzę z pokoju. Na wprost drzwi stoi brunet, oparty o ścianę z dłońmi w kieszonkach.
- Nareszcie - uśmiecha się.
- Nareszcie? Tylko jakieś trzy, cztery minuty - udaję oburzenie. Wywracam oczami. Ze śmiechem schodzimy na dół.
- Wychodzimy. Wrócimy późnym wieczorem, jak nie około północy - mówi stając w progu kuchni.
- Dobrze - jego mama skina głową. - Uważaj na siebie i bądź ostrożny.
- Mamo - jęczy. - Nie jestem już małym dzieckiem. Poradzę sobie. Umiem o siebie zadbać. Pa - nie czekając na jej odpowiedź ciągnie mnie w stronę drzwi. Po drodze do nich ubieram trampki na stopy.
- Więc gdzie mnie zabierasz? - pytam i uśmiecham się, bo splata nasze palce. To takie słodkio-fajno-uroczo-boskie uczucie.
- Najpierw Giant Eyeball, potem Fountain Place, następnie Klyde Warren Park i na końcu Dallas Drive Sculptures - wymienia. - Możliwe, że do Fountain Place pójdziemy jeszcze na chwilę po koncercie, jest tam zajebiście nocą, gdy jest ciemno.
- Brzmi fajnie - uśmiecham się.
Idziemy, a on co jakiś czas wskazuje domy i opowiada o swoim dzieciństwie w Dallas i o tym jak pakował się w kłopoty z kolegami.
- O, a raz jak byłem u Jaugheda, to wpadliśmy na pomysł zbudowania fortecy na drzewie w ogrodzie. Jako, że nie mogliśmy znaleźć nic co by przypominało łuki. Aż tu nagle nas olśniło. Było nas pięciu Jaug przyniósł piłkę ręczną do drzewa. Dwóch chłopaków zostało na czatach, a ja Jaugh i Sam zakradliśmy się do ogrodu sąsiada i ucięliśmy mu gałązki z dziesięciu drzewek tyle co posadzonych dzień wcześniej. Każdy miał jeden łuk i jedną strzałę. Bawiliśmy się tak dopóki nie usłyszeliśmy krzyku tego gościa. Wpadł wściekły do ogrodu, w którym się bawiliśmy i zaczął nas ścigać krzycząc na nas - śmieje się na kolejną z jego historii.
- Ale był z ciebie niegrzeczny chłopiec.
- Maleńka. To dopiero początki - puszcza mi oczko. Śmieje się pod nosem.
- Jesteśmy na miejscu.
Wychodzimy z uliczki i wchodzimy na plac z trawą i alejkami otoczony ogromnymi wieżowcami . Na środku jest ogromna piłka oko.
- Wow - tylko tyle jestem w stanie powiedzieć z dużym uśmiechem na twarzy. Oko jest śliczne i duże. Lucas ciągnie mnie bliżej w jego stronę. -Mogę go dotknąć? - pytam podekscytowana.
- Jasne. Śmiało - wskazuje ręką w jego stronę. Wyciągam dłoń przed siebie i dotykam sztucznego materiału, z którego jest zrobione to ogromne, sztuczne oko. - Daj telefon zrobię ci zdjęcie.
Z ociąganiem podaje mu urządzenie i staje przy niebieskich tęczówkach. Wystawiam dwa oki z kciuków i uśmiecham się głupkowato do aparatu telefonu. Zmieniam kilka razy pozę, a brunet śmieje się pstrykając mi fotki.
- Chodź. Jedno razem - proszę go i ciągnę za rękę.
- Nie - opiera się.
- Noooo... ładnie proszę - robię słodkie oczka.
- No dobra - wzdycha z uśmiechem i przełącza na przedni aparat. Otacza mnie ramieniem, przyciąga bliżej siebie i robi zdjęcie.
- Jeszcze jedno. Tylko się uśmiechnij - szturcham go w żebro.
- Dobrze proszę pani - wystawia mi język i uśmiecha się do aparatu.
- No chodź. Podsadzę cię i zrobię ci takie piękne zdjęcie - Lucas po raz kolejny próbuje mnie przekonać żebym pozwoliła się mu podsadzić na dużą rzeźbę byka.
- Nie - kręcę przecząco głową i zaplatam ręce pod piersiami. Cofam się o mały kroczek. - Nie ma mowy. Mogę stanąć z boku.
- Uparta jak osioł - pokonuje dzielącą nas odległość i bierze mnie na ręce. Unosi mnie wyżej, a ja opieram dłonie na jego ramionach żeby czuć się pewniej. Sadza mnie na grzbiecie sztucznego zwierzęcia. Próbuje się zsunąć, ale przytrzymuje mi nogi za kolana popychając mnie w tył.
- No okay - poddaje się i uśmiecham. - Ale siadasz obok - poklepuje miejsce na grzbiecie obok siebie. Podskakuje i siada obok mnie. Wyciąga rękę przed siebie, uśmiechamy się i robi kolejne zdjęcie.
- Czas się zmywać. Za godzinę szósta, pół godziny będziemy iść - zsuwa się z grzbietu zwierzęcia i łapie mnie za biodra. Opieram dłonie na jego ramionach gdy mnie ściąga.
- Mogłam zejść sama - przypominam. Stawia mnie na ziemi i nie puszcza. Pochyla się i składa na moich ustach delikatny pocałunek, który oddaję.
- Wiem, ale chciałem to zrobić - puszcza mi oczko, łapie za rękę i idziemy dalej.
****
* zdjęcie w mediach
Rozdział poprawiła: Divergent_2003
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro