Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział dwudziesty trzeci

- Odpoczęłaś? - drzwi pokoju otwierają się i do środka wchodzi Lucas.

- Trochę - odpowiadam i siadam na łóżku. Przecieram zaspane oczy dłońmi. Tyle co się obudziłam po krótkiej drzemce. - A co? - dodaje i przykładam dłoń do ust tłumiąc ziewnięcie. Brunet śmieje się gardłowo.

- Pomyślałem, że może bym ci pokazał kilka ciekawych miejsc - wzrusza ramionami. Uśmiecha się delikatnie i wkłada dłonie do kieszeni spodni.

- Emmm... chętnie. Tylko się trochę ogarnę - kiwam delikatnie głową.

On wychodzi, ja wstaję z łóżka.

- Acha. I jeszcze jedno. Od razu po mini wycieczce po mieście idziemy na koncert - dodaje zza drzwi.

- Okay - mówię głośniej żeby usłyszał.

Podchodzę do plecaka i wyciągam z niego ubrania. Przebieram się z koszuli do spania, w ubrania w których miałam iść na koncert. Spoglądam na swoje odbicie w dużym lustrze, które wisi na szafie i siadam przed nim ze szczotką w ręce. Rozczesuję włosy i robię z nich fale warkocz* . Nie będą mi przynajmniej spadać na twarz jak będziemy szaleć w klubie słuchając zespołu przyjaciela Lucasa. Uśmiecham się pod nosem i wstaję z podłogi. Odkładam szczotkę do kosmetyczki, zasuwam plecak i wychodzę z pokoju. Na wprost drzwi stoi brunet, oparty o ścianę z dłońmi w kieszonkach.

- Nareszcie - uśmiecha się.

- Nareszcie? Tylko jakieś trzy, cztery minuty - udaję oburzenie. Wywracam oczami. Ze śmiechem schodzimy na dół.

- Wychodzimy. Wrócimy późnym wieczorem, jak nie około północy - mówi stając w progu kuchni.

- Dobrze - jego mama skina głową. - Uważaj na siebie i bądź ostrożny.

- Mamo - jęczy. - Nie jestem już małym dzieckiem. Poradzę sobie. Umiem o siebie zadbać. Pa - nie czekając na jej odpowiedź ciągnie mnie w stronę drzwi. Po drodze do nich ubieram trampki na stopy.

- Więc gdzie mnie zabierasz? - pytam i uśmiecham się, bo splata nasze palce. To takie słodkio-fajno-uroczo-boskie uczucie.

- Najpierw Giant Eyeball, potem Fountain Place, następnie Klyde Warren Park i na końcu Dallas Drive Sculptures - wymienia. - Możliwe, że do Fountain Place pójdziemy jeszcze na chwilę po koncercie, jest tam zajebiście nocą, gdy jest ciemno.

- Brzmi fajnie - uśmiecham się.

Idziemy, a on co jakiś czas wskazuje domy i opowiada o swoim dzieciństwie w Dallas i o tym jak pakował się w kłopoty z kolegami.

- O, a raz jak byłem u Jaugheda, to wpadliśmy na pomysł zbudowania fortecy na drzewie w ogrodzie. Jako, że nie mogliśmy znaleźć nic co by przypominało łuki. Aż tu nagle nas olśniło. Było nas pięciu Jaug przyniósł piłkę ręczną do drzewa. Dwóch chłopaków zostało na czatach, a ja Jaugh i Sam zakradliśmy się do ogrodu sąsiada i ucięliśmy mu gałązki z dziesięciu drzewek tyle co posadzonych dzień wcześniej. Każdy miał jeden łuk i jedną strzałę. Bawiliśmy się tak dopóki nie usłyszeliśmy krzyku tego gościa. Wpadł wściekły do ogrodu, w którym się bawiliśmy i zaczął nas ścigać krzycząc na nas - śmieje się na kolejną z jego historii.

- Ale był z ciebie niegrzeczny chłopiec.

- Maleńka. To dopiero początki - puszcza mi oczko. Śmieje się pod nosem.

- Jesteśmy na miejscu.

Wychodzimy z uliczki i wchodzimy na plac z trawą i alejkami otoczony ogromnymi wieżowcami . Na środku jest ogromna piłka oko.

- Wow - tylko tyle jestem w stanie powiedzieć z dużym uśmiechem na twarzy. Oko jest śliczne i duże. Lucas ciągnie mnie bliżej w jego stronę. -Mogę go dotknąć? - pytam podekscytowana.

- Jasne. Śmiało - wskazuje ręką w jego stronę. Wyciągam dłoń przed siebie i dotykam sztucznego materiału, z którego jest zrobione to ogromne, sztuczne oko. - Daj telefon zrobię ci zdjęcie.

Z ociąganiem podaje mu urządzenie i staje przy niebieskich tęczówkach. Wystawiam dwa oki z kciuków i uśmiecham się głupkowato do aparatu telefonu. Zmieniam kilka razy pozę, a brunet śmieje się pstrykając mi fotki.

- Chodź. Jedno razem - proszę go i ciągnę za rękę.

- Nie - opiera się.

- Noooo... ładnie proszę - robię słodkie oczka.

- No dobra - wzdycha z uśmiechem i przełącza na przedni aparat. Otacza mnie ramieniem, przyciąga bliżej siebie i robi zdjęcie.

- Jeszcze jedno. Tylko się uśmiechnij - szturcham go w żebro.

- Dobrze proszę pani - wystawia mi język i uśmiecha się do aparatu.


  - No chodź. Podsadzę cię i zrobię ci takie piękne zdjęcie - Lucas po raz kolejny próbuje mnie przekonać żebym pozwoliła się mu podsadzić na dużą rzeźbę byka.

- Nie - kręcę przecząco głową i zaplatam ręce pod piersiami. Cofam się o mały kroczek. - Nie ma mowy. Mogę stanąć z boku.

- Uparta jak osioł - pokonuje dzielącą nas odległość i bierze mnie na ręce. Unosi mnie wyżej, a ja opieram dłonie na jego ramionach żeby czuć się pewniej. Sadza mnie na grzbiecie sztucznego zwierzęcia. Próbuje się zsunąć, ale przytrzymuje mi nogi za kolana popychając mnie w tył.

- No okay - poddaje się i uśmiecham. - Ale siadasz obok - poklepuje miejsce na grzbiecie obok siebie. Podskakuje i siada obok mnie. Wyciąga rękę przed siebie, uśmiechamy się i robi kolejne zdjęcie.


- Czas się zmywać. Za godzinę szósta, pół godziny będziemy iść - zsuwa się z grzbietu zwierzęcia i łapie mnie za biodra. Opieram dłonie na jego ramionach gdy mnie ściąga.

- Mogłam zejść sama - przypominam. Stawia mnie na ziemi i nie puszcza. Pochyla się i składa na moich ustach delikatny pocałunek, który oddaję.

- Wiem, ale chciałem to zrobić - puszcza mi oczko, łapie za rękę i idziemy dalej.



****

* zdjęcie w mediach

Rozdział poprawiła: Divergent_2003










Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro