Rozdział dwudziesty drugi
- Zamówienie numer 98 - woła kobieta. Spoglądam na paragon.
- To nasze - mówię do Lucasa. - Idziesz ty czy ja?
- Ja pójdę - uśmiecha się i wstaje od stolika. Wraca niosąc tacę z naszym zamówieniem.
Wkładam rureczkę do pojemnika z pepsi i pociągam przez nią troszkę napoju. Rozpakowywuję snack wrapa i zaczynam go jeść.
- Dobre.
- Bardzo - potwierdzam jego słowa ze skinieniem głowy.
- Została nam jeszcze jakaś niecała godzina. Droga jest dobra. Wydaje mi się że będziemy chwilę po pierwszej już na miejscu. Odpoczniemy i potem pokażę ci kilka miejsc. Jeżeli masz ochotę oczywiście.
- Z tobą zawsze - uśmiecham się i rozwijam kawałem opakowania żeby było mi lepiej jeść.
- Czy to jakaś propozycja - pochyla się nad stołem i spogląda na mnie sugestywnie poruszając brwiami.
- Jakże by inaczej - śmieję się. Kręci głowa z uśmiechem i prostuje się.
- Dawno mnie tam nie było - wzdycha. - Mam nadzieję, że Francesko jeszcze mnie pozna.
- Kim jest Francesko? - pytam zaciekawiona.
- Mój przyjaciel, a za razem perkusista w zespole. To od niego mam bilety.
- Długo go znasz?
- Przeprowadził się z Włoch do Dallas jak miałem osiem lat. Pobiliśmy się w parku w piaskownicy o samochodzik. Nasze mamy próbowały złagodzić sytuację. Jako przeprosiny moja mama zaprosiła jego rodzinę do nas, a potem jego mama naszą rodzinę do nich. Tak się zaczęło. Co sobota jedliśmy razem kolację. Mieszkali dwa domy dalej. Chcąc nie chcąc zaprzyjaźniliśmy się i trwa to do teraz - wzrusza ramionami. - A ty jak poznałaś Britt?
- Emmm... to było dość dziwne poznanie - śmieję się pod nosem na wspomnienie tego dnia. - Bawiłam się w ogrodzie. Miałam pieska i nabrudził on na trawniku. Ja jako mała dziewczynka, nie do końca wiedziałam co mam z tym zrobić. Wiedziałam, że posprzątać. No ale gdzie wyrzucić. W mojej głowie pojawił się wspaniały plan. Wyrzucę przez ogrodzenie tak żeby nikt nie wiedział, że to mój piesek. Przecież przed ogrodzeniem mógł to zrobić jakiś inny zwierz. Wtedy na moim osiedlu było ich pełno i często załatwiały się gdzie chciały. No wiec poszłam grzecznie do domu, wzięłam reklamówkę i włożyłam do niej rękę. Podniosłam przez reklamówkę, oczywiście, to co zrobił pies. Podskoczyłam i rzuciłam. Ogrodzenie przy domu, w którym kiedyś mieszkałam było takie, że nikt z przechodzących nie mógł zobaczyć, że to akurat ja, bo było zabudowane. Musiał by ten ktoś spojrzeć nad nim. Półtorej metra wysokości ponad. Dziecko nie zobaczy czy ktoś jest po drugiej stronie czy nie. No i tak jakoś wyszło, że stała tam Britt. Oberwała tym po głowie.
- Żartujesz? - Lucas robi szerokie oczy.
- Nie - powstrzymuje uśmiech. Patrzy z niedowierzaniem. Mija chwila, a on wybucha niekontrolowanym chichotem. Zwraca tym na nas uwagę kilku osób.
- Na serio to zrobiłaś? Rzuciłaś gównem w przyjaciółkę - komentuje przyciszonym głosem. - Wybacz, że przy jedzeniu - zbywam go machnięciem ręki.
- Nie zrobiłam tego celowo - bronie się. - nie wiedziałam, że ona tam stoi. Tak jakoś niestety wyszło.
- Nie była wściekła, albo chociaż zła? Sadząc po jej charakterku teraz, kiedyś chyba lepiej nie było.
- Oberwałam za to po twarzy - przyznaję się. - Złamała mi nos, gdy wyszłam na chodnik ją przeprosić po tym jak zaczęła krzyczeć.
- Byłaś dziwnym dzieckiem.
- Dzięki - mówię ironicznie i dokańczam swojego wrapa.
- Masz sos w kąciku ust - wskazuję na swoich miejsce, w którym brunet ma sos. Marszczy brwi i bierze chusteczkę. - Po drugiej stronie - przeciera usta, ale sos dalej zostaje mu na twarzy. Śmieję się cicho i biorę z tacki drugą czystą chusteczkę. - Przysuń się - macham ręką żeby pochylił się do przodu. Robi to z uśmiechem na twarzy. Ścieram mu sos i odkładam ją na tackę. - Wyrzucasz do śmieci - wskazuję na tacę.
- Jesteśmy na miejscu - Lucas skręca i wjeżdża na podjazd przed domkiem jedno rodzinnym. - Mówiłem, że będziemy kilka minut po pierwszej - dodaje. Zerkam na godzinę na desce rozdzielczej. Rzeczywiście kilka minut po pierwszej. Sięgam do tyłu po plecak w tym samym czasie co on po swoją torbę sportową przez co zderzamy się czołami. Odsuwamy się od siebie rozmasowując sobie czoła.
- Ty pierwsza - kiwa głową w stronę tylnej części samochodu.
Odwracam się i biorę plecak do reki.
- Już możesz.
Sięga po swoja torbę i wychodzimy. Wyciągam telefon z kieszeni i piszę do Ashley sms, że już dotarliśmy na miejsce i jestem w całości. Odpisuje mi krótkie "uważaj na siebie".
Wchodzę za brunetem po schodkach.
- Lucas - drzwi otwiera wyższa ode mnie kobieta o krótkich obciętych na pazia czarnych włosach. Jest niższa od Lucasa zaledwie o czoło.
- Cześć mamo - przytula ją delikatnie. - To Kayla, moja przyjaciółka - odsuwa się od niej i wskazuje na mnie.
- Witaj Kaylo, przyjaciółko mojego syna - podaje mi rękę z uśmiechem na twarzy. Dostrzegam jednak w jej zachowaniu nieszczerość i coś na wzór odrazy. Przecież się myłam, nie śmierdzę i jestem czysta, mówię sama do siebie, żeby przestać się denerwować. - Miło cię poznać - w jej oczach widać, że kłamie.
- Wejdźcie - odsuwa się i przepuszcza nas w drzwiach. - Mara, twój brat przyjechał - woła.
- Mam to w dupie - odkrzykuje jej dziewczęcy głos. - Może już wracać do ojca - dodaje z warknięciem. Z kuchni wychodzi dziewczyna na oko w moim wieku. Wygląda podobnie jak matka Lucasa. Ma tylko dłuższe włosy, do pasa. - A ty to...? - unosi brew do góry patrząc na mnie z góry.
- Moja przyjaciółka, Kayla - przedstawia mnie Lucas.
******
Rozdział poprawiła: Divergent_2003
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro