Rozdział czterdziesty pierwszy
- Gdzie chciałabyś zrobić siedemnaste urodziny? - zagaja Ashley, a ja wkładam do ust kolejny kęs sobotniej jajecznicy.
- Nie wiem - wzruszam ramionami.
- Dobrze. Więc zacznijmy inaczej - wzdycha. - Ile osób zamierzasz zaprosić? - Odkładam widelec i na palcach po cichu zaczynam wyliczać.
- Dziesięć na pewno - odpowiadam.
- Jeszcze chłopaków z drużyny zaprosimy, razem z ich dziewczynami i kilku moich znajomych -wtrąca się Jackson. - Coś około siedemdziesiąt osób razem będzie - wzrusza ramionami i ugryza kanapkę. Spoglądam na niego i unoszę brwi.
- A przepraszam bardzo. Czy ktoś cię pytał o zdanie? Nie. Więc siedź cicho i się nie wtrącaj. To moje urodziny i ja zapraszam gości nie ty.
- Impreza to impreza. Będzie zabawniej jak będzie nas więcej - szturcha mnie w ramie. Wywracam oczami. Ma rację, gdy w tamtym roku zaprosił też swoich znajomych na moje urodziny, całkiem nieźle sie bawiliśmy. Zawodom i konkursom, z alkoholem nie było końca.
- Więc około siedemdziesiąt osób -wzdycham i biorę widelec do reki, a druga rozmasowywuję ramię.
- W takim razie, wynajmiemy klub na kilka godzin. Dla waszych znajomych zrobimy w piątek, jeżeli ci to odpowiada, a dla rodziny i najbliższych w niedzielę. Będziecie mieli całą sobotę, żeby odpocząć i żebyś sie mógł Jacksonie z kaca wyleczyć.
- No nie przesadzaj. Ostatnio nie było tak źle - śmieje się w odpowiedzi.
- Tak - kiwam głową z ironią. - Wcale i w ogóle - wspomnienie Jacksona mówiącego do telewizora, przytulającego sofę, tańczącego z miotłą, całującego łyżeczkę... upił się wtedy jak nie wiem. Ale nawet jak był tak nachlany mi alkoholu dotknąć nawet nie dał. Nie byłam do tego chętna. Jakoś mnie do niego nie ciągnie. Potem jest jedynie ból głowy, kac i rzygać się chce.
- Spadaj - wystawia mi język i wraca do swojego sobotniego śniadania.
- Więc klub -skina głowa Ash. - Jeżeli ci to nie przeszkadza to zapytam brata, czy wynajmie nam swój na kilka godzin.
- Alana? - pytam z szerokim uśmiechem. - Pewnie, że nie mam nic przeciwko. Wiesz przecież jak go uwielbiam - piszczę zachwycona.
Alan jest o pięć lat młodszy od Ashley. Jest najlepszym przyszywanym wujkiem, jakiego mam. Kiedyś jak byłam młodsza, przychodził czasem, żeby pilnować mnie i Jacksona. Nigdy się z nim nie nudziliśmy. Na wakacje często braliśmy manatki i Ashley zawoziła nas do niego do domu pod centrum miasta. Spędzaliśmy tam najlepsze dni wakacji. Z nim nigdy nie mogliśmy sie nudzić, bo ciągle coś wymyślał. Do tego przez jego wieczorny tryb pracy (prowadzi sieć nocnych klubów, bez striptizu) mieliśmy telewizor co wieczór dla siebie i mogliśmy oglądać filmy do północy nawet.
- Zapytam go - śmieje sie Ashley. Wie jak uwielbiam jej brata.
- Dzięki - uśmiecham sie do niej i wracam do śniadania.
- Kiedy wyjeżdżacie? Wspomnieliście wczoraj, że musicie wracać - Ashley zaczyna rozmowę z Chrisem i Camille. Dyskretnie przysłuchuję sie jej przysłuchuję.
- Jutro wieczorem musimy wyjechać. Muszę wrócić do pracy i zająć się firmą. Sebastian wszystkiego sam nie zrobi do tego jego żona jest w dziewiątym miesiącu ciąży i ma za niedługo termin więc on chciałby sobie wziąć urlop. Nie możemy zostawić firmy bez szefa - w głosie Chrisa słyszę lekki smutek.
- Rozumiem - Ashley skina głową. - Ale może udałoby się wam przyjechać w niedzielę za miesiąc? - pyta. - Będą urodziny Kayli. Ona na pewno nie ma nic przeciwko temu, żebyście przyjechali. Prawda? - zwraca się do mnie. Podnoszę na nią wzrok.
- Nie mam - odpowiadam i posyłam jej delikatny uśmiech.
- Spróbujemy - zapewnią ją Chris i bierze synka od swojej partnerki. - Powinniśmy dać radę. Ale na pewno nie masz nic przeciwko? Zdaje sobie sprawę z tego, że nasza relacja jest obecnie skomplikowana - zaciska usta w wąską linię, patrząc na mnie uważnie.
- Miło będzie was znowu zobaczyć - uśmiecham się do brata. - Tym bardziej z nowym członkiem rodziny, bo domyślam się, że ty też masz za niedługo termin - spoglądam na Camille.
- Tak - odpowiada mi z przyjaznym uśmiechem i gładzi się po brzuchu. - Jednak jeszcze nie za miesiąc.
- Będzie chłopczyk czy dziewczynka? -pytam ciekawa. Wcześniej nie pytałam o płeć ani o nic. Można by uznać, że żyłam trochę tak jakby ich tu nie było. Ich zdziwione miny nie robią na mnie wrażenia. Nie spodziewali sie tego to jest pewne.
- Chcieliśmy zaczekać z tym aż do porodu. Nie znamy płci - śmieje się i popija wody.
- Rozumiem - skinam głową i wracam do swojego śniadania. Reszta prowadzi luźną rozmowę, ale się im nie przysłuchuję.
Jutro mają wyjechać. Chris starał się przez cały czas ich pobytu ze mną porozmawiać i wyjaśnić sytuację. Nie był nie miły.
Starał się ze mną normalnie porozmawiać i załagodzić wszystko. Wiem, że on wie, że list, który wtedy zostawił nic nie wyjaśniał i nie był dla mnie pożegnaniem.
On naprawdę rozumie, że popełnił wtedy błąd.
Ale czy mogę go za to winić? Chciał dobrze. Uciekł, bo miał dość przeszłości. Nie mogę go ciągle dyskwalifikować przez to, że popełnił jeden błąd. Muszę z nim porozmawiać i wyjaśnić to.
Nie chcę,żeby myślał, że go nie lubię. Kocham go. Jest moim bratem i tęsknię za nim. Kiedyś nasze stosunki były bardzo dobre. Nie można tego tak zaprzepaścić. Każdy popełnia błędy.
Chris zasługuje na druga szansę. Stara się.
- Mogę pójść do Lucasa? - podnoszę głowę i przerywam ich rozmowę. Ashley spogląda na mnie.
- Po co? - po jej tonie wnioskuję, że nie jest zadowolona. Nie przeszło jej jeszcze po incydencie z tego feralnego poranka. Traktuje bruneta trochę chłodno i z rezerwą. Nie tak jak wcześniej.
- Proszę - spoglądam na nią prosząco. Chciałabym z nim porozmawiać, a może jednak lepszym pomysłem będzie Britt? W końcu to moja przyjaciółka, a odkąd pojawił sie Lucas nie rozmawiam z nią, aż tak często.
- Jeżeli musisz. Tylko za dwie godziny wróć do domu. Pojedziemy do Alana. Dzisiaj mam wolne więc to nie problem - wzdycha.
- Dzięki - skinam jej głową i wychodzę. Wyciągam z kieszeni telefon i wchodząc schodami na górę piszę SMS do Britt czy możemy sie dzisiaj spotkać.
Od Britt: Nie mogę dzisiaj. Michael zabrał mnie za miasto. Wrócimy dopiero wieczorem. Może jutro chciałabyś się spotkać? Cos ważnego?
Do Britt: Nie, nic takiego. Baw się dobrze. Widzimy się w poniedziałek.
Wysyłam jej odpowiedź. Chowam telefon do kieszeni spodni i wchodzę do pokoju, żeby zabrać bluzę, bo na zewnątrz jest chłodno. Pogoda się popsuła, a było tak ładnie.
- Jest Lucas? - pytam z uśmiechem, bo drzwi otwiera mi jego brat.
- U siebie - odpowiada mi z rumieńcem. Nie dziwię mu się. Ostatni raz widzieliśmy sie w dość nietypowych okolicznościach. - Wejdź - przepuszcza mnie w drzwiach i zamyka je za mną.
Zostawiam buty w korytarzu przy szafce i wchodzę schodami na góre. Staję przed drzwiami pokoju bruneta i pukam.
- Powiedziałem ci debilu, żebyś spierdalał i mnie nie denerwował - drzwi się otwierają i w progu staje Lucas ze złością wymalowaną na twarzy. - O to ty - mówi ze zdziwieniem. Na jego policzki wlewa się lekki rumieniec, ale szybko znika. - Wejdź - wzdycha i odsuwa się od drzwi robiąc mi miejsce, żebym mogła przejść. Wchodzę do jego pokoju, a on zamyka drzwi. - Wybacz. Rafael mnie denerwuje. Myślałem, że to on.
- Spoko - śmieje sie i podchodzę do niego. Uśmiecha się i kładzie dłonie na mojej tali. Obejmuje go rękoma i zaplatam palce z tyłu na jego plecach. Unoszę głowę i spoglądam mu w oczy. - Potrzebujesz pomocy w rozluźnieniu - uśmiecham się kokieteryjnie.
- Zależy, o jakiej mówimy -uśmiecha się łobuzersko i puszcza mi oczko. Uśmiecham się szerzej i staję na palcach. Brunet pochyla się i całuje mnie delikatnie.
Pogłębia pocałunek i wkłada mi język do ust. Całuje mnie szybko, mocno i pewnie. Zaczyna mi brakować tchu. Przenosi ręce na moje uda i podnosi mnie. Otaczam go nogami w pasie i obejmuję go rękami za szyję. Robi kilka kroków w przód i siada na łóżku, ze mną na swoich kolanach. Uśmiecham się przez pocałunek i jęczę mu w usta, bo ściska moje pośladki. Wiercę się na jego nogach i odrywamy od siebie usta. Nasze oddechy się mieszają. Na ustach bruneta pojawia się uśmiech. Nachyla się i przykłada je do mojej szyi. Sunie nimi powoli po moim ciele w stronę ucha. Przechylam głowę na bok umożliwiając mu lepszy dostęp.
- Odnoszę jednak wrażenie, że nie przyszłaś tu po to,żeby się ze mną całować - śmieje się i odsuwa głowę od mojej szyi. Spogląda mi w oczy.
- Masz rację. Nie po to przyszłam - wzdycham i nieznacznie przesuwam się w tył, żeby mi było lepiej na niego patrzeć.
- O co chodzi? - kładzie dłonie na moich biodrach i uśmiecha się delikatnie.
- Chris jutro wyjeżdża i nie jestem pewna czy coś z tym zrobić, czy nie - wzdycham.
- Posłuchaj Kayla. Ja już ci mówiłem co powinnaś moim zdaniem zrobić. Ale to twoja decyzja. Rób co chcesz,żebyś tylko potem nie żałowała - wzrusza ramionami.
- Sądzisz, że to dobry pomysł? - pytam niepewnie i kładę dłonie na jego ramionach. Prostuję nogi, kładąc je za nim na łóżku,żeby było mi wygodniej i za chwilę nie bolały mnie w kolanach.
- Nie wiem czy dobry, ale jak nie spróbujesz to sie nie dowiesz - odpowiada. - Idź do niego i z nim pogadaj. W końcu nie masz nic do stracenia. To twój brat przecież - cmoka mnie w usta.
- A ty, o co się tak pokłóciłeś z Rafaelem, że z taką złością drzwi mi otworzyłeś? - chichoczę.
- Nic dla ciebie ważnego - zbywa mnie machnięciem ręki. - Wkurza mnie i tyle.
- Jasne - śmieję się.
******
Rozdział poprawiła: Karolin
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro