Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział czterdziesty drugi


Miesiąc później urodziny Kayli.

- Wszystkiego najlepszego kochana - świergocze Britt zamykając za sobą drzwi mojego pokoju. Wstaję z łóżka i do niej podchodzę.

- Dziękuję. Nie musiałaś - przytulam ją, całuję w policzek i odbieram prezent z jej dłoni.

- Britt, czy ciebie do reszty popieprzyło? - mrugam powiekami i wyciągam z torebki czarne pończochy. - Po co mi to?

- To są moja droga pończochy i służą do noszenia na nogach - śmieje się wskazując na nie palcem. Wzdycham cicho i śmieje się razem z nią. Ta idiotka nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. - No już, już. Przymierz - ponagla mnie. -A i idź już włożyć sukienkę. Którą wybrałaś? Mam nadzieję, że tę małą czarną.

- Przykro mi, ale nie. Wybrałam czerwoną przed kolana - podchodzę do szafy i wyciągam z niej wspomnianą sukienkę.

- Nie ma mowy - przyjaciółka wyrywa mi ją z dłoni. - Ubierzesz tę - wyciąga z szafy małą czarną.

- Nie ma mowy - odpowiadam. - W życiu nie założę jej na siebie publicznie - kręcę głową.

- Właśnie, że ubierzesz. - Potwierdza swoje słowa pewnym kiwaniem głową. - I to już. Ściągaj te stare spodenki i koszulkę i zamień je w tą o to piękną małą czarną. Szybko.

- Nie będę się w niej czuć komfortowo - nadal obstaje przy swoim.

- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Stara babo - do pokoju wpada Taylor, śmiejąc się głośno. - Trzymaj.

Odbieram od niej pudełeczko i rozwijam je z papieru ozdobnego.

- Krem przeciwzmarszczkowy? - marszczę brwi.

- Wiem, że ci go potrzeba - puszcza mi oczko i wyciąga ze swojej torebki kosmetyczkę. - No już, w czym idziesz?

- W małej czarnej - odpowiada za mnie Britt. - Ale ciągle z tym walczy.

- Tu nie ma, z czym walczyć. Przebieraj się w nią - rozkazuje starsza z dziewczyn. Wzdycham zrezygnowana i wywracam oczami. Z nimi dwiema nie ma co się sprzeczać. I tak bym przegrała.

- Lekki czy mocny? - Taylor sadza mnie na stołku przy biurku i przekręca moją twarz w stronę lusterka, które postawiła na meblu.

- Średni - naciągam sukienkę próbując zasłonić jak największą część nóg. Britt uderza mnie za to po dłoniach i siada na blacie biurka.

- Podkreśl jej usta i zrób te takie fajne kreski przy oczach. Te wiesz jakie.

- Się robi - Taylor skina głową z uśmiechem. - Odwróć się w moją stronę i zamknij oczy.

Robie, co każe i cierpliwie czekam aż skończą mnie torturować.

Nie wiem, po co w ogóle to wszystko. Przecież to tylko siedemnaste urodziny. Błyszczyk i tusz spokojnie by wystarczyły. A nie jeszcze jakieś pudry, róże i inne chcą mi nakładać.

- Lucas będzie zachwycony - piszczy Britt i poprawia coś w moich włosach. To dziwne siedzieć tak na krześle, gdy jedna mnie maluje, a druga robi mi fryzurę.

- Nie będzie mógł oderwać od ciebie oczu - wtóruje jej Taylor. - No już, gotowe - odsuwa się ode mnie. Otwieram oczy i biorę do ręki lusterko, żeby zobaczyć swoje odbicie.

- Ja też skończyłam - Britt robi krok w tył i klaska w dłonie.

Wyszło im wspaniale. Piękna fryzura Britt i idealny makijaż Taylor, idealnie do siebie pasują. Muszę nawet przyznać, że czuję się ładniejsza i pewniejsza. Mimo, że nie przepadam za mocnym makijażem i wymyślonymi fryzurami, to bardzo mi się podoba.

- Dziękuję - przytulam po kolei każdą z nich, a one się uśmiechają i przybijają piątki.

- No to teraz jeszcze tylko pończochy masz ubrać - Britt zaciera dłonie i podaje mi wspomnianą rzecz.

- Nie jestem co do nich przekonana -kręcę głową ze zwątpieniem.

- A ja tak - odpowiada mi i rzuca nimi we mnie. Łapię je i wzdycham zrezygnowana.

- Idealne. Te wzorki są boskie. Muszę sobie kupić takie same - wzdycha moja przyjaciółka i siada na łóżku.

Taylor bierze ze stolika pudełko z kremem na zmarszczki, który od niej dostałam i otwiera je. Ze środka wyciąga mniejsze pudełeczko w wyblakłym beżowym kolorze.

- Co to? - marszczę brwi.

- No chyba nie myślałaś, że na serio dałam ci krem. To tylko pudełko po kosmetyku mojej mamy - śmieje się i wręcza mi mniejsze pudełeczko. Biorę je od niej i otwieram.

- Jest ... śliczne - wykrztuszam zachwycona i wyciągam małe piórko ze złota i złota białego. - Skąd wiedziałyście?

- Wspomniałaś kiedyś, że ci się podoba białe złoto i musisz siebie kupić piórko do bransoletki. Wiec pomyślałyśmy, że złożymy się na pół i ci takie kupimy - Britt wzrusza ramionami i podchodzi do mnie. Otaczam je ramionami i przytulam mówiąc, jak bardzo mi się podoba.

- Nie no, ostrożnie, bo się makijaż rozmyje albo fryzura zepsuje - odsuwają się ode mnie chichocząc.

Wyciągam ze swojego pudełeczka bransoletkę, przy której mam już kilka innych przywieszek, które uzbierałam w ciągu sześciu lat. Przyczepiam do niej piórko i podaje bransoletkę Taylor, żeby zapięła mi ją na nadgarstku. Piórko pasuje idealnie.

- Zawsze będzie mi o was przypominać - dotykam go palcami i uśmiecham się pod nosem. - Jest śliczne, ale musiało kosztować majątek. Nie potrzebnie wydawałyście pieniądze.

- Oj nie przesadzaj. Było po przecenie, w dodatku dostałyśmy rabat, a poza tym złożyłyśmy się na pół więc nie wyszło nam aż tak po ogromnej kwocie.

- Dziękuję - uśmiecham się do nich.

- No dziewczęta. Gotowe już? - do pokoju wchodzi Ashley ubrana w kwiecistą obcisłą sukienkę do połowy ud. Wygląda w niej naprawdę bardzo ładnie. Do tego pofalowała lekko swoje włosy.

- Hej! To ja miałam być gwiazdą wieczoru - udaję oburzenie.

- Nie licz na to maleńka. Młodsi są lepsi - wskazuje na siebie prezentując swój strój, jak i siebie samą.

- Ciekawe tylko kto tu jest młodszy - prycham pod nosem.

- Chyba już wszystkie jesteśmy gotowe - Britt wzrusza ramionami. - No nie? - zwraca się w naszą stronę.

- Ja na pewno - odpowiadam jej.

- Ja też - Taylor przerzuca przez ramię torebkę.

- W takim razie zapraszam panie na zewnątrz i do limuzyny - Ashley klaszcze w dłonie. - Po drodze wstąpimy jeszcze do sklepu po kilka rzeczy.

- A Jackson gdzie? - pytam schodząc za nią po schodach.

- Jest u sąsiadów. Powiedział, że przyjedzie z Rafaelem i Lucasem - mimo wszystko nadal w jej głosie słyszę lekką niechęć na imię Lucas. Wywracam oczami. Przecież to było już dawno temu, a w dodatku nic takiego się nie stało. Nie wiem czemu ona nadal tak strasznie to przeżywa.

Przecież Lucas to wspaniały, mądry i inteligenty chłopak. Do tego ma boskie ciało i śliczne oczy. Jest opiekuńczy i pomocy. Jego usta aż się proszą, żeby je całować. Nic w nim nie ma, co by mogło go przekreślać na liście Ashley. No oprócz tego feralnego poranka, gdy przyłapała go u mnie w pokoju. Mimo że jej wszystko wytłumaczyłam, a ona dobrze wie, że nie robiliśmy żadnych nieprzyzwoitych rzeczy. Ona nadal odnosi się do niego z rezerwą.

- Kayla - z zamyślenia wyrywa mnie głos przyjaciółki. - Idziesz bez butów? - wskazuje na moje stopy. Spoglądam na nie. Rzeczywiście zapomniałam obuwia. Zdążyłam wyjść już na zewnątrz za Ashley, która jest przy samochodzie. Nawet nie zauważyłam, że nie mam butów.

- Ubieram - uśmiecham się i wracam do środka. Odsuwam drzwi szafy i lustruje wzrokiem półki z butami. Poruszam ustami zastanawiając się, które ubrać.

- Weź te - Britt widząc moje niezdecydowanie wskazuje na czarne, na obcasie. Akurat moje ulubione. Obawiam się tylko, że będzie mi w nich nie wygodnie. - Do tego weź sobie baletki w razie potrzeby - wzrusza ramionami. Czasem to, że rozumiemy się bez słów jest męczące, a w tym przypadku wspaniałe. Skinam głową i biorę buty do ręki. Zakładam najpierw jednego, później drugiego. A buty na płaskiej podeszwie zawijam w reklamówkę i w samochodzie wrzucę je do torebki Ashley, która jest ogromna.

Po co jej w ogóle aż taka wielka, skoro i tak ma w niej tylko kilka podstawowych kosmetyków, klucze, portfel i telefon?

*******

Rozdział poprawiła Karolina.












Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro