valeska twins
Doktor Thompkins poprosiła o zamknięcie drzwi i wzięła swój wcześniej przygotowany notes, siadając na krześle. Odchrząknęła, wzrokiem każąc wyjść strażnikowi. Wygładziła spódnicę dłońmi i spojrzała na siedzącego na przeciw młodego mężczyznę, który ze spokojem lustrował wzrokiem kąty pustego pomieszczenia.
- Mam na imię Lee i miło mi cię poznać, Jeremiah.
Chłopak, słysząc swoje imię, przeniósł wzrok na jej osobę. Uśmiechnął się.
- Niezłe deja vu, prawda? - Kobieta lekko się zmieszała, co nie umknęło brązowym, bystrym oczom - Zakładam, że Jerome usłyszał to samo.
- Cieszę się, że wiesz, dlaczego chciałam z tobą porozmawiać - Doktor Thompkins odłożyła długopis . - To bardzo ułatwi nam sprawę. Opowiedz mi proszę o swoim bracie.
Jeremiah westchnął i oparł dłonie o blat, stukając w niego palcami.
- Na prawdę chcemy rozmawiać o moim nieszczęsnym bracie? - westchnął - Biedny, mały Jerome. Oby dzięki pomocy Arkham szybko wrócił do zdrowia.
Słysząc ironię i maskowaną wrogość w jego głosie, kobieta zdziwiła się. Usadowiła się nieco wygodniej, czując narastającą nieprzyjemną atmosferę.
- Odwiedziłeś już brata w szpitalu?
- Jakoś brakło mi czasu - poprawił okulary - On nie odwiedził mnie po operacji migdałków. Zjadł nawet moją porcję lodów, która czekała na mnie po powrocie do domu.
Pani doktor nie skomentowała tego a wręcz przeciwnie, starała się dobrać odpowiednią taktykę i formę podsuwania pytań. To odpowiedzi na nie miały przeważyć szalę działań policji.
- Opowiedz mi proszę o waszych stosunkach od czasu śmierci matki.
Chłopak splótł dłonie na kolanach. Westchnął.
- Biedna kobieta, to fakt. Ale żeby od razu nazywać ją matką?
Leslie zaczęła notować, chcąc tym samym zachować kamienną twarz. Nie wiedziała na ile Jeremiah w ogóle różni się od brata, czy jest jego przeciwieństwem czy też wręcz odwrotnie, idealnie zakamuflowaną kopią.
Nie spotykając się z jakimkolwiek przyjęciem, student mówił dalej.
- Nie tak powinna zachowywać się matka mająca pod opieką dwójkę małych dzieci, nie da się ukryć - pokręcił głową - A pani? Ma pani dzieci?
Doktor Thompkins uśmiechnęła się do niego - Jeszcze nie było mi dane zaznać macierzyństwa.
Jeremiah także się uśmiechnął - A wyobraża sobie pani bliźniaczą ciążę? Wyobraża sobie pani, że wydaje pani na świat istoty tak podobne, a jednocześnie tak różne? - spojrzał jej w oczy - Że rodzi pani dziecko normalne, zdrowe, rozwijające się typowo i poprawnie, ale też daje pani życie wcielonemu diabłu.
Jeremiah nie zorientował się nawet kiedy podniósł głos a wypowiadane przez niego słowa zaczęły drżeć.
- Lekarz przy pomocy dwójki pielęgniarek musiał wyswobadzać mnie z rąk Jerome'a, bo już w łonie matki próbował mnie udusić - powiedział spokojniej, chcąc opanować emocje - Odkąd pamiętam chciał mnie zabić. Gdy mieliśmy rok lub dwa, wepchnął mi do ust zabawkę tak głęboko, że nie umiałem oddychać. Kwestia przypadku, wiadomo, można tłumaczyć to faktem, że dzieci już takie są. Można nawet przymknąć oko na fakt, że jako kilkulatek, owinął koc wokół mojej głowy i gdyby nie przypadek, wygrałby. Ale czy można usprawiedliwić to, że próbował zamknąć mnie w piekarniku, wrzucić lokówkę do wanny w której brałem kąpiel albo ostatecznie, chcąc we śnie poderżnąć mi gardło?
Kobieta milczała, zapominając w którym momencie przestała notować. Spoglądała na chłopaka ze współczuciem, ale także z przerażeniem po słowach, które ten powiedział o swoim bracie.
- Okropnie mi przykro, Jeremiah.
- Już w porządku, Arkham dobrze się nim zajmie - chłopak uśmiechnął się na jej słowa - Mój brat był tylko początkiem tego, co zaczęło spływać na Gotham. Był jak przedsmak, apetizer dla głównego dania, zupełnie nowego początku. Jerome już nie jest problemem.
Zdjął okulary i wstał, poprawiając marynarkę.
- Long live me.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro