peter parker [1/?]
Opowieść nie zaczyna się od łobuza, który z szarej myszki robi chodzącą seks bombę, nie zaczyna się też od szkolnej gwiazdy z gronem rozgadanych przyjaciółek u boku, która klasową ofiarę przemienia w nieziemski ideał.
Opowieść zaczyna się na mokrym chodniku zaraz przed Midtown High School, kilka chwil po deszczu i kilka chwil przed kolejną burzą.
Peter naciągnął na głowę kaptur, gdy usłyszał grzmot. Nie lubił tego. Od małego bał się grzmotów i błyskawic, to też teraz jedyne o czym marzył, to aby być już w domu i od progu czuć zapach jakiegoś pysznego, czekającego na niego obiadu cioci May.
Zerknął w bok, gdy opuszczał teren szkoły. Modnie ubrani nastolatkowie czym prędzej wsiadali do samochodów, nie chcąc by mokre krople zepsuły ich idealnie nażelowane fryzury czy perfekcyjnie wykonane makijaże.
Nie było różnicy, czy wracali sami, w towarzystwie przyjaciół, czy czekał na nich ktoś z rodziny. Każde auto było z napchanej kieszeni bogatego tatusia, który każdą zachciankę spełniał na pstryknięcie palcami.
Przesunął wzrok nieco dalej. Zalany przystanek autobusowy, na nim zupełna pustka. Oznakowany kawałek chodnika już chyba dawno zapomniał o tłumach dzieci, przepychających się by dostać się na najlepsze siedzenie.
Ale hej, moment. Jednak nie do końca, coś poruszyło się z boku. Dobrze znał postać skuloną pod małym, połamanym parasolem. Dobrze znał workowatą bluzę, ubrudzone trampki, duże okulary i koszulkę z logiem Spider-Mana. Uśmiechnął się, gdy Lauren podskoczyła, słysząc grzmot. Znaczy się, zrobiło mu się jej bardzo szkoda, ale cieszył się, że może z kimś dzielić lęk przed sztormem. To było nawet pocieszające.
Peter poznał ją kilka tygodni po rozpoczęciu semestru, zaraz po tym gdy przeprowadziła się z mamą do Queens i wybrała akurat Midtown High School. Właściwie to ich pierwsze spotkanie miało miejsce, gdy Ned leżał w domu z zapaleniem płuc a Peter miał pierwsze spotkanie z grupą Mścicieli, w przejęciu kompletnie zapominając o tym, że ma tego dnia bardzo ważny sprawdzian z geografii. Gdyby nie naciski pana Starka i szantaż, że jeśli ten nie wróci do szkoły, to o wszystkim dowie się ciocia May, posłusznie lecz niechętnie wrócił na lekcje. Prędko upchał strój do plecaka i potykając się o rozwiązane sznurówki, pełen wstydu wpadł do klasy. Na nic zdały się jego przeprosiny, bo zła na niego nauczycielka usadziła go w ostatniej z wolnych ławek, zaraz obok Lauren. W takich sytuacjach zawsze Ned był dla niego wsparciem, gdy ten nie miał czasu uczyć się po nocach. Gdyby nie mała, pognieciona karteczka podsunięta w jego stronę, pewnie oblałby test, a ciocia May widząc, że przez plany pana Starka ten opuszcza się w nauce, kategorycznie zabroniłaby mu dalszych spotkań a strój Spider-Mana wylądował by w strzępkach na śmietniku.
- Długo musisz jeszcze czekać na autobus? - zapytał, podchodząc do niej. Spojrzała na niego przez zroszone deszczem szkła, mokre, jasne włosy przyklejały się do jej policzków.
- Powinien przyjechać już dwanaście minut temu - przysunęła się bliżej przyjaciela i wyciągnęła w górę dłoń z trzymanym parasolem, tak by i jego ochronić przed deszczem.
- Na drodze jest istna rzeka, wątpię więc, że przyjedzie przez kolejny kwadrans - wcisnął dłonie do kieszeni - Może wpadniesz do mnie na obiad? Po tym czasie pogoda powinna się poprawić.
- Na obiad? Tak bez zapowiedzi to bardzo niegrzeczne - ścisnęła w dłoniach zmaltretowaną rączkę parasola i przerażona rozejrzała się w koło, słysząc kolejny huk. Mimowolnie przylgnęła do boku przyjaciela - A...co masz na obiad?
Peter uśmiechnął się i wziął od niej parasol, biegnąc wręcz przez zalane uliczki i studzienki kanalizacyjne. Niektóre kałuże były tak rozległe, że ich buty były zupełnie przemoczone. Najprościej byłoby wypuścić sieć, przeskoczyć przez kilka wieżowców i już byliby na Mason Garden.
Ale Lauren o niczym nie wiedziała, mało tego, nie miała nawet podstaw, by snuć jakiekolwiek domysły. W końcu hej, Peter Parker, ta skończona ofiara, miałaby mieć coś wspólnego z niesamowitym Spider-Manem? Tak, jasne, chyba w snach!
- Jak myślisz, czy on nie lubi deszczu? - zapytała, strzepując z parasola krople wody, gdy byli już na klatce a Peter szukał kluczy.
- Kto? - zerknął na nią przez ramię.
- No "on" - zaakcentowała, jakby to była oczywista oczywistość - Pająki przecież nie przepadają za wodą.
- Wiesz, myślę, że gdy dzieje się coś złego, on nie dba o swój komfort - wszedł do środka, wpuszczając także dziewczynę - W końcu jest superbohaterem.
Lauren zsunęła buty i ustawiła je przy grzejniku, rozwieszając na nim mokrą bluzę. Zdjęła okulary i spuściła wzrok, szukając chusteczki by móc je przetrzeć. Peter spojrzał na nią. Na jej długie rzęsy, rumiane policzki, mokre włosy i tą przeklętą maskę na koszulce, która zalega w jego torbie pod łóżkiem. Tak bardzo prosił w duchu, by podniosła wzrok, by w końcu mógł zobaczyć tą piękną zieleń jej oczu, nie skrytą za szkłami soczewek. Jeszcze chwila, jeszcze moment, zaraz skończy myć okulary i zaraz na niego popatrzy. Jeszcze sekunda, jeszcze trochę...
- Peter, jesteś? - krzyk cioci May dobiegł gdzieś z kuchni i dziewczyna szybko poderwała się na nogi, zakładając okulary.
Chłopak westchnął cicho lecz uśmiechnął się do niej - Dziś kurczak, a od progu nie przywitała nas straż pożarna. To twój szczęśliwy dzień.
Przeszedł przez przedsionek i wszedł do kuchni, tuląc kobietę - Mamy dziś niespodziewanego gościa, mam nadzieję, że się nie gniewasz.
Dziewczyna nerwowo splotła palce, lekko kiwiąc jej głową - Dzień dobry.
May uśmiechnęła się na jej widok, ale zaraz uśmiech zszedł jej z twarzy - Przecież ona jest cała przemoczona, jeszcze chwila i będzie chora. Peter, ty to samo, już marsz na górę po ciuchy na przebranie!
- Również cię kocham - cmoknął ją w policzek i wymijając dziewczynę, uśmiechnął się do niej. To nieco odprężyło Lauren.
- Może...mogłabym w czymś pani pomóc? - zapytała niepewnie i założyła mokre włosy za uszy.
- May w zupełności wystarczy, moja droga - uśmiechnęła się, machając ręką - Z resztą, już wszystko gotowe. Zawsze muszę wyczekiwać Petera z obiadem, jeszcze nigdy nie przyszedł punktualnie albo ba, choćby odrobinę za wcześnie.
Peter słysząc to, zawinął się w spodnie i upadł na ziemię - Przypominam, ściany są cienkie!
Wrócił na dół czerwony jak burak, ze spuszczoną głową spoglądając ukradkiem po śmiejącej się ciotce i przyjaciółce. Podał dziewczynie swoją najwygodniejszą i najcieplejszą bluzę wraz ze spodniami. Miał nadzieję, że ta nie połapie się, że jest to jakiś duży gest z jego strony, bo gdyby teraz zachciało jej się pójść do jego pokoju, musiałby odmówić. Znalezienie ich wymagało od niego wyrzucenia pół zawartości szafy.
- Dziękuję - uśmiechnęła się do niego wdzięcznie, odbierając ubrania - Jest tutaj gdzieś łazienka?
- Tak, po schodach i zaraz pierwsze drzwi na lewo - ciocia wskazała ręką na schody i wzięła w dłoń dzbanek z sokiem - Sympatyczna dziewczyna - powiedziała szeptem, rozlewając sok do szklanek - Chodzicie razem do klasy?
- Większość zajęć mamy razem - poprawił się na krześle - Ma na imię Lauren. Przeprowadziła się z Bronx.
- Dlaczego nigdy o niej nie wspominałeś? - spojrzała na niego z wyrzutem, najchętniej chcąc wypytać go o wszystko w jednym momencie.
- A czy kiedykolwiek pytałaś mnie o Lauren z Bronx? - zły na fryzurę, ponownie ją potargał - Wyglądam okej? - ósmy raz spróbował ułożyć mokre włosy, które i tak, wijąc się w strąki, opadły na jego czoło.
May Parker uśmiechnęła się, układając dłońmi jego włosy - Uroczo, jak zawsze.
- Ciociu! - jęknął z wyrzutem - Jest różnica między okej, a uroczo. I wątpię, aby Lauren wolała tą drugą opcję.
Rozradowana klasnęła w dłonie - Czyli jednak! Koniecznie musisz mi o wszystkim opowiedzieć - podskoczyła, przez co jej kolczyki zawirowały, brzęcząc - Pamiętam jak ja byłam w waszym wieku, och Boże!
Peter w tym momencie prawdopodobnie poderwałby się z miejsca i zatkał jej usta, ale w progu kuchni stanęła Lauren. Momentalnie poczuł, jak coś ciepłego rozlewa się pod jego sercem. Że w jego własnym dresie można wyglądać tak dobrze? Niemożliwe!
- Przewiesiłam ciuchy przez grzejnik w łazience. Ręczniki wyschły, więc złożyłam je i położyłam na pralce. Mam nadzieję, że to nic wielkiego.
- Oczywiście, że nie. Mogłaś je po prostu zrzucić na ziemię i kopnąć pod umywalkę - powiedziała kobieta, siadając. Na jej twarzy nadal błąkał się uśmiech i Peter siedząc jak na szpilkach, modlił się, by ta nie palnęła czegoś nieprzemyślanego. Już wystarczyło, że ojciec Liz był niezłym popaprańcem i szanse na bliższą znajomość całkowicie przepadły. Sądził, ba, mało tego, był przekonany, że strata Lauren odbiłaby się na nim jeszcze bardziej - Mam jedynie nadzieję, że jest Ci już nieco cieplej.
- Tak, już lepiej. Dziękuję - uśmiechnęła się i mówiąc ostatnie słowo, nieśmiało spojrzała na Petera. Ten również się uśmiechnął, lekko spuszczając wzrok. May Parker była bliska eksplodowania, lecz resztkami sił zebrała ostatki swojego wewnętrznego opanowania i życzyła wszystkim smacznego.
Po posiłku spędzonym na rozmowie o szkole i zajęciach pozalekcyjnych, dziewczyna pomogła odłożyć naczynia do zlewu. Oczywiście nie mogło się obejść bez kilku uszczypnięć cioci May w policzek Petera, gdy opowiadała jakąś zabawną lecz dla niego niezmiernie żenującą historię. Ale widząc uśmiech na twarzy dziewczyny, znosił to o wiele lżej. Mimo piekielnych wypieków na policzkach.
- Bardzo dziękuję za obiad, był na prawdę pyszny. Pójdę się przebrać i będę uciekać.
- Jak to, tak szybko? Twoje ubrania pewnie dopiero co przestały ociekać wodą - powiedziała ciocia May, nastawiając czajnik - Zostań jeszcze na herbacie, w piekarni za rogiem sprzedają świetne brownie.
- Nie chcę robić kłopotów, Peter pewnie chciałby już zabrać się za jutrzejszą kartkówkę.
- Kartkówkę? Masz jakąś kartkówkę, Peter? - kobieta spojrzała po nim, krzyżując ramiona na piersiach - Z czego?
- Z niczego ważnego, chemia organiczna - mruknął, machając ręką.
- Jak to z niczego ważnego? Lauren, rozumiesz ten temat?
Dziewczyna przytaknęła.
- Świetnie! Więc teraz pójdziecie przygotować się na kartkówkę, ja skoczę po brownie i za ten czas twoje ciuchy w spokoju wyschną - uśmiechnęła się do nich, posyłając bratankowi całusa i gest zaciśniętych kciuków, gdy ten spojrzał na nią bliski mordu w oczach, kiedy szedł z dziewczyną do swojego pokoju.
Zaraz przed samym wejściem, wyprzedził ją i zebrał ciuchy z podłogi, wrzucając je w popłochu do szafy.
- Wybacz, przeważnie panuje tu większy porządek.
Lecz Lauren było już wszystko jedno. W końcu jest w małym, własnym kącie Petera Parkera. Jej małe marzenie nareszcie się ziściło. Od początków ich znajomości zastanawiała się, jak wygląda pokój chłopaka. W końcu to, jak mieszkamy, mówi jakimi ludźmi jesteśmy. Po części była to racja.
Na biurku jak i szafkach obok było dużo książek, wiele z nich stanowiły komiksy, leksykony i encyklopedie. Na wiszących półkach były masy figurek i budowle z klocków. Na ścianach wisiały plakaty, dyplomy i zdjęcia z konkursów. Znalazło się też kilka medali.
Uśmiechała się, rozglądajac wkoło. Lecz gdy jej wzrok zatrzymał się na szafie, do której chłopak chwilę temu skończył ładować ciuchy, zauważyła skrawek czerwonego materiału, wystający między drzwiczek.
Peter widząc, na co ta patrzy, momentalnie poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Miał wrażenie, że znacznie zbladł a jego kolana zastąpiła miękka wata.
Lauren podeszła do szafy i ostrożnie wysunęła z niej materiał, rozkładają go w dłoniach. Peter z przerażeniem patrzył na jej plecy, czekając i przygotowując się na wszystko co za chwilę padnie z jej ust.
Dziewczyna z rozchylonymi w szoku ustami odwróciła się w jego stronę - Żartujesz sobie, prawda?
Peter zwilżył wargi, czując jak kolejna fala stresu utyka gdzieś w jego przełyku. Nie nie nie! To nie miało być tak, Lauren nie miała dowiedzieć się w taki sposób. Miał pewnego dnia uratować ją z opresji, całą i zdrową odstawić przed dom, a ta w nagrodę pocałowałaby go, uśmiechając się i mówiąc "kocham cię, mój bohaterze". Nie teraz, w jego pokoju, gdy kompletnie nie wiedział, co ma jej powiedzieć!
- Nie wierzę, Peter. Jak mogłeś to zrobić.
No pięknie, na opcję z wyrzutami nie był ani trochę przygotowany. Zacznie mu wyrzucać kłamstwa? Pewnie znajdzie się też kilka oszczerstw, pewnie coś o braku poszanowania przyjaźni. Cholera, nie miał nic, czym mógłby złagodzić sprawę. Był w niezłych tarapatach.
- Jak mogłeś mi nie powiedzieć, że w sieci powstał już jakiś fanshop? Przecież dobrze wiesz, jak pieczołowicie szukam takiej maski. A ta jest genialna!
Peter momentalnie poczuł, jak uchodzi z niego całe powietrze. Bogu niech będą dozgonne dzięki.
Uśmiechnął się słabo - Planowałem niespodziankę. Miałem zamiar kupić Ci ją na urodziny, tą zamówiłem na próbę. Chciałem sprawdzić co z jakością, sama rozumiesz.
Uśmiech dziewczyny był tak szeroki, że jej policzki pomału zaczęły drętwieć. Opadła na łóżko, oglądając maskę dokładnie z każdej strony.
- Jest niesamowita, widziałeś te detale? O matko, a te oczy. Zupełnie jak prawdziwe!
Peter usiadł obok, spoglądając na dziewczynę. Na błysk w jej oczach, ten szeroki uśmiech i wypieki zachwytu. Rzadko kiedy widywał ją tak podekscytowaną - Chciałabyś przymierzyć?
Popatrzyła na niego i pokiwała głową, przez co okulary zsunęły się z jej nosa. Odłożyła je na bok i rozpuściła nadal jeszcze mokre włosy. Przysunęła się bliżej, tak że ich kolana nieco się stykały. Peter odebrał maskę i uśmiechnął się do dziewczyny, pomagając jej ją włożyć.
Lauren złapała się za policzki - To się nie dzieje na prawdę.
Chłopak uśmiechnął się - Witamy w Queens, Spiderwoman.
Blondynka wstała i przeszła się po pokoju - Nie wierzę, że chciałeś sprawić mi taki prezent. Nie mam słów, to jest niewyobrażalne!
- To nic wielkiego - podrapał się w kark - Trochę poszperałem na eBayu, Amazonie i coś się znalazło.
Lauren po kilku minutach spacerów tam i z powrotem, parudziesięciu komentarzy zachwytu i niedowierzania, ponownie usiadła na łóżku.
- Mówiłam już, że to niesamowite?
- Po dziesiątym razie przestałem liczyć - zaśmiał się, pomagając jej zsunąć maskę. Gdy podwinął ją tak, że mógł ponownie ujrzeć zieleń jej pięknych oczu, zatrzymał się na moment. Lauren również na chwilę wstrzymała oddech. Nie sądziła, że oczy Petera w słabym świetle ściennej lampki mogą być tak błyszczące, tak głębokie. Teraz były jak gorzka, płynna czekolada. Chłopak uśmiechnął się lekko, ponownie czując jak dopada go stres. Przesunął dłoń nieco niżej i przesunął kciukiem po policzku dziewczyny, która także się uśmiechnęła. Dotknęła jego dłoni i pogładziła ją. Jeżeli tak miał wyglądać jej pierwszy pocałunek, będzie to najbardziej romantyczny pierwszy pocałunek w historii. Nerwowo zwilżyła wargi. Peter zrobił to samo, chwilę później przymknął powieki.
Dobrze wiedzieli, co zaraz nastąpi. Oboje czekali na to już od bardzo dawna, oboje byli bardzo podekscytowani, ale tak samo i trawieni przez stres. Oboje także energicznie odskoczyli od siebie, gdy do drzwi pokoju rozległo się pukanie.
- Herbata i brownie, jeszcze gorące! A jak pachnie, mój Boże! Lauren koniecznie musi spróbować!
Dziewczyna zsunęła maskę z głowy i uśmiechnęła się, gdy Peter odebrał od cioci tacę.
- Jak idzie nauka? Wszystko dobrze? - ciekawsko wychyliła się do środka.
- Tak, właśnie będziemy zaczynać, dzięki May. Możesz już iść i sobie odpocząć, zasłużyłaś - odłożył rzeczy na bok i gdy podchodził do drzwi, by je zamknąć wykonał jedynie ustami nieme "zły moment" po czym zamknął je przed nosem kobiety.
- Czasem jest niemożliwa - opadł na krzesło obrotowe.
Lauren zaśmiała się - Jest bardzo fajna. Lubię ją, co znaczy, że macie wiele wspólnego.
Mówiąc to, spojrzała chłopakowi w oczy, który uśmiechnął się na jej słowa. "Czyli jest dobrze, lubi mnie" pomyślał rozradowany "cholera, jest wyśmienicie, Lauren Caspar mnie lubi!"
Resztę popołudnia faktycznie spędzili na nauce do kartkówki, przeplatając to zwykłą rozmową i zajadaniem ciasta.
Wieczorem dziewczyna zapakowała swój plecak i przebrała się, składając na łóżku złożone w kostkę ubrania chłopaka.
Gdy skończyła sznurować buty, uśmiechnęła się do Petera i cioci May.
- To był na prawdę miły dzień, bardzo dziękuję. Zarówno obiad jak i ciasto, wyśmienite.
- Widzisz, mówiłam, że brownie króluje w tej części Queens! - dźgnęła bratanka w bok - Nam było bardzo miło, że wpadłaś, i będzie jeszcze milej widywać cię częściej.
- Będzie mi bardzo, bardzo miło - uśmiechnęła się, wracając wzrokiem do oczu chłopaka, których barwa znacznie różniła się niż wtedy, gdy siedzieli na łóżku w jego pokoju.
- Ja...odprowadzę cię, nie powinnaś wracać sama.
- Nic mi nie będzie - powiedziała uspokajająco - Do jutra, Peter. Dobranoc, pani Parker.
- Napisz chociaż, jak dotrzesz do domu, okej? - powiedział cicho, gdy dziewczyna była już na zewnątrz, a on wychylał się z progu.
- Jasne, dam znać - zaśmiała się, zbiegając po schodach - Pa, Peter. Śpij dobrze.
I posłała mu uśmiech tak piękny, że po chwili przeskakiwał już po dachach budynków, śledząc jej całą drogę do domu, chcąc mieć pewność, że dotrze bezpiecznie.
Usiadł na jednym z parapetów i widział, jak światło w jednym z pokoi zapala się, a Lauren zrzuca plecak, opada na łóżko i wyjmuje komórkę. Uśmiechnęła się delikatnie i odłożyła ją na bok, w momencie gdy Peter poczuł wibracje w jednej z kieszeni. Wyjął telefon i odblokował ekran, podwijając maskę i klikając w wiadomość.
"Jestem już bezpieczna, Peterze Parker. Jak myślisz, ilu złoczyńców załatwił Spiderman, abym spokojnie dotarła do domu? Och, z pewnością wielu, ale zapomniał o jednym. Był taki jeden na Mason Garden, ale wiesz co? Bez wyrzutów sumienia dałabym się mu okraść z kilku pocałunków. "
________________
na początek mały fluff, bo tom holland zmieściłby się do portfela i możnaby go wyciągać za każdym razem, gdy życie dawałoby w kość
(czyli cały czas)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro