Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

john shelby

Elizabeth Crowell była jedyną kobietą w Birmingham, której skóra gładkością dorównywała skórze nowonarodzonych dzieci.

Ubierała przy tym spódnice przed kolano, nie nosiła rajstop a skórę smarowała tłustym kremem uniwersalnym sprawiając, że kiedy przemierzała robotnicze slumsy, nie było mężczyzny który by się za nią nie obejrzał.

Elizabeth lubiła czuć się atrakcyjną. Nie dla mężczyzn, albowiem uważała mężczyzn za niewychowane zwierzęta kierujące się jedynie najprostszymi instynktami. Robiła to dla samej siebie, dla satysfakcji, że może podobać się innym i mieć ich w garści, albowiem kobieca uroda potrafiła być na prawdę silną bronią.

Jej ojciec był rzeźnikiem a ona sama studiowała medycynę w Londynie, co sprawiało, że we władaniu brzytwą była wyjątkowo biegła. W pewnym momencie studiów stała się nimi znudzona i marzyła o tym, jak to byłoby otworzyć salon piękności dla kobiet. Nauczyła by się strzyc włosy, nakręcać loki, mogłaby też malować paznokcie czy przede wszystkim pozbywać płeć piękną zbędnego owłosienia.

Zawsze kiedy myślała o tym, uśmiechała się. Po tym jednak uśmiech schodził jej z twarzy i wracała wzrokiem do obszernych anatomicznych podręczników, albowiem wiedziała dobrze, że jej rodzinę nie stać na pomoc jej w otwarciu własnego biznesu.

Mężczyźni nie przejmowali się tym, czy kobiety z którymi sypiają mają mniej lub bardziej skromne owłosienie. Z pewnością należeli do nich robotnicy, którzy nie wybrzydzali, kiedy udało im się posiąść jakąś panią do towarzystwa. Całkowicie tym faktem nie przejmował się także John Shelby.

Jakim więc zdziwieniem było dla niego, kiedy pewnego dnia spostrzegł długonogą blondynkę w jasnozielonym kapeluszu i koszykiem zakupów pod pachą, na której skórze, mógłby przysiąc, nie znajdował się ani jeden włosek.

John nigdy nie owijał w bawełnę, zawsze mówił to, co ślina przyniosła prosto na jego język. Czasem zdarzyło się, że żałował tego, co bez zastanowienia opuściło jego usta, w większej jednak części po prostu nie przykładał do tego wagi.

Tym razem także nie było inaczej.

Kiedy tylko spostrzegł piękną dziewczynę, bez zastanowienia podszedł do niej i bez jakichkolwiek ogródek zapytał, jakie usługi oferuje. Elizabeth przez kilka sekund stała w szoku i uznając, że ten ją z kimś pomylił, prędko ominęła go i skręciła w ciemny zaułek, skrót, którym zawsze przebiegała kiedy wracała z uczelni późnym pociągiem.

John prychnął pod nosem i poszedł za nią. Lubił takie. Lubił być drapieżnikiem. Przyspieszył kroku i kiedy był już dostatecznie blisko, złapał ją za ramię.

"Chyba nie wiesz z kim, do kurwy nędzy, masz doczynienia"

Chciał docisnąć ją do ściany i wyrwał jej z dłoni koszyk, w tej jednak chwili poczuł jak coś ostrego rozcina mu policzek. Zaklął i złapał się za twarz, patrząc po nieznajomej w szoku, prawdopodobnie tak samo wielkim jak ten, w którym była ona sama.

"Ty również! Nie jestem dziwką!"

I roztrzęsiona zebrała swoje rzeczy, biegnąc w mrok i potykając się o kałuże które zostawiła za sobą wieczorna ulewa.

John spojrzał na swoje dłonie i kiedy ujrzał na nich krew, na powrót dotknął swojej twarzy. Ta suka właśnie przeorała mu cały policzek!

Elizabeth wróciła do domu i w pośpiechu wpadła do łazienki, myjąc swoje zakrwawione dłonie i ostrze, które prawdopodobnie uratowało jej życie. Nie miała zamiaru mówić nikomu o zajściu, albowiem była przekonana, że jakimś lokalnym cwaniaczkiem nikt się zbytnio nie przejmie. Nawet jeżeli by powiedziała, ojciec pewnie byłby zły i martwiłby się, że ta nosi brzytwę przy sobie. Mężczyźni nigdy nie zrozumieją.

John także chciał zamieść sprawę pod dywan. Kiedy wrócił do domu wszyscy dopadli do niego i zaczęli wypytywać co się stało, jak do tego doszło, kto podniósł rękę na Johnatana Shelby'ego? Co miał powiedzieć? Że niczym świnię rozharatała go ta niższa od niego prawie o głowę dziewczyna? Arthur pewnie padłby ze śmiechu a Ada nie dałaby mu żyć do końca jego dni.

Najwygodniej więc było po prostu wspomnieć coś o bójce, mruknąć, że tych trzech innych wyglądało gorzej i że cała sprawa tak jak była, tak i minęła.

Na szczęście szwy nie były konieczne i przez następne dni wystarczyło jedynie chodzić w opatrunku. John pieczołowicie dbał o to aby z tego incydentu powstała jakaś dobra historia, legenda o której będzie mógł opowiadać dzieciom. Mówić o tym jak ich ojciec rozbroił trzech okropnych bandytów i mimo, że wygrał, to w pamiątce została mu na twarzy blizna.

Elizabeth nie miała pojęcia kogo skaleczyła tamtej nocy, wiedziała jednak, że robiła to w obronie własnej a tamten dupek zdecydowanie na to zasłużył. Siedziała w pociągu powrotnym do Birmingham, kiedy kilka miejsc nieopodal usiadły dwie przyjaciółki, zawzięcie o czymś plotkując. Elizabeth nie lubiła podsłuchiwać, ale ich rozmowy same mimowolnie wpadały do jej uszu. Kiedy jedna z nich zaczęła opowiadać drugiej historię o chłopaku brutalnie zaatakowanym brzytwą przez jakiś okropnych, uzbrojonych przestępców, dziewczyna zmarszczyła brwi. Czyżby ataki ostrzem stały się ostatnio popularne? Kiedy jednak padło nazwisko zaatakowanego chłopaka, Elizabeth poczuła, jak blednie. John Shelby.

Modliła się w duchu, aby była to zwykła plotka, a jeżeli nawet nie plotka to po prostu zbieg okoliczności. Może po prostu powróciła moda na załatwianie spraw starym, dobrym Chelsea Smile? Jeżeli jednak na prawdę tamtej nocy zraniła jednego z Shelbych, jeśli ten miał zły dzień, była w poważnych tarapatach.

Całą drogę z Londynu siedziała spięta i czuła, jak z nerwów boli ją brzuch. Jednak kiedy tylko wysiadła na swojej stacji, zacisnęła zęby i poprawiła swój kapelusz. Nie on jest ofiarą. Nie zrobiła nic złego a jedynie się broniła. Jeżeli zrobiłby to ponownie, nie wahałaby się ani sekundy aby rozciąć jego drugi policzek. Nazwisko nie czyni go bezkarnym i nieograniczonym.

Elizabeth otuliła się ramionami, kiedy zimny podmuch zawiał pod fałdę jej płaszcza. Obojętnie jak nie byłaby zmęczona i zmarznięta, nie planowała przez najbliższy czas używać swojego skrótu. Dla bezpieczeństwa.

Wsunęła dłonie w kieszenie i kiedy poczuła pod palcami kilka monet, zatrzymała się przed barem i przeliczyła sumę. W sam raz na szklankę whisky. Będzie ją grzać w drodze do domu. Dziewczyna weszła do środka i od razu uderzył ją zaduch i zapach papierosów. Podeszła do lady i poprosiła o szkocką, lekko uśmiechając się, kiedy barmanka podała jej szklankę. Zacisnęła na niej palce i westchnęła. Szczerze nie lubiła alkoholu. Była teraz jednak zbyt zmarznięta, zmęczona i zdenerwowana i wiedziała, że potrzebuje czegoś co oczyści jej wewnętrzną paletę z tych uczuć.

Już miała wypić zawartość swojej szklanki jednym łykiem i kontynuować drogę do domu, wtem kiedy drzwi baru otworzyły się z trzaskiem. Elizabeth wzdrygnęła się i mimowolnie zerknęła przez ramię. Widząc grupę mężczyzn, która weszła do środka, poczuła jak tężeje. Wśród nich był chłopak który ją zaatakował. Poznała go bez mrugnięcia okiem.

"To Shelby" dziewczyna zza lady szepnęła do niej "Nie patrz na nich"

Elizabeth posłusznie odwróciła wzrok i szybko wypiła whisky, chcąc wraz z wychodzącym tłumem opuścić bar. Nie było jej to jednak dane, albowiem John Shelby, jak mniemała, zastawił jej drogę.

"Tym razem nie będę zatrzymywać cię siłą. Ostatnio źle na tym wyszedłem"

Mówił ciszej, z mniejszą pewnością niż tamtej nocy. Reszta mężczyzn udała się do ukrytego pokoju, zostali tylko oni i barmanka pospiesznie biorąca czyste szklanki.

"Nie jestem dziwką. Powiedziałam wtedy i powtórzę teraz" Elizabeth starała się brzmieć pewnie, próbowała nawet patrzeć mu prosto w twarz, skłamałaby jednak mówiąc, że się nie boi. Bo bała się piekielnie.

"Wiem. Kurewsko dobitnie dałaś mi to do zrozumienia"

Dziewczyna zacisnęła zęby i już miała pytać, czego ten chce, ten jednak ją wyprzedził.

"Mogę postawić ci whisky?"

Elizabeth w szoku zamrugała kilkakrotnie, mając wrażenie, że trzepot jej rzęs jest głośny prawie tak samo jak prasy pracujące w pobliskiej hucie. Kiwnęła jednak głową, zbyt wiele nie myśląc. Czyli on w ten sposób nawiązuje nowe znajomości?

John uśmiechnął się, kiedy ta przytaknęła na jego propozycję. Przez pewien czas bał się nawet, że już nigdy więcej jej nie zobaczy, tym czasem jednak nastąpiło to bardzo szybko. Chciał poznać osobę która sprawiła, że poczuł się upokorzony. Poczuł wstyd na tyle, że musiał kłamać. To co zrobiła było imponujące. Nagłe i gwałtowne, czyli bardzo w jego stylu. Mimo, że sekundy po zajściu, które miało miejsce, miał ochotę ją dopaść i zabić, to kiedy ochłonął, chciał ją odnaleźć i porozmawiać. Ciekawiła go, mimo, że była nieznajomą. Piękną i niebezpieczną.

Kiedy Elizabeth zdjęła kapelusz, wziął go do ręki i obejrzał, ten od spodu jednak nie miał wszytych żyletek. Uśmiechnął się mimo to pod nosem. Po którejś kolejce szkockiej pokazał jej swój kaszkiet i dziewczyna była zachwycona pomysłem z ukrytymi ostrzami. Widząc jej uśmiech John pomyślał, że w całym swoim życiu nie widział kogoś o takim uśmiechu.

"Kręci mi się głowie" Dziewczyna roztarła ciężkie powieki "Położyłabym się spać"

John zeskoczył z barowego stołka i podał jej rękę, pomagając jej wstać i ubrać płaszcz. Odprowadził ją na zewnątrz i pomógł jej wejść do samochodu, prosząc jednego ze swoich ludzi, aby odwieźli ją do domu.

Elizabeth z lekkim uśmiechem pomachała mu przez szybę, prawdopodobnie nie mając pojęcia co robi ani nawet jak sama ma na imię. Była zbyt pijana. Pijana na tyle, by John mógł to bez trudu wykorzystać. Mógł wykorzystać ją tak, jak planował to zrobić tamtej nocy. Mimo to, nie zrobił tego. Nie chciał.

Wrócił do baru i zasiadł z braćmi, jak gdyby nigdy nic prowadząc rozmowy. Jego myśli jednak krążyły wokół Elizabeth, wokół dziewczyny, która pierwsza napełniła go wstydem.

John Shelby nigdy wcześniej nie poczuł się upokorzony.

Do czasu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro