deadpool [1/2]
Wszyscy wychodzą z założenia, że skoro jesteś bohaterem, jesteś też wzorem do naśladowania.
Pijesz dwa litry wody, w wolnym czasie uprawiasz jogę, wspierasz osierocone pieski no i obowiązkowo masz przy sobie swoją Biblię, swoje święte bodak yellow - karteczkę z przestrzeganymi przez siebie zasadami.
No wiesz, ten taki mały kawałek papieru, który Czarna Wdowa może wepchnąć do stanika a Zimowy Żołnierz przypiąć magnesem do swojego metalowego bicka, tak by w momentach zwątpienia móc przypomnieć sobie o pielęgnowanych wartościach.
Tak, jasne. Wiadomka.
A co jeśli jesteś superbohaterem?
Co jeśli jesteś najbardziej dojebanym tworem całego pieprzonego uniwersum?
Dokładnie, tą karteczką możesz podetrzeć sobie tyłek, tak, ten seksowny tyłeczek który wciskasz w swoje czerwone rajtuzy za każdym razem kiedy idziesz skopać mordy wszystkim złodupcom!
Jeśli jesteś superbohaterem, możesz wciągać superkoks i pieprzyć superlaski. Możesz robić wszystkie rzeczy z przedrostkiem 'super' o których gdyby tylko pomyślał Kapitan Ameryka, już w popłochu biegłby się spowiadać.
Nieźle, co?
A powiem ci więcej.
Wyobraź sobie, że najlepsza superlaska jest połączona z fagasem, który ma najlepszy superkoks a który jest też najlepszym-super-złodupcem.
Kasujesz frajera, laska z wdzięczności oddaje ci siebie na tysiąc i jedną noc a na odchodne, w ramach wdzięczności zostawia ci taczkę kokainy tak dobrej, że po jednej kresce kopie cię jak dziecko w siódmym miesiącu ciąży.
Narobiłem ci smaka?
To super. Cieszy mnie twój zapał do działania. Bo sprawy nie do końca przedstawiają się tak kolorowo.
Ale hej, mordeczko, kurwa, co to dla nas! Jesteśmy X-Force!
***
Wracałem ciemną uliczką, chowając do kieszeni gnata. Było już grubo po godzinie, na którą miałem umówione spotkanie. Łudziłem się, że osoba mnie wyczekująca nie będzie zbytnio zła, gdy wyjaśnię sprawę i zrzucę spóźnienie na korki, kolejkę w sklepie czy jakąś inną typową rzecz na którą zawsze zwala się spóźnienia.
Spojrzałem w dół swojego ciała. W końcu to nie było byle jakie spotkanie, zawsze starałem się wyglądać na nich nienagannie dobrze (w końcu halo, jestem superbohaterem)
Przez szybki chód wiatr zawiewał nieprzyjemnie w ślady po kulach na mojej klatce piersiowej i ramionach, brzuchu a także... i szyi? Dotknąłem karku i spostrzegłem na rękawicy krew.
Kurwa, serio? Dzisiaj przeszli samych siebie. Jak jebany ser szwajcarski.
Gdy dotarłem na miejsce poprawiłem maskę i napiąłem pośladki, zerkając na swoje odbicie w brudnej blasze.
"No, kochaniutki, jak zwykle piorunująco"
Miałem jedynie nadzieję, że mojemu gościowi nie będzie przeszkadzać kilka plam i dziur w skafandrze (w końcu hej, to przecież dowodzi jak męski i nieustraszony jestem)
Wskoczyłem na drabinkę i wejściem pożarowym zwinnie wsunąłem się do szybu wentylacyjnego, po chwili zeskakując do niewielkiego, kiczowatego pomieszczenia. Ściany w nim obite były sztucznym, ciemnofioletowym futrem, u sufitu błyszczał kabel niebieskich ledów. Większość miejsca zajmowały wieszaki z ubraniami, toaletki pełne kosmetyków, półki z perukami.
W powietrzu zawsze unosił się duszący zapach perfum a w tle leciał jakiś mdły pop.
Teraz panowała zupełna cisza. Powietrze było zimne i cierpkie, czuć było dym papierosowy i krew (o ile to po prostu nie byłem ja)
Miałem wrażenie, że prócz mnie, pokój stoi pusty.
- Kociaku? Tatuś już jest.
Zero odpowiedzi, cisza. Rozejrzałem się. Evangeline zawsze czekała na mnie na ogromnym łóżku z pikowanym obiciem. Za każdym razem przedstawiała mi się w innej roli, to z czerwonymi włosami i krwistymi ustami, to jako elf obsypany brokatem, to z czarną peruką i w kombinezonie z cienkiej siatki, pod którą oczywiście nie było kompletnie nic (o mamo)
Tym razem nie było nikogo. Ani elfa, ani seksownej gotki, ani ognistej gwiazdy. Przede wszystkim nie było śladu po samej Evangeline.
Kurwa, serio? Właśnie teraz naszła ją ochota na jakieś pieprzone gierki? Po ciężkim tygodniu pracy oczekuję czegoś od życia, umówiliśmy się. Zawarliśmy układ.
Zły wziąłem w dłoń futro i cisnąłem nim o ziemię, jeszcze raz wściekle się rozglądając.
- Evangeline!
Przeklnąłem i usiadłem na łóżku. Westchnąłem ciężko i zabrałem jednego z papierosów leżących na stoliku.
- Spokojnie Wade, to gwiazda, musi się przygotować. To pewnie jakaś niezła petarda, bądź cierpliwy. Uspokój w spodniach małego kolegę.
Podwinąłem maskę i odpaliłem papierosa. Wtem usłyszałem dźwięk spuszczanej wody i w progu zobaczyłem osobę, którą, mogłem przysiąc, po raz pierwszy w życiu widziałem na oczy. Postać z ogoloną głową, i to ogoloną bardzo niedokładnie. Z niektórych miejsc zwisały jeszcze pojedyncze, jasne kosmyki, tak jakby ktoś pozbawił ją włosów bardzo szybko i chaotycznie. Przekrwione, podbite oczy. Zakrwawione czoło. Pęknięta warga.
Nagie, posiniaczone ciało. Jedynie tatuaże były takie same. Identyczne jakie miała Evangeline.
Wstałem i w szoku zupełnie nie miałem pojęcia co powiedzieć. Kobieta również milczała, patrząc na mnie wypranym z emocji wzrokiem.
Zgasiła światło i powoli podeszła do mnie. Patrzyła na moją twarz. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że nie obsunąłem maski, lecz nie przejąłem się tym w żadnym stopniu, ona również niczym nie zareagowała na mój wygląd. Bardziej natomiast przejąłem się tym w jakim była stanie. A było fatalnie.
- Kto ci to zrobił?
Milczała. Miała oczy pełne łez. Jej oczy były niebieskie, nigdy wcześniej nie widziałem, by były niebieskie. Nigdy wcześniej też nie widziałem by były tak opuchnięte i przekrwione.
- Evangeline, kto zrobił ci krzywdę?
Nadal nie odezwała się ani słowem. Usiadła i mimowolnie podniosła głowę. Napotkała na swoje odbicie w lustrze i objęła się ramionami. Rozpłakała się.
Usiadłem obok niej i wziąłem przypadkowy kawałek materiału, którym ją okryłem. Przytuliłem ją i wtuliłem w siebie. Ta po chwili jednak odsunęła się. Zobaczyłem plamę krwi na jej twarzy. Plamę, której ręczę, że chwilę temu tam nie było.
- Wade...krwawisz.
Przestraszona i zdezorientowana patrzyła po dziurach w moim skafandrze, po dziurach z których sączyła się czerwona, lepka maź.
Uśmiechnąłem się smutno.
- Tylko trochę piecze. Jak widzisz, bywało stokroć gorzej.
Ponownie spojrzała na moją twarz. Bała się.
Nie miałem jedynie pojęcia czy bała się tego, że wykrwawiam się a rozmawiam z nią jak gdyby nigdy nic, czy bała się z powodu ludzi, którzy tak okropnie ją okaleczyli.
Bez trudu wziąłem ją na ręce i poszedłem do łazienki. Puściłem do wanny gorącej wody a ją samą usadziłem na niewielkiej pralce.
Trochę zajęło mi szukanie opatrunków, lecz ostatecznie udało mi się ostrożnie opatrzyć kobietę.
Kiedy kończyłem, ta podała mi nożyczki i popatrzyła na mnie smutno. Ścisnęła w dłoni długi, jasny kosmyk który nie zdołał opaść na podłogę. Nie musiała dodawać nic więcej.
Gdy siedziała w wannie, najdokładniej jak umiałem, obcinałem resztki jej włosów.
Włosów, prawdziwych włosów, których nigdy wcześniej mi nie ukazała.
Oboje milczeliśmy. Evangeline tylko od czasu do czasu pociągała nosem. W srebrnym kurku odbijała się jej twarz. Smutny wzrok spuszczonych oczu, niebieskich oczu. Oczu, których nigdy wcześniej mi nie ukazała.
Właśnie w tamtej chwili doszło do mnie, jak słaby byłem.
Kobieta siedząca obok zdjęła przede mną każdą z masek, gdzie ja zdjąłem przed nią tylko jedną.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro