Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

bucky barnes

Gdyby mógł, nigdy więcej nie wbiłby wzroku w pokryty przewodami sufit laboratorium.
Gdyby mógł, najchętniej zatrzymałby ten proces, gdzie po zakończeniu najniższej fazy aktywności mózgu powraca zdolność słuchu, ruchu, mowy. Gdzie otwiera oczy i uderza w niego rzeczywistość. Gdzie wszystko zaczyna się od nowa, codziennie, dzień w dzień, jakby ktoś z uporem maniaka przewijał zniszczoną kasetę.

Gdyby mógł, najchętniej nie obudziłby się już nigdy więcej.

Gdyby mógł, już dawno skończyłby to wszystko.

Każdy mówił, że jest niesamowicie silny i wytrzymały. Że ma zdolności do wybitnych rzeczy a jego predyspozycje wykraczają poza skalę. Że jego przebudzenie zapoczątkowało nową generację, a dalsze badania jeszcze bardziej przybliżą nową epokę.

Fakt, tylko co po tym jemu samym?

Na co ci coś, z czego korzystają inni a ty uważasz to za największe przekleństwo?

Otworzył oczy, czując jak jasne światło pali jego zamknięte powieki. W głowie piszczał jeszcze wstrząs elektromagnetyczny, którego serię otrzymał zeszłego wieczoru. Z przyziemnych, ludzkich rzeczy było mu po prostu zimno. I chciało mu się pić.

Prócz ciszy, która nie towarzyszyła mu od dawna, słyszał ciche krzątanie się gdzieś z boku. Przesunął wzrok i spostrzegł, że ktoś pochyla się nad lewą stroną jego ciała. Napiął mięśnie i poczuł, że jego ruchy nie są skrępowane. Uniósł metalowe ramię. Nic mu w tym nie przeszkodziło.

- Przepraszam, nie chciałam pana obudzić. Starałam się pracować najdelikatniej jak to możliwe.

Mężczyzna spojrzał w stronę z której dobiegł głos. Spostrzegł młodą kobietę w fartuchu i rękawiczkach, z kawałkiem zakrwawionej gazy w dłoni. Ta, tylko obdarzona zimnym spojrzeniem, niby automatycznie spuściła wzrok.

- Jeżeli pan pozwoli, skończę. Rana na brzuchu jest dość rozległa.

Barnes z trudem podniósł się na łokciach i spojrzał w dół swojego ciała. Faktycznie, szrama w dole brzucha była w trakcie szycia, reszta z drobnych ran była pokryta fioletem, siniaki namazane były jakąś białą maścią. Kiedy on w ogóle był opatrzony? Jak przestrzelili mu udo, jedyne co dostał to brudna szmata i kolejna dawka czyszczenia pamięci, jakby to miało pomóc w zapomnieniu o bólu.

- Kto cię przysłał?

Słysząc ciężki, ochrypły głos, kobieta momentalnie skuliła się w sobie. Była już konkretnie przestraszona, gdy mężczyzna spał, więc co dopiero dopadło ją teraz, gdy ten wertował ją wzrokiem. Fakt, że przebywała tutaj bez nadzoru i jakiejkolwiek osłony przerażał ją jeszcze bardziej. To było jak wejście do klatki lwa.

- Nikt. Jestem pielęgniarką.

- Ale na czyjeś zlecenie tu jesteś.

Wbił wzrok w jej blade policzki. Nie musiał patrzeć jej w oczy by wiedzieć, jak panicznie się boi.

- Poprosiłam o wejście. Ta rana była poważna, nie mogła zostać bez obejrzenia.

- To ich przekonało?

Rozejrzała się niespokojnie i pokręciła głową.

- Nie wiedzą, że tu jestem.

Barnes zmarszczył brwi.

- Jeśli bym cię zabił, dowiedzieli by się o tym dopiero rano.

Słysząc te słowa momentalnie zaschło jej w gardle. Mimo to, kiwnęła głową.
- Tak, to prawda - przyznała cicho.

Mężczyzna patrzył na nią jeszcze przez chwilę po czym ponownie zerknął w dół swojego ciała i położył się.

- Jeżeli to nie problem, dokończ. Zostało ci już niewiele, a mnie samemu się jakoś dziwnie trzęsą się ręce.

Słysząc to, kobieta musiała zamrugać kilkakrotnie aby dojść do siebie. Szybko jednak chwyciła pinsetę i skupiła się na swoim zadaniu.

- Mam dwie dawki znieczulenia. Życzy pan sobie, by je podać?

- Nie sądzę żeby było to koniecznością. Bywało gorzej.

Na te słowa kobieta od razu zabrała się do pracy. Fakt, że mężczyzna zignorował ją i nie wykazał żadnej chęci do pozbawienia jej życia sprawił, że drżenie jej rąk ustało, dzięki czemu dokończenie zabiegu przebiegło sprawnie. Pielęgniarka nasmarowała świeże szwy i nakleiła opatrunek, delikatnie sprawdzając czy wszystko dobrze się trzyma.

- W porządku?

Mężczyzna prychnął - Na prawdę mnie o to pytasz?

- Przepraszam, ale to coś dziwnego? - zdjęła brudne rękawiczki i spojrzała na niego zdezorientowana.

- W tym miejscu nikt o to nie pyta.

Słysząc to, kobieta posmutniała. Szybko jednak odkaziła ręce i sięgnęła po świeże gazy, nie chcąc dać po sobie czegokolwiek poznać.

- Mogę opatrzyć pańską twarz? Ona też nie wygląda najlepiej. To będzie ostatnia rzecz jaką się zajmę, chyba, że jest coś jeszcze.

- Bardzo chce mi się pić.

Kobieta rozejrzała się w koło.

- Tak, oczywiście. Za moment jestem.

Wstała i opuściła salę. Nie była pewna czy zostawianie go samego, bez pasów bezpieczeństwa jest dobrym pomysłem, ale nie miała wyboru. Z resztą, z jej nadzorem czy bez był tak samo groźny i nieprzewidywalny.

Po chwili wróciła z dwoma plastikowymi kubkami. Mężczyzna leżał tak, jak zostawiła go kilka minut temu. Szczerze się zdziwiła, lecz było to zdziwienie pełne ulgi. Podała mu jeden z kubków a drugi postawiła obok.

Barnes podniósł się z lekkim grymasem lecz posłał jej wdzięczne spojrzenie, gdy sięgał po kolejny kubek, wcześniejszy wypijając duszkiem - Dziękuję.

- Nie ma za co.

Mężczyzna rozejrzał się po pomieszczeniu. Dawno nie było tak pusto i cicho.

- Coś się zmieniło? - zapytał po chwili.

- Chyba nie rozumiem.

- Przeważnie jest gwar i hałas, kręci się pełno ludzi. Krzyki, harmider.

- To szósty blok, dopiero otwarty. Jest na końcu czwartego sektora, trochę dalej od głównego centrum.

- Co to za blok?

- Szczerze nie mam pojęcia, ale sądząc po grubości szyb i ścian, pewnie jakieś lokum do testów, przesłuchań - rozejrzała się - Mało też tu rzeczy, praktycznie nic, co można zniszczyć lub użyć do zrobienia krzywdy.

- Jak się tu dostałaś?

- To nie było trudne, zważywszy, że jest to teren jeszcze w pełni nie oddany do użytku. System nie działa w tej części.

Mężczyzna spuścił nogi i usiadł. Spostrzegł, że pasy, którymi był przypięty są rozcięte.

- Jak to zrobiłaś? Mają dobre sześć centymetrów grubości.

Gdy kobieta zorientowała się, o czym ten mówi, zarumieniła się.

- Trochę mi to zajęło. Ale skalpele są na prawdę ostre.

Barnes uśmiechnął się lekko - Odważna jesteś.

- Problem w tym, że nie jestem odważna ani trochę - wstała - Więc jak, mogę opatrzyć pańską twarz?

Zaczęła nieco panikować. Czuła się o wiele pewniej, kiedy ten leżał i był nadal senny po przebudzeniu.

- To chyba nie będzie konieczne. Najgorsze już raczej za mną.

Kobieta pokornie kiwnęła głową i zaczęła sprzątać po sobie i po przeprowadzonym zabiegu. Miała niewiele czasu na to aby uciec z bazy, zarówno bała się wybuchu ze strony zimowego żołnierza jak i zorientowania się władzy, że wtargnęła na ich teren.

- Jesteś z Hydry? Nie widziałem żadnego znaczka.

- Nie pracuję dla nikogo.

- Hydra nie wpuszcza nikogo z zewnątrz.

- Dlatego nie zostałam wpuszczona.

Barnes zmrużył oczy. To było dość dziwne.

- To jakaś pułapka?

- To akt człowieczeństwa.

- Dawno nie słyszałem o czymś takim.

Westchnęła smutno i zatrzymała się na moment by na niego spojrzeć.

- Dlatego się tu wdarłam - zacisnęła dłoń na worku ze śmieciami - Dziadek pamiętał pana z jednostki, mówił o panu wiele dobrych rzeczy. Powiedział, że zrobili z pana złego człowieka, ale w środku nadal jest pan dobrą osobą.

Nadal - i tu się zawahała - jest pan Jamesem Barnesem. Tym Buckym ze sto siódmej.

- Buckym? - zmarszczył brwi.

Zatrzymał się na moment.
Już kiedyś ktoś go tak nazwał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro