bucky barnes
Gdyby mógł, nigdy więcej nie wbiłby wzroku w pokryty przewodami sufit laboratorium.
Gdyby mógł, najchętniej zatrzymałby ten proces, gdzie po zakończeniu najniższej fazy aktywności mózgu powraca zdolność słuchu, ruchu, mowy. Gdzie otwiera oczy i uderza w niego rzeczywistość. Gdzie wszystko zaczyna się od nowa, codziennie, dzień w dzień, jakby ktoś z uporem maniaka przewijał zniszczoną kasetę.
Gdyby mógł, najchętniej nie obudziłby się już nigdy więcej.
Gdyby mógł, już dawno skończyłby to wszystko.
Każdy mówił, że jest niesamowicie silny i wytrzymały. Że ma zdolności do wybitnych rzeczy a jego predyspozycje wykraczają poza skalę. Że jego przebudzenie zapoczątkowało nową generację, a dalsze badania jeszcze bardziej przybliżą nową epokę.
Fakt, tylko co po tym jemu samym?
Na co ci coś, z czego korzystają inni a ty uważasz to za największe przekleństwo?
Otworzył oczy, czując jak jasne światło pali jego zamknięte powieki. W głowie piszczał jeszcze wstrząs elektromagnetyczny, którego serię otrzymał zeszłego wieczoru. Z przyziemnych, ludzkich rzeczy było mu po prostu zimno. I chciało mu się pić.
Prócz ciszy, która nie towarzyszyła mu od dawna, słyszał ciche krzątanie się gdzieś z boku. Przesunął wzrok i spostrzegł, że ktoś pochyla się nad lewą stroną jego ciała. Napiął mięśnie i poczuł, że jego ruchy nie są skrępowane. Uniósł metalowe ramię. Nic mu w tym nie przeszkodziło.
- Przepraszam, nie chciałam pana obudzić. Starałam się pracować najdelikatniej jak to możliwe.
Mężczyzna spojrzał w stronę z której dobiegł głos. Spostrzegł młodą kobietę w fartuchu i rękawiczkach, z kawałkiem zakrwawionej gazy w dłoni. Ta, tylko obdarzona zimnym spojrzeniem, niby automatycznie spuściła wzrok.
- Jeżeli pan pozwoli, skończę. Rana na brzuchu jest dość rozległa.
Barnes z trudem podniósł się na łokciach i spojrzał w dół swojego ciała. Faktycznie, szrama w dole brzucha była w trakcie szycia, reszta z drobnych ran była pokryta fioletem, siniaki namazane były jakąś białą maścią. Kiedy on w ogóle był opatrzony? Jak przestrzelili mu udo, jedyne co dostał to brudna szmata i kolejna dawka czyszczenia pamięci, jakby to miało pomóc w zapomnieniu o bólu.
- Kto cię przysłał?
Słysząc ciężki, ochrypły głos, kobieta momentalnie skuliła się w sobie. Była już konkretnie przestraszona, gdy mężczyzna spał, więc co dopiero dopadło ją teraz, gdy ten wertował ją wzrokiem. Fakt, że przebywała tutaj bez nadzoru i jakiejkolwiek osłony przerażał ją jeszcze bardziej. To było jak wejście do klatki lwa.
- Nikt. Jestem pielęgniarką.
- Ale na czyjeś zlecenie tu jesteś.
Wbił wzrok w jej blade policzki. Nie musiał patrzeć jej w oczy by wiedzieć, jak panicznie się boi.
- Poprosiłam o wejście. Ta rana była poważna, nie mogła zostać bez obejrzenia.
- To ich przekonało?
Rozejrzała się niespokojnie i pokręciła głową.
- Nie wiedzą, że tu jestem.
Barnes zmarszczył brwi.
- Jeśli bym cię zabił, dowiedzieli by się o tym dopiero rano.
Słysząc te słowa momentalnie zaschło jej w gardle. Mimo to, kiwnęła głową.
- Tak, to prawda - przyznała cicho.
Mężczyzna patrzył na nią jeszcze przez chwilę po czym ponownie zerknął w dół swojego ciała i położył się.
- Jeżeli to nie problem, dokończ. Zostało ci już niewiele, a mnie samemu się jakoś dziwnie trzęsą się ręce.
Słysząc to, kobieta musiała zamrugać kilkakrotnie aby dojść do siebie. Szybko jednak chwyciła pinsetę i skupiła się na swoim zadaniu.
- Mam dwie dawki znieczulenia. Życzy pan sobie, by je podać?
- Nie sądzę żeby było to koniecznością. Bywało gorzej.
Na te słowa kobieta od razu zabrała się do pracy. Fakt, że mężczyzna zignorował ją i nie wykazał żadnej chęci do pozbawienia jej życia sprawił, że drżenie jej rąk ustało, dzięki czemu dokończenie zabiegu przebiegło sprawnie. Pielęgniarka nasmarowała świeże szwy i nakleiła opatrunek, delikatnie sprawdzając czy wszystko dobrze się trzyma.
- W porządku?
Mężczyzna prychnął - Na prawdę mnie o to pytasz?
- Przepraszam, ale to coś dziwnego? - zdjęła brudne rękawiczki i spojrzała na niego zdezorientowana.
- W tym miejscu nikt o to nie pyta.
Słysząc to, kobieta posmutniała. Szybko jednak odkaziła ręce i sięgnęła po świeże gazy, nie chcąc dać po sobie czegokolwiek poznać.
- Mogę opatrzyć pańską twarz? Ona też nie wygląda najlepiej. To będzie ostatnia rzecz jaką się zajmę, chyba, że jest coś jeszcze.
- Bardzo chce mi się pić.
Kobieta rozejrzała się w koło.
- Tak, oczywiście. Za moment jestem.
Wstała i opuściła salę. Nie była pewna czy zostawianie go samego, bez pasów bezpieczeństwa jest dobrym pomysłem, ale nie miała wyboru. Z resztą, z jej nadzorem czy bez był tak samo groźny i nieprzewidywalny.
Po chwili wróciła z dwoma plastikowymi kubkami. Mężczyzna leżał tak, jak zostawiła go kilka minut temu. Szczerze się zdziwiła, lecz było to zdziwienie pełne ulgi. Podała mu jeden z kubków a drugi postawiła obok.
Barnes podniósł się z lekkim grymasem lecz posłał jej wdzięczne spojrzenie, gdy sięgał po kolejny kubek, wcześniejszy wypijając duszkiem - Dziękuję.
- Nie ma za co.
Mężczyzna rozejrzał się po pomieszczeniu. Dawno nie było tak pusto i cicho.
- Coś się zmieniło? - zapytał po chwili.
- Chyba nie rozumiem.
- Przeważnie jest gwar i hałas, kręci się pełno ludzi. Krzyki, harmider.
- To szósty blok, dopiero otwarty. Jest na końcu czwartego sektora, trochę dalej od głównego centrum.
- Co to za blok?
- Szczerze nie mam pojęcia, ale sądząc po grubości szyb i ścian, pewnie jakieś lokum do testów, przesłuchań - rozejrzała się - Mało też tu rzeczy, praktycznie nic, co można zniszczyć lub użyć do zrobienia krzywdy.
- Jak się tu dostałaś?
- To nie było trudne, zważywszy, że jest to teren jeszcze w pełni nie oddany do użytku. System nie działa w tej części.
Mężczyzna spuścił nogi i usiadł. Spostrzegł, że pasy, którymi był przypięty są rozcięte.
- Jak to zrobiłaś? Mają dobre sześć centymetrów grubości.
Gdy kobieta zorientowała się, o czym ten mówi, zarumieniła się.
- Trochę mi to zajęło. Ale skalpele są na prawdę ostre.
Barnes uśmiechnął się lekko - Odważna jesteś.
- Problem w tym, że nie jestem odważna ani trochę - wstała - Więc jak, mogę opatrzyć pańską twarz?
Zaczęła nieco panikować. Czuła się o wiele pewniej, kiedy ten leżał i był nadal senny po przebudzeniu.
- To chyba nie będzie konieczne. Najgorsze już raczej za mną.
Kobieta pokornie kiwnęła głową i zaczęła sprzątać po sobie i po przeprowadzonym zabiegu. Miała niewiele czasu na to aby uciec z bazy, zarówno bała się wybuchu ze strony zimowego żołnierza jak i zorientowania się władzy, że wtargnęła na ich teren.
- Jesteś z Hydry? Nie widziałem żadnego znaczka.
- Nie pracuję dla nikogo.
- Hydra nie wpuszcza nikogo z zewnątrz.
- Dlatego nie zostałam wpuszczona.
Barnes zmrużył oczy. To było dość dziwne.
- To jakaś pułapka?
- To akt człowieczeństwa.
- Dawno nie słyszałem o czymś takim.
Westchnęła smutno i zatrzymała się na moment by na niego spojrzeć.
- Dlatego się tu wdarłam - zacisnęła dłoń na worku ze śmieciami - Dziadek pamiętał pana z jednostki, mówił o panu wiele dobrych rzeczy. Powiedział, że zrobili z pana złego człowieka, ale w środku nadal jest pan dobrą osobą.
Nadal - i tu się zawahała - jest pan Jamesem Barnesem. Tym Buckym ze sto siódmej.
- Buckym? - zmarszczył brwi.
Zatrzymał się na moment.
Już kiedyś ktoś go tak nazwał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro