Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

antman & the wasp

Scott myślał, że przez zeszłe kilka miesięcy udało mu się chociaż w mniejszej połowie poznać skomplikowany mechanizm, jakim była Hope Van Dyne.

W końcu poznał ją osobiście, dowiedział się o funkcjach jej skafandra, ba, nawet i bez niego dostał od niej w twarz bez proszenia, przekonując się tym samym jaką siłę mają jej drobne dłonie, które obie bez trudu schowałby w swojej jednej, i to bez powiększania. I rzecz jasna poznał to, jak wygląda uśmiech zadowolenia na jej twarzy, za każdym razem gdy lądował twarzą w drzwiach przy próbie przedostania się przez dziurkę od klucza.

Poznał te wszystkie aspekty już wiele wcześniej, ale nigdy nie było mu dane ujrzeć grymasu bólu na jej twarzy, który wykrzywiał jej piękne, pełne usta. Nigdy nie widział strużki krwi biegnącej między jej przerażonymi, zielonymi oczami, a już na pewno nigdy nie usłyszał z jej ust cichego i zdruzgotanego "uciekaj".

Właśnie w tym momencie ukazała się przed nim postać którą, mógłby przysiąc, pierwszy raz widział na oczy. Postać tak słaba, tak bezradna, tak kurczowo łapiąca oddechy.

Scott w zupełności ignorując deszcz kul, powiększył się do wielkości średniego bloku mieszkalnego, ostrożnie chowając w dłoniach słabą kobietę. Podniósł pierwszą lepszą ciężarówkę i cisnął nią we wroga, gdy jeden z pocisków, niczym drzazga wbił mu się w pośladek.

- Hope, patrz na mnie, cały czas patrz na mnie! - mimo ogromnego rozmiaru, czuł się zagubiony. Dokąd teraz? Do szpitala? Do laboratorium? Przecież nie może tracić ani chwili!

Z góry spojrzał na miasto, szukając wzrokiem karetek. Udał się za jedną z nich wprost do szpitala, gdzie oddał kobietę leżącą na jego dłoni wprost w ręce zszokowanych lekarzy. Hope mimo braku sił, uśmiechnęła się.

- Dobra robota, Scootie.

Mężczyzna z przerażeniem patrzył jak lekarze, teraz wyglądem przypominający mrówki, zabrali kobietę do środka. Czuł się fatalnie. Jak mógł narazić Hope na takie niebezpieczeństwo? Przecież gdyby tylko wiedział jaką przewagę ma wróg, bez trudu powiększyłby się do rozmiarów wieżowca, schował Hope w kieszeń, dwoma krokami przestąpił ocean i usiadł gdzieś na pierwszej lepszej wyspie. Tylko z nią. Z jego niedobrą Hope.

A teraz?

Jedyne co mu zostało to powrócić do normalnych rozmiarów i w stroju kosmity usiąść pod drzwiami sali operacyjnej, modląc się żeby kobiecie nic się nie stało. Bo przecież hej, mimo wszystko Scott Lang też był człowiekiem. Człowiekiem który starał się, jak tylko mógł by być w porządku. W końcu każdy chce być chociaż odrobinę w porządku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro