Rozdział 32
W życiu nie chodzi o czekanie, aż burza minie. Chodzi o to, by nauczyć się tańczyć w deszczu.
Vivian Green
Jakiś silny impuls elektryczny uderza w moją klatkę piersiową. Czuję jakby coś rozrywało moją pierś. Zaczynam dyszeć. Chcę krzyknąć, że boli. Przestańcie!
To tak jakbym tonął i nie mógł nabrać powietrza. Płuca zapełniały się jakąś dziwną wydzieliną, niepozwalającą na normalne funkcjonowanie. Tak czuje się człowiek, gdy umiera?
-mamy go... -słyszę ponownie czyjś głos. Jest tak daleki, że mam wrażenie, że pochodzi z zaświatów. To ten sam, który krzyczał moje imię.
Chcę ruszyć dłonią, nie mogę. Wszystko robi się takie ciężkie. Ponownie odpływam. To tak jakbym spływał po zjeżdżalni na basenie. Coś ciągnęło mnie ku dołowi. Tylko zamiast wody, tu była głęboka czarna dziura.
Kiedy budzę się ponownie, coś przeraźliwie pika. Drażni moje uszy. Ten dźwięk jest tak cholernie znajomy. Mam znowu déjà vu. Przepraszam, ale ja już chyba raz się obudziłem po wypadku, prawda?!
Przełknąłem ślinę. Boli mnie trochę głową, żebra i prawa ręka. Chyba nawet miałem ją unieruchomioną.
Podniosłem tą lewą i dotykam swojej twarzy. Poczułem się dziwnie. Moja skóra była dość gładka. Przejechałem po włosach. Były krótkie, ale te loki! Przecież obciąłem włosy i pozbyłem się loczków! Ta fryzura przypominała tą, którą nosiłem jak byłem młody!
Spojrzałem na moją rękę. Zero tatuaży! Cholera, co tu się dzieje?! Gdzie ja jestem i co się ze mną stało?!
Rozejrzałem się po pokoju i napotkałem wzrokiem śpiącą kobietę.
Mama!
Wyglądała też na dużo młodszą niż zapamiętałem. To tak jakby ktoś odjął jej kilka lat. Nie wyglądała na taką, która potrzebowała pomocy psychiatrycznej. O cholera!
-mamo? -wzdrygam się, kiedy orientuję się, że mój głos jest o oktawę wyższy niż powinien być. Brzmię jak jakiś nastolatek!
-Harry? -mama podchodzi szybko do mojego łóżka. Teraz już widzę, że naprawdę jest coś nie tak. -tak bardzo się o ciebie bałam! -łapie mnie za dłoń i mocno ściska. W moją skórę wbijają się jej pierścionki. Od kiedy ona nosi obrączkę?!
-mamo, gdzie jest Louis? -widzę jak kobieta marszczy brwi i nie ma pojęcia o czym ja mówię -mamo... Louis... -mój głos drży. Nie czuje się dobrze. Chyba usnąłem i śnię najgorszy koszmar w życiu.
-nie mam pojęcia o jakim Louis'ie mówisz... ale później go znajdziemy -jej uśmiech, daje mi wiarę w to co mówi. Musiałem znaleźć Lou i go przeprosić... przeprosić za wszystko. -a teraz odpocznij...
-ile, tu leżę?
-tydzień -jej chłodna dłoń dotknęła mojego rozpalonego czoła. Odetchnąłem na chwilę i poczułem się dużo lepiej. Ale chyba tylko chciałem sobie to wmówić. Ledwo się obudziłem, a wisiało nade mną widmo tylu niedomówień. -byłam przerażona, gdy tata zadzwonił, że się pokłóciliście i spadłeś ze schodów.
Że co kurwa?! Jakie schody?! Jaka kłótnia?! O czym ona mówi?! Przecież miałem wypadek samochodowy, a ze schodów spadłem w wieku siedemnastu lat! Teraz miałem przecież ponad trzydzieści i nie utrzymywałem z ojcem żadnych kontaktów!
-który mamy rok? -mama marszczy brwi i wpatruje się we mnie dziwnie.
-dziś jest... czwarty czerwca dwa tysiące jedenaście. -mama mocniej pochyla się nad moją twarzą, tak jakby szukała czegoś w niej.
-jaja sobie robisz... -nie myślę, tylko wyrzucam z siebie słowa. Mama zaciska usta.
-zważaj na słowa... idę po lekarza, bo jest z tobą gorzej niż myśleliśmy.
Kiedy wychodzi, ja wpadam w panikę. Według tej daty mam siedemnaście lat. Mój wygląd o tym świadczy. Czyżbym się cofnął w czasie?! Nie, to nie możliwe!
A może po prostu to był sen... czy to możliwe, że przeżyłem to wszystko we śnie?! Moją jedyną miłość?! Wymyśliłem sobie to wszystko? Wyśniłem to sobie, kiedy leżałem nieprzytomny? To cholernie bolało.
-Hazz... -potrząsam głową, kiedy widzę Li. Jest młodszy, dużo młodszy i to mnie utwierdza w tym, że to co przeżyłem było wytworem mojej wyobraźni. -twoja mama powiedziała, że się obudziłeś -patrzałem jak brązowooki wciąga za sobą wysokiego bruneta. Joe Newt. Kapitan drużyny pływackiej i pierwsza miłość Liam'a.
Wolałem już durnowatego Zayn'a Malik'a, niż to coś. Jeśli mój sen jest proroczy, to za dwa lata nakryję Joe na bzykaniu jakiejś laski i wywalę mu w pysk. Mógłbym zrobić to już teraz, aby się go pozbyć jak najszybciej.
-o matko... królewna się obudziła! -moje wszystkie funkcje życiowe na chwilę przestały działać. Zamarłem. Nie wierzyłem w to co widzę. Miałem ochotę płakać i się śmiać zarazem
-Gemma...
-no chyba... -podeszła do łóżka i wskoczyła na nie, a ja nie mogłem oderwać od niej wzroku. Teraz zacząłem się obawiać, że to jakiś sen, a ja się obudzę i już nigdy jej nie zobaczę.
Przytulam ją do siebie...
*
To raczej nie był sen, a przynajmniej się z niego nie obudziłem. Gemma żyła, moi rodzice byli wciąż kochającym się małżeństwem, a ja miałem siedemnaście lat. Mieszkałem w starym rodzinnym domku w samym środku Londynu. Z okna słyszałem każdy przejeżdżający samochód. To było mi tak znane, a zarazem takie odlegle.
Rozejrzałem się po swoim starym pokoju. Już jakiś czas temu opuściło mnie to przeklęte uczucie déjà vu, teraz czułem, że naprawdę śniłem proroczym snem.
Wiedziałem każdego dnia co się wydarzy. Zapobiegałem niektórym małym katastrofą, które zdążyły mi się w życiu. Przeczytałem milion książek na temat ludzi takich jak ja. Byłem nawet u kogoś kto się tym zajmuje.
-koło fortuny, Harry... kiedyś to wszystko się odwróci. Jeśli raz coś zmienisz... cała przyszłość ulegnie zmianie.
Czy to było możliwe, że wszystkie moje małe zmiany mogły powrócić i ugryźć mnie w tyłek?! Możliwe, że przez to nie spotkam na swojej drodze Louis'a?
Co do niego, widziałem go kilka razy. Specjalnie wyciągałem Liam'a na te nielegalne wyścigi. Lou był młodszy i tak bardzo piękny.
Jeśli naszłaby taka musowa sytuacja, to zakochałbym się w tobie jeszcze raz.
Tylko szkoda, że nigdy nie dotrzymasz słowa. To bolało...
Przeddzień śmierci Gemm, musiałem podjąć decyzję. Czy uratować jej życie i zmienić cały bieg wydarzeń, czy zostawić to tak jak powinno być. Dzięki temu za kilka lat spotkam Lou, ale nie będę miał ukochanej siostrzyczki.
Decyzja była trudna, ale od samego początku było wiadomo co wybiorę.
Tego dnia zerwałem się szybciej ze szkoły. Gnałem co sił w nogach. Musiałem wkroczyć w sam środek awantury. I tak właśnie było. Mama krzyczała na Gemmę, a Gemm na mamę. Wyglądały na tak bardzo złe, aż byłem przerażony. Nie miałem pojęcia, czy Gemma miała dziś zginąć, bo tak jakby mogłem zwariować, a mój sen, był po prostu snem.
Zacząłem jednak krzyknąć jak ona opętany. Może zachowywałem się jakbym zwariował, ale poskutkowało. Kobiety przestały się kłócić i patrzały na mnie jak ba wariata.
-Harry, z tobą... dobrze?
Tego dnia, ucierpiała nasza brama i samochód taty. Niebieskie audi z dużym impetem wjechało na naszą posesję. To mnie utwierdziło w tym, że coś jest na rzeczy.
Jednak dobrze wiedziałem, że to wszystko zaprzepaściło moje spotkanie z Lou.
Mówią, coś kosztom czegoś.
Spojrzałem na śpiącą u mojego boku siostrę i nie żałowałem, że zmieniłem bieg historii... a może jej nie zmieniłem i wszystko dalej działało według jakiegoś planu. Może dostałem kolejną szansę, aby nie popełnić jakiś błędów, lub naprawić te które zrobiłem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro