Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 30

(z dedykacją dla stopki_louisaxxJustMeBitchxx)

to druga aktualizacja tego dnia! Sprawdź, czy przeczytałeś poprzedni rozdział.

Trzy tygodnie później

Przeciągnąłem się i uderzyłem w coś twardego. Spojrzałem w bok i zobaczyłem rozwalonego na pół łóżka Tomlinson'a. Na mojej twarzy wykwitł szeroki uśmiech. Odwróciłem się w stronę chłopaka. Zapragnąłem go pocałować. Nachyliłem się w jego stronę, ale powstrzymały mnie jego słowa.

-jesteśmy ze sobą ponad trzy tygodnie, a ty mnie już bijesz?

Odepchnąłem go od siebie. Ja tu chciałem tak romantycznie, a on co?! Udaję obrażonego i odwracam się do niego plecami. Prycham przy tym znacznie. Niech się dupek teraz trochę podliże.

-oj, księżniczko... nie gniewaj się na mnie -czuję na szyi jego usta i mam ochotę się rozpłynąć. To takie dobre uczucie, czuć go tuż obok. Zamykam oczy, kiedy jego dłoń przesuwa się po moim nagim ciele. Prawdopodobnie zaraz zejdę na zawał od nadmiaru doznań.

Jego dłonie, usta i dość spora erekcja wbijająca się w moje pośladki. Przełykam ślinę i jęczę głośno, kiedy Lou przegryza płatek mojego ucha. O ja pierdole! Czy on chce mnie zabić?!

-proszę...

-o co? -słyszę jego śmiech, więc bez żadnych uprzedzeń wychodzę z łóżka. Tym razem to Louis jęczy. Nie przejmuję się tym, wychodzę z pokoju. Niech mnie więcej nie prowokuje.

*

Zatrzaskuje za sobą drzwi. Jestem wkurwiony. Zaciskam zęby, kiedy słyszę, że ktoś za mną wchodzi. Mam ochotę się odwrócić i wywalić Tomlinson'owi w pysk. Co on sobie myślał?! Jak można tak po prostu komuś złamać rękę, tylko dlatego, że wylądowała na moim ramieniu.

Ten facet jest tak cholernie zazdrosny, że aż nie do wytrzymania! Ileż to można?! Czy on nie może sobie odpuścić?!

-Harry?

-jesteś, normalny? -próbuję być spokojny, ale chyba mi nie wychodzi. Mój głos brzmi jak warknięcie.

-przepraszam... poniosło mnie... -prycham. Chyba sobie jaja robi. Poniosło go? Chyba powinien wziąć coś na głowę, a mówią, że ja jestem jakiś nienormalny. Co za człowiek!

-zabijesz każdego, kto się do mnie zbliży? -melodyjny śmiech chłopaka rozszedł się po maleńkim pokoju na poddaszu. Co go tak rozśmieszyło?! Mam ochotę zapytać, czy jest głupi... Czy głupi.

-każdego, kto cię skrzywdzi...

-nawet siebie?

-nawet siebie, bo nagrodą będzie śmierć...

*

https://youtu.be/xG2bhDh6L4Q

Miarowy oddech rozchodzi się po pokoju. Patrzymy sobie w oczy. Uśmiechamy się, choć pewnie powinniśmy na siebie krzyczeć. Kolejna kłótnia, ale tym razem milczymy i patrzymy na siebie. Czy to jest mądre? Czy my jesteśmy jacyś normalni? Chce mi się śmiać. Ja i Tommo, to coś wyraźnie wybuchowego i niezbyt mądre.

Nagle Louis wstaję i podchodzi do szafki. Wyciąga butelkę i dwie szklanki. Stawia wszystko przede mną.

-zagrajmy w grę. Co wiemy o sobie... -nie mam nic do powiedzenia. Chłopak zapełnia szklanki brunatną cieczą. Siada przede mną i mierzy mnie wzrokiem. -lubisz koty -biorę szklankę do dłoni. Najchętniej bym się napił.

-kochasz auta.

-kochasz rowery.

-kochasz ogrody.

-kochasz mnie.

-kochasz moja skromną osobę. -uśmiecha się przy tym zadziornie.

-znasz się na narkotykach.

-trzymasz pod łóżkiem stare komiksy i albumy.

-handlujesz narkotykami -nie wiem, czemu to wychodzi z moich ust. Chyba uderzyłem się w głowę. O czym ja myślę?! Lou i narkotyki?! To tak jakby ktoś oskarżył mnie o zabicie jakiegoś zwierzęcia. Chcę się napić, ale Louis mi to utrudnia. Podnoszę wzrok i napotykam jego zimne oczy. Co tu się dzieje -żartujesz sobie chyba?

-nie... Harry, ja... -chyba próbuje się wytłumaczyć. Nie wierzę w to co słyszę.

-naprawdę handlujesz narkotykami? -nie wierzę, że o to pytam. Czy on naprawdę... czy on...

-tak, Harry. Utrzymuję się z tego -widzę jak jego oczy zalewają się strachem, niepewnością.

-brałeś?

-nie! -wstaje. Wygląda na oburzonego, a co ja mam powiedzieć. Przecież to jest niemożliwe. On, nie może tego robić. Nie chce go stracić, a szczególnie z powodu jakiś narkotyków!

-to zrezygnuj z tego -wstaję i patrzę na niego twardo. On musi to zostawić.

-nie mogę. To moje życie...

-to wybieraj... ja albo one

-Hazz...

Mierze go wzrokiem i bez zbędnych słowa wychodzę. Zatrzaskuję za sobą drzwi. Wskakuję do auta Lou. Przekręcam kluczyk. Nim ruszam do środka wskakuje właściciel. Miałem ochotę go wywalić z niego. Nie chciałem go teraz widzieć. Jak to możliwe, że kogoś się kocha i nie potrafi zrezygnować z takiego syfu jak handel narkotykami.

Jestem wkurwiony. Zaciskam zęby i wciskam mocniej pedał gazu. Jadę z prędkością o której nawet nigdy bym nie pomyślał.

-Hazz, zwolnij za nim kogoś zabijesz! -krzyk Louis'a, chyba próbuje przemówić mi do rozumu, bo chyba naprawdę zgłupiałem. Mogłem naprawdę kogoś zabić i tą osobą nie byłby Louis, tylko jakaś przypadkowa osoba.

Wciskam hamulec, ale auto nie reaguje. Moje oczy robią się wielkie. Co się dzieje do jasnej cholery?! Dociskam pedał do ziemi, nic. Patrzę przerażony na Louis'a.

-hamulce... nie działają -szepczę. Przełknąłem ślinę. Zginiemy! O Boże, zabije nas! To chyba jakiś żart!

Louis patrzy na mnie ze spokojem, choć po jego oczach widzę, że jest coś nie tak. Denerwuje się, tak samo jak ja. Co teraz z nami będzie?!

-Harry... zamienimy się. Ja górą, ty dołem. -nie byłem pewny tego co mówi, ale tak... wolałem oddać mu to brzemię prowadzenia. Ale jestem idiotą. Powinienem odpowiedzieć za to co zrobiłem jakby nie ja, nic takiego by nie miało miejsca.

Z drżącymi dłońmi, trzymałem kierownicę. Zaczęliśmy się przesiadać. Kiedy usiałem na miejscu pasażera, poczułem się dużo lepiej. Choć widmo śmierci dalej była bliższe niż dalsze. Wiedziałem jednak, że Lou nie pozwoli mnie skrzywdzić.

-ręczny, też nie działa -wzdrygam się. Byliśmy w czarnej dupie, bo mimo interwencji Louis'a, auto dalej się rozpędzało.

-dokąd zmierzamy -pytam cicho. Nie chcę, aby na mnie warknął, bo to wszystko było moją winą. Spierdoliłem!

-na obrzeża miasta. Będzie nam się lepiej tam zatrzymać -dotyka mojej dłoni i dopiero teraz podnoszę na niego wzrok. W tych jego widzę coś, czego się nigdy nie spodziewałem. Miłość, zaufanie, zrozumienie.

Louis! Miałem ochotę na niego krzyczeć. Dlaczego on tak się zachowuje?! Powinien mnie nienawidzić. Właśnie podpisałem na nas wyrok śmierci. Taki idiota ze mnie.

-zginiemy?

-a wierzysz w Boga?

-tak

-to zacznij się modlić...

Przełknąłem ślinę i zapiąłem pas. To co powiedział Louis, jakoś mnie nie pocieszyło. Poczułem się jakby właśnie cały świat zwalił mi się na głowę. Świadomość, ze już nigdy nie zobaczę miłości mojego życia, wbijała nóż w moje serce. To nie miało być tak, mieliśmy żyć razem do końca życia. Kochać się tą jedyną i ostateczną miłością. Jednak umrzeć razem z nim...

-żartowałem, kochanie -jego uśmiech wywalał go i na mojej twarzy. -kocham cię i zawsze będę kochać. -jego oczy przepełnione są miłością -zakochałem się w tobie tego dnia, kiedy ukradłem ci auto i z każdym dniem zakochiwałem się coraz bardziej. Jesteś pierwszą i ostatnią moją myślą każdego dnia. Jesteś dla mnie wszystkim! Jeśli naszłaby taka musowa sytuacja, to zakochałbym się w tobie jeszcze raz.

-dlaczego, to brzmi jak pożegnanie?! -jestem zdesperowany. Mam ochotę go uderzyć! Dlaczego on się ze mną żegna?! Nie, nie, nie!! nie... on nie może się ze mną żegnać! Przecież już zaplanowałem nasze życie! Domek na przedmieściach z dużym ogrodem. Gromadka dzieci...

-teraz mnie posłuchaj... odepnij pas. -chcę zaprotestować, ale jego wzrok mówi mi, abym się nie odzywał -jak powiem już. Otwierasz drzwi i wyskakujesz.

-ale... -odpinam pas.

-żadnego ale! -wzdrygam się na jego głos. Jedziemy przez chwilę w ciszy. Auto nabiera coraz większego rozpędu. Nie reaguje na nic. To był chyba prawdziwy koniec. -Harry -patrzę na niego. Uśmiecha się przez łzy. -już... -nawet nie wiem kiedy wypadam z auta. Czuję się jakbym leciał gdzieś w chmurach i nagle upadł. Moje ciało zderza się z twardym podłożem, wywołując ogromny ból. Zaczyna ogarniać mnie nicość, tak jakbym zapadał w sen. Jednak za nim moje oczy zamykają się, a umysł odpływa, słyszę wybuch i nie jestem pewny, czy to moje ciało eksplodowało, czy coś obok mnie.

*

Budzi mnie dziwne pikanie. Głowa błaga o wymianę. Jestem taki słaby, że nawet nie mam siły otworzyć oczu. Próbuję podnieść rękę, ale to też mi nie wychodzi. Z ust także nie chcą wydobyć się żadne słowa. To wszystko jest takie dziwne.

Ponownie zapadam w sen. Jednak, gdy budzę się po raz drugi, jest lepiej. Mogę poruszyć ręką. Powieki też bez żadnych protestów otwierają się. Rozglądam się po pomieszczeniu. Byłem w szpitalu i wtedy przypominam sobie wszystko.

WYPADEK

LOUIS

Chcę kogoś zawołać, jednak ręką na ramieniu mi to utrudnia. Chcę aby to był Louis. Mój ukochany!

-Harry... -sztywnieję.

-mamo, co tu robisz?

-już jedno dziecko straciłam... ciebie nie mogłam -przełknąłem ślinę.

-gdzie jest, Louis? -muszę to wiedzieć. Muszę go zobaczyć.

-on... on... -jej oczy zachodzą łzami -Harry, bo...

Wtedy wszystko robi się dla mnie jasne. Nikt nie musi mi powtarzać tego dwa razy. Oczy zachodzą mi łzami. Tracę oddech. Zaciskam dłonie w pięści.

Wpadłem w szał. Krzyczałem, paskalem. Chciałem umrzeć.

Louis zginął i to ja go zabiłem! Coś rozrywało mnie od środka.

Nie, nie... on nie mógł umrzeć! To nie może być prawdą! Moje serce złamało się na pół. Tego dnia umarłem razem z nim. Wiedziałem, że już nic nie będzie takie samo.

Śmierć zabrała nasze dusze.

To tak jakby ktoś wyrwał mi serce i zabrał je razem z Louis'em. Śmierć jest niczym w obliczu śmierci.

Obiecałem, że będę kochał Cię do grobowej dechy. Ale wiedz, że śmierć jest nagrodą za moje uczynki. Tylko Twoja cudowna miłość do mnie złagodziła moją samozagładę. Dziękuję Ci za to.

Lou

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro