Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 28

Otwieram oczy i napotykam coś co mnie dość mocno dziwi. Ciało leżące obok mnie wygląda jakby umarło. W pierwszej chwili przestraszyłem się, ale kiedy spomiędzy ust chłopaka wydobyło się głośne chrapnięcie, odetchnąłem z ulgą.

Zakryłem usta, aby się nie roześmiać głośno. Pan Tomlinson, chrapie! Wydaje z siebie odgłosy jak kosiarka. Przy kolejnym chrapnięciu nie wytrzymuję. Zaczynam się śmiać. Chłopak zdezorientowany podnosi głowę do góry. Robię się od razu twardy. No chyba jakiś pieprzony sen. Nikt nie może wyglądać tak seksownie tuż po przebudzeniu.

Louis ze zmrożonymi oczami wyciera ślinę z ust. Teraz dopiero orientuję się, że oślinił mi poduszkę.

-mokre sny? -pytam. Moja lewa brew podskakuje do góry.

-o tobie... -chłopak pada na moją klatkę piersiową i oplata się wokoło mnie niczym leniwiec swoją gałąź. Ściska tak mocno, że chyba zaraz wszystkie żebra mi połamie -muszę iść... nie chcę... -Louis odnajduje moją dłoń i splata ze sobą nasze palce. Nigdy nie pomyślałem, że będę się budził obok kogoś modląc się, aby cofnąć czas, abym mógł przeżyć to jeszcze raz.

Miłość

Wpadłem po uszy i nie mogłem temu zaprzeczyć. Louis był moją przystanią, cholerną kotwicą, która trzyma statek w miejscu. Mój statek właśnie przybił do portu o nazwie Louis Tomlinson i raczej nie miał zamiaru odpływać.

Tyle sztormów przeżył, tyle podtopień... Teraz przynajmniej jest tam gdzie powinien być. Przy miłości swojego życia.

-muszę iść... -Louis próbuję się podnieść, ale pada ponownie na moje ciało -muszę...

-to idź -szepczę i odgarniam mu włosy z czoła. To wszystko jest dziwne. Jak to możliwe, że jeszcze wczoraj nie rozmawialiśmy, a dziś leżymy w tym samym łóżku. Czy to wszystko nie idzie za szybko?! -czy my nie robimy tego wszystkiego za szybko?

-ale czego? -mężczyzna unosi głowę i patrzy na mnie tymi swoimi niebieskimi oczkami. Zapiera mi dech w piersi. On jest taki cudowny, taki piękny i taki na wyciągnięcie ręki. I jest MÓJ.

-ale co?

-wczoraj jeszcze ja na ciebie warczałem, a ty mnie unikałeś... a dziś leżymy wtuleni w siebie w jednym łóżku -moja dłoń ląduje na jego nagich plecach. Przesuwam palcem po kręgosłupie. Widzę jak chłopak na to reaguje. Przymyka oczy. Tak jakby delektował się moim dotykiem. Nagle całuje moją nagą pierś. Przechodzą przeze mnie miłe dreszcze, co oczywiście nie uchodzi uwadze chłopaka. Czuję jak się uśmiecha przy mojej piersi.

-to nie ja wziąłem dosłownie moje słowa... -Louis podsuwa się do góry i zawisa z twarzą tuż przy mojej. Mam nadzieję, że mnie pocałuje, on jednak wkłada dłoń w moje loki.

-ale to nie ja usunąłem przy pięćdziesiątej gwieździe -zaczynam się śmiać na sami wspomnienie mamroczącego Lou, kiedy przysypiał przy liczeniu gwiazd.

-mówiłem, że policzenie gwiazd zajmie wieczność -niebieskooki pocałował mnie w czoło, a później z ociąganiem zaczął się podnosić -czy możesz mi wskazać drogę do łazienki? -patrzę jak się rozciąga. Nie mogę odwrócić od niego wzroku. To był taki podniecający widok. O ja pierdole. Dlaczego ten mężczyzna był taki idealny?! Czy matka natura nie mogła dodać mu jakiejś widocznej wady?! -kochanie, wiem, że jestem najpiękniejszy... ale zaprowadź mnie do łazienki.

Zamachnąłem się i rzuciłem w niego poduszką. Louis Tomlinson nie mógł być skromnym człowiekiem.

Wstałem z łóżka. Rozciągnąłem się i najlepiej to poszedłbym pobiegać, aby trochę rozciągnąć mięśnie. Spojrzałem na Lou, który stanął przy drzwiach. Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale zaszedłem go od tyłu. Przyległem do jego pleców. Dłonie ulokowałem na jego biodrach i agresywnie przyciągnąłem jego tyłeczek do swojego krocza. Oboje sapnęliśmy. Mógłbym teraz go zgwałcić, ale zamiast tego pocałowałem go w zagłębienie szyi i położyłem dłoń na klamce. Otworzyłem drzwi i wypchałem chłopaka za drzwi. Miałem wrażenie, że najchętniej by wrócił do sypialni i rzuciłby się na mnie.

-ostatnie drzwi -wskazałem palcem i popchnąłem go lekko do przodu. Z jękiem ruszył przed siebie.

-cześć, Liam -Louis przywitał się z mijającym go Liam'em, który wyszedł z pokoju gościnnego. Czułem, że będę miał z czego się tłumaczyć. W ogóle co on tu robi?!

-co tu robi Tomlinson i to nagi?!

-a ty, co tu robisz?

*

Pogoda dziś nie była za ciekawa. Trochę słońca, trochę wiatru, ale lepsza taka niż jakby miało padać. Rytmicznie naciskałem na pedała. Chyba powinienem był wziąć auto, nie zmęczyłbym się tak przy tym. Jednak po poranku w ramionach Louis'a, potrzebowałem gdzieś ulokować nadmiar energii.

Uśmiechnąłem się automatycznie. Dotknąłem swoich ust. Tak cudownie było czuć te Louis'a na swoich. Ten chłopak robił mi wodę z mózgu. Ale przy nim pierwszy raz od śmierci Gemmy czuję się jakbym żył.

Wpadłem do ośrodka psychiatrycznego trochę zdyszany. Zdziwiłem się trochę, gdy opiekunka mamy powiedziała, że ta znajduje się w świetlicy. Nie, no to było coś nowego! Przez ostatnie lata nigdy nie słyszałem, aby tam chodziła. Nigdy przecież nie była w stanie. To oznaczało, że może zaczyna zdrowieć. To było to o czym marzyłem od wielu lat. Czy to możliwe, że wszystko zaczyna się układać?

Wszedłem do pomieszczenia i usłyszałem śmiech mamy. Coś ciepłego zagościło w moim sercu. Tyle lat upłynęło od momentu, gdy ostatni raz słyszałem jej śmiech.

-mamo?

-Harry, kochanie -i wtedy ląduję w jej ramionach. Czuję jakbym cofnął się o kilkanaście lat i to wszystko co działo się do tej pory nie miało miejsca.

Znowu byłem tym małym chłopcem bez problemów. Z kochającymi rodzicami i z najwspanialszą na świecie siostrą. Chciałem, aby to trwało wiecznie, ale wiem, że to nie realne. Mamy przecież rzeczywistość, która we mnie uderzy, gdy tylko ramiona mamy mnie puszczą. Takie to cholernie wszystko jest do dupy.

-kocham cię, mamusiu...

*

Słońce właśnie chyliło się ku zachodowi, kiedy to przemierzałem drogi Londynu. Byłem zmęczony i głodny. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w swoim cieplutkim łóżeczku, przytulony do poduszki pachnącej Tomlinson'em. W tym momencie, to było moje marzenie. Chciałem mieć go jednak przy sobie, ale przecież nie można mieć wszystkiego.

Zatrzymałem rower minimalnie przed tyłkiem jakiegoś sportowego auta. Samochód nie miał znaczka, a wygląd po tuningu nie przypominał żadnej znanej mi marki. Czyżby, któryś z tych napalonych na auta wyścigowe, odwiedził mojego ojca?!

Nagle drzwi otwierają się od strony kierowcy. Moje serce rośnie do wielkości Mont Blanc. Niebieskookie zjawisko wysiada z auta. Moje serce robi kilka fikołków. Przełykam ślinę. Nie mam pojęcia jak ten człowiek może wyglądać zabójczo o każdej porze dnia i nocy. Chodzący ideał!

-chyba ci ślinka poleciała -czuję jak kciuk Lou przejeżdża po mojej wardze. Cholera, kiedy on do mnie podszedł?! Cholera, razy dwa... ślinię się!

Louis staje na palcach i składa szybki pocałunek na moich ustach. Nawet nie zdążyłem zareagować.

-cześć, kochanie -cała jego twarz promienieje, a ja nie wiem co powiedzieć i co zrobić. Czy to naprawdę nie idzie zbyt szybko? Może najpierw powinniśmy pochodzić na kilka randek i wtedy pomyśleć co dalej, ale to przecież ja go wczoraj pocałowałem, to przecież ja położyłem go w moim łóżku. Cholera, to przecież ja zachowywałem się dziś rano jak jakaś napalona nastolatka. Może warto zostawić to takim jakim jest.

-cześć... co tu robisz? -schodzę z roweru. Ustawiam go na stopce i staję przed Lou, który od razu wyciąga do mnie dłoń. Zagryzam wargę i niepewnie podaję mu swoją. Lekkie szarpnięcie wystarczy, abym wpadł w ramiona Louis'a. Mimo tego, że jestem od niego wyższy, czuję się przy nim taki maleńki. Więc nic dziwnego, że teraz tak bezradnie wtulam się w jego ciało. Miałem wrażenie, że zaraz go wchłonę.

-mówiłem, że teraz jestem tylko dla ciebie -jego usta przy moim uchu wywołują we mnie silne dreszcze. Nie mogę tego opanować -lubię to jak na mnie reagujesz -muszę stłumić jęk, kiedy jego wargi dotykają płatka mojego ucha. -chodź... -odsuwa się ode mnie i ciągnie mnie za sobą.

-Lou, rower... -chłopak przewraca oczami -poza tym chodźmy do mnie. Jestem głodny...

-zabiorę cię na kolację.

Ostatecznie wprowadzam rower do domu. Czuję się niezauważony przez ojca, który tonie w papierach. Przyglądam mu się przez chwilę i orientuję się, że nie jest sam. W fotelu siedział Zayn, a na jego kolanach Liam. Nagle mężczyźni zaczynają rozmawiać. Nie chcę im przeszkadzam, nie chcę podsłuchiwać. Lepiej wiedzieć mniej niż więcej.

-kocham cię, Li...

Przystanąłem z dłonią na klamce. Moje serce stanęło. Dlaczego mnie tak nikt nie pokochał? Nie miałem pewności co do uczuć Louis'a. Jednak gdy otworzyłem drzwi i zobaczyłem jak na mnie czeka, coś przełączyło się w mojej głowie. To tak jakbym wskoczył na level love.

-nie stój tak, bo mnie przerażasz... -śmiech Louis'a rozszedł się po całej ulicy. Mimo, że brzmiał dość skrzekliwie, dla mnie był najcudowniejszym ze wszystkich jakie słyszałem.

Wolnym krokiem ruszyłem w jego stronę mając nadzieję, że nigdy nie pożałuje podjętej przeze mnie decyzji.

Dać szanse naszej miłości, nawet jeśli miałbym kochać za nas oboje. Miłość może być piękna, a szczególnie z odpowiednią osobą.

*

Byłem zdziwiony, kiedy Louis zatrzymał się pod jego willą. Czyżby zażąda ode mnie, abym dokończył ogród?! Nie, no powinienem otrzymać Oskara za swoje głupie myśli.

Byłem dość zdziwiony, kiedy chłopak otworzył mi drzwi i pomógł wysiąść z auta. Traktował mnie jak jakąś pieprzoną księżniczkę i nie moja wina, że w tym momencie przypomniały mi się słowa Zayn'a. Skrzywiłem się i poczułem dość dziwnie, ale nie pozwoliłem tego po sobie poznać. Odgoniłem od siebie najdziwniejsze myśli i pozwoliłem na wciągnięcie się do domu.

Panował tu mrok. Ciężko mi było się tu poruszać, tak jakbym wpadł do jakiejś czarnej dziury.

Wszedłem w jakąś szafkę, przez co Louis zaczyna się śmiać. Mógłbym wpadać na wszystko, aby słyszeć ten jego śmiech. Odszukuję rękę tą chłopaka, tak aby nie wpadł już na nic. Nie chciałem czegoś zniszczyć.

-zrobimy siebie kolacje, a później zjemy w altanie...

-jest jeszcze nie skończona -mówię cicho.

-posiedzimy na ziemi... -chłopak włącza światło, które mnie oślepia. Znajdujemy się w kuchni. Jeszcze tu nie byłem, więc się zdziwiłem. Wyglądała jakby była często używana, a Louis nie wygląda na takiego, który gotuje obiadki w domu.

Ale jak widać trochę się myliłem. Louis w kuchni zachowywał się jak ryba w wodzie. Skakał od szafki do szafki, a ja stałem z szeroko otwartymi ustami. Pół godziny później przede mną stoją dwa talerze z makaronem w serowym sosie z kawałkami kurczaka. Mój brzuch szybko na to reaguje. Lou uśmiecha się szeroko. Bierze talerze, a mi wskazuje na szklanki i sok. Idę za nim do ogrodu, który teraz tonie w przyjemnym mroku. Tylko z altany miga przyjemne światło. Ktoś tam zamontował lampki? Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na Lou, który szedł przede mną kołysząc biodrami. Chyba olałbym teraz śniadanie po to, aby móc z nim robić rzeczy o których lepiej głośno nie mówić.

Zdziwiłem się, gdy weszliśmy do środka. Na środku altany stał mały stolik i dwa krzesła. Lou, postawił na nim talerze i odsunął mi krzesło. Klapnąłem na nie i postawiłem szklanki i sok. Posłałem chłopakowi maleńki uśmiech. W milczeniu zabraliśmy się za jedzenie. Muszę przyznać się, że obżarłem się jak świnia i powinienem teraz pobiegać, aby to zrzucić.

Usiedliśmy na schodach altany i oboje spojrzeliśmy na niebo.

-dziś też liczymy? -pytanie Louis'a wywołuje we mnie śmiech.

-z tobą... zawsze -opieram głowę o jego ramię. Czuję się przy nim jakbym pływał w obłokach. To takie cudowne uczucie. Teraz dopiero zrozumiałem, że naprawdę mógłbym spędzić z nim całe życie. Bycie obok niego było wszystkim tym czego pragnąłem.

-byleś u mamy? -sztywnieję. Ten temat jest dla mnie dość bolesny -chciałbym ją poznać... -jestem w szoku i czuję się zdezorientowany.

-to nie jest najlepszy pomysł -kręcę głową.

-chcę ją poznać... -Louis łapie mnie za dłoń i lekko ściska -chcę też abyś poznał mojego tatę i siostrę. -otwieram szeroko oczy i patrzę na niego. To był duży krok, ku naszej przyszłości.

Po tym wyznaniu nie odzywamy się. Napawamy się tą naszą ciszą. To jest przyjemne. Nie potrzebujemy słów wystarczy dotyk dłoni, delikatne usta. To była nasza miłość.

-miałem piętnaście lat, gdy umarła moja mama -głos Lou, jest trochę załamany. Nie chcę mu przerywać. Ściskam jego dłoń, aby go wesprzeć -to był szok. Byłem z nią bardzo blisko. Wtedy chyba zaczęły się problemy. W wieku siedemnastu lat pierwszy raz wygrałem wyścig. Wsiadłem w auto i pojechałem. Wygrałem ze wszystkimi, co nie spodobało się Yaser'owi. Przeze mnie nie wygrał jakiegoś auta. -zaczyna się śmiać -wygrałem kasę i wyrok śmierci -patrzę na niego zdziwiony -miałem wybór, albo śmierć, albo praca u niego. Odrabiałem dług i jestem tu gdzie jestem -rozkłada ręce. -to była męka... ale przynajmniej mam jak pomóc ojcu. Jest chory i nie może pracować, a moja siostra studiuje. -Louis ściska moją dłoń -mówię ci to, bo chcę, abyś stał się częścią mojego życia... bo cię kocham, Hazz -jego słowa zawisają między nami. Ogarnia mnie lekki przerażenie i nie mam możliwości odpowiedzi. Zacina mnie. Nie jestem jeszcze gotowy aby odpowiedzieć mu tym samym, boję się obnażyć swoją duszę, dlatego całuję go w odpowiedzi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro