Rozdział 18
(od au.: dziękuję dziewczęta za miłą konwersacje pod poprzednim rozdziałem :* nabrałam, aż sił do napisania kolejnego ;P )
Głowa mnie bolała, jakby coś na nią spadało. Nie czułem się dobrze. Chciałem zgasnąć i już więcej się nie obudzić. Dziwne dreszcze przechodziły po moim ciele. Zimne dłonie zacisnęły się na moim gardle. Skrzywiłem się. Zmęczenie dawało o sobie znać.
Zwlekłam się z łóżka i ruszyłem w stronę łazienki. Chciało mi się wymiotować. Czułem jeszcze stres ze wczorajszego dnia. Może trochę przesadziłem z tym co powiedziałem Lou, ale to była prawda.... cholera, nie moja wina, że się bałem!
Zacisnąłem zęby. Stanąłem na środku łazienki i spojrzałem prosto w lusterko. Pod moimi oczami widniały ślady nieprzesłanej nocy. Podszedłem do umywalki i przemyłem twarz zimną wodą, ale i tak czułem się jak gówno. Poczucie winy wypełzało z zakątków mojej podświadomości, ale nie pozwoliłem mu zagościć we mnie nas dłuższą metę. Louis też był winien. Nie powinien zabierać mnie na wyścig. Mógł się zapytać, ale przecież on o tym nie pomyśli, bo nie widzi więcej niż czubek swojego nosa. Czego ja się po nim spodziewałem?! Nigdy w życiu nie rzuci dla mnie tych przeklętych wyścigów. Inaczej by olał ten wczorajszy i zawiózł mnie prosto do domu.
Rozebrałem się i wszedłem pod prysznic. Odkręciłem chłodną wodę. Chciałem otrzeźwić umysł, chciałem się pozbyć Louis'a z głowy. Nie umiałem jednak. To było silniejsze ode mnie. Jeszcze czułem smak jego ust. Dotyk dłoni na ciele.
Wyszedłem spod prysznica, ubrałem się i zszedłem na dół. Liam stał przy kuchence i podśpiewywał. Zayn, siedział przy wyspie i wpatrywał się w niego jak w siódmy cud świata. Tak bardzo zazdrościłem im ich szczęścia. Mimo dzielących ich różnic, oni próbowali pielęgnować, to co mieli. Szkoda, że tylko ja nie potrafiłem ułożyć sobie życia. Ciągle miałem pod górkę. Jeśli już coś się układało, zaraz się pieprzyło... tak jak wczoraj. Wszystko było ok, dopóki Lou nie zafundował mi niezbyt przyjemnej wycieczki.
-będziesz tak długo stał? -podskoczyłem, gdy usłyszałem głos przyjaciela.
-nie... -usiadłem i zacisnąłem zęby. Głowa nieźle dawała się we znaki.
Po zjedzonym śniadaniu i wzięciu czegoś przeciwbólowego, postanowiłem położyć się. Musiałem odpocząć, mająca nadzieję, że ból głowy... ustąpi.
Nie wiem ile spałem, ale chyba wystarczająco, aby poczuć się jak nowo narodzony. Moje ciało było odprężone, ale umysł dalej działał jak nakręcony. Tego wszystkiego było za dużo. Chciałem się pozbyć ze swojego życia tego całego bałaganu. Tego pieprzonego bagażu emocjonalnego.
-mamo, myślisz, że ktoś kiedyś mnie pokocha? -usiadłem tuż obok rodzicielki i wtuliłem się w jej bok. Bycie przy niej było czymś cudownym.
-Harry, tylko w bajkach, żaba zamienia się w księcia -śmiech Gemmy rozszedł się po salonie. Pokazałem jej w odpowiedzi środkowego palca. Moja głupkowata siostra, zawsze musiała dodać coś od siebie. Pewnego dnia ukręcę jej łeb za to.
-a ty, nie ukryjesz pod tą warstwą tapety swojego ry....
-Harry!- jak zawsze mama musiała interweniować.
Zostałem gwałtownie wyrwany ze swoich wspomnień. Otworzyłem oczy. Światło padające z lampki trochę mnie oślepiło. Miałem ochotę zabić osobę, która ją włączyła.
-Hazz, wiem, że dziś się źle czujesz, ale podrzuć mnie do Zayn'a -zmarszczyłem brwi -auto mi 'umarło'... proszę...
Byłem przeciwny temu wszystkiemu. Dlaczego ten człowiek nie mógł wezwać taksówki. Chciałem wywinąć się bólem głowy, ale mina smutnego pieska, rozwaliła mnie. Nie mogłem mu odmówić. Był przecież moim najlepszym przyjacielem i pomagał mi we wszystkim. Teraz ja miałem odwdzięczyć się jemu.
Zwlokłem swoje cielsko z łóżka. Podszedłem do szafki. Jeszcze nie byłem przytomny, pewnie dlatego wyciągnąłem biały obcisły T-shirt i niebieskie rurki, które dostałem kiedyś od Liam'a na urodziny. To był psikus, ale je zatrzymałem. Pewnie teraz wyglądam jak jakiś klown, ale ok.
Schodząc po schodach, o mało z nich nie zjechałem. W ostatniej chwili złapałem się poręczy. Usłyszałem za sobą śmiech Li. Odwróciłem się i posłałem mu złowrogie spojrzenie.
Stanąłem w korytarzyku i zarzuciłem kurtkę na ramiona, włożyłem buty. Wziąłem pierwsze lepsze kluczki, które okazały się być o bentley'a. Matko, dlaczego?! Wolałbym już jechać TT. Nikt by nie zwracał przynajmniej na mnie uwagi.
-chyba usiądę z tyłu -Liam wyglądał jak napieprzony kogut. Co się stało? Dlaczego tak się zachowywał?!
-dlaczego? -pytam lekko zdziwiony.
-limuzyna -wskazał na auto -szofer... -zmierzył mnie -i król -poprawił bluzę i włosy. Przewróciłem oczami i wsiadłem do środka. Usłyszałem jeszcze za sobą krzyk Liam'a, dlaczego królowi nie otworzyłem drzwi.
Niech się cieszy, że go podrzucę. Nie miałem ochoty widzieć Louis'a, a mogę się założyć, że on tam będzie. Jechaliśmy przecież na imprezę! Na która zostałem także zaproszony, ale jakby nie Li, nawet bym się tam nie pojawił.
Nie wiem jakim sposobem, ale zapamiętałam, gdzie znajduje się dom tych dwóch. Jechałem przez miasto zastanawiając się co robię ze swoim życiem. Jeszcze wczoraj krzyczałem na Tomlinson'a, aby zjeżdżał z mojego życia, a dziś sam pchałem się w jego.
Jestem idiotą!
Coś wewnątrz mnie krzyknęło, że Louis też jest idiotą i pasujemy do siebie jak ulał.
Wjechaliśmy na polną drogę. Nawet jakbym nie widział, gdzie odbywa się impreza, trafiłbym tam z zamkniętymi oczami. Willa była oświetlona jak miasto na Boże Narodzenie. Muzyka dudniła z kilometra. Trzeba było uważać, aby nie rozjechać ludzi. Chodzili po prostu wszędzie. Pijani, naćpani i Bóg jeden wie co.
Zatrzymałem się obok miliona innych aut. Chciałem od razy odjechać, ale Liam wciągnął mnie siłą do środka. Przystanąłem gwałtownie. Nie spodziewałem się tego co zobaczę w środku. Zazwyczaj domówki mieściły się w jakimś salonie, później trzeba było płakać nad szkodami. Tu mieliśmy otwartą przestrzeń. Stalo tu kilka stolików w rogu i krzeseł. Żadnych kanap, mebli. Ktoś o to dbał. Nie no świetnie.
Wepchnięto mi w dłoń czerwony kubek. Byłem autem i nie chciałem pić. Miałem go już odstawić, ale zatrzymał mnie Zayn, który nie mógł uwierzyć, że tu jestem.
Po pół godziny, znałem już połowę ludzi znajdujących się w ich domu. Louis'a też spotkałem. Na początku można było zauważyć, że się boi się do mnie podejść. Przywitał się oczywiście i jak się dowiedział, że jestem autem zabrał mi piwo i zniknął w tłumie. Widziałem go od czasu do czasu i nie moja wina, że moje serce skakało z radości za każdym razem, gdy go zauważyłem.
W pewnym momencie chciałem do niego podejść i pogadać. Przeprosić za swoje zachowanie. Ale zatrzymał mnie Nick, mój były. Zaczął gadać i ciągnąć w stronę jakiegoś stolika. Postawił przede mną szklankę z jakimś ciemnym napojem.
Nie miałem zamiaru pić, odmawiałem. Chciałem odejść. Z Nick'iem nie chciałem mieć nic wspólnego, po tym mnie potraktował. Był jednym z tych, którzy chcieli się dostać do mojego ojca, przeze mnie.
-no, Hazz... to na zgodzę -podsunął mi alkohol pod nos. Skrzywiłem się.
-Nick... -chciałem mu powiedzieć, aby spadał, ale zobaczyłem wtedy Louis'a ciągnącego za sobą jakąś skąpo ubraną dziewczynę po schodach do góry. To był cios, poczułem zazdrość i to silną. Fala żalu zalała moje ciało. Dziwne uczucie pustki zakwitło w moim sercu. Odwróciłem się i łyknąłem na raz zawartość szklanki. Nick dziwnie się uśmiechał, ale się tym nie przejmowałem, bo byłem wkurwiony.
Najpierw skacze wokoło mnie, a teraz będzie się pieprzył z jakąś laską. Chuj pieprzony.
Wypiłem kolejną szklankę, trochę mi zawirowało w głowie. Musiałem przytrzymać się stolika, aby czasem nie upaść. Zamknąłem oczy i usłyszałem huk. Zdezorientowany rozejrzałem się wokół siebie. Nick leżał na ziemi. Ludzie dziwnie zamilkli. Nie wiedziałem co się dzieje.
Potrząsnąłem głową. Zacząłem widzieć podwójnie. Zdawało mi się, że Louis wisi nad Nick'iem i obija mu twarz.
-wypierdalaj dupku z mojego domu! -krzyk Louis'a obił się w mojej głowie. Czyli nie wydawało mi się, że Louis bije Nick'a. No ale dlaczego? Przymknąłem oczy, trochę mi ćmiło. Zacząłem się źle czuć -chodź...
-ale co się dzieje? -mój język się dość plątał, a tak przynajmniej mi się wydawało.
-ten dupek, wsypał ci narkotyki do tego co piłeś -narkotyki?! O czym on pieprzy?! Jakie narkotyki?! Nick, przecież by nie zrobił takiego czegoś!
Zacząłem powoli wierzyć Louis'owi. Nogi mi się plątały. Przewróciłbym się i jakby nie Lou, pewnie bym teraz leżał na podjeździe i udawał rybkę.
Wyrwałem się z jego objęć i stanąłem na środku ulicy krzycząc jakieś dziwne słowa. Ok. Naćpałem się, ale muszę przyznać, że dawno tak się dobrze nie bawiłem. Śmiałem się ze wszystkiego i z wszystkich.
-ej, mój chłopak jest idiotą! -krzyknąłem stojąc przy fontannie. Jakaś dziewczyna stała i patrzała na mnie z uśmiechem wymalowanym na twarzy.
Louis próbował mnie powstrzymać, abym czasem nie wszedł do wody
-kochanie, zostaw mnie! -śmiałem się, przez co moje słowa mogły być niezbyt zrozumiałe
-Harry....
-jesteś nie dobrym... tygryskiem! -popchałem go, przez co sam wpadłem dupą do do fontanny. Zaniosłem się śmiechem i pozwoliłem Louis'owi wyciągnąć się z zimnej wody.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro