Rozdział 16
(od au.: Popłynęłam z rozdziałem i muszę powiedzieć, że nic się nie zgada co do mojej rozpiski. Pominęłam dużo faktów, ale zastąpiłam je dużo lepszymi:)
Po drugie. Ogólnie rozdział został napisany dość bezsensownie. Niektóre zdania są bezsensu... mogą nie mieć ani ładu ani składu, ale wszystko jest zamierzone :P Nie chciałam robić nic sztucznego i pokazać jaki bałagan w głowie ma Hazz w tym opowiadaniu. Muszę powiedzieć, że moje myśli właśnie też tak wyglądają :)
Po trzecie, nie wiem kiedy pojawi się kolejny rozdział... nie chciałam nic nie pisać przez jakiś czas, ale hmmm miałam w tym tygodniu urodziny i stwierdziłam, że warto dodać też urodzinki Harry'ego :P)
Pot spytał mi po plecach. Mój stres dobił do najwyższego levelu. Jeszcze chwila a będę umierać. Przeczesałem włosy dłonią i uśmiechnąłem się do kolejnej osoby, która stanęła przede mną. Mój ojciec przesadził zapraszając pół Londynu. To były tylko urodziny, a nie wielkie otwarcie nowego salonu Gucciego! Po cholerę mi tu tyle ludzi, których praktycznie nie znałem?! A te prezenty?! Cholera... po co mi darmowe wejściówki na wszystkie mecze United?! Czy ja lubię piłkę nożną?!
Wycieczka do Meksyku? No czemu nie... uwielbiam przecież Meksyk, te ciepłe klimaty. Ja pierdole!
A te wypchane koperty?! Właśnie zacząłem zastanawiać się na jaką fundację będę mógł te pieniądze przeznaczyć.
Porażka!
Poprawiłem krawat pod szyją, który pił mnie ostro. Chyba jednak mogłem nie posłuchać Liam'a. Mogłem założyć jeansy i koszulę w flamingi. Nie czułbym się teraz taki sztywny, taki nie ja. Nie powiem lubię garnitury, ale bardziej na luzie. Teraz byłem perfekcyjnie włożony w to coś, co ojciec nazwał garniturem wyjściowym. Przy każdym kroku miałem nieodparte wrażenie, że spodnie pękną mi na dupie. Dobra pora może wciągnąć brzuch...
Krążyłem między gośćmi już od godziny. Zastanawiałem się ciągle, co ja tu robię? Mogę przysiądź, że to pierwsza i ostatnia taka impreza! Niech piekło pochłonie ojca!
Nagle przed oczami mignęła mi dość znajoma sylwetka. Ruszyłem za chłopakiem. Moje usta zacisnęły się w wąską linię. Co do jasnej cholery robił tu Malik?! Liam go zaprosił?!
-Harry... -ojciec złapał mnie za ramię. Zatrzymałem się tracąc Malik'a z oczu. Niech to sandałki staruszka! Chciałem zatrzymać Mulata i zapytać co tu robi. -synu, przedstawiam ci pana Malik'a i jego żonę -spoko, teraz już przynajmniej wiem skąd wziął się tu Zayn. Przyszedł z tatusiem. O cholera... przyszedł z tatusiem. Mój ojciec zadawał się z bandytami. Robi mi się słabo! O nie! To nie może być prawda... mój ojciec robił interesy z przestępcami?! Poważnie?! To niemożliwe! Przepraszam, czy na sali jest jakiś lekarz.
-witam, chłopcze -mężczyzna wystawia dłoń w moim kierunku. Ściskam ją, choć mam ochotę wiać gdzie pieprz rośnie. Nie mogłem zrozumieć jak mój ojciec może mieć jakikolwiek związek z tym człowiekiem.
-dobry wieczór...
-to moja żona, Maura -mężczyzna wskazał na dość niewysoką kobietę. Wypisz wymaluj Niall Horan. Skłoniłem się lekko i pocałowałem ja w dłoń. Kobieta zaczerwieniła się chyba po same palce u stóp. Ale nie mówmy o tym. Czy ja mogę już sobie stąd iść?! Proszę! -co za gentleman -mężczyzna zaśmiał się dość niskim głosem -chciałbym ci podarować prezent, musimy jednak wyjść.
Szedłem za nimi modląc się, że zafundował mi lot balonem. Nawet nie chciało mi przejść przez głowę, że mogę dostać... czarnego bentley'a. Chyba zaraz zemdleję. Po co mi sportowe auto?! Pewnie się nim zabije, albo Louis mi je ukradnie. Właśnie Louis. Przez ostatnie dwa tygodnie próbowałem się go pozbyć. Walczyłem z samym sobą, aby traktować go jak powietrze. Oczywiście wychodziło mi to słabo i za każdym razem wypłakiwałem się mamie. To było takie frustrujące, takie do dupy. Mam nadzieję, że go tu nie spotkam. Chyba nie miał, aż tyle odwagi, aby się tu pojawić. Po za tym chyba już bym go zauważył.
-Hazz! -dziwny irlandzki akcent rozbrzmiał się po całym podjeździe. Miałem chęć schylić się i podnieść największy kamień spod moich nóg i rzucić nim w Niall'a Horan'a. Zabawne -wszystkiego najlepszego! -krzyk przy moim uchu prawie mnie ogłuszył. Co tu się dzieje?! Stoję jak kołek w kleszczowym uścisku blondyna. -proszę -chłopak wciska mi w dłoń dość sporą torebkę na prezenty. O matko kochana, wreszcie coś małego! Proszę... niech to będzie para skarpetek lub nowa koszula... proszę -idę wyrwać jakieś laski... -chłopak klepie mnie po ramieniu i odchodzi. Stawiam torebkę na ziemi i do niej zaglądam. Znajdują się w niej jakieś kartoniki. Wyciągam pierwszy. Kartka na nim przyklejona głosi: Jakbyś się nie pogodził z Louis'em.
Że co?! Otwieram go jednak i serce podjeżdża mi do gardła. Czy Niall naprawdę kupił mi wibrator?! Panie mój kochany! Wrzucam go do torby i wyciągam kolejne pudełko. Louis lubi na ostro. Przełykam ślinę i zaglądam do środka, a tam kajdanki!. Nie to, że jestem tym zawstydzony... nie, nie. Kolejne pudełeczko jest największe ze wszystkich. To jakby Louis był niegrzeczny. Ok, ok. Mam wielkie obawy, ale otwieram. Pejcz! Przełykam ślinę i wrzucam go z powrotem do torebki. Pod spodem znajduję MIESIĘCZNY ZAPAS PREZERWATYW, choć moim zdaniem wystarczyłoby to dla mnie na dwa lata i lubrykant o zamku truskawek, bo Louis lubi truskawki! Zacisnąłem usta. Co to miało być?! To był prezent dla mnie czy dla Louis'a?!
Wkurzony otworzyłem bentley'a i wrzuciłem owy prezent do środka. Zatrząsnąłem za sobą drzwi. Miałem dość tego wszystkiego.
-Harry, tu jesteś. -odetchnąłem z ulgą, gdy za sobą usłyszałem głos Liam'a. Tylko on mógł mnie uratować. Uśmiechnąłem się szeroko i odwróciłem się w stronę przyjaciela. Mina mi zrzedła, gdy u jego boku zobaczyłem Zayn'a. Dlaczego wszystko idzie nie po mojej myśli?! -wszystkiego najlepszego, kochanie -Liam mocno przytulił mnie do siebie. Odwzajemniłem uścisk. -spełnienia marzeń, żabko...
-ej! -odepchnąłem go od siebie udając obrażonego. -to nie było śmieszne -oburzam się, gdy słyszę śmiech obu chłopaków.
-wszystkiego najlepszego, Harry -ściskam dłoń Zayn'a, a później chłopak wpycha w moje ręce karton. Mam nadzieję, że to nie znowu jakiś głupi prezent, choć ten zestaw erotycznych zabawek do tej pory był najlepszym prezentem.
-dziękuję -odpowiadam z szerokim uśmiechem na twarzy. Jeśli prezent kupił Li, nie znajdę tam nic nad wyraz głupiego. Mój przyjaciel przecież dobrze wiedział, że nie potrzebuję jakiś głupot.
Postawiłem karton na ziemi i ostrożnie go otworzyłem. Na wierzchu leżała kartka urodzinowa, a pod nią jakiś zapakowany materiał. Nowa koszula, w kwiaty. Byłem szczęśliwy. Ogólnie znalazłem pięć koszul, w różne wzory.
-to najlepszy prezent... jaki dziś dostałem -mam ochotę skakać z radości. Łzy szczypią mnie pod powiekami. Cholera, wzruszyłem się.
-pierwszy raz widzę kogoś cieszącego się z głupiej koszuli, a nie z auta. Masz koleś nierówno pod sufitem -Zayn zanosi się śmiechem, ale ja się tym nie przejmuję. Może i mam nierówno pod sufitem, bo naprawę ucieszyłem się z głupiej koszuli, ale nie jestem przynajmniej materialistą. Nawet jeśli te koszule kosztowałyby parę funtów, cieszyłbym się z nich. Chodziło o sam gest. Liam nie chciał napchać mi portfela, nie chciał mnie wsadzić w furę za kilkanaście tysięcy... chciał, abym poczuł się dobrze i to mu się udało.
-dziękuję jeszcze raz, teraz idę zrzucić ten przeklęty garnitur -rozwiązałem krawat. Włożyłem go w kieszeń, podniosłem karton i ruszyłem w stronę domu. Musiałem jakoś niepostrzeżenie dostać się do swojego pokoju, a jedynym sposobem było iść przez kuchnie. No i tak zrobiłem. Czułem się jakbym znalazł się w jakimś labiryncie. Przez nią też było ciężko przejść. Lawirowałem między kucharzami, a kelnerami. Nie no musiałem pogratulować ojcu. W jeden dzień zamienił swoją zwykłą kuchnie w kuchnię, której by się nie powstydziła najlepsza restauracja.
Przebiłem się przez tłum ludzi stojących przy schodach ludzi. Praktycznie wbiegłem po drewnianych schodkach. Z góry spojrzałem na tych wszystkich ludzi i skrzywiłem się. Niby wszyscy byli dla mnie, ale raczej chodziło tu o mojego ojca. Styles'owi się nie odmawia... prawda?!
Zatrząsnąłem za sobą drzwi. Postawiłem prezent na łóżku i zdarłem z siebie garnitur. Odetchnąłem z ulgą, gdy zostałem w samych bokserkach. Z fotela wziąłem czarne rurki. Wciągnąłem je na dupę. Poczułem się wreszcie lepiej, nie taki wciśnięty.
Włożyłem jasną koszulę w flamingi. Nie zapiąłem jej do końca. Spojrzałem w lustro, byłem sobą, ale ojciec pewnie powiesi mnie za jaja, gdy zobaczy jak wyglądam. Chwyciłem za marynarkę i ją założyłem. Z kieszeni wyciągnąłem krawat i zawiązałem go luźno na szyi. Jeszcze raz spojrzałem w lustro.
Koszula... jest
Marynarka... jest
Krawat... jest
Ojciec nie ma czego się czepić.
Związałem włosy na czubku głowy i tak zszedłem na dół. Ludzie przyglądali się mi jakbym właśnie spadł z księżyca. Ale nie wszyscy tak reagowali, wystarczyło pięć minut, abym został obskoczony przez jakieś małolaty. Nie miałem oczywiście nic do nich, ale wieszanie się na mnie było lekką przesadą, a nie wspomnę już o kłóceniu się o moją osobę. Modliłem się o to, aby ktoś uratował mnie z ich szpon.
Moje błagania zostały chyba spełnione. Ktoś pociągnął mnie za rękę, wyrywając z tłumu wzdychających dziewczyn. Nie były zadowolone, ale co ja na to poradzę? Ich miny mówiły: Dlaczego nam to robisz?
Moja mina była prawdopodobnie identyczna, gdy odwróciłem się, aby podziękować mojemu wybawcy. Chyba wolałbym wrócić do tego kółka różańcowego.
-co tu robisz? -wyrywam rękę z jego uścisku.
-twój ojciec mnie zaprosił -jego głos się w ogóle nie zmienił. No ale jak miał się niby zmienić?! O czym ty myślisz, Styles?! Idź uderz się w głowę, zmądrzeje!
-to sobie już idź -chcę go ominąć. Nie daję rady. Jego palce nagle zaciskają się na moim nadgarstku. Silny dreszcz przechodzi przez całe moje ciało. Ogień pali moje wnętrze. Przełykam ślinę. Go nie powinno tu być! Chciałem przecież się od niego uwolnić.
Byłem tak zamulony i zagłębiony w sobie, że nawet nie zauważyłem, że Lou ciągnie mnie za sobą. Dopiero podmuch wiatru przywołał mnie do rzeczywistości. Staliśmy na dworze, a ja nie miałem zielonego pojęcia co ja tu robię.
-o co chodzi? -Louis nie odpowiada, tylko dalej ciągnie mnie w zaciemnioną część ogrodu. Czy on chce mnie zgwałcić?! Zabić?!
-wszystkiego najlepszego -przestajemy, a mnie wbija w ziemię. Nie wierzyłem w to co widziałem. Przyłożyłem dłoń do piersi. Miałem chyba jakieś zwidy, a to wszystko co się teraz dzieje, nie jest prawdziwe. Louis Tomlinson nie mógł kupić mi w prezencie urodzinowym... roweru! Nie mógł! Rower, rower... nowy rower. Prezent idealny!
Na drżących nogach podszedłem do jedno-kołowca i dotknąłem go palcem bojąc się, że zaraz zniknie, a to wszystko to jakiś dziwny żart.
-kupiłeś mi rower?! -wreszcie odzyskałem głos. -naprawdę... kupiłeś mi rower?! -byłem zaskoczony, szczęśliwy. Mógłbym wykonać taniec radości. Nie miałem zielonego pojęcia co mam ze sobą zrobić. Płakać... śmiać...
-to źle? -Louis wygląda na dość zdenerwowanego.
-dziękuję! -poczułem nadmierną radość. Louis podarował mi rower. Dał mi coś co do mnie pasowało. Nigdy bym go o to nie podejrzewał. Nie wiem co mnie podkusiło, ale objąłem go i mocno do siebie przytuliłem. Poczułem w tym momencie coś więcej niż radość. Ziarenko, które Louis zasiał w moim sercu już pierwszego dnia, teraz zaczęło puszczać pędy. To było złe, ale kogo to obchodziło. Czułem się jak na haju i chciałem, aby to trwało wiecznie. Mój mózg przestał na moment działać. Nie wiem kto z nas doprowadził do tego, ale nasze usta zetknęły się ze sobą. To było przyjemne. Ciepło rozeszło się po moim ciele. Uczucie błogości zagościło w moim sercu. Koniec świata!
-ja, ja... -zacząłem -dziękuję... -szybko wsiadłem na rower i odjechałem pozostawiając Louis'a. Byłem sam w szoku. Pocałowałem go! Może ten pocałunek był tylko lekkim zetknięciem ust, ale wystarczyło, aby odebrało mi zdolność myślenia i dobrego zachowania. Uderzyłem się mentalnie kilka razy w policzek.
Parsknąłem jednak śmiechem, bo pewnie wyglądałem dość zabawnie w marynarce, koszuli na rowerze.
Zatrzymałem się obok bentley'a i zsiadłem z roweru. Oparłem się o auto i miałem ochotę umrzeć. Co ja robię? Miałem go unikać, a nie całować!
Dotknąłem swoich ust. Mimo wszystko to było przyjemne.
-ładne auto... -podskoczyłem słysząc głos Louis'a. Spojrzałem w bok. Chłopak stał oparty tuż obok mnie -jak go ostatnio widziałem, wyglądał mniej... po prostu mniej się świecił -skrzywiłem się -Ashley spisał się dobrze... -o czym ten chłopak gada?!
-gdzie je widziałeś?
-wygrałem je... -dobra, to było już ponad moje siły. Bentley był wygraną w wyścigu, który wygrał Louis. To znaczy, że to też jest tak jakby prezent od niego. Mamusiu, dostałem jakieś 'lewe' auto! -przejedźmy się...
Chłopak otwiera drzwi od strony kierowcy i wskazuje, abym wsiadł. Jestem jednak zbytnio zdenerwowany, aby prowadzić. Ten cały pocałunek, prezent, obecność chłopaka i jego ubiór. Cholera! Dlaczego jego spodnie tak mocno opinały jego tyłek. Pod białą koszulką widziałem wyrzeźbione mięśnie. Chyba zaraz tu umrę.
-ty prowadź... -podaję mu kluczyki i obchodzę auto dookoła. Kolana trzęsą mi się jak galareta. Muszę podtrzymywać się karoserii, aby czasem nie upaść.
Otworzyłem drzwi i wsiadłem do środka. Louis rozgościł się za kierownicą. Zdjął marynarkę i rzucił ją do tyłu. Wtedy zdałem sobie sprawę, że tam leży prezent od Niall'a. Miałem nadzieję, że chłopakowi nie zachce się zaglądać do Niall'owego prezentu.
-przewieź mnie -mruczę.
-jeździłeś już ze mną... -śmieje się.
-nie... przewieź mnie tak jak zazwyczaj jeździsz. Chcę poczuć to...
Może to był zły pomysł, aby go o to prosić, ale dawno tak się nie ubawiłem. Zwykle pasy nie utrzymywały mnie w pionie przy zakrętach. Śmiałem się i patrzałem jak Lou zwinnie zmienia biegi. Nawet nie chciałem patrzeć na licznik, chyba zacząłbym się bać. Wystarczyło mi to, że wbijałem się w fotel.
Inne samochody przy naszej prędkości wyglądały jak kolorowe linie. Nie określiłbym marki żadnego z nich.
Zauważyłem, że Louis dobrze się przy tym bawi, ja także. Może nie był, aż takim złym człowiekiem. Może warto było dać mu szanse. Przecież najlepsze przyjaźnie przychodzą niespodziewanie.
Zmieniłem jednak zdanie, kiedy zatrzymaliśmy się pod domem, a Lou mnie pocałował. Tak naprawdę. Straciłem wtedy głowę, serce, zdrowy rozsądek. Przepadłem...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro