Rozdział 14
Wyszedłem z salonu z szerokim uśmiechem na twarzy. Tak naprawdę to nie chciałem tego TT. W ogóle nie chciałem żadnego auta. Wolałem jeździć rowerem, ale dla świętego spokoju chciałem po prostu wziąć byle jakie auto i przy okazji wkurzyć Louis'a. Wybierając najtańszy samochód mogłem być pewny, że Tomlinson dostanie wścieklizny. Co mnie oczywiście mnie cieszyło.
Mężczyzna stał oparty o swoje auto i palił papierosa. Nie wyglądał na zdenerwowanego. Cholera!!
Tak więc, teraz trzeba było się go pozbyć... raz na zawsze.
Louis Tomlinson za bardzo mi się podobał... to było złe i do nieogarnięcia. Coś ciągle ściskało mnie kiedy byłem blisko niego. Czułem za dużą radość przy nim. Nie mogłem pozwolić na to, aby to się mocniej rozwinęło.
Nie mogłem zakochać się w NIM... to za mocno pokrzyżowałoby mi plany życiowe.
Graliśmy do różnych bramek, robiliśmy różne rzeczy.
•Louis lubił nielegalne wyścigi;
•ja wolałem nie igrać z prawem.
•Louis lubił szybkie auta;
•ja niekoniecznie.
•Louis wydawał kasę jak mu się chciało;
•ja wolałem oszczędzać.
•Louis miał niebieskie oczy;
•ja zielone.
•Louis nie był gejem;
•ja nim byłem.
Mógłbym stworzyć dłuższą listę i to na poczekaniu. Różniliśmy się jak woda i ogień... to co się rodziło między nami nie miało prawa bytu.
-prowadzisz -Louis rzuca we mnie kluczykami. Łapię je w ostatniej chwili. Nie wiem co się dzieje.
-dlaczego nie możesz prowadzić? -marszczę brwi i przyglądam się mu.
-piłem... mam kaca i ogólnie jest do dupy. Jedźmy -wsiadł do auta. Rozgościł się wygodnie na przednim siedzeniu.
Zacisnąłem zęby. Miałem ochotę go zabić... Jak on mógł prowadzić po wypiciu alkoholu?! Chciał mnie zabić?!
-jak mogłeś prowadzić? Piłeś! -rzuciłem oburzony jak tylko wsiadłem do auta. Wsadzam kluczyki do stacyjki. Teraz tym bardziej chcę się go pozbyć. -gdzie mam cię odwieźć?
Louis wymamrotał coś co prawdopodobnie miało być adresem. Ostatecznie wpisał mi go w nawigację.
Jechaliśmy głównymi ulicami miasta. Nie znałem tej okolicy, nigdy się nie zagłębiałem w te okolice. W takich momentach chciałem wrócić do Holmes Chapel. Tam wszystko znałem i gdzie tylko bym nie poszedł, zawsze trafiałem do domu.
Pokręciłem energicznie głową. Nie mogłem się teraz zaprzątać głowy starymi dziejami i tęsknotą za domem. Byłem teraz w Londynie i musiałem skupić się na drodze, aby nie rozbić auta Louis'a, które zapewne kosztowało więcej niż dom mojego ojca.
Chłopak w ogóle się nie odzywał, ale może to dobrze... nie miałem zamiaru już teraz przeprowadzać 'tej' rozmowy.
Zatrzymałem się na światłach. Przetarłem dłońmi twarz i kątem oka zobaczyłem jak Lou otwiera okno. Spojrzałem na niego zdezorientowany, gdy wychylił cały tułów za okno. Pochyliłem się do przodu i zobaczyłem, że sięga po coś w stronę auta stojącego tuż obok nas.
Kiedy siada, w jego dłoni znajduje się prawdopodobnie skręt, bo śmierdzi... Muszę zatkać nos. Cholera...
-mam astmę! -krzyczę zatykając usta i nos. Nie chcę umrzeć przez uduszenie!
Louis patrzy na mnie z przerażeniem i wywala szybko skręta za okno. Wymachuje rękoma jakby próbował pozbyć się dymu. Parskam śmiechem.
Opieram się głową o kierownicę i wpatruję się jak Tomlinson próbuje za wszelką cenę pozbyć się z auta resztek dymu po skręcie. Wtedy widzę jak kierowca auta, który podzielił się z Lou jonitem macha ręką kilka razy do przodu.
Za nim pytam Lou o co chodziło kolesiowi, światła się zmieniają. Auto obok rusza z piskiem opon. Ja tylko wzruszam ramionami i wprowadzam auto w ruch.
-o co mu chodziło? -pytam jak tylko Lou kończy swoje dziwne dzikie tańce.
-chciał się ścigać z tobą.
-to niech znajdzie kogoś innego...
-ależ ty sztywny... psujesz zabawę -Louis oparł się o fotel i patrzał przed siebie. Trochę mnie wkurzył. Ja psuję zabawę?! Ja?! Nawet nie wiem kiedy, ale moja stopa docisnęła pedał gazu. Auto momentalnie wystrzeliło do przodu. Przez chwilę mam lekkie obawy, że nas pozabijam i przy okazji niewinnych ludzi. Później jednak zaczyna mi się to spodobało, to lawirowanie miedzy samochodami... prędkość... wolność.
Zacisnąłem mocniej dłonie na kierownicy i z uśmiechem minąłem szare auto z którym niby się ścigaliśmy. Widziałem jak Lou z zadowoleniem uderza palcami o okno.
Wtedy tuż przed nami zapaliło się czerwone światło. Wcisnąłem mocno pedał hamulca. Oboje polecieliśmy do przodu... szare auto przemknęło obok nas.
-skręć -mruknął i naprawdę wyglądał na zadowolonego.
-nawigacja wskazuje inaczej -dotykam palcem kolorowego wyświetlacza na kokpicie.
-na kolejnych światłach koleś będzie na ciebie czekać. Tak jakby pozwoliłeś mu wygrać-dotknął mojego ramienia. Zmarszczyłem brwi, bo kompletnie nie wiedziałem o co chodzi.
-w sensie... gdzie była meta? -ruszyłem powoli i skręciłem tak jak wskazał mi chłopak. Raczej nie chciałem spotkać tych kolesi ponownie. Mimo, że poczułem się wolny, wyścigi nie były dla mnie.
-meta jest tam, gdzie jeden z uczestników odpadnie.
-no to odpadłem... po problemie -chłopaka pokręcił głową. Włączył radio, tak jakby nie chciał mnie słuchać.
Nie mam pojęcia o co mu chodziło. Nie każdy musi lubić się ścigać... drogie auta... wydawanie kasy na prawo i lewo.
Nie moja wina, że nie należałem do tych co to lubią. Louis miał rację, byłem sztywny jak kij i taki już zostanę. Moje życie tak mnie ukształtowało. Nie mogłem sobie pozwolić żyć na krawędzi. Musiałem być zawsze w pogotowiu... musiałem zadbać o mamę. Dla niej musiałem być rozważny
Spojrzałem na Louis'a. Nigdy nie będę mógł prowadzić takiego życia jak on.
Mimo tego, że moje serce skakało na samo wspomnienie o nim, musieliśmy się rozejść.
'jesteś u celu'
Nawet nie zauważyłem, że dojechaliśmy. Zatrzymałem auto tuż przed wielką bramą. Zapewne za nią krył się jakiś drogi domek... ale nie będzie mi go dane zobaczyć, tu nasze drogi się rozchodzą.
-poczekaj otworze... -mruczy Lou, szukając czegoś w kieszeni.
Nie czekając na to co zrobi, wysiadłem z auta. Wyciągnąłem swoje rzeczy. Wszystko było mokre, ale ok... jakoś przeżyje.
-co ty robisz?
-szukam telefonu, muszę zadzwonić po taksówkę. -próbuję być obojętny. Mina Louis'a bezcenna. Mógłbym się oczywiście zaśmiać, ale on pewnie wtedy by to wszystko potraktował jak żart.
-przecież cię odwiozę...
-Louis, już nic nie jesteś mi winny. Oddałeś mi auto. Nasze drogi w tej chwili się rozchodzą. Miło mi było cię poznać... ale żaden z nas nie powinien 'przyjaźnić' się z drugim. -Tomlinson nawet się nie odezwał. Chwilę patrzał na mnie z otwartymi ustami, aby później wsiąść do auta i odjechać. Po jego jeździe można było odgadnąć, że jest wkurwiony... tylko czym?! Uwolniłem go przecież od mojej nudnej i sztywnej osoby.
Nie ogarniałem tego człowieka... powinien się cieszyć, że ma mnie z głowy.
Zadzwoniłem po taksówkę.
Chodziłem tam i z powrotem. Miałem dziwne wrażenie, że zaraz pojawi się jakiś gościu z ochrony i mnie wywali spod bramy.
Odetchnąłem z ulgą kiedy taksówka zatrzymała się tuż obok mnie. Podałem facetowi adres zakładu psychiatrycznego.
Musiałem być teraz blisko mamy, musiałem jej wszystko powiedzieć, nawet jeśli nie będzie mnie słuchała, ale wystarczy jej zapach i dotyka, abym choć przez chwilę poczuł się jak w domu, jak w starym domu.
*
-zakochałem się, mamo... -moim ciałem wstrząsnął szloch -nie powinienem... -byłem do niczego.
-każdy powinien -poczułem ciepła dłoń na głowie. Na chwilę się odprężyłem
-ale on nigdy mnie nie zechce...
***
kogo wkur*ia Harry?? ręka do góry...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro