Rozdział 10
Leżałem płasko na zimnej podłodze w łazience. Bolała mnie głowa i plecy. Zachciało mi się wczoraj pić. Miałem nadzieję, że mi przejdzie do trzeciej. Odwróciłem się na brzuch i oparłem czoło o zimne kafelki. Umierałem... Tomlinson, ty cipo, pij więcej, a będziesz na pewno do życia!
Wstałem na czworaka z chęcią wzięcia wreszcie prysznica, ale padłem plackiem na podłogę. Chyba nici z jakiegokolwiek funkcjonowania. Miło.
Przymknąłem oczy. Dobrze, że miałem własną łazienkę, przynajmniej nikt mi nie przeszkodzi w leżeniu, a raczej w trzeźwieniu.
Wziąłem kilka głębokich oddechów i pozwoliłem swojemu umysłowi 'pogalopować' w stronę zielonookiego chłopaka z którym miałem się dziś spotkać. Nie wiem co mnie do niego ciągnęło, ale chyba powinienem to zabić w zarodku. Jednak co mi szkodziło? Mogłem się trochę zabawić. Harry przecież nie musiał być gejem, a nasza znajomość nie musiała zakończyć się w łóżku.
Mógłbym patrzeć w jego piękne oczy i dotykać go bez żadnych pohamowań. Przyjaźń może być piękna, a szczególnie w moim wykonaniu.
Z uśmiechem na twarzy i w wizją zielonych oczów usnąłem.
Obudziło mnie silne szarpnięcie za ramię.
-Lou?! -z trudem otworzyłem oczy i spojrzałem na Malik'a. Dlaczego ten dupek tak krzyczał?! Co ja mu zrobiłem, że torturuje mój bolący mózg?
-co tak krzyczysz, człowieku? -przekręcam się na plecy. Kładę dłonie na czoło i zaczynam zastanawiać się, czy czasem nie umarłem i nie trafiłem do piekła.
-o mało zawału przez ciebie nie dostałem -Zayn kładzie się tuż obok mnie. Zakłada rękę za głowę i wpatruje się w sufit.
Najlepsi przyjaciele od lat.
Odwracam się w stronę przyjaciela i widzę jak wyciąga skręta i go odpala. Biały nieregularny dym wydostaje się spomiędzy jego warg. Wyciągam rękę w jego stronę i wyjmuję skręta z jego ust. Patrzę przez chwilę na zwitek zioła i wkładam go pomiędzy moje wargi. Zaciągnąłem się mocno dymem i wypuściłem go nosem.
-jak impreza? -Zayn odbiera ode mnie skręta. Przez chwile na niego patrzy. Wygląda jakby chciał go wyrzucić, ostatecznie wkłada go między wargi. Patrzę jak spomiędzy jego ust wydobywa się biały dym.
-chyba nie powinienem tam iść -zakładam ramiona za głowę. Nagle sufit zaczyna być bardziej interesujący niż cokolwiek innego. Byłem pewny, że Zen zapyta, dlaczego nie powinienem tam iść. Przecież nie mogłem się mu przyznać, że wszystkiemu winny był zielonooki. Nawet nie miałem ochoty przelecieć żadnej laski. -a jak u ciebie?
-nudne przyjęcie -słyszę głośne westchnienie. Dobrze wiedziałem, że Zen nie przepadał za przyjęciami ojca. -kiedy to przestało na nas działać? -zmarszczył czoło i wskazał na resztki blanta. Miał racje. Kiedyś po spaleniu połowy mieliśmy takie filmy, że bajki Disney'a chowały się. Teraz nawet nie miałem ochoty się śmiać.
-nie wiem...
*
Dokładnie o pierwszej po południu dostałem wiadomość, która trochę mnie rozbawiła.
TaKiej: Nie szarżuj tak swoim nowiusieńkim autem.
Ja: Ja?
TaKiej: Mówili dziś o Twoim aucie pędzącym przez ulice Londynu w godzinach porannych.
Przewróciłem oczami. Jedyną osobą, która jeździła moim autem o tej porze mógł być Harry. No czyli nie tylko ja mam ciężką stopę.
Ja: To czemu go nie zatrzymali? 😂
TaKiej: Stwierdzili, że nie ma co zabawiać się w gonitwę za strusiem pędziwiatrem.
Parsknąłem śmiechem. Mogłam się założyć, że chłopak by się zatrzymał jakby tylko zauważył, że goni go policja.
Ja: Dzięki. Muszę w takim razie poinstruować kolegę na temat jazdy moim autem.
Odłożyłem telefon na szafkę i drugi raz tego dnia wziąłem prysznic. Powinienem jeszcze na chwilę zajechać do warsztatu za nim moje BMW zmieni na kilka dni swojego właściciela. Trochę się obawiałem, że chłopak się nim zabije, ale z drugiej strony jeździła r8.
Stanąłem pod strumieniem wody i próbowałem nie myśleć o chłopaku z burzą loków na głowie.
Czy to możliwe, że mógłbym zmienić swoją orientację dla tego chłopaka? Jednak nie ma co się zapędzać. Możliwe, że on nie jest gejem i po co wtedy robić sobie nadzieję.
Była też inna sprawa. Kto przy zdrowym zmysłach zechciałby wchodzić w moje życie? Żyłem według własnego prawa. Byłem zamieszany w nielegalny interes, jeździłem na złamanie karku. W każdej chwili mogłem zginąć w wypadku samochodowym, podczas wyścigu. Ktoś mógł mnie zabić za to kim byłem. Po co kogoś mieszać w to wszystko? Po co narażać czyjeś życie? Chyba lepiej być samemu niż mieć kogoś na sumieniu.
Louis Tomlinson nie mógł się zakochać, to było niebezpieczne.
Po prysznicu wciągnąłem na tyłek szare bokserki. Ubrałem krótkie spodenki i koszulkę. Rozciągnąłem się kilka razy. Zbiegiem na dół. Z salonu można było usłyszeć przytłumiony głos Mili i Don. Nigdzie nie znalazłem Malika. Cholera, gdzie ten dupek się podziewa?!
Przez kuchnie wszedłem do garażu. Moje białe BMW stało dumnie na środku. Często się zastanawiałem jak to się stało, że udało mi się do tego wszystkiego dojść. Nigdy nikt we mnie nie wierzył, oprócz taty. On zawsze wiedział, że do czegoś dojdę. Teraz z dumą na twarzy mogę jechać do ojca i pokazać wszystkim sąsiadom środkowego palca.
Nie zarabiałem tylko dla siebie, a także dla mojej rodziny. Dla Lottie, aby miała możliwość studiować na najlepszej uczelni. Dla taty, aby nie musiał pracować, choć i tak prowadzi ten swój maleńki sklepik.
Potrząsnąłem głową, aby pozbyć się tych wizji. Nie mogłem teraz o tym myśleć. Dziś czekała mnie praca. Pora spiąć pośladki i ruszać.
Oględziny BMW zajęły Ash'owi godzinę. Musiałem mieć pewność, że auto będzie bezpieczne.
Pod kawiarnią znalazłem się dziesięć minut przed czasem. Może warto było jechać trochę wolniej. Wysiadłem z auta. Oparłem się o maskę i odpaliłem papierosa. Smolący dym ulokował się w moich plecach, aby po chwili wydostać się na zewnątrz przez moje usta. Chyba powinienem rzucić to świństwo. To do niczego nie prowadzi.
Poprawiłem włosy i spojrzałem w bok. Z daleka już usłyszałem brzmienie mojego auta. Teraz czekało mnie spotkanie z samym diabłem.
Uniosłem wzrok. Harry siedział w aucie i patrzał się na mnie. Właśnie przepadłem i w cholerę by to wszystko poszło.
Jak zahipnotyzowany patrzałem jak Harry wysiada z auta i idzie w moją stronę. Nie mogłem oderwać wzroku od jego pięknych oczu.
-cześć -jego zachrypnięty głos... zaschło mi w gardle.
-cześć -wystawiłem w jego stronę dłoń, aby się przywitać. Jednak za miast jego dłoni w mojej znalazły się kluczyki Rand Rovera. Spojrzałem na niego zdziwiony. Poważnie? -co tak szybko?
-nie mam czasu, zaraz zaczynam pracę -zaczął się odsuwać.
-ej, poczekaj -odbiłem się od auta i otwieram drzwi BMW, ze stacyjki wyciągnąłem kluczki i wystawiłem je w stronę Harry'ego.
-co to?
-auto zastępcze
-nie chcę -zrobił krok do tyłu i zmarszczył czoło. Wyglądał na złego, to jednak mnie nie interesowało. Miał wziąć te pieprzone kluczyki, czy mu się to podoba, czy nie.
-bierz je -podszedłem do niego i wcisnąłem mu do dłonie kluczyki.
-po co mi samochód, którym nie mogę jeździć? -zapytał poirytowany. Proszę, uderzcie mnie w głowę, bo nie wiem co mam ze sobą zrobić. O co mu chodzi?!
-że jak?
-oznaczasz je jak gołębie na loty -wskazał na maskę BMW. Spojrzałem na nią i zobaczyłem wijącego się smoka. Ok. Lubiłem ten motyw. Ludzie przynajmniej wiedzieli czyje jest auto i że nie powinni go dotykać. To pewnie nie pomagało chłopakowi
-poradzisz sobie -wyminąłem go i ruszyłem w stronę moje auta. -do zobaczenia, Hazz -uśmiechnąłem się i wsiadłem do mojej czarnej niuni. Jedak za nim odjechałem krzyknąłem do stojącego dalej w tym samym miejscu, Harry'ego -tylko nie szarżuj po mieście tak jak dziś rano. Nie będę płacił twoich mandatów.
**
wkurza was Harry, czy wręcz przeciwnie?? ;>
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro