Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

.-.

      W ciemną noc, kiedy niebo było granatowe, a gwiazdy tylko przy ozdabiały je i dodawały uroku. Księżyc widać było z każdej perspektywy, dzisiaj był najjaśniejszy i najpiękniejszy. Mimo tego, że galaktyka była piękna, to tego nie można powiedzieć o samej ziemi, a raczej o mieście zwanym Los Santos. Ulice rozświetlały leżące, czy te stojące lampy, śmietniki poprzewracane, a śmieci znajdujące się, jeszcze przed chwilą w nich, walały się po chodnikach. Kilka porozwalanych aut tu i kilka tam i ten jeden mężczyzna biegnący w nieznane. Czarny kaptur zakrywał jego włosy i kawałek twarzy, ciemne bojówkarskie spodnie i buty do biegania, tego samego koloru co reszta ubrań. Oddychał szybko, rozglądał się za małymi uliczkami w których mógłby się ukryći. Potrzebował kryjówki, na teraz.

      Dobiegł do wąskich schodów, przy których był zaułek, wbiegł w niego i wszedł po drabinie, którą tam napotkał. Wyszedł na niższy dach i stwierdził, że nie będzie wchodzić wyżej, tu wystarczy. Oparł się o ścianę obiema rękami próbując złapać oddech, nie pamiętał kiedy tak szybko biegał jak dzisiaj. Obrócił się plecami do ściany i oparł nimi o zimną, betonową ścianę. Przymknął zamglone oczy, wycierając rękawem pot na czole, który znalazł się tam przez wcześniejszy wysiłek fizyczny. Nie wiedział do końca jak znalazł się w takiej sytuacji, pamiętał tylko kilka chwil z dzisiejszego dnia. Cały zakszot razem wspominający wszystkie ich wspólne akcje, głosy wielu osób które niby znał i ten dźwięk wystrzału z pistoletu.
      Siwowłosy chłopak zakrył swoje uszy rękami i zacisnął oczy, dalej w głowie miał widok leżącego ciała jego bliskiego przyjaciela. Nie mógł zrozumieć, dlaczego tak się stało.

     Osunął się po ścianie, podkulił swoje nogi i włożył głowę między kolana. Z jego oczu poleciały gorzkie łzy, nie umiał dłużej trzymać ich w sobie. Załamał się i w końcu pokazał swoją prawdziwą twarz. Nie musiał już ukrywać smutku i nieszczęścia bo był sam, całkiem sam. Siedział i płakał, krzyczał i bił się z myślami. Gdy trochę jego ciało się opanowało i pociągał tylko co jakiś czas nosem, podniósł głowę do góry, rozglądając się wokół. Odetchnął i zorientował się, że słońce już wstaje, musiał tu przesiedzieć kilka godzin, bo jak wybiegał z dziwnego budynku dopiero co robiła się noc. Gdy chciał wyprostować nogi coś go zabolało w okolicy kolana, syknął na to uczucie i odchylił lekko nogę by zobaczyć o co chodzi. Okazało się, że mężczyzna ma mocne przetarcie pod kolanem, może nie było jakieś ogromne, ale bolało dość mocno i zaschniętej krwi było sporo. Zdjął swoją bluzę by przewiązać ją zaraz pod kolanem, zakrywając tym samym całą ranę.

      Oparł głowę o ścianę i przymknął oczy, w jego głowie zaczęły pojawiać się obrazy ukazujące całą jego grupę, nie tylko osoby z zakszotu. Były też landrynki, jokery, Lucas i Bart. Po jego policzku spłynęła pojedyncza łza, mimo tego że ta grupa już nigdy nie będzie w tym samym składzie co było to i tak się uśmiechnął, przypominając wszystkie akcje, napady, morderstwa, odgrywanie ról, bawienie się z policją. Przeżył wiele pięknych chwil właśnie z nimi, z jego rodziną.. z jego ukochaną rodziną. Czemu ktoś z nich musiał umrzeć i czemu tą osobą był, nie kto inny a Kui? Erwin otworzył oczy i wstał, przy pomocy ściany ustał na równych nogach, wpatrując się w niebo.

– Pierdolony Kui Chuk, mówiłem że umrzesz pod koniec 2 sezonu, no kurwa mówiłem. Żartowałem okej?! Żartowałem wtedy!! nie chciałem żebyś umierał, nie chciałem... Czemu on zabił ciebie a nie mnie kurwa!? – Zaczął się wydzierać, a z jego oczu po raz kolejny poleciały łzy, nie hamował ich, nie umiał.
– Kui... byłeś dla mnie jak ojciec, którego nigdy nie miałem. Ty mnie nauczyłeś tego wszystkiego, gdyby nie ty to mnie by tu nie było. Prosze cię  wróć.. nie poradzimy sobie bez ciebie, ja sobie nie poradze... Błagam cię Kui chociaż ten jeden raz się mnie posłuchaj. – Upadł na kolana, nie zwracając uwagi na bolącą go ranę, i schował głowę w ręce, nie potrafił myśleć, że go już nie ma. Że nigdy już nie zobaczy tego niskiego chińczyka, że nigdy nie usłyszy jego piskliwego głosu, nigdy go już nie powstrzyma, nigdy nie powie nie. Załamany płakał tak długo jak tylko mógł, aż w końcu nie miał czym, przeniósł się z klęczenia do siadu, podkulił nogii i tak zasnął. Sam, na jakimś dachu, nie dając nikomu znać, że żyje.

***

      Obudził go dźwięk syren i głośne krzyki z ulicy, od razu się zerwał, zapominając o swojej ranie dlatego syknął z bólu i oparł się o ścianę. Rozejrzał się po dachach budynków, ale nic nie zobaczył. Dlatego postanowił wyjrzeć, w tedy na pewno będzie wiedział co się stało. Jak pomyślał, tak też zrobił, podszedł do krańca ściany i wychylił się zza nią, wtedy też ujrzał wiele policyjnych radiowozów, jakieś dwa losowe auta i kilkoro ludzi leżących na jezdni. Chyba odbyła się strzelanina, znaczy nie chyba a napewno. Wydawałoby się, że to policja dzisiaj wygrała, ponieważ z drugiego końca ulicy było widać nadjeżdżającą karetkę. Złotooki schował się szybko zza ścianę, z której wyglądał, kiedy jeden z policjantów rozglądał się po terenie, Siwowłosy nie chciał zostać zauważony, przez to w jakiej sytuacji się znajduje i przez to że po prostu nie miał ochoty na żadne przepychanki z policją. Ponownie usiadł przy ścianie i przymknął oczy, czekając na to aż znowu zostanie sam, bez tych zdradzieckich psów.

      Kiedy wszystko ucichło, mężczyzna był pewien, że już nikogo tam nie ma, więc wstał i skierował się w stronę drabiny, schodzenie nie szło mu jakoś ciężko, no może trochę przez tą nogę, ale w końcu zszedł. Wytrzepał niewidzialny kurz i wszedł głębiej w uliczki, nie chciał iść drogami głównymi, jeszcze by ktoś go znalazł, a tego na ten moment nie chciał. Skręcił w prawo by wejść do kolejnej uliczki, ale ktoś wszedł mu w drogę. Nie upadł, ponieważ został złapany i postawiony ponownie na równe nogi . Knuckles lekko wystraszony spojrzał w górę by spotkać niebieskie tęczówki, znajomego mu policjanta.

– Erwin?! Co ty tu robisz? Każdy cię szuka, gdzieś ty był? – Zapytał mundurowy.

– Ja.. nic – Odpowiedział speszony i odwrócił wzrok w bok, żeby tylko nie patrzeć niebieskookiemu w oczy.

– Zabieram cię stąd. – Powiedział i odwrócił się w stronę radiowozu, wcześniej łapiąc niższego za nadgarstek, ale kiedy tylko się poruszyli starszy zaskomlał i pociągną wyrwał się z uścisku wyższego go chłopaka, upadł na ziemię i skulił się przytrzymując bolące kolano.
– Erwin? – Młodszy odwrócił się w stronę złotookiego i ukucnął przy nim gdy zobaczył w jakim stanie się znajduję. Spojrzał na miejsce trzymane przez przyjaciela, coś się stało, ale nie wiedział co.
– Spójrz na mnie. – Złapał młodszego za podbródek i skierował go na siebie, ich spojrzenia się skrzyżowały.

– Nie możesz mnie po prostu zostawić i jechać sobie na patrol..? – Wydusił w końcu starszy.

– Nie, nie zostawię cię tu samego w takim stanie, chodź pomogę ci wstać. – Powiedział i podniósł się, złapał Erwina za ramię i postawił go na nogi. Starszy nie mógł utrzymać równowagi, więc gdy podniósł się z siedzenia od razu padł na Cpele i złapał się jego munduru.
– Dobra wezmę cię na ręce. – Niebieskooki złapał Erwina za biodra i przysunął bliżej siebie, żeby lepiej go złapać. Wziął go i jego ręce wylądowały na mniejszych udach pastora, a sam szarowłosy złapał się karku mężczyzny i przytulił się do niego bardzo mocno.

– Możesz nie zawiadamiać reszty i nie jechać ze mną na szpital? – Złotooki szepnął do ucha młodszego i wtulił swoją głowę w jego szyję, nie chciał by ktokolwiek inny widział jego stan, już i tak wystarczyło mu to, że Dante go znalazł. Capela uśmiechnął się na ruch młodszego i również go mocniej przytulił, gdy tak szedł czuł ciepło płynące z ciała chłopaka, trzymanego przez niego na rękach. Zdziwił się też na to jak chude ma uda, no niby jest niski i chudy, ale jednak coś mu tu nie odpowiadało.

— Jedziemy na szpital, masz coś z kolanem i nie możesz chodzić więc muszą cię opatrzyć, więc nie chcę słyszeć żadnych sprzeciwów. — Odpowiedział czarnowłosy i oboje już się nie odzywali. Jeden zagubiony we własnych myślach i bojący się jaka będzie reakcja, gdy jego przyjaciele dowiedzą się o tym. A drugi lekko poddenerwowany ale też i uspokojony tym, że znalazł mniejszego. Może nigdy tego nie powiedział nikomu, ale bardzo mu zależało na życiu tego siwego drania. Martwił się o niego i zawsze chciał wiedzieć co robi. Urocze.

***

      Siedział na łóżku szpitalnym już od dobrych 15 minut, niecierpliwił się strasznie, przez co lekarz zajmujący się nim słyszał co jakieś 2 minuty pytanie; „A kiedy pan skończy". Z nimi w pomieszczeniu znajdował się jeszcze wysoki brunet w mundurze policyjnym, który go tutaj przywlekł. Pilnował on starszego, żeby nic nie zrobił lekarzowi i sobie, no i żeby nie uciekł. Wolał sam tego dopilnować, ponieważ ochrona szpitala często jest chujowa, bo to wcale nie tak że po prostu martwił się o niego, nie ani trochę..

– Skończył już pan? Chcejuż do domuu. – Marudził i marudził, słuchać się tego nie dało, no ale trzeba było go opatrzy.

– Jeszcze chwila, niech pan nie będzie taki niecierpliwy. – Spojrzał na niego doktor i westchnął, wolałby siedzieć teraz ze swoimi współpracownikami na stołówce szpitalnej i rozmawiać na temat nowych chorób.

      Minęły kolejne minut, a chłopak o siwych włosach wraz z niebieskookim czekali pod szpitalem w radiowozie młodszego. Capela siłą zaprowadził przyjaciela do swojego pojazdu, ponieważ ten twierdził że nigdzie z psami nie jeździ. Zrobił to tylko po to, żeby znowu nie znaleźć starszego w takich okolicznościach jak wcześniej. Odpalił silnik pojazdu i wyruszył spod parkingu szpitalnego, kierując się w stronę apartamentów. Złotooki nie odezwał się ani słowem i tylko patrzył oburzony na ulice przez okno pasażera, obrażalska księżniczka.

***

      Czarny pojazd zaparkował na podziemnym parkingu apartamentowca, w którym mieszkał czarnowłosy, z niego wysiadł wysoki mężczyzna, obszedł auto i stanął przed drzwiami pasażera. Otworzył je i zobaczył, że siwo włosy, z którym jechał zasnął. Zrezygnowany pokręcił głową i pacnął w ramię przyjaciela, ten ani drgnął. Stał tak chwile, aż wpadł na genialny pomysł. Szybko otworzył tylne drzwi i wyjął z nich butelkę wody, którą zawsze wozi ze sobą "na wszelki wypadek".
Podszedł znowu do niższego i gdy odkręcił butelkę, cała jej zawartość poleciała wprost na śpiącego pastora.

– A KURWA ZIMNO! – Od razu wysiadł z auta i podniósł głowę, patrząc na rozbawione oczy Capeli.
– Ty kurwo nieczysta, jak śmiałeś?! – Krzyknął wkurzony Knuckles i uderzył pięścią w klatkę piersiową chłopaka przed sobą. Ten się dalej chihrał jakby nigdy nic. Starszy założył rękę na rękę i odwrócił wzrok, wielce oburzony tym że stoi teraz cały mokry a osoba która to zrobiła parszywie śmieje się z tego.

– No już nie obrażaj się tym pastorem. – Powiedział przez śmiech i go przytulił, sam nie wiedział do końca co robi, ale stało się. Złotooki na samym początku też nie wiedział co się dzieje, bo policjant nigdy nie lubił przytulasów, lecz gdy ma taką okazję to odwzajemnił pieszczotę i uśmiechnął się sam do siebie. Stali tak dłuższą chwilę, nie odzywając się do siebie, było im przyjemnie. Oboje w ramionach osoby, którą darzą czymś czego nie rozumieją.
– Chodź do mnie dam ci czyste ubrania, – Powiedział nagle policjant, na co od razu usłyszał ciche mruknięcie i niższy mocniej wtulił się w jego policyjną bluzę.

– A zaniesiesz mnie, dalej boli mnie to kolano..? – Zapytał i spojrzał w górę swoim zaspanymi oczkami. Czarnowłosy uśmiechnął się i przytaknął, nie potrafił odmówić niższemu. Wziął go za zgięcia w kolanach, tak żeby nie uszkodzić rany i podniósł do góry. Nogi mniejszego od razu owinęły się wokół bioder chłopaka, przytulił go jak padna drzewo. Gdy młodszy zamknął pojazd, pokierował się do wejścia budynku i pojechali windą na właściwe piętro.

***

      Po wejściu na dobre piętro i otworzeniu drzwi wejściowych do domu policjanta, ukazało się średniej wielkości mieszkanie. Wyglądało na zadbane i było bardzo ładnie przystrojone. Kolory bazujące to oczywiście czerń i biel, ale były też akcenty ciemnego brązu. Niebieskooki posadził starszego na kanapę, a sam poszedł do swojej sypialni po ciuchy dla mokrego chłopaka. Gdy wrócił przekazał mu je i zaprowadził do łazienki, mówiąc żeby się ogarnął i przyszedł do salonu jak to zrobi.

Gdy Erwin wszedł do salonu, już przebrany i umyty, zobaczył wyższego leżącego na kanapie. On również się przebrał, nie miał już na sobie munduru policyjnego który go zazwyczaj uciskał. Teraz był ubrany w zwykłą czarną koszulkę i szare dresy, wyglądał uroczo w tym zestawieniu ciuchów.  Bluzka lekko upinała mu mięśnie, przez co można było zobaczy ich zarysy, Knuckles gdy to zobaczył przegryzł wargę i podszedł bliżej mężczyzny, podpierając się o różne meble.

– Posuniesz się, czy mam usiąść na ciebie? – Zapytał stojąc nad nim i wpatrując się w jego twarz.

– Rób co chcesz. – Odpowiedział i otworzył lekko oczy by ujrzeć mniejsze ciało pastora, delikatny uśmiech wstąpił na jego twarz, kiedy zobaczył jak bardzo za duże są ubrania które mu dał. Nie jego wina że Erwin jest taki malutki (uwu). Złotooki za to uśmiechnął się wrednie i usiadł na brzuchu czarnowłosego, rozkładając się i wiercąc na nim.
– Kurwa Kukel! – Zaskomlał młodszy i podniósł się do siadu, jednocześnie spychając Knucklesa na swoje nogi.

– No co?! Powiedziałeś że mogę robić co chce! – Wydarł się wchodząc na kolana niebieskookiego. Ich spojrzenia się skrzyżowały, patrzyli tak na siebie i czekali aż któryś się poruszy, ale coś ich powstrzymywało. Zagubieni we wzroku drugiego i we własnych myślach..

– Masz bardzo ładne oczy. – Ciszę przerwał policjant, który w czasie jej trwania położył rękę na policzek szaro włosego. Erwin przez jego słowa się zawstydził i odwrócił wzrok na telewizor wiszący na ścianie, a na jego twarz zawitały różowe rumieńce. Cichy śmiech wydobył się z ust wyższego, objął on swoimi rękami mniejszego, przysuwając go bliżej siebie i położył swoją głowę na jego ramię.
– Wiesz co, od dawna chcę ci coś powiedzieć, ale nie potrafię – szepnął mu do ucha.
– Podobasz mi się Knuckles, w chuj mi się podobasz.. — Gdy to powiedział, złotooki odwrócił się do niego cały i spojrzał zdziwiony na jego opuszczoną głowę.

      Podniósł jego podbródek i skierował wprost na siebie, znowu pomiędzy nimi nastała cisza, lecz była ona milsza niż ta poprzednia. Teraz już bez żadnych zawahań, bez żadnych ale, Dante złapał za polik mniejszego i przyciągnął do pocałunku. Erwin od razu go oddał, przełożył swoje ręce na kark niebieskookiego i przysunął swoje ciało bliżej tego na którym siedział. Capela za to zjechał rękami na talię starszego i podniósł lekko jego bluzę, wkładając ręce pod nią i jeżdżąc dłońmi po nagim ciele mniejszego. Całowali się z coraz to większym pożądaniem, przerywając je na chwilę żeby znowu połączyć w pocałunku. Chcieli tym przekazać sobie, że chcą być ze razem. Niebieskooki wstał wraz z Erwinem trzymanym na rękach i skierował się w stronę sypialni, dzisiejsza noc będzie długa, dla ich obu....

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro