Dzień 6 - Grzeszny sen [PrUK]
[2965 słów]
Dla -Smierciu- teskt raczej średni mi wyszedł.
Tekst nie sprawdzany, przez swoją zabójczą długość. Jak będę miała czas to kiedyś sprawdzę wszystkie rozdziały. Ale z moim czasem ostatnio jest źle...
Gilbert zaciskał z irytacją pięści. Powolnym krokiem kierował się w stronę portu. Jego ruchom brakowało codziennej gwałtowności, a krok nie był idealnie równy. Bo widzieć trzeba, że Beilschmidt choć nie wyglądał był perfekcjonistą, a na codzienne przemierzał świat idealnie równym, wojskowym krokiem. Co potęgowały zwykle ciężkie wojskowe, nazbyt charakterystyczne buty.
Dziś jednak mężczyzna zachowywał się jak inna osoba. Pewny siebie, momentami sarkastyczny uśmiech zniknął z jego twarzy. Zamiast tego był strach. Prusy szedł jedną z wielkich uliczek z opuszczoną głową, powolnym krokiem, trzymając dłoń na mieczu. Był ubrany w strój typowego mieszczanina, a nie w codzienny bogaty mundur oficerski.
Ludzie nie zwracali na niego uwagi, w końcu dziś nie rzucał się w oczy jak na codzień. Dziś nie pragnął uwagi.
Skrzywił się na widok wielkich okrętów pod angielską banderą. Nie miał pojęcia pod który z nich ma się udać, ale usłyszał za sobą wyrazisty, znany mu ton, mówiący w tak charakterystycznie wulgarny sposób. Z tym obrzydliwym angielskim akcentem, który słychać w każdym źle wymówionym po niemiecku słowie.
- Witaj. Jak tam twoja nowa rola? O wielki rycerzu, który teraz jest kurwą Francji.
Gilbert warknął pod nosem. Wbił paznokcie w skórę ręki z ogromną siłą. Odwrócił się i spojrzał w stronę Kirklanda, który patrzył na niego jadowicie zielonymi oczami. Anglia nie wyglądał dobrze, jego policzki były zapadnięte, a na nosie miał świeże niezagojone rozcięcie. Ubrany był elegancko, rzecz by można, że prawie jak zwykle gdyby nie fakt, że miał rozpięte kilka guzików w koszuli, a czerwony płaszcz był poplamiony.
- Zamknij się - rzucił Gilbert, odwracając wzrok, nadal nie akceptował porażki.
Arthur uniósł grubą brew i z ironicznym uśmiechem, podchodząc do Prus rzucił:
- Co zrobiłeś przed traktatem? Dałeś mu dupy, obciagałeś mu? Skończyłeś jako jego dziwka? Miałem o tobie lepsze mniemanie. Myślałem, że ten który wygrał z całą Europą ledwie kilkadziesiąt lat temu nie ustąpi. A jednak upadłeś na kolana. Ewentualnie spadłeś mu na kutasa.
Beilschmidt przymknął oczy. Ton Kirklanda go brzydził. Nienawidził z całego serca wulgarności. Był w końcu kiedyś zakonnikiem, i przez wieki przywykł do kultury. Zarówno słowa, jak i czynu. Był zawsze wyjątkowo przestrzegający norm, był krajem opartym na dyscyplinie. Od czasów brutalnych kar w zakonie, aż po armię, gdzie za najmniejszy zły czyn płaciło się cierpieniem.
- Nie jestem prostytutką. I nie zrobiłem nic.
Anglia uniósł z przekorem brew. Często dziwił, go język jakim operował Gilbert, był aż nazbyt formalny. Wyjątkiem była zwykle od tego wielką ilość egoizmu tej osoby. Ale dziś ta pokorą sprawiała, że kultura wypowiedzi aż za nadto rzucała się w oczy.
Arthur prychnął i szybkim ruchem przyciągnął do siebie mężczyznę i nie zwracając uwagi, że są w zatłoczonym porcie, złapał Beilschmidta za tyłek i zacisnął mocno dłoń. Prusy z szoku przez chwilę nie zareagował po czym odskoczył i krzyknął:
- Co ty robisz!? Jesteś pijany!?
Teraz zwrócił uwagę, na to, że Anglia miał zbyt czerwone policzki, a jego krok był wyjątkowo rozluźniony. To też tłumaczy język, który był aż niecodziennie wulgarny.
Kirkland roześmiał się.
- Jestem, ale z reguły nie spotykam się z dziwkami na trzeźwo. Ale patrząc na twoją reakcję Francja nie dobrał ci się do dupy. Zbyt cię to zszokowało. Więc chyba nie zasługujesz na ten tytuł. Albo ci się tak spodobało, że musiałeś korzystać z tego, że ktoś cię tam dotknął.
Gilbert zarumienił się, ale zarazem zirytował. Nie wiedział skąd wziął się mit o tym, że jest wulgarny i wiecznie pijany. Nie był pijakiem, ba w życiu wypił ledwo trochę wina i piwa. Nigdy nie był upity. I był prawiczkiem. Nie ciągnęło go z resztą ani do mężczyzn, ani do kobiet. Nie czuł potrzeby wchodzenia w takie relacje.
Nie znosił tego, jaką ludzie mają o nim opinię.
- Po co kazałeś mi przyjechać tu?
Arthur pokręcił głową i rzucił szeptem:
- Nie tu.
Anglia ruszył w stronę jednego z okrętów, a Beilschmidt niepewnie udał się za nim. Weszli na pokład, a potem skierowali się pod pokład i weszli do jednej z kajut. Zdecydowanie tej należącej do samego członka załogi, może nawet dla kapitana.
Kirkland zrzucił płaszcz i usiadł na łóżku, klepiąc miejsce obok siebie.
- Postoję - mruknął Gilbert.
- A racja, po tym jak Francja cię wydymał możesz mieć problemy z siedzeniem.
Arthur zaśmiał się z własnego żartu.
- Nie pieprzyłem się z nim, jak ty to określasz - warknął z irytacją Prusy zaciskają pięści.
Anglia uśmiechnął się słysząc przekleństwo z tych nieskalanych złymi słowami ust. Brzmi ciekawie. Ta rozmowa jest ciekawa.
- Myślałem, że rodzina coś znaczy w tej kwestii - rzucił z ironią w głosie Kirkland, dokończył jednak na widok zdumionej twarzy Prus. - Twój uroczy kuzyneczek wiele kwestii załatwia przez łóżko. Po co ma walczyć w wojnach skoro ma swoje ciało porcelanowej laleczki. Bierze śluby i daje dupy. Tyle w kwestii jego strategii. Myślałem, że wiesz. Myślałem, że tak właśnie nie przegrał całkowicie wojny o Śląsk.
Beilschmidta zatkało. Nigdy w życiu nie myślał, że Austria robił coś takiego. Ta świadomość była obrzydliwa. Jak ktoś mógł myśleć, że Prusy mógłby zrobić to z własnym kuzynem
- Czemu mnie wezwałeś? - zapytał Gilbert odpędzając od siebie wizję tych ohydnych rzeczy, jakie robił jego kuzyn. - Po co miałem się tłuc, aż do Portugalii?
Arthur przymknął oczy i wstał z łóżka.
- Bo tylko tu mogą być moje okręty. Nie masz czasem ochoty zemścić się na Francji?
Prusy pokręcił głową, choć myślał inaczej. Chciał skopać tego idiotę.
- Och, nie kłam - rzucił Kirkland. - Przecież trzeba jakoś go zniszczyć, odebrać swoją własność...
Gilbert warknął, nie chciał łamać postanowień pokoju, który zawarł. Nie był głupcem i nie chciał walczyć z kimś z kim nie miał szans zwyciężyć.
- Nie jestem szaleństwem. Nie wygram z Francją. Ty też nie wygrasz. Nikt w Europie z nim nie wygra, koniec tematu. To bez sensu
Miał już kierować się do wyjścia, gdy usłyszał słowa, które Arthur do tej pory trzymał jak asa w rękawie.
- A nie chcesz pomścić kogoś?
Gilbert zacisnął pięści. I przymknął powieki. Ta rana była zbyt świeża. Jego braciszek, Święte Cesarstwo zaginął. Nikt nie wiedział, gdzie jest. Co się z nim dzieję i czy w ogóle żył. Prusy oskarżał się o to, że był okropnym bratem. Dręczył się tym od miesięcy.
- Zemsta nie ma sensu, gdy nie przyniesie nam zwycięstwa, a na nie nie mamy szans.
Anglia westchnął.
- Mamy szansę. Tylko zależy od pewnej osoby. Bo widzisz... Ja mam związane ręce przez zakaz handlu. Ty jesteś podległy słowom tej cholernej żaby. Nie wymagam od ciebie wiele, wystarczy, że wpłyniesz na ambicje tego durnia. I jego przywódcy.
Gilbert stał w drzwiach i że zdumieniem zapytał:
- Niby jak ich ambicje mają coś zmienić?
- Wystarczy, że będą włączyć z kimś kto z nimi wygra. Myślałem o kimś z kim akurat ty masz dobre relacje. O Rosji. Razem w końcu podobno nieźle się bawiliście. Musisz doprowadzić by ten dureń Francis zaatakował.
Gilbert otworzył oczy ze zdumnienia. Przecież nawet Ivan przegra z armią Francuską. Choć właściwie... Mało osób walcząc z Rosją przyjmuje rolę najeźdźcy. A to właśnie walka na terenie wroga w przypadku wojny z Braginskym jest najgorsze. Prusy pamiętał swoją wpadkę z czasów przynależności do Zakonu, wtedy właśnie nieostrożnie wszedł na jezioro.
- To nie ma sensu. Nawet Ivan nie wygra.
- Wygra - rzucił Anglia. - Wystarczy, że dostanie odpowiednie warunki.
Prusy uniósł brwi, chciał by ten dureń Francis poczuł porażkę na własnej skórze. Ale czy to wykonalne? Armia jaką zbudował Bonaparte jest silna.
- Jakie warunki według ciebie dadzą nam zwycięstwo?
Kirkland oparł się na ramieniu Gilberta i z kpiącym uśmiechem rzucił:
- Pora roku. Tyle słyszałem od Szwecji. Liczył na to, że ty jako ekspert od wojowania z Rosją na jego ziemi mi pomożesz.
Beilschmidta prychnął i stracił z ramienia rękę Anglii.
- Nie jestem ekspertem. Polska jest ekspertem...
- Ale Polska pomaga Francji.
Prusy zmarszczył jasne brwi i robiąc krok w stronę drzwi powiedział zirytowany głosem:
- Ja też powinienem pomagać Francji, nie wiem co tu robię i czemu o tym z tobą gadam.
Mężczyzna miał już wyjść przez drzwi kajuty, gdy Kirkland błyskawicznym ruchem stanął tuż przed nimi i zamknął je na klucz. Dokładnie w tej chwili również Gilbert poczuł jakby grunt usuwał się mu spod nóg, wszystko zaczęło się ruszać. Dotarło do niego, że statek zaczął płynąć.
- Ty skurwysynie - warknął Beilschmidt, Arthur go doprowadził do wściekłości.
- Lubię to jak przeklinasz - rzucił Kirkland przymykając oczy.
Mógłby słychać tego zirytowanego głosu cały czas. Te usteczka ślicznie wymawiały każde przekleństwo. Nie było to jak u przeklinający w porcie prostytutek, które co drugie słowo rzucały wulgaryzm. Te złe słówka były wyjątkowe, przez to, że mówiła je osoba nie kląca na codzień.
- Nie wypuszczę cię bez informacji - dodał Anglia. - Później grzecznie odstawienię cię gdzieś w Hiszpanii skąd szybko dotrzesz do Francji i namówisz go na atak na Rosję.
Prusy prychnął w głos. I niepewnie usiadł na krześle w pomieszczeniu po czym starając się zachować pozory pewności siebie rzucił:
- Po pierwsze nie będę ci się spowiadał z moich wojen, po drugie nie chcę zadzierać z Francją i po trzecie nie masz jak mnie odstawić, bo twoje okręty nie mają dostępu do portów hiszpańskich.
Arthur sięgnął po butelkę z rumem i wziął łyka, po czym usiadł naprzeciwko Gilberta.
- Po pierwsze umiem zmusić ludzi, by mówili to co chcę. Jak nie chcesz po dobroci, to cóż tylko twój problem. Po drugie, zarówno ja, jak i ty nie chcemy by ten dureń nami rządził, więc mi pomożesz. I po trzecie, kto mówi, że odstawię cię w porcie? Znam inne miejsca, gdzie bez problemu wyrzucę cię z mojego okrętu. Hiszpania to wie, bo po tym jak zniszczyłem jego Armadę, to skończył z kamieniem przy pasie na otwartym morzu, a jednak przeżył. Tobie okaże łaskę i nie przypnę kamienia.
Beilschmidt chciał powiedzieć, że nie jest jak Antonio. I na dodatek on nawet nie potrafił pływać, pierwszy raz w życiu właśnie płynął statekiem i czuł się źle. Jednak duma nie pozwalała mu tego wyznać.
- Więc jak będzie? - zapytał Kirkland trzymając wciąż w dłoni rum.
- Mogę ci powiedzieć trochę o wojnie na terenie Rosji. Nie wolno się tam pakować bez dobrego wyposażenia, a na to nie da się przygotować. I walcząc tam to nie inna armia jest twoim wrogiem, a matka natura. Wiesz czemu tylko jedna osoba w historii zdobyła Moskwę? Bo wszyscy inni zapomnieli, że tam walczy się z żywiołem. To cholerne zadupie, gdzie zamarzniesz, zwierzęta cię rozszarpią, a ptaki wyjedzą twoje rozkładające się truchło do samej kości. Tu wszytko chce cię zabić. Śnieg w ziemie osłania wszytko, a ty idziesz w cholernej bieli i masz wrażenie, że stoisz w miejscu. Nie da się widzieć, że stoi się na lodzie. Nie widzisz niczego, gdy pada śnieg. Widzisz tylko to co on chce żebyś widział. Ludzie tam giną jak muchy, a drogą jest zbyt długa by ją przejść bez strat. A gdy docierasz i stoisz naprzeciwko armi Ivana wiesz, że przegrałeś bo większość twoich ludzi nie dożyła bitwy.
Anglia uśmiechnął się i po chwili roześmiał. Jego śmiech zawsze brzmiał okropnie. Gilbert nie wiedział czy jest ktoś kogo radość jest bardziej sztuczna, chyba tylko Rosja był bardziej sztuczny od Kirklanda.
- Francis jest idiotą - rzucił Arthur. - Nigdy w życiu się nie przygotuje odpowiednio do tej bitwy. A teraz zdradź mi jedno kto jako jedyny zdobył Moskwę?
Beilschmidt westchnął. Ta wiadomość nie była dobra.
- Polska. A on teraz służy Francji.
Uśmiech. Zniknął z twarzy Kirklanda równie szybko jak się tylko pojawił.
- O to się nie martw - rzucił Prusy. - Ego Francisa urosło do takiego stopnia, że na pewno nie posłucha czyiś rad. A Polska wygrał dwieście lat temu, a jego kraj się niedawno rozpadł. Jego porady nie są aktualne.
Anglia uśmiechnął się i wciągnął przed siebie butelkę z alkoholem.
- Wypijmy za zwycięstwo.
Gilbert prychnął i odepchnął rękę Kirklanda.
- Nie pije tego ścierwa dla alkoholików. Teraz odstaw mnie. Nie chcę siedzieć na okręcie.
Szybkim ruchem poderwał się z krzesła i poczuł się słabo, zakręciło mu się w głowie, a przez chwilę widział tylko czerń. Zaraz po tym upadł na ziemię.
- No proszę... Nasz święty ma chorobę morską. Wiadro jest w kącie jakbyś potrzebował.
Gilbert wspiął się na krzesło i zacisnął pięści.
- Czemu nazwałeś mnie świętym?
- Bo tak się zachowujesz. Jak cholerna zbyt kulturalna postać z obrazów. Nie klniesz, nie pijesz, nie pieprzysz się z byle kim. Jesteś dziwny jak na kraj. Twoja armia jest wielka i potężna. Jesteś głupim dumnym dupkiem. Cholernym egoistą. Wszystko pasuje do plotek o tobie z wyjątkiem twojej kultury.
Gilbert prychnął w głos.
- Byłem kiedyś personifikacją Zakonu Krzyżackiego. Z tamtych czasów został mi ten nawyk. A i jak widzisz plotki kłamią. Nawet nie chce znać ich treści.
Arthur warknął pod nosem.
- Przestań się do cholery tak zachowywać! Inaczej sobie wyobrażałem osobę, która zakpiła z całej Europy.
Gilbert uparł głowę na krześle, ponownie zakręciło mu się w głowie.
- Najwyraźniej twoją wizja była zła.
Arthur prychnął. Biorąc kolejny duży łyk.
- Brzydzą mnie pozory jakie wokół siebie stwarzasz. Musisz mieć w sobie coś złego. Jakaś ochydną cechę. Wiem, że jesteś zdradziecki, ale to za mało. Chciałbym znać więcej twoich wad.
Gilbert odkręcił głowę. Nie podobało mu się to o czym gadał Kirkland, który raz po raz pociągał z butelki.
Beilschmidt przecież miał ogrom wad. Od egoizmu, na braku lojalności kończąc. A pomiędzy tym jeszcze więcej. Ale chyba jego najgorszą wadą było to, że nie był normalny. Nie dość, że Bóg go pokarał oczami jak diabeł, co było jego przekleństw za czasów zakonu. To jeszcze nie odczuwał przyjemności na widok kobiet. Tak jak inni. Najpierw twierdził, że po prostu był wierny zakonowi, ale po przejściu na inną wiarę nadal nie skorzystał z wolności. Nie podniecały go kobiety. W końcu jako dziecko nie mógł czuć przyjemności z tego, ale będąc dorosłym widok Węgier, w rozerwanym na piersi stroju nie był dla niego wyjątkowy.
Zamyślił się i nawet nie zorientował kiedy poczuł ciężar na swoich kolanach. Ze zdumieniem zauważył, że Kirkland z butelką w dłoni usiadł na nim okrakiem. Policzki mężczyzny były czerwone, a zielone oczy błyszczały.
Prusy słyszał o tym, że Arthur łatwo się upija, a w tym stanie zachowuje się jak dziwka, jak to określił kiedyś Francis. Ale teraz zauważył jak szybko ze względnej świadomości ten idiotyczny pirat traci kontakt ze światem.
- Złaź idioto - rzucił Prusy odpychając ramiona Anglii, które zaczęły go obejmować.
- Wypij ze mną - szepnął Arthur. - Za zwycięstwo.
Po czym wziął kolejny łyk z gwinta, ale tym razem zaraz po tym szybko zbliżył usta do Gilberta i pocałował go, wlewając alkohol mu do ust. Beilschmidta zatkało nie był w stanie zareagować. Poczuł pieczenie w gardle, ale było to mu obojętne. Zaniemówił i szybko oderwał od siebie usta Anglii.
- Co ty robisz!?
- Piłem z tobą. Nie mów, że ci to przeszkadza. Słyszałem o tobie lepsze opowieści.
Gilbert zasłonił wargi dłonią. Pierwszy raz w życiu całował się z kimkolwiek. I to z facetem. W jego głowie pojawiły się słowa dotyczące tego, że to jest grzechem śmiertelnym. Ale szybko jego matki wróciły na tor plotek o nim. Nie znosił tego, jak ludzie go oceniali i to co o nim mówili.
- Pierzy mnie to co ludzie mówią.
Arthur zaśmiał się w głos i nie robiąc sobie nic z tego, że mężczyzna go odpychał pocałował go jeszcze raz.
Prusy westchnął w usta drugiego mężczyzny. To było niezwykle. Niezwykle przyjemne. Czemu coś tak złego jest tak wspaniałe?
- Słabo się całujesz - rzucił Anglia kładąc dłoń na policzku Gilberta, gładząc kciukiem jasną skórę.
Gilbert zamilknął i zarumienił się. Czemu się na to zgadzał? Czemu pozwolił by Kirkland całował jego szyję? W głowie określił się mianem cholernego grzesznika. To było ohydne co robił, i to, że mężczyźni go pociągali.
Zaczął dłonią przeczesywać włosy Arthura. Czuł się tak senny i zmęczony jak nigdy. Chyba podróż statkiem to powodowała. Czy przez to zgodził się na to by z każdym pocałunkiem jego koszula była coraz bardziej rozpinana.
Tak to tłumaczył. Nagle usłyszał dochodzący z góry hałas i poderwał się na równe nogi. Kirkland, któremu przerwano zabawę w połowie też nie był szczęśliwy z tego. Szybko chwycił za szablę przy pasie i otworzył zamknięte drzwi kajuty. Rzucił też szybko do Prus:
- Zapnij guziki i udawaj nieprzytomnego. W razie czego porwałem cię.
Beilschmidt czuł się źle. W głowie kręciło mu się, a równowaga znikała. Z trudem próbował zapiąć choć kilka guzików koszuli, dość nieudolnie. Zaraz po tym upadł na podłogę i patrzył na wpół przytomnym wzrokiem przed siebie. Widział, jak Arthur niezbyt prostym krokiem wybiegał z kajuty. A zaraz do niej wraca trzymając szablę i walcząc z kimś. Gilbert przymknął oczy. Była już tylko ciemność. Cholerna czerń.
Ocknął się w Hiszpańskim porcie i dowiedział się, że doszło do walki między Anglią, a Francją, który akurat kontrolował swoje morza i napatoczył się na angielki okręt płynący na ziemiach hiszpańskich.
Arthur został ranny, ale uciekł.
Za to on sam, uznano, że był porwany i zemdlał przez chorobę morską. Francjago uratował z angielskich rąk, jak to powtarzali różni ludzie.
Gilbert miał nadzieję, że to co się działo w kajucie Anglii było parszywym senm, ale widok malinek na klatce piersiowej przekonał go, że się mylił. Tłumaczył sobie to wszytko tym, że nie kontaktował ze światem. Udawał też, że to do czego zaszło go brzydziło. W nocy po obudzeniu się wypił butelkę rumu i wmawiał sobie, że to wszystko było jego chorym ohydnym wymysłem.
Inni też to sobie wmawiali, bo nikt nie pytał o malinki. A może po prostu jest beznadziejna reputacja wyjątkowo go ochroniła od zbędnych pytań.
W każdym razie mimo wątpliwości, że było to jawą Prusy delikatnie podsuwał Francji słowa o podboju Rosji.
W końcu może ten grzeszny sen, jak to określił Beilschmidt miał przesłanie, że musi pomóc w pokonaniu Francisa.
Bał się tylko, że jeśli zwycięża będzie musiał spojrzeć na człowieka, przez którego śmiertelnie zgrzeszył. Bo nawet jeśli zamawiał sobie, że to był sen, to i tak chętnie by go powtórzy.
Tekst taki średni, jak na tak długi okres czekania. Cóż... Wojny napoleońskie, to nie moje ulubione klimaty. Szczególnie w kontekście wszystkich koalicji. Wolę zdecydowanie kwestię wyprawy na Moskwę. Ale tekst długi i skończony.
Nie jestem z niego dumna, ale bardziej chodziło mi o inne ukazanie oblicza Prus.
Może jak mi się uda będzie dziś jeszcze jeden tekst. Bo ten przez swój rozmiar zajął mi sporo czasu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro