4. Problemy innych
Podeszwa dotkniętych przez czas martensów chlupała przy leniwym przekładaniu nóg. Strumień deszczówki płynący przez popękane chodniki czyścił zakurzoną i ubłoconą skórę obuwia. Gęste krople skapywały jej na głowę gdy wiatr zatargał liśćmi starego dębu. Pochmurne niebo nie wskazywało na poprawę pogody. Podskórnie czuła, że jest to zapowiedź dzisiejszego dnia. Westchnęła ciężko, stając na wprost budynku z czerwonej cegły. Liceum w Great Barrington przypominało dziewczynie opuszczony ośrodek badawczy.
Niechętnie przekroczyła próg placówki, gdy nagle na szkolny parking wjechało stare BMW. Samochód terkotał się na wszystkie strony i tylko cudem nie uległ rozpadowi przy zetknięciu ze śliskim asfaltem. Nina przystanęła na chwilę, unosząc przy tym w zdziwieniu jasne brwi. Choć znajomość pojazdu była jej obca to kierowca trzaskający zardzewiałymi drzwiami już nie. Usunęła się w cień, tak najdalej jak tylko mogła. Gałęzie krzaka raniły jej skórę, ale to mało ją obchodziło. Odetchnęła dopiero wtedy gdy nabrała pewności, że jest niewidoczna.
Nie wiele widziała za ścianą z liści, ale za to słyszała. Łomot czegoś ciężkiego przyprawił ją o szybsze bicie serca. Prędzej umrze w tych zaroślach, niż wejdzie do szkoły. O nie! Może była szalona, ale nie tak! Dlatego gdy trudny do zainfekowania dźwięk rozbrzmiał, zdecydowanie za blisko niej o mało nie zwymiotowała i tak ubogiego śniadania.
Nie panikuj — powtarzała sobie uparcie w myślach. — Nie panikuj, kurwa.
Hałas ustał, ale Nina nie zamierzała wychodzić. Odczekała długie minuty, nim zdecydowała się na minimalny ruch. Resztki listków wyciągnęła z kruczo czarnego warkocza. Sapnęła ciężko, otrzepując czarne rurki z kurzu. Z wahaniem zerknęła w kierunku wyjścia z terenu szkoły, a potem na drzwi. Teraz jawiły się wyjątkowo upiornie. Przełknęła ślinę. Wymownie spojrzała w niebo z cieniem nadziei, że najbliższe godziny w szkolnej kozie zostaną ukrócone przez jakiekolwiek istniejące bóstwo. Trzęsienie Ziemi, meteoryt. Cokolwiek.
Spokojnie — nakazała sobie, usuwając obraz posiniaczonej twarzy brata głęboko w zakamarkach podświadomości.
Schowała wychudłe dłonie w obszernych kieszeniach kardiganu i sama ruszyła za śladem osoby, której widzieć wcale nie chciała.
Korytarze szkoły o ile to możliwe wydawały się być bardziej upiorne niż gdy ściany były podpierane przez niesfornych uczniów. Swoje kroki skierowała ku klasie. Towarzyszył jej dźwięk kropel uderzających o szybę.
— Panna Gilbert! — usłyszała skrzeczący głos matematyczki. — Dałabym sobie rękę uciąć, że nie zaszczycisz nas swoją obecnością.
Przystanęła, szukając wzrokiem nauczycielki. Kobieta właśnie walczyła z drzwiami od składziku, a Nina pragnęła palnąć sobie w łeb. Wykrzywiła usta w czymś na kształt uśmiechu. Brązowe oczy zaś stały się jeszcze bardziej pochmurne gdy Corine Collins stanęła przed swoją uczennicą. Tęga i o odrobinę niższa kobieta zadarła głowę do góry, piorunując wzrokiem nastolatkę.
— To nie miałabyś ręki — burknęła w odpowiedzi.
Minąwszy ją, nabrała powietrza głęboko w płuca, nim weszła do środka. Zajęła miejsce na przodzie klasy. Ułożyła dłonie na blacie i przymknęła powieki, kołysana deszczową melodią. Dopiero dźwięk uderzenia tuż przy jej uchu wybudził ją z lekkiego snu. Zamrugała gwałtownie powiekami, wytrzeszczając bursztynowe oczy na widok... ludzkiego szkieletu.
To sztuczne — uświadomiła sobie gdy minęła pierwsza fala szoku.
Patrząc na rekwizyt, wiedziała, że mogłaby zostać wróżbitką. Z nieba mogła wróżyć, jak z fusów. Westchnęła, nakazując sobie wewnętrzny spokój. Sarnimi oczyma szukała sprawcy tego wątpliwej jakości kawału. Zaciskając dłonie pod stołem, chłodne spojrzenie spoczęło na Nicku. Ninie drgnęła powieka, ale nie zamierzałam mu tego pokazać, jak bardzo się boi. Nie była może tak silna, jak jej brat, ale na pewno nie zamierzała płacić za błędy matki. Miała już dość krycia tej kobiety.
— To ma być komplement, którego nie rozumiem czy obelga?
Zaczepne pytanie nie spodobało się chłopakowi. Nina ze mściwą satysfakcją obserwowała, jak furia zmienia się w zażenowanie. Jego policzki oblały się delikatnym rumieńcem, ledwo dostrzegalnym na tle śniadej karnacji. Wycierając wcześniej spocone dłonie w dżinsy ujęła nadgarstek szkieletora. Umyślnie wyeksponowała również swój. Luźny kardigan obnażył kościste przedramię, co dziewczyna skwitowała złośliwym uśmiechem. Jej sylwetka zawsze wzbudzała takie same emocje i tak też było i tym razem.
— Którą rozumiem, ale jest żałosna.
Nick Affleck chwilę wpatrywał się w nią ni to z obrzydzeniem, ni z ciekawością. Milczał tak długo, aż zaczęła wątpić, że odpowie. Poczucie winy zawładnęło jej umysłem, ale nie na długo. Chłopak zbliżył się do niej o wiele za blisko, ale nie cofnęła się choćby o milimetr. Wciąż upominając się, aby nie pokazać słabości. Jego oddech pachniał gumami do żucia, co wywołało w niej odruch wymiotny. Żołądek zacisnął się w ciasny supeł. Ona sama nie wiedziała, czy to z powodu głodu, którego od tak dawna nie czuła, a może z nerwów.
— Nie — wymruczał cicho ze złowróżbną nutą w głosie. — Ostrzeżenie.
Na jeden krótki moment Nina zapomniała o kontroli. Podświadomość podsunęła jej obraz pobitego brata. Następnie matki w objęciach mężczyzny, który wcale nie był jej ojcem. Poczuła złość, ale nie na Nicka i jego szczeniackie wybryki. W pewnym sensie było jej go żal, przecież jechali na tym samym wózku. Była wściekła na matkę i na tatę. Ona zdradzała. On patrzył, a jego dzieci razem z nim.
— W takim razie ślij je do właściwej osoby. Nie baw się w ojca chrzestnego. Nie drażnij mojego brata. Idź do niej. I do niego. To ich nienawidzisz.
Zacisnął długie palce na jej nadgarstku. Szarpnęła się z sykiem. Szybko jednak dała sobie spokój. On miał niemal dwa metry, a ona ledwie metr pięćdziesiąt. Ruszyła za nim. Ciągnięta o wiele mocniej niż to potrzebne.
— Co ty wyprawiasz? — padło pytanie, na które żadne z nich nie miało zamiaru zareagować.
— I to jest ten moment kiedy mam się bać? — wypaliła mało rozważnie, jednak niewiele ją to interesowało. Tym razem naprawdę chciała mu dopiec.
Brunet zazgrzytał zębami, nie odrywając wzroku od jej twarzy. Kopnął leżącego u stóp jej ławki szkieletora, a ten wylądował nieopodal Connera Barnesa, którego obecność nieco Ninę zaskoczyła. Podskoczył wystraszony, wodząc przerażonymi oczyma po każdym z nich.
— Puszczaj ją — rozkazała Ashleyn. Nick tym razem jej posłuchał.
Nina nie zdążyła otrząsnąć się z szoku gdy popowa piosenka rozbrzmiała w klasie. A to wprawiło ją w kolejną falę osłupienia. Zbyt wiele doznań w tak krótkim czasie sprawiło, że dziewczyna jedynie co mogła zrobić to obserwować, jak drżącym z emocji głosem, ukrywanym pod grubą warstwą lodu Ashleyn odbiera telefon. Gdy tylko melodia ucichła Gilbert poczuła tępe pulsowanie z tyłu głowy.
— Tak? Nie mogę. Dobrze.
Krótka rozmowa była dla Niny nie mniejszym zdziwieniem, ale ten dzień nie był normalny. Zamrugała gwałtownie, próbując zebrać rozbiegane myśli.
Na korytarzu zamajaczyła sylwetka nauczycielki w chwili gdy Ashleyn bez słowa ruszyła ku drzwiom. Obie zderzyły się ze sobą. Nina asekuracyjnie wycofała się na swoje miejsce. Nie potrzebowała więcej kłopotów. Wrażeń miała już aż nadto.
— Słuchaj chłopcze — żachnęła się Corine Collins, patrząc na Nicka jakby był wyzutą gumą pod podeszwą buta — twój ojciec może i jest dyrektorem, a jej burmistrzem.
Matematyczka skinęła w stronę Ashleyn, która zdawała się być nieobecna. Nina zmarszczyła brwi w zamyśleniu. Wrodzona ciekawość kierowała jej spojrzenie w stronę iPhone, trzymanego w kurczowym uścisku.
— Ale tu jesteście moimi uczniami. Rozumiesz? — kontynuowała swój wywód kobieta, nie zrażona faktem, że mało kto jej słucha. — Siadaj — westchnęła z rezygnacją — albo sprezentuję ci kolejny rok w tej samej klasie. Ponownie — dodała gdy chłopak wciąż nie był skory wykonać jej poleceń.
W końcu jej posłuchał, co nauczycielka przyjęła z nieskrywaną ulgą. Poprawiła druciane okulary i przeczesała dłonią rude pasma, przeplatane gdzieniegdzie siwymi nitkami nim ciężkim krokiem ruszyła w stronę biurka. Pogrzebała w szufladzie, następnie mnąc jeszcze bardziej kartki mające i tak mało wspólnego z nowością.
Nie dobrze — przemknęło jej przez myśl gdy świstek papieru wylądował na jej ławce. — Dam radę. Cokolwiek to będzie. Gorzej nie będzie.
— Co to jest? — spytała, nie będąc pewną, jaką kara, się za tym kryje. Obróciła w palcach przedmiot, w duchu spodziewając się czegoś gorszego.
— Ty — zaczęła, celując grubym paluchem w stronę Connera — i ty. Razem. — Ten sam gest wykonała w kierunku blondwłosej dziewczyny. — A nasze Romeo i Julia. Razem — zadrwiła, a Nina poczuła, że znowu się rumieni i z pewnością amory nie miały z tym nic wspólnego. — Każde z was. Bez wyjątku. Przeprowadzi ze sobą wywiad. Poznacie się lepiej, bo coś czuję, że jeszcze spotkamy się w tym gronie, a przynajmniej z niektórymi z was — dodała z cynicznym uśmiechem. Nina nigdy by nie pomyślała, że głupia kartka papieru może kryć w sobie tyle zła.
~*~
Siedzieli od ponad pół godziny na zapleczu klasy. Stosy książek skutecznie wyciszały szmery za ścianą. Rytmiczne uderzenia długopisu o siedzisko drewnianego krzesła nikło zagłuszone przez krople deszczu, które rzewnie uderzały o szybę.
Stęchły zapach wyblakłych kartek przyprawiał skurczoną na meblu Ninę o kolejne kichnięcia. Pusta kartka, spoczywająca na kolanach Nicka, skutecznie demaskowała ich postępy. Dziewczyna wodziła spojrzeniem to od niego i swojego odbicia w lustrze. Coraz bardziej szalone myśli napływały do jej głowy, a ona nie potrafiła im się oprzeć. Złość i gniew wyparowała gdzieś po drodze, a jedyne co czuła to solidny kac moralny.
Ashton ma rację, brak mi ogłady — w myślach przyznała rację starszemu bratu, choć na głos nie powiedziałaby tego choćby pod groźbą śmierci.
Chłopak gniewnymi oczyma wpatrywał się w coś za nią. On w przeciwieństwie do niej jeszcze nie ochłonął. Bezwiednie zmieniał wciąż pozycję na drewnianym stołku.
— Przepraszam — wydusiła z trudem, to co podpowiadały jej wyrzuty sumienia. — Nasi rodzice są siebie warci. Pieprzeni egoiści. — Wbiła wzrok w szare płytki, szukając zajęcia dla dłoni, zaczęła się bawić sprutą nitką swetra. — Wiem, jak się czujesz. Ale nie karz nas i siebie. Za ich błędy. Mamy własne problemy, niepotrzebny nam dodatkowy — wydukała na jednym wdechu.
Nie była pewna, do kogo kieruje owe słowa. Do niego czy bardziej do samej siebie. Jednakże gdy kolejne minuty upływały o wiele za wolno, dotarło do niej, że sama chciałaby je usłyszeć. Pragnęła, aby ktoś z nią porozmawiał lub po prostu był. Nie była aż taką idealistką, aby uwierzyć w moc sprawczą własnych słów, ale to było jedyne, co mogła zrobić. Czuła się niejako odpowiedzialna, że to jej własna matka odpowiada za to gówno.
Jej słowa nie przyniosły oczekiwanego efektu. One nie przyniosły żadnego. Aczkolwiek przy dozie optymizmu spodziewała się przynajmniej mało wyszukanej obelgi.
— Miejmy to za sobą. — Sięgnęła po pierwszą lepszą książkę na stole.
— Co robisz? — spytał, a w piwnych tęczówkach błysnęła ciekawość.
— Wywiad — odparła z udawaną nonszalancją, zapisując jego nazwisko oraz imię. — Opowiedz coś o sobie.
— C-co?
Ciemne brwi niemal zniknęły pod nieokrzesaną czupryną brązowych włosów. Nie odrywał od niej zaskoczonego spojrzenia, a ona odwzajemniała mu się tym samym. Uniosła wyżej podbródek, chcąc dodać sobie animuszu.
— Na tym polega wywiad — rzekła spokojnie, nie mogąc powstrzymać się od pretensjonalnej nuty w głosie. — Ja pytam. — Końcówką długopisu wskazała na siebie i na niego. — Ty odpowiadasz.
— Wiem co to wywiad! — oburzył się, co wywołało krzywy uśmieszek na jej ustach. — Jestem kapitanem drużyny bejsbola — mruknął niechętnie po dłuższej chwili milczenia.
— Świetnie. — Uśmiechnęła się szczerze niż wcześniej. — A oprócz tego?
— Nic.
Skrępowana zagryzła dolną wargą. Spojrzała na zegar, ale jeszcze wiele zostało do końca. Milczeli tak długo, że Nina poczuła znajome uczucie strachu. Wbrew jej obawom Nick Affleck zrobił coś, czego się nie spodziewała. Tym razem to on niemal kaligraficznym pismem zapisał jej dane. Nie mogła oderwać oczu od tych wymyślnych zawijasów.
— Mów.
Zamrugała, a w odpowiedzi mało składany bełkot opuścił jej usta.
— Wywiad. — Zerknął na nią, kiwając głową ponaglająco. — Opowiedz coś o sobie.
Dziewczyna cudem powstrzymała się od parsknięcia śmiechem. Rozsiadła się wygodniej na krześle, myśląc przez moment nad odpowiedzią.
— Nina Gilbert. Lat siedemnaście. — Bezwiednie jej palce na nowo stukały długopisem o bok mebla. — Mam kota, Szczerbatka. Kiedyś tańczyłam balet. Mam starszego brata, ale jego już poznałeś — dodała z gorzką nutą, krzywiąc się przy tym w bliżej nieokreślonym grymasie. — To tyle. — Obojętnie wzruszyła ramionami. — Nie należę do ciekawych ludzi.
Nina czuła, jak się czerwieni. Nie tylko z powodu obnażenia, nawet tak cząstkowego. Przyczyną było spojrzenie, długie i intensywne.
Niezręcznie.
Chcąc czymś zająć ręce, złapała połę kardiganu i wyrwała nitkę, której pozbyć się miała już dawno. Chłopak milczał tylko z sobie znanych powodów, a ona nie mogąc znieść tej dołującej ciszy — znęcała się nad koszulą. Mięła materiał, zawzięcie unikając spojrzenia ciemnych tęczówek. Nieświadomie podeszwą buta wystukiwała kołysankę, jaką w dzieciństwie śpiewała jej babcia.
Teraz moja kolej — przeszło jej przez myśl gdy niechcący uderzyła się w piszczel.
— Okej. — Zerknęła w stronę nabazgranej kartki. — Dlaczego bejsbol?
— Pytaj ojca.
Poruszył się nieznacznie na krześle, a ona razem z nim.
Przecież cię nie uderzy — zgromiła siebie w myślach.
— Jemu bardziej zależało niż mnie. Sam był kiedyś kapitanem.
Bez słowa zanotowała, to co mówił. Zmusiła się jedynie do lekkiego skinienia głową.
— Okej, a... — zaczęła niepewnie gdy na myśl przyszło jej nowe pytanie.
— Balet? — przerwał jej, a ona umilkła zmieszana. — „Tańczyłam". To czas przeszły.
— Tak — zgodziła się niepewna tego czy mówienie dalej, aby na pewno jest dobrym pomysłem. Spojrzała na niego, jakby na twarzy miał wypisaną odpowiedź. — Jak miałam dziesięć lat — rzekła, przełykając ślinę — Ash zabrał mnie do kina na „Czarnego łabędzia" i od tego się zaczęło.
Nie była w stanie usiedzieć długo w jednym miejscu. Dzisiejszy dzień zaserwował jej pełno mało przyjemnych wrażeń. Nosiło ją całą, ale jedyne co mogła zrobić to po raz kolejny zmienić układ siedzenia. Nie dostrzegła podwiniętej podkoszulki, dopóki nie spostrzegła, jak Nick Afflek odwraca wzrok. Uśmiechnęła się kwaśno na tę reakcję. Niczego lepszego się nie spodziewała.
— Niecały rok temu zachorowałam i po balecie — szepnęła, lecz uderzyło ją, jak żałośnie zabrzmiały jej własne słowa.
— To... czasem nie jest film dla dzieci? I to taki po którym można mieć marzenia o karierze primabaleriny?
— Jest — przyznała, nie mogąc się powstrzymać od słabego uśmiechu. Takiego spostrzeżenia się nie spodziewała — ale nikogo to nie obchodziło.
Wzruszyła ramionami. Nie miała nic więcej do powiedzenia. Zadzwonił dzwonek, a ona poczuła ulgę i coś jeszcze, coś, czego nazwać nie umiała i nie chciała. Niechciana emocja zniknęła szybciej, niż Nina Gilbert opuściła budek szkoły.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro