Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. Dzwoniący telefon

— Wiem.

Ashleyn Canavan po raz kolejny przytaknęła na słowa matki. Dłoń dziewczyny zacisnęła się na klamce gdy ta cierpliwie słuchała tyrady z ust rodzicielki.

— Tak. Wiem — lekka irytacja rozmówcy wydostała się na wierzch, a knykcie pobladły. — Urwę się. — Zazgrzytała zębami. — Wiem. Ile razy będziesz mi to powtarzać? Wiem. Skończyłaś już? Nie. Oczywiście. Tak. Wiem.

Z ulgą przyjęła powiadomienie o zakończeniu połączenia. Oparła głowę o zagłówek fotela. Spod przymkniętych powiek, spojrzała na czerwone linie, układające się w godzinę siódmą czterdzieści.

— Ja pierdole — mruknęła wściekle gdy na wyświetlaczu zamigotała wiadomość.

Wpatrywała się w nią, dopóki litery nie zlały się w jedną szarą masę. Zamrugała gwałtownie powiekami, odganiając łzy bezsilności zbierające się pod rzęsami.

Ponownie zerknęła na zegar w radiu. Czas biegł nieubłaganie, a ona nie chciała się spóźnić. Chociaż najlepiej — gdyby tylko mogła — nie wyszłaby za blaszanych drzwi czarnego BMW.

Przekręciła kluczyk w zamku już po raz któryś, upewniając się, czy aby na pewno je zamknęła. Gdy nabrała już stuprocentowej pewności, to żwawym krokiem ruszyła ku bramie szkoły.

Botki na obcasie stukały cicho gdy przemierzała szkolne korytarze w akompaniamencie rzewnych kropel deszczu.

Przystanęła na chwilę, widząc blondwłosego nastolatka. Blondyn z zainteresowaniem wpatrywał się w tablicę korkową — wypchaną po brzegi wieściami ze szkolnego poletka. Mimowolnie wywróciła oczami. Stopy niemal same kierowały ją ku wyjściu. Nie kojarzyła twarzy chłopaka, choć musiała przyznać, że kiczowate okulary dość skutecznie wyróżniały go z tłumu. Otworzył szeroko buzię na jej widok, co ta skomentowała pogardliwym prychnięciem. On na pewno ją znał. Zerwał się na równe nogi. Szkła spadły na ziemię z cichym stukotem.

Kto tak strachliwy robi w szkolnej kozie? — Westchnęła w myślach. — I kto jeszcze? zapytała samą siebie, bojąc się o to, jak wyglądała lista dzisiejszych skazańców.

Niechętnie podeszła do blondwłosego okularnika i podała mu przedmiot. Przyjął go z wdzięcznością, oblewając się przy tym soczystym rumieńcem. W innej sytuacji Ashleyn byłaby zadowolona z efektu jaki wywarła na chłopaku. Uwielbiała, jak oblewali się czerwienią, jąkali się. Zachowywali się wtedy jak dzieci we mgle. Lecz teraz miała ochotę rzygnąć. Dostawała skrętu kiszek za każdym razem gdy tylko dostrzegła taką o to nutkę zachwytu. Fascynacji jej własną osobą. Jeszcze nie tak dawno temu, ten obrazek zwiększał jej pewność siebie, ale to czas przeszły.

— Dz-dzięki — mruknął mało wyraźnie.

— Proszę — burknęła, szybko doprowadzając się do porządku.

Ten pulchny blondynek nie nie był jej nic winny, dlatego starła się już na niego nie patrzeć.

Na korytarzu zamajaczyła postać tęgiej kobiety. Matematyczka ze źle wykonaną trwałą zmierzała właśnie w ich kierunku. Falowana spódnica, sięgała do niedawno umytych płytek. Ciche sapanie kobiety przypominało dźwięki, jakie wydawał mops jej matki.

— A gdzie pozostała dwójka?

Ashleyn jęknęła w duchu. Nie cierpiała tej kobiety. Już wolałaby, aby pilnował ją sam Voldemort, byleby nie była to ona.

— N-nie wiem — wydusił z siebie rudzielec.

Corine Collins obrzuciła Ashleyn nieprzychylnym wzrokiem. Jedynie krzywy grymas, zdradzał jej prawdziwe myśli. Ashleyn stała z boku. Ostatnimi resztkami silnej woli powstrzymywała się od wydrapania szarych, małych oczek nauczycielki. Bo dzięki właśnie tej kobiecie zawdzięczała dzisiejszy dzień. Dzień pełen niesprawiedliwości. Ba! Całą przyszłość, która będzie, równie zrujnowano, co ta sobota. Ciotka Toma najwyraźniej żyła w błogiej nieświadomości swoich czynów i uczuć, jakie żywiła do niej dziewczyna albo wcale ją to nie obchodziło. Ashleyn była wstanie uwierzyć w dwie opcje naraz.

Ashleyn z równą intensywnością odwzajemniła spojrzenie, aż nauczycielka ugięła się pod jego naporem. Usta wymalowane krwiście czerwoną szminką wykrzywiła w mało przyjemnym grymasie.

Wyraźnie zagubiony okularnik obserwował całe zdarzenie spod ściągniętych brwi, a gdy matematyczka uśmiechnęła się szeroko, on nie zdobył się na żadną reakcję.

Dyskretnie zerknęła na wyświetlacz telefonu. Brak wiadomości od matki napawał ją przerażeniem, ale równocześnie przynosił ulgę.

Spokój.

— Psia mać! — wycedziła przez zaciśnięte zęby kobieta, tym samym skupiając na sobie uwagę blondynki.

Zardzewiały zamek nie chciał ustąpić. Równie mocno pokryty rdzą klucz kruszył się w dłoniach nauczycielki. Cicho klnąc i wzdychając, pociągnęła za klamkę, aż ta zachrzęściła w proteście, lecz otwarły się już bez większego problemu.

— Wchodzicie czy czekacie na zaproszenie?

Chłopak ruszył naprzód klasy. Usiadł na samym przodzie, w milczeniu obserwując widok za oknem. Ashleyn poszła w jego ślady. Dziewczyna zajęła miejsce w środku, tuż za rzutnikiem. Z dala od blondwłosego ucznia oraz gburowatego spojrzenia nauczycielki, która to nie spuszczała z blondynki rybich oczu.

Stara kurwa — pomyślała ze złośliwością, wykrzywiając usta w pozornie przyjaznym uśmieszku. — Tyle warta, co on — myślała, nie mogąc się powstrzymać od złośliwości, które tylko cudem nie ujrzały światła dziennego.

Jednak wolała jednak wyklinać nauczycielkę niż wracać myślami do dziecka, które pozostawione z paranoiczną babcią musiało przechodzić większe katusze niż ona teraz.

Zerknęła na zegar wiszący na ścianie, ale wskazówki figury geometrycznej nie zmieniły swojego położenia od chwili gdy weszła do pomieszczenia. Bransoletki, bogate w dużą ilość charmsów, dzwoniły dźwięcznie za każdym razem gdy z nudów poruszyła nadgarstkiem. Patrzyła jak słabe promienie słońca, kreślą wzory na drogiej biżuterii. Czując na sobie czyjeś spojrzenie, odwróciła się w tym kierunku. Intensywnie niebieskie oczy wpatrywały się w nią z bezwstydną ciekawością, co wcale nie ukoiło jej skołatanych nerwów.

I na co się gapisz? — cisło się jej na usta. Jednak ugryzła się w samą porę. Dobrze, wiedząc, że tego typu słowa nie uradują kobiety, siedzącej za biurkiem ze sklejki.



~*~




Gdy tylko znienawidzona nauczycielka wyszła z klasy, a siedzący na tyłach blondyn zasnął snem niedźwiedzim, Ashleyn chciała wyjść. Już nawet nie liczyła SMS-ów i nieodebranych połączeń od matki. Już miała zrealizować swój plan gdy do środka wszedł chłopak, którego dla odmiany dziewczyna znała. Co prawda nie osobiście, ale syn dyrektora bywał częstym gościem na językach uczniów.

Jej myśli mimowolnie krążyły poza szkolne mury. Z daleka od Nicka, który jak naburmuszony pięciolatek okazywał swoje niezadowolenie tuż przed jej nosem — bo miejsce wybrał sobie wyjątkowo niefortunne. Musiała teraz znosić nie tylko wibrującą nieustannie komórkę, ale i chrząknięcia, stukoty oraz inne, trudne do zidentyfikowanie dźwięki, jakie wydobywał z siebie nastolatek. I jeszcze był blondyn i choć tylko spał to zdecydowanie robił to za głośno. W milczeniu szukała jedynie okazji do, jak najszybszej i co najważniejsze niepostrzeżonej — ucieczki.

Wyciągnęła szyję do góry, spoglądając w stronę pokoju, gdzie urzędowała znienawidzona przez nią kobieta. Z wąskiego pola widzenia, jakie dawały uchylone drzwi, widziała jedynie tył jej masywnej sylwetki. Kobieta żywo machała rękoma, a Ashleyn uniosła wypielęgnowane brwi w szczerym zdumieniu na ten widok. Czekając na idealną okazję, poruszyła się niespokojnie gdy matematyczka zniknęła, aby w upływie dłużącej się minuty pojawić ponownie. Tym razem dziewczynie przyszło obserwować jedynie cień pedagożki. Cień podeptany przez ciężkie obuwie niskiej szatynki.

Gorzej nie będzie.

Wróciła do poprzedniej pozycji, w obawie, że Corine Collins zapragnie pojawić się w klasie. Ze znużeniem wpatrywała się we własną biżuterię. Kątem oka, co chwila spoglądała w stronę małego pokoiku naprzeciwko sali.

Nick przestał robić za jednoosobową orkiestrę. Ku zdumieniu blondynki z nienawiścią wpatrywał się w nowo przybyłą dziewczynę. Piwne oczy Ashleyn powędrowały w jej kierunku. Chuda twarz wydawała się Canavan znajoma. Jej ojciec jako burmistrz znał wielu ludzi w tym matkę, nowo przybyłej towarzyszki niedoli. Kobieta nie cieszyła się dobrą sławą, ale to by było na tyle z informacji, jakie posiadała. Nie potrafiła wyłowić imienia szatynki za mgły wspomnień. Ponownie wróciła do wyczekiwania najlepszej sposobności do ucieczki, mało zainteresowana tym co dzieje się wokół niej.

Prawie niezauważalnie podskoczyła na plastikowym krzesełku. Wybita z transu maniakalnego gapienia się w jeden punkt. Oniemiała obrzuciła uważnym spojrzeniem klasę, ale wszystko było na swoim miejscu. Okularnik spał w najlepsze, a Nick... już nie rzucał się na krześle.

— To ma być komplement, którego nie rozumiem czy obelga? — spytała szatynka. — Którą rozumiem, ale jest żałosna. Tak, jak ty.

W pierwszej chwili Ashleyn Canavan była niemal pewna, że to niedorzeczne pytanie jest skierowane w jej stronę. Dostrzegła szkielet człowieka leżący na podłodze — i jak podejrzewała przyczynę całego zamieszania — a bok stał syn dyrektora.

Kolejnym odkryciem dziewczyny była zaś lokalizacja kłócącej się dwójki. Szatynka zajęła miejsce w pierwszym rzędzie tuż przed wyjściem z klasy, co czyniło ją widoczną dla oczu nauczycielki.

Ona przyjdzie, a ja wyjdę — pomyślała, bo choć nic nie rozumiała, to okazja była idealna.

Ashleyn niewiele słyszała z toczącej się rozmowy, ale nie była ona też jakoś dla niej szczególnie ważna.

— Co ty wyprawiasz? — odezwała się na tyle głośno i cicho, aby w dyskretny sposób zawołać nauczycielkę.

— I to jest ten moment kiedy mam się bać?

Oboje zignorowali jej pytanie, lecz bardziej niż jawna ignorancja denerwował ją fakt, że o dziwo i nauczycielka zaliczała się do tego grona.

Nick ściskał nadgarstek dziewczyny, a widząc grymas bólu, jaki malował się na jej twarzy, Ashleyn naprawdę poczuła się zaniepokojona. Chłopak kopnął szkielet i choć tego Ashleyn nie planowała, to krzyknęła przerażona.

— Puszczaj ją! — rozkazała drżącym głosem. Mimowolnie cofnęła się do tyłu gdy wykonał jej prośbę.

Nie zdążyła porządnie zebrać myśli gdy jej telefon za wibrował gniewnie w kieszeni spodni. Imię matki krzyczało z ekranu. Ashleyn przełknęła ślinę, nim odebrała połączenie.

— Tak?

— Gdzie jesteś? — zagrzmiała rodzicielka. Płacz dziecka w tle przyprawił dziewczynę o palpitację serca.

— Nie mogę — zaczęła, chcąc jakkolwiek usprawiedliwić się w oczach matki, ale przede wszystkim we swoich.

— „Nie mogę". „Nie mogę" — przedrzeźniała Casandra Canavan naśladując głos córki. — Ty i ojciec jesteście tacy sami — westchnęła z wyrzutem. — „Nie mogę". — zadrwiła — mów tak, Tomowi, ale na to już za późno — dodała od niechcenia z ukrytą głęboko szyderą w chwili gdy Ashleyn skrycie liczyła na koniec tyrady.

Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza, a i Ashleyn nie była skora do jej przerwania. Czuła na sobie spojrzenie całej trójki, Nicka, szatynki i okularnika. Dłonie jej drżały. Policzki oblał rumieniec wstydu. Płacz Cassie dudnił jej w uszach. Słowa matki odbijały się echem od ścian jej umysłu. Gorzkie łzy przysłoniły jej widok na korytarz. Zamrugała, chcąc odpędzić od siebie oznakę słabości.

— Dobrze — odparła, szybko naciskając czerwoną słuchawkę.

Ashleyn ruszyła ku wyjściu. Nie zawracała sobie już głowy planami ucieczki. Jednak Corrin Collins miała inne plany. Nauczycielka machnęła na nią ręką. Canavan zdusiła przekleństwo cisnące się na usta. Bez słowa sprzeciwu zajęła miejsce w pierwszej lepszej ławce.

— Słuchaj — zaczęła matematyczka, ale Ashleyn nie zamierzała jej słuchać.

Jedyne, na czym mogła się skupić to wskazówki zegara, mozolnie odmierzające czas. Płacz córeczki towarzyszył jej nieprzerwanie. Kolejne słowa nauczycielki trafiały w próżnię. Zaciskając palce na iPhonie. Czuła wibracje spowodowane kolejnymi wiadomościami.

Ashleyn Canavan przymknęła powieki. Tom. Imię byłego chłopaka było słowem zakazanym. Imię, którego wypowiadać nie wolno, ale Casandra Canavan złamała tę niepisaną zasadę — wprawiając w ruch wspomnienia i uczucia, o których jej córka nie chciała pamiętać.

Gdy na blacie ławki znalazła się biała kartka, Ashleyn uniosła w zdumieniu brwi. Utkwiła pytające spojrzenie, z niepewnością obracając przedmiot, jakby był czymś niebezpiecznym.




~*~





Wywiad? Czy ją do reszty popierdoliło?

Wodziła spojrzeniem to na wystraszonego chłopaka, to na blat swojej ławki. Przebyła kilka takich wędrówek, a okularnik kurczył się w sobie jeszcze bardziej wyraźnie skrępowany zaistniałą sytuacją.

Kątem oka zauważyła, że już coś napisał.

Świetnie — skwitowała ten fakt z gorzką nutą w myślach.

Pośpiesznie zapisała swoje imię i nazwisko, rzucając kartką w jego stronę. Ta nie dotarła do celu. Dotknięta podmuchem wiatru, wylądowała kilka metrów dalej, ale to mało ją już interesowało.

Po wpisuj coś.






~*~





Ashleyn może i była córką burmistrza, ale to nie uchroniło jej od krzywych spojrzeń jednej z recepcjonistek gdy wpadła do szpitala niczym tajfun.

— Cassie Canavan — wysapała, łapiąc się za krawędź blatu.

— Jezu! — Starsza kobieta zerwała się z plastikowego stołka na widok nastolatki. — Nic ci nie jest? Napadli cię? — pytała zaniepokojona gdy Ashleyn zachłannie łapała powietrze.

Zaciskała dłonie na prawym boku, krzywiąc się z bólu. Już chciała odpowiedzieć, ale kolka odebrała jej wdech.

— Dziecko drogie!? — uniosła się starsza pielęgniarka. Rozbieganymi oczyma wodziła po ciasnym pokoiku zdezorientowana. Znikła za parawanem, aby wrócić z butelką wody. - Masz, bo mi tu skonasz.

Wcisnęła Ashleyn przedmiot do rąk gdy ta opornie kiwała głową. Dziewczyna nie chciała pić. Chciała tylko wiedzieć co z jej córką. Tylko tyle, ale wody również potrzebowała.

— Cassie Canavan. Jest z babcią — wydyszała, duszkiem opróżniając zawartość butelki.

— A ty? — Kobieta zerknęła w komputer. Kilka pstryknięć później ponownie zerknęła na blondynkę. — Siostra?

— Nie — zawahała się na moment — jestem matką.

Dobrotliwe spojrzenie kobieciny zasłonił cień. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, ale i tak Ashleyn czuła, że zaraz zwróci wypitą wodę. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro