Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7 - Młodość (część 5)

– Jakie to było zajebiste. Ja chcę jeszcze raz! – Limo nie zdołał usiedzieć w miejscu. Przywoływał w pamięci realnie odwzorowaną siłę rażenia: pocisków odłamkowo burzących i przeciwpancernych, rakiet relacji powietrze–ziemia AIM-120 i AIM-9, oraz działek M61 Vulcan. – Możemy to zrobić jeszcze raz? – praktycznie błagał. 

– Limo się podobało, a jak reszta? – zapytał Franek, szczęśliwy z efektów własnej kreatywności.

– Ciekawa masakra, przez samą walką. Co tam się właściwie stało? Nie ogarniam. – Karol szukał wyjaśnienia i choć domyślał się pewnych detali, to całość była zamglona. 

– Zatrzymałem czas... – pochwalił się. 

Niespodziewanie przez pomieszczenie przetoczył się bełkot Roberta. Przewodniczący siedział przed Frankiem i nie poruszał ustami, a jednak licealista słyszał, jak mówi.

– Franek, ty cwelu, ujebałeś mi spodnie.– Z każdą sekundą słowa nabierały mocy. – Zbełtałeś się na moje spodnie. – Słyszał je coraz wyraźniej, aż wrócił świadomością do rzeczywistości. Wszędzie unosił się smród wymiocin, moczu i stęchlizny.

A jednak odpłynąłem – przyznał z trudem. Poczuł wtedy smak przetrawionych chipsów oraz wódki. Dopiero po kilku sekundach odzyskał ostrość widzenia. Baron, wściekły jak pies, warczał: – Obrzygałeś mnie, idioto! To były nowiutkie spodnie! 

– Co się dzieje? – zapytał zachrypniętym głosem. 

– Stary, odpieprzałeś niezłe cyrki – odezwał się Karol, zapijając suchość napojem gazowanym. – Wszystko się nagrało. Stary, jesteś gwiazdą wieczoru. Ten taniec nago rozwalił system. – Franek dopiero po chwili spostrzegł, że jest rozebrany do zera, przykryty jedynie kawałkiem kartonu. W tle leciał skoczny kawałek. 

– O, kurwa! – skwitował, rzucając się na ubrania jak lew na upatrzoną ofiarę. Gdy tylko się ubrał i odetchnął świeżym jesiennym powietrzem, zorientował się, która jest godzina. – Ja jebię, już po 21. Zajebiście. – Złapał się za głowę, czując pulsację w kilku miejscach. Powoli odzyskiwał kontrolę nad własnym ciałem, dlatego postanowił zadzwonić do matki. Wybrał numer i po kilku sygnałach usłyszał cieniutki głosik Alicji. 

– Tak? 

– Mama, cześć – powiedział, chrząkając po każdym słowie. Dobre dziesięć sekund zastanawiał się jak usprawiedliwić fakty, kiedy kobieta zapytała. 

 Franeczku? Gdzie ty jesteś? – Rano mówiłem, że idę do Karola. Trzeba to pociągnąć.

 Słuchaj, jestem u Karola i właśnie dzwonię, bo chciałem u niego zostać na noc. – Ucieszony oczywistą wymówką, spojrzał na księżyc, wynurzający się ze szczeliny w dachu. 

– A co na to jego rodzice? 

– Nie mają nic przeciwko – skłamał, odchodząc kawałek dalej z powodu hałasów w biurze. 

– No dobrze, a co z tym wyjazdem do Warszawy? 

– Co z nim? – Franek nie wyczuwał w takim rozwoju sprawy niczego nienormalnego. 

– Wstaniesz jutro na autobus? 

– Tak mamo, spokojnie, poradzę sobie. – Zapewniał ją, próbując uwierzyć we własne słowa. 

– Może zrobię ci jakieś kanapki? 

– No nie wiem. Zjemy pewnie coś na miejscu. Tak myślę. Nie kłopocz się, dam sobie radę. 

– Ubrania naszykowałeś na weekend? Jedziecie na kilka dni, weź bieliznę na zmianę. Spakuj sobie coś ciepłego. 

– Dobrze mamo, nie zapomnę. – Oznajmił znużony litanią. 

– To jakbyśmy się rano nie widzieli, to szczęśliwej i spokojnej drogi. Pozdrów Anastazję od nas i nie zapomnij zadzwonić jak dojedziecie. – Po krótkiej pauzie dodała: – Tata jeszcze mówi, żebyście uważali tam na miejscu.

– Dobrze mamo, dzięki. Spokojnej nocy – powiedział, masując sobie skronie palcami. 

– Dobranoc, Franeczku. 

Gdy tylko się rozłączył, Robert, szturchając go w bark, zapytał: 

– Do kogo dzwoniłeś? 

– Do matki. Mam całą noc wolną – przyznał niepewnie, czując wyrzuty sumienia po kłamstwie, jakie zaaplikował Alicji. 

– No to git – krzyknął Robert pozytywnie uniesiony. – Alkohol się skończył, trzeba skoczyć po więcej. Jak się sprężymy to zdążymy do monopolowego przed zamknięciem. 

– Wy chcecie jeszcze pić? – zapytał zaskoczony niekorzystnym rozwojem sytuacji. 

No, a co, w końcu dzień bicia rekordów. Stary, idziemy na całość. 

Na tym rozmowa się skończyła, bo Robert zawołał resztę grupy i po chwili wszyscy szli w kierunku sklepu. Starzec zaskoczony i zadowolony sprzedał procenty nieletnim, licząc zarobione na tym interesie pieniądze. Po półgodzinnej wędrówce siedzieli na kanapie, wpatrując się w dwa litry wódki, kilkanaście browarów, trzy duże kartony soku porzeczkowego, pięć paczek paluszków, pokaźną reklamówkę chipsów i cztery rodzinne opakowania delicji. Nie było mowy o urwaniu się z imprezy przedwcześnie. 

Anastazja mnie zabije.

Długo wzbraniał się przed piciem. W końcu jednak poddał się pokusie i ponownie wypełnił usta smakiem piwa. Nie miał zamiaru się śpieszyć. Już i tak odpuścił. Odrzucił od siebie zbędne myśli o jutrzejszym dniu, rozkoszując się chwilą. 

Wir zabawy porwał ich do reszty, przez co przekroczyli racjonalną granicę spożycia alkoholu. Franek odpłynął najbardziej. Już nie było wstępnych anomalii w postaci zwierząt biegających po ścianach. Chłopak natychmiast przekroczył próg, wkraczając w ramy nowego, ale dobrze znanego mu świata. Krainy snu.     

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro