Rozdział 7 - Młodość (część 2)
W nieustannym napięciu i oczekiwaniu Franek, Karol, Robert, Krzysiek oraz Piotr przetrwali siedem nudnych lekcji. Gdy tylko wybrzmiał ostatni dzwonek, a sznurówki jesiennych trepów kurczowo przycisnęły buty do stóp, ruszyli naprzeciw przygodzie. Czymże jednak byłaby wyprawa bez trunku? Zebrawszy zapasy gotówki przeliczyli banknoty i wpadli do przydrożnego sklepu ze starym poczciwym mędrcem, który nigdy nie sprawdzał wieku klientów. Zakupiwszy trzy skrzynki browaru, kilka butelek 0,7 oraz piętnaście litrów gazowanej przepity, ruszyli w kierunku hal produkcyjnych.
Opuszczona fabryka, o której mowa, przestała produkować papierosy zaraz po II wojnie światowej. Gdy do władzy doszli komuniści zamknięto przedsiębiorstwo, oddzielając je od reszty ludzkości czterometrowym murem. Wytwórnia upadła i 700 osób straciło pracę. Rejon fabryki stał się od wtedy pustynnym nieużytkiem. Potężna przestrzeń odizolowana i czekająca na kupca. Mimo faktu, że wystawiono ofertę sprzedaży, to cena była zbyt wysoka, aby ktokolwiek chciał choćby na nią spojrzeć. Brak specjalnej drogi dojazdowej, umiejscowienie w gęstym lesie i wyjałowiona ziemia sprawiały, że nikt nie interesował się przeszłością czy to przyszłością tamtych terenów.
Cofnijmy się jednak na chwilę do czasów jej świetności. Pół wieku temu pieczę nad zakładem sprawował wysoko postawiony bankier i intelektualista Krzysztof Lunstaf. Mężczyzna był w posiadaniu wielu zakładów na terenie całej Polski. Wbrew powszechnemu lękowi wobec władzy, Krzysztof nie miał oporów przed wyrażaniem własnych poglądów. Ignorowano zachowanie mężczyzny tak długo, jak długo podporządkowywał się drobnym zaleceniom. Pewnego dnia chciano jednak zmusić Lunstafa do odebrania kilku ton radioaktywnych odpadów, na co on kategorycznie się nie zgodził. Niespełna tydzień później zamknięto fabrykę. W bardzo szybki i oczywisty sposób doszukano się nieścisłości w papierach. Owego mężczyznę zamordowano ze względu na nieposłuszeństwo i szerzenie buntu. Po zbrodni na właścicielu pracownicy, w akcie uczczenia jego imienia, postawili się władzy. Milicja poskromiła strajkujących bronią maszynową i granatami.
Tony radioaktywnych odpadów ukryto w podziemiach fabryki, zalewając wejścia betonem. Przedsiębiorstwo odcięto od świata w 1987 roku, dokładnie rok po wybuchu elektrowni w Czarnobylu. Następnie zalesiono dwa kilometry terenu wokoło zakładu. Na koniec usunięto wszystkie rejestry związane z jego działalnością i tak powierzchnia przeszło 300 hektarów stała się martwym punktem na mapie Polski.
W całkowitej niewiedzy grupa młodych ludzi zmierzała do miejsca dawnego mordu i ciągle ulatniających się toksyn. Utartym szlakiem przeprawili się przez gęsty las iglasty, docierając do martwej strefy. Przy murze okalającym wysuszoną prerię zaczynała się kwarantanna. Wyschnięte konary przykrywały grunt parujący stęchlizną. Gdzieniegdzie dało się wyróżnić szkielety martwych zwierząt oraz otwarte grobowce zabłąkanych psów i kotów. Porozrzucane w różnych miejscach przedmioty codziennego użytku tylko podkreśliły upiorność miejsca.
Licealiści widzieli jednak to, czego większość nie potrafiłaby dostrzec w tamtej okolicy, czyli wyizolowaną strefę wolności, swobody i luzu. Dla nich na poły zniszczona fabryka była azylem, bezludną wyspą. Swoistą arkadią. Kto przy takich argumentach przejmowałby się brakiem trawy, czy kilkoma martwymi zwierzętami? Zapewniam, że w okolicy mógłby leżeć nawet szkielet człowieka, ale dopóki nie był w stanie zadzwonić na policję, mieli to gdzieś.
Do środka przedostali się stałym wejściem, czyli pęknięciem w murze na tyle szerokim, aby przenieść przez nie skrzynki z piwem. Pokonawszy kilkaset metrów wolnego terenu z porozrzucanymi wrakami pojazdów, zardzewiałymi kontenerami i licznymi baniakami przeżartymi na wylot, dotarli do głównego wejścia konstrukcji. Widniał tam szyld z przechylonymi kilkoma literami głoszący: „Belweder". Kątem oka Franek zauważył pozostałości wielkiego komina i kopiec z cegieł zbity masą betonu w jedną nierozerwalną całość. Przeprawiwszy się przez wielką halę, minęli stojące w dwóch rzędach maszyny do produkcji papierosów. Było tam również wiele śmieci, w tym ubrań i wielkich pudeł. Na końcu alejki skręcili w lewo, wdrapując się po metalowych szczeblach do oszklonej dziupli prezesa.
Kiedyś próbowali odpalić windę znajdującą się za schodami, jednak stary gruchot nie reagował. Szczęki chwytacza zakleszczyły się na amen. Nawet łom nic nie zdziałał. Wpadli na ten pomysł wiele miesięcy wcześniej, kiedy to Edziu zaproponował, aby zatargać jego starą kanapę do miejsca spotkań.
Nie pytajcie jak zdołali nieść siedemdziesięciokilogramowe bydle przez dwa i pół kilometra, chociaż i to okazało się nikłą przeszkodą w porównaniu z murem i niewymiarowymi drzwiami biura.
Rozkładając alkohol, napoje gazowane i dzień wcześniej zakupione paczki chipsów, ciastek i krakersów, oficjalnie otworzyli trzecią sesję kółka pijackiego. Edward jako jeden z pierwszych założycieli wstał i z dumą w głosie odczytał słowa zapisane na kartce wyrwanej z zeszytu.
– Na legendarnym spotkaniu mistrzów pragnę powitać najznakomitsze postaci. – Zaczął wymieniać imiona i pseudonimy zebranych. – Franciszek „Franecki". – Negus wstał, zaprezentował się, ukłonił i usiadł. Padła fala gromkich braw. W przypadku reszty reakcje były podobne. – Karol Zdzisław. – Pauza na aplauz. – Robert Baron. – Oklaski. – Piotr Limo. – Kolejna fala braw. Na koniec Edziu wykonał głęboki skłon. – I ja. – Zaraz też zamknął wstęp słowami:
– Ludzie, kończmy tę paradę, bo mi zaschło w gardle. – warknął nerwowo licealista, rzucając się na najbliższą butelkę z wódką.
– Hola, hola, wstrzymaj nałogi, jeszcze losowanie – oznajmił Franek, wybijając Edka z rytmu. Biedak nie pił od samego rana, aby uczcić niezwykły dzień. Powstrzymywał się do ostatniej chwili i gdy wreszcie nastąpiła wyczekiwana pora, zakazali mu dotykać wódki. Krzysiek z oburzeniem rozejrzał się po zebranych, odczytując jednoznaczne komunikaty. Musieli odbyć jeszcze losowanie szczęśliwca, który miał nawalić się jako pierwszy. W ramach wygranej delikwent był zobowiązany wysiorbać na oczach zebranych pół litra wódki bez przepity. Stało się to już swoistym rytuałem.
Zza pazuchy Franek wyciągnął pięć kostek do gry. Następnie, podsycając nerwową atmosferę, powoli wrzucił je do plastykowego kubeczka i energicznie potrząsnął całością. Długo trzymał kolegów w niepewności doprowadzając losowanie do momentu kulminacyjnego. Potrząsnął ostatni raz i rozsypał białe sześcianiki na powierzchni blatu. Przeliczył oczka i ogłosił wynik.
– 23. – Na dźwięk liczby żaden nie drgnął. Licealiści rozejrzeli się tylko na boki, eksponując pokerowe twarze. Napięcie rosło. – Cholera, żebym nie był najbliżej. Jak nawalę się pierwszy, to nici z powrotu o 20 – pomyślał Franek, ostrożnie wyciągając z niedużej urny pięć kartek wielkości znaczków pocztowych. Rozłożył każdy z osobna i po chwili ogłosił werdykt.
– Dzisiejsza szczęśliwa liczba to 21. – Po pomieszczeniu rozeszły się dwa okrzyki zawodu i jedno radości, pozostałe były neutralne. – Cholera! – No dobra, dawajcie ćwiartkę. Im szybciej się nawalę, tym lepiej. – Franek, przyjmując wyzwanie, wyrzucił do kosza poranne postanowienie. Gdyby rytualny przywilej otrzymał ktoś inny może udałoby mu się wymknąć po dwudziestej. Trafiło jednak na niego. Mimowolnie poddał się nieuchronnemu, zrywając zabezpieczenie z zakrętki.
– Tak jest! – krzyknął Robert.
Piotr także rzucał krótkimi entuzjastycznymi hasłami, aż Negus odkręcił nakrętkę. Powąchał, skręcając się na gorzki zapach trunku. Nie dało się ukryć, że chłopak nienawidził smaku wódki, ale czego się nie robi dla kumpli – pomyślał, wchłaniając stopniowo zawartość szklanego pojemnika. Płyn znikał w gardzieli, powodując przy każdym łyku grymas obrzydzenia. Twarz Franka poczerwieniała od nadmiaru specyfiku, na rękach uwydatniły się żyły, serce przyspieszyło pracy. Opróżnił butelkę w niecałe pół minuty, po czym cisnął szkło w którąś ze ścian i wydarł się na całe gardło:
– Co za gówno. Piwo! Dajcie mi piwa. – Robert niczym zawodowa pielęgniarka podał koledze lekarstwo na niesmak w ustach. – Jakie to jest, kurwa, niedobre – przeklął, na co wszyscy buchnęli śmiechem. Po chwili każdy trzymał flaszkę hardo wysysając zawartość. Gdy skończyli, utworzyły się dwa fora dyskusyjne. Karol wymieniał poglądy z Limo. Baron dosiadł się do Franka. Krzysiek zaś odpalił dżointa, delektując się każdym buchem w samotności. Szarawy dym rozlał się na wysokości głów zebranych, nadając miejscu iście szamańskiego klimatu.
Piotrek i Zdzisław poruszyli bardzo kontrowersyjny temat polityki. Alkohol sprawił, że rozwiązały im się języki. Wspólnymi siłami krytykowali polityków i inne władze państwowe. Robert i Negus rozmawiali w tym czasie o piątkowym wypadzie do Warszawy. Franek przypadkiem pochwalił się przewodniczącemu, że jadą razem z Anastazją do stolicy. Zbiegiem okoliczności przystojniak także wybierał się tam w piątek, na imprezę urodzinową swojego znajomego. Baron mówił:
– Stary, dzwoniłem do tego kumpla.
– Jakiego kumpla? – zapytał Franek, zdziwiony wiadomością. Robert przypomniał szczegóły.
– Gadaliśmy o nim na matmie. Jutro wyprawia urodziny w stolicy.
– No tak. I co, jest ograniczona liczba miejsc czy możemy wbić się na trzeciego z Anastazją?
– Powiedział, że więcej miejsc nie ma, ale podobno ktoś się wykruszył, więc czujcie się zaproszeni. Tak jak mówiłem, all in-clusive. – Przewodniczący upił łyk piwa, prowokując kolegę do powtórzenia tej czynności.
– Cholera, zapomniałem powiedzieć Anastazji. Musisz mu dać potwierdzenie teraz, czy to może zaczekać do jutra? – zmartwił się Franek, z trudem przełykając browar.
– Spoko, jak jutro do południa dasz mi znać, to będzie cacy – oznajmił Baron, uspokajając kolegę.
– Kapuję. Ty? A co z prezentem?
– Prezentem się nie przejmujcie. Złożycie mu życzenia i będzie spoko. Gościu ma dzianego starego. Na zaproszeniach było, żeby nie przynosić żadnych prezentów. Wyprawia imprezę za kilkadziesiąt patoli – zakomunikował licealista.
– Aha. Dobra, nie mam więcej pytań.
– Ten gościu to taki luzak, mówię ci. Rok temu, jak wyprawił imprezę na wolnym powietrzu, to ludzie zrobili niezłą burdę. Musieli zapłacić miastu wysoką grzywnę za zniszczenia. Dlatego w tym roku jest ograniczona liczba miejsc. Poza tym, klub nie pomieści więcej ludzi.
Franek wyobraził sobie, jak to mogło wyglądać. Posiłkował się szablonem amerykańskich filmów o epickich domówkach, uzyskując w ten sposób zarys rzeczywistości. Była to tylko przelotna myśl, bardziej skupił się na temacie ograniczonej liczby wejściówek.
– To naprawdę fart, że znalazło się dla nas miejsce
– Właściwie to gość pokłócił się ze starym i go nie zaprosił. Taka patola, że hej. Ale było już zapłacone, więc nie odwoływali imprezy. – Franek zakrztusił się piwem, gdy tylko dotarła do niego treść wypowiedzi.
– Co ty pieprzysz! Wywalił swojego ojca, który zapłacił za wszystko?
– No, tak mi mówił, ale kto go tam wie. On często chodzi nawalony. Jak z nim gadałem, to był po kilku głębszych. Konkretny gość, mówię ci. Taki typ Edzia. – Słysząc swoje przezwisko Krzysiek drgnął zainteresowany.
– Coś chcecie? – zapytał, wydmuchując pokaźny haust dymu.
– Nie, nie stary, pal sobie spokojnie – stwierdził przewodniczący i dodał w stronę Franka: – A właśnie, czym się zabieracie do Warszawy? Bo jak nie macie transportu, to o 16 lecimy vanem. Mamy jeszcze trzy wolne miejsca – mówiąc to, wyciągnął telefon, żeby sprawdzić czy nic się nie zmieniło w tej sprawie. Niestety, okazało się, że mają już dwie dodatkowe osoby. Widząc to, jęknął zrezygnowany. – A nie, poczekaj, już tylko jedno. Zdążyli kogoś znaleźć.
Franek szybko uspokoił kolegę:
– Spoko, stary. Anastazja wszystko zaplanowała. Jedziemy autobusem o ósmej rano.
– Ósmej rano? – wrzasnął. – I ty pijesz?
Baron po biciu rekordów alkoholowych był zdolny do życia dopiero koło piętnastej. Popijawa kończyła się zazwyczaj jak już świtało, więc planowanie czegokolwiek na rano było zwyczajnie bezsensowne. Z doświadczenia wiedział, że to głupi pomysł, ale mimo wszystko oświadczył zdumiony: – Szacunek, stary. Masz łeb!
– Nawet mi nie mów. Ale wiesz, tradycja to tradycja. – Zważywszy na poziom debilizmu własnej decyzji Franek pominął szczegóły. Baron nie wiedział jak na to odpowiedzieć.
– Tia... – przeciągnął i zaraz dodał: – Stary, najważniejszego ci nie powiedziałem. Klub nazywa się Opera. Jak wpiszesz sobie w GPS'a plac Teatralny 1 to poprowadzi cię pod samo wejście. Zakodowałeś? – zapytał, podnosząc powoli kubeczek do ust.
– Opera, plac Teatralny 1. Jasne.
– Klub podobno świetny, jakbyś nie mógł trafić, to dzwoń. Dobra, to co? Rozkręcamy imprezę? – zapytał, starając się uchwycić wspólny temat. – Ludzie, jako że dzisiaj mamy takie piękne święto, to może pogadamy o czymś konstruktywnym. Przykładowo o cyckach.
Robert nie ukrywał swoich myśli. To właśnie najbardziej lubił w tej grupie. Niezależnie, co powiedział, było to przyjmowane jako norma. Nikt nikogo nie oceniał jako gorszego czy wyrzutka. Mógł po prostu być sobą. – Wymacałbym jakieś porządne miseczki.
– Stary, o niczym innym nie marzę! – przyznał Krzysiek, wydmuchując nosem gęstą dawkę dymu.
– Ja bym chętnie coś rozpieprzył. O, wiecie co by mnie uszczęśliwiło? Sześć tysięcy naboi, karabin maszynowy i ta od francuskiego zamiast tarczy. Po jaką cholerę ja się na to gówno zapisałem?
– Stary, ale widziałeś, jaką ma dupeczkę kształtną? Jak założy te obcisłe dżinsy i się schyli to mmm... – powiedział Robert, rozkładając ręce i mocno zaciskając palce. Wszyscy domyślili się, czego było to symulacją.
– Lecisz na tę siksę. Trochę samokontroli. – Franek wzdrygnął się na samą myśl o kontakcie cielesnym z nauczycielką.
– Ale cycki ma niezłe, musisz przyznać.
– No dobra, może masz trochę racji, ale to nic nie zmienia.
– I jeszcze jest nauczycielką – dodał Karol, wcinając garść chipsów prosto z paczki.
– Mam do niej mieszane uczucia. Ciało ma ekstra, ale charakter paskudny. Dylemat moralny. – Robert chwilę się wahał, aż w końcu ogłosił z entuzjazmem: – Nie, no, mimo wszystko, bym przeleciał. Takiej gruszeczce ciężko się oprzeć.
– Nie ma szans. Ona jest starsza od nas przynajmniej dziesięć lat – wtrącił Karol, oblizując palce utłuszczone serowymi chrupkami.
– O, już nie przesadzaj. Ma góra 26 lat. To byłaby dopiero przygoda i może zdałbym francuski.
– Stary, opanuj się! Już masz laskę na celowniku. Nie prowokuj kolejnych zakładów. Kutas ci odpadnie jak tak będziesz szarżował. – Nagły żart Limo przeniósł rozmowę na zupełnie inny poziom.
– To jak pakować na siłce. Tam mam taki mięsień, że nawet nie masz pojęcia.
– Już to widzę – odparł Piotrek, wyraźnie ucieszony możliwym rozwojem sytuacji.
– Chcesz się założyć? – Po twarzach zebranych tylko przez chwilę przewinęło się zakłopotanie, po czym wszyscy roześmiali się jeszcze głośniej. Rozmawiali tylko Baron i Limo.
– Nie zrobisz tego! – przyznał z rozbawieniem.
– To chodź. – Koledzy wyszli na zewnątrz.
Minutę później byli z powrotem.
– I co? – zapytał Franek, wchłaniając drobną dawkę piwa. Piotr zszokowany pokręcił nieporadnie rękami i skrzywił usta w geście zdziwienia.
– Jest spory, muszę przyznać – dodał skruszony.
– Ktoś jeszcze chce zobaczyć? Służę pomocą – mówiąc to, przystojniak potrząsnął biodrami.
– Nie, nie, nie! – rzucili praktycznie chórem, wzdrygając się przy tym jak na widok zdechłego psa. Wystarczyło świadectwo zdezorientowanego i ogłuszonego kolegi.
Chwilę pośmiali się, aż emocje opadły i wtedy Baron zapytał:
– Mam propozycję. Dyrektor poprosił mnie o sporządzenie ankiety na temat szkoły i tego, co uczniowie chcieliby w niej zmienić. Pomyślałem, że przeprowadzę ją najpierw wśród was, to będę wiedział, czego kategorycznie nie zmieniać. – Wszyscy zaśmiali się, po czym Robert zagaił: – Jakieś propozycje?
Pierwszy odezwał się Edward. Widać było, że chłopak jest już lekko wstawiony. Mówił powoli, ledwo sklejając ze sobą słowa:
– Ja to bym zmienił wszystko. Nauczyciele pozwalaliby palić trawkę. Uczylibyśmy się jak profesjonalnie zwijać dżointy. Ćwiczylibyśmy na każdych zajęciach wytrzymałość bańki.
– O tym właśnie mówiłem – oznajmił Robert, wskazując podchmielonego licealistę. – I tak codziennie pijesz i ćpasz po lekcjach. Jaki jest sens robić to samo w szkole?
– Picie w szkole będzie miało sens, kiedy będzie można pić w szkole. – Jego wypowiedź nie miała żadnego sensu poza takim, że zmarnował tlen.
– Tak... – powiedział Robert z zażenowaniem w głosie. – Ktoś ma jakieś realne propozycje? – W momencie zadawania pytania Edek zaciągnął się dymem ze skręta, Karol zaszeleścił paczką paluszków, a Franek wyciągnął nową butelkę piwa. Siłując się z kapslem oznajmił:
– Mnie osobiście wpienia baba od francuskiego, ten nowy od historii i szkolny kibel. No kurwa, żeby muszla była dziurawa to już szczyt. Cały dzień buty waliły mi moczem.
– Z tego, co mi wiadomo, była wywieszona kartka z ostrzeżeniem.
Robert sam sporządził wiadomość, wydrukował ją i powiesił. Aby jednak nie tworzyć atmosfery sporu oznajmił: – Dawno temu to naprawili, więc po kłopocie. – Franek mimo wszystko kontynuował:
– Ja tam żadnej kartki nie widziałem – oburzył się.
Pamiętnego dnia Krzysiek dostał rozwolnienia i pechowo trafił do kabiny, w której nie było papieru toaletowego. Zdesperowany posłużył się zeszytem od biologii, ale szesnaście kartek nie uporało się z kataklizmem. Ostatnią deską ratunku była kartka formatu A4 z napisem „Uwaga dziurawa muszla klozetowa". Licealista bez wahania zerwał ją i dokończył dzieła.
Karol momentalnie złapał wątek:
– To dlatego wtedy w klasie tak waliło moczem. Całą lekcję śmierdziało, jakby ktoś ulżył sobie pod kaloryferem.
– Co ty, osikałeś kaloryfer? – spytał Krzysztof, będąc ciągle we własnym świecie.
– Edziu, stul pysk, proszę – warknął Franek, po czym dodał już do wszystkich: – Myślałem, że zapadnę się pod ziemię, jak zapytałeś o to całej klasy.
– Byłeś taki wściekły. Chciałeś wszystkich pozabijać, a szczególnie mnie. Teraz to ma sens.
Karol skrupulatnie przekalkulował sytuację. Drążenie sprawy powoli wyprowadzało Negusa z równowagi. Chcąc zachować przyjazną atmosferę zakończył drażliwy temat i oznajmił.
– Robert, zanotuj sobie. Należy zmienić system prowadzenia lekcji. Ten aktualny jest do bani. Lekcje powinny być ciekawe. To po pierwsze. Po drugie nauczyciel powinien zachęcać ucznia, a nie demotywować. I po trzecie, co łączy się z drugim, powinni zwolnić nauczycieli, którzy wyżywają się na uczniach. Czytaj pod tym: babkę od francuskiego i nowego kolesia od historii – mówiąc to ostatnie, Karol wskazał Franka, zyskując jego aprobatę. Wizja zwolnienia dwóch najbardziej natrętnych dydaktyków szkoły bardzo przypadła Negusowi do gustu.
– Karol, w stu procentach się z tobą zgadzam. System jest do bani, ale w tej sprawie trzeba wystosować pismo do ministra oświaty. Co do nauczycieli pogadam z dyrektorem, ale wątpię czy będą jakieś skutki. Żeby zwolnić kogokolwiek potrzeba niezbitych dowodów i sporej liczby podpisów.
– Spokojnie, dowodziki będą za tydzień. Nie bój nic – uspokoił Franek, wymieniając spojrzenia z Karolem.
– Okay – przeciągnął – czemu nie. Skołujcie dowody i się zobaczy – oświadczył dyplomatycznie przewodniczący.
– Robert, mam jeszcze coś. Niech zmienią szkolną gazetkę. Wypisują tam takie suche żarty... żal to czytać. Kogo interesuje, że kupili nową tablicę? Albo że któraś z nauczycielek jest w ciąży. Matko, od nadmiaru wierszy z kącika literackiego dostaję niestrawności. Fakty sportowe, plotki, mroczne legendy. To jest ciekawe.
– Zdzisiek, nie dziw się. Gazetkę prowadzi klasa humanistyczna. Tam są same laski – wyjaśnił przewodniczący i nagle się pobudził. Wstał i wskazując Karola palcem oznajmił:
– Wpadłem na genialny pomysł. Mam dla ciebie idealną propozycję. Chcesz zmian w gazetce szkolnej, proszę bardzo. Zagadam z Olką. Ona tam wszystkim dowodzi. Pójdziesz na kilka spotkań. Może przy okazji którąś zaliczysz.
– Kuszące, ale...
Kumple rozmawiali dalej, kiedy Limo dosiadł się do Negusa i szepnął:
– Stary, kojarzysz tę nową dziewczynę, o którą poszedł zakład? – Franek zainteresowany obrócił się w stronę Piotra. Zaraz też podniósł butelkę do góry, napił się i powiedział:
– No jasne. A co z nią?
– Śmieszna sprawa, ale to moja kuzynka. Nie ma szans, żeby Baron ją poderwał. Za dobrze ją znam. Jest nieśmiała, a do tego ma fatalne wspomnienia po ostatnim związku. – Licealista starał się mówić cicho, aby informacja nie dotarła do uszu Roberta.
– Co ty gadasz, to grubo. Nasza gwiazda nie ma o niczym pojęcia? – bąknął pod nosem.
– Nie, no co ty, od razu by się wycofał.
Obaj dwuznacznie przyjrzeli się przewodniczącemu. Robert był na przegranej pozycji i nie chcieli tego zmieniać. Poza tym zaistniała wyjątkowa sposobność do sprawdzenia jego legendarnych umiejętności.
– Racja. Może piwka? – zaproponował Franek, patrząc na pusty kubeczek kolegi.
– Czemu nie – odparł Limo, prowokując Franka do poderwania się z miejsca.
– Ale go w ciula zrobił. Masakra – pomyślał, przeliczając mniej więcej zawartość skrzynek. – 25 butelek. – Spojrzał na zegarek. – 16:48. Trzeba będzie przyspieszyć imprezę. Muszę szybko zaliczyć zgon. Obudzę się koło dwudziestej drugiej i powiem, że źle się czuję. – Plan był realny, więc ochoczo podjął się jego realizacji.
– Ludzie, koniec, zamykamy fora dyskusyjne. Bijemy rekordy, czy będziemy jak baby plotkować przez kolejne kilka godzin? – Franek wykrzyczał te słowa, mobilizując wszystkich do działania. Baron odezwał się jako pierwszy:
– Dobra, zróbmy to! – wydarł się na całe gardło.
– Jedziemy z tym koksem! – podniósł głos Karol.
– No, w końcu – jęknął Edek.
Piotrek jako jedyny nie obnosił się z radością. W sumie to wolał nawalić się powoli. Picie na siłę wydawało mu się po prostu głupie. Niestety, nie miał za dużo do gadania, bo zdecydowana większość grupy akceptowała dotychczasowe warunki.
– Przypominam zasady – wypalił raptownie Negus. – Pijemy, dopóki wszyscy się nie wykruszą, albo skończy się alkohol. Butelka za butelką bez przerwy. Jak ktoś nie będzie mógł, idzie rzygać. Jak będzie w stanie dalej pić, to wraca do gry. Jak nie, to odpada. Zwycięzca otrzymuje miano najtwardszej bani we wszechświecie i nie płaci za następny miesiąc spotkań.
– Zasady się nie zmieniły – przyznał Limo zrezygnowanym głosem. Baron, zwarty i gotowy, zbliżył się do stolika z piwem. Podobnie zrobił Karol. Krzysiek ledwo kontaktował, ale jakimś cudem zdołał doczłapać się do skrzynek.
– Dobra, to teraz przygotujmy browce.
Na te słowa dwóch zaczęło ściągać przedmioty z blatu, reszta zaś otwierała butelki. Gdy już ustawili w równym rządku przed każdym po pięć, rozpoczęła się potyczka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro