Rozdział 6 - Nowe priorytety (część 6)
Wtedy Franek ponownie usłyszał głos Klotusa.
– Scena czwarta: „przygoda". – Zanim cokolwiek się stało, chłopak wszedł do wyrosłego przed nim pnia.
Tym razem bohater pozostał sobą, bo głos Klotusa nie wymazał się z jego wspomnień. Pamiętał twarz tego parszywca ze szczegółami. Miał nieodpartą ochotę wbić mu jakieś wyszczerbione ostrze prosto w serce, żeby wykrwawiał się w nieskończoność. Ale przecież prawdziwego Klotusa nie było w pobliżu. Aby dobrać się parszywcowi do skóry musiał doprowadzić obłęd do końca. Musiał jakoś uporać się z nowym scenariuszem. Nie wiedział, czego się spodziewać, szukając desperacko wyjścia z sytuacji. Na początek spróbował coś stworzyć. Postanowił rozjaśnić sobie fragment pomieszczenia.
– Chcę, aby pojawiło się światło. – Jego życzenie nie wywołało żadnej reakcji. Zaczął więc analizować. – Miękko, mokro i ciepło. Gdzie ja u licha jestem? – Stojąc na czymś giętkim, poruszającym się, wywąchał zapach zgniłych jaj oraz smród psującego się mięsa. Nagle to, w czym się znajdował, miarowo przepchnęło go w określonym kierunku. W końcu stracił oparcie i został brutalnie wyrzucony w powietrze, po czym wylądował twardo na ziemi. Odzyskawszy zmysły spojrzał w górę, z trudem przyjmując fakt, że był zamknięty w pysku ogromnej lewitującej owcy. Wychwycił także słup światła, który wybijał z jej tłustego brzucha, prostopadle do miejsca lądowania. Promień podążał nieustannie za wełnianym spaślakiem, odkrywając fragmenty półmroku.
– Co to za miejsce? – jęknął w duchu, machinalnie rozcierając sobie krzyż. Nie było sensu szukać wyjaśnienia na niebie, dlatego przerzucił wzrok na martwy las znajdujący się tuż przed nim. Wyjałowione pustkowie było gęsto usiane czarnymi jak smoła szczelinami. Drzewa, w większości połamane, nie miały liści, jak po opadach kwaśnych deszczy. W połączeniu z oświetleniem podobnym do zaćmienia słońca, owa dolina prezentowała się niczym przedsionek piekła.
– Ta owca. Dlaczego ona świeci? – Pytanie niby wyrwane z kontekstu dało Frankowi mocno do myślenia. – Jeżeli ona świeci, a w sumie nie powinna, bo wnioskując z tego, co tutaj widzę, nie powinna świecić, to może... – Rozważania chłopaka ukierunkowały się, prowokując mózg do sformułowania prośby.
– Chcę, aby światło zgasło. – Życzenie spełniło się, potwierdzając jego domysły. Świat, w którym się znajdował, działał według własnych reguł. Zachcianka nie zmaterializowała się w pożądanej przez niego formie, ale w troszeczkę innej. W tym przypadku owca po prostu przestała świecić. Oczywiście mógł być to bardzo nietypowy zbieg okoliczności, dlatego spróbował ponownie.
– Niech wyrośnie trawa.
Jak na zawołanie z wyjałowionej ziemi zaczęły wyrastać błyszczące i płaskie pola wypełnione niestabilną mazią. Różniły się od siebie dosłownie wszystkim, kształtem, wielkością, usytuowaniem i kątem położenia względem wysuszonej gleby. Wyglądały niczym mroczne lustra tylko częściowo odbijające światło. Bohater zaciekawiony postanowił wsadzić łapę w płynną formalinę, kiedy nieznajomy głos zza pleców wytrącił go z równowagi. Zbliżające się, spowite mrokiem, postacie powtarzały w kółko:
– Odnajdź w sobie prawdę. – Większość czołgała się w kierunku Negusa, nieliczni szli. – Nie naprawisz przeszłości.
W końcu grupa znalazła się dostatecznie blisko i Franek zobaczył, z kim ma do czynienia. Obserwował zdeformowane twarze i uszkodzone ciała kobiet i mężczyzn. Na ich skórze rosły grzyby. Niektórzy byli garbaci. Nielicznym brakowało nóg, jedna dziewczyna nie miała dłoni. Włosy wyrastały im z zabliźnionych kikutów i szram. Parę osób było ślepych, u dwóch uszy zrastały się z głową.
– Czego chcecie? O co w tym wszystkim chodzi? – zapytał, cofając się ostrożnie.
– Odnajdź prawdę! – krzyknął ktoś głośniej. – Nie naprawisz przeszłości – powtarzali niczym mantrę, starając się go chwycić. Nagle przed szereg wystąpiła drobniutka kobieta i głosy ucichły. W odróżnieniu od pozostałych wyglądała na całkowicie zdrową, przeciętną dziewczynę, mimo łachmanów, które nosiła i makijażu stylizowanego na robotnika kopalni węgla kamiennego. Delikatnym dziecięcym głosikiem zamruczała:
– Wyrzuć zatrute myśli. Wyzwól ukryte wspomnienia. I podążaj za światłem. – Całą frazę zaśpiewała dwukrotnie, po czym tabun ludzi ruszył na niego, wymijając niewiastę. Negus zaczął uciekać. Przeskakiwał przez czarne nacięcia w ziemi i przechodził przez portale.
Początkowo Franek przebiegł przez prostokątne lustro. Przyjął formę małego króliczka, kicając z wolna do następnego kwadratowego zwierciadła. Tam zamienił się w węża i dopełzł do małego owalu, który z kolei ukształtował go w kilkuletnią dziewczynkę. Mimo zdziwienia nie przestawał pędzić przed siebie. Przeskoczył przez dużą prostokątną ramę, przenosząc się w dwa miejsca jednocześnie. Pomachał dziecku pędzącemu kilka metrów obok, aż natrafił na pokrzywione lustro i stał się bezcielesnym duchem. Dalej zamienił się w stado ptaków rozpraszające się na różne strony. Przeleciał przez kilkanaście portali, stając się w jednej chwili stadem zwierząt, form i kreatur. Na koniec przebiegł, przeleciał i przeskoczył przez jedno ogromne trójkątne zwierciadło i dotychczasowe efekty zniknęły. Powrócił w ten sposób do swojego ciała.
Czując narastające zmęczenie, Franek zatrzymał się na wzgórzu. Spojrzał na swoje dłonie, ze zdziwieniem przyjmując do wiadomości to, co się stało. Zaraz też obrócił się, ale zamiast hordy zobaczył dziewczynę. Chwilę później usłyszał jej sopranowy głos układający się w słowa:
– Blizny w twym sercu ciosane mrokiem. Nadają ci kierunek. Każdy smutek i moment radości pieczętuje w tobie prawdę. Jako budzący się poranek.
Stojąc na szczycie wzniesienia chłopak dostrzegł granicę dwóch światów. Znajdował się w spowitym mrokiem pustkowiu, a nieopodal leżała usiana bogactwem kraina. W oddali na pokrytej zielenią polanie wychwycił kolorowy zamek. Poszukiwał odpowiedzi na wiele pytań, dlatego skierował się w tamtym kierunku.
Przeprawiwszy się przez głęboką do pasa rzekę, parę łagodnych pagórków i las okalający konstrukcję, dotarł na miejsce. Twierdza zbudowana była z tęczowych cegieł. Skosztował fragmentu muru obronnego, z zaskoczeniem wychwytując smak czekoladowych drażetek. Słodycz w ustach przypomniała mu czasy dzieciństwa. Wcinając przecukrzone rarytasy, zobaczył dwa milusie króliczki obgryzające lukrowane miecze i włócznie. – Straż? Pomyślał, odrywając kolejny kawałek czekolady.
Na dziedzińcu było podobnie. Kryształowo-landrynkowa fontanna pluła w czterech kierunkach sokiem multiwitaminowym. Bruk składał się z makowych karmelków. Figury kilku szykownie ubranych kobiet i masywnego mężczyzny zbudowane były z galaretki. Dach zamku, jak również drzwi i framugi okien składały się z białej masy. Patrząc na ten dziecięcy obłęd, zawołał:
– Jest tu kto? Halo! – Donośny głos Franka spłoszył króliki. Zwierzątka czmychnęły do swoich norek. Brak odpowiedzi skłonił chłopaka do wejścia przez drzwi umazane mleczną czekoladą. Gdy tylko je pchnął, upadły, odbijając się od biszkoptowej posadzki. Podskakiwały w tę i z powrotem, aż w końcu pękły na pół.
Skacząc po sprężystych biszkoptowych poduszkach minął dwa rzędy batonikowych kolumn. Następnie zauważył tron zrobiony z gumy do żucia i skierował się w jego stronę. Chciał opaść na siedzisko, ale ktoś go uprzedził. Na majestatycznym krześle spoczywał drobny, puchaty króliczek. Gdy Franek zbliżył się, bezradny maluch nieświadomy zagrożenia machnął uszkiem, pocierając nóżką po mięciutkiej sierści. Negus podniósł go i usiadł na tronie.
Odpoczywał tak dobre piętnaście minut obserwując, jak zachowuje się reszta ssaków, gdy on nie daje znaków życia. Jednak ta zabawa szybko przestała go absorbować. Postanowił zwiedzić resztę zamku, odnajdując jeszcze więcej słodkości. W ogromnej kuchni znalazł na przykład mnóstwo piankowych wędlin i mięs. Zwiedzał lukrowane łazienki i karmelowe sypialnie, docierając po długim spacerze do piwnic. Tam bajka sukcesywnie zaczęła przekształcać się w koszmar. Już u wejścia poczuł, że schody są zrobione z czegoś twardszego niż biszkopt. Wszedł głębiej, czując jak ciepło i słodycz sukcesywnie zatracają się w mroku. Dotknął językiem ściany.
– Fuj! To na pewno nie są drażetki.
Po omacku doszedł do korytarza, którym doczłapał się do lochów. Stanął pośrodku komnaty, wyodrębniając trzy cele. Do jednej światło dochodziło przez wąski kanał wychodzący na dziedziniec. W środku leżały białe landrynkowe kosteczki porozrzucane na karmelkowej posadzce i puchata prycza z nadzieniem truskawkowym. Chwycił oburącz wafelkową kratę wyłamując jej fragment. Po chwili przeszedł do drugiej celi, gdzie promienie słońca dolatywały tylko częściowo. Tam legowisko wyglądało podobnie, cechował je cukierkowy wygląd i przyjemna forma. W ostatniej klatce było już mniej przyzwoicie. Kolory pryczy zamieniły się w krew i wymiociny, a zapach kołdry przekształcił się z zachęcającego w obrzydliwy. Frankowi momentalnie cofnęło się jedzenie. W ostatniej chwili wyrzucił kawałek zardzewiałego pręta, który chciał sobie włożyć do ust. Metal zabrzęczał głośno na przestrzeni lochów, stawiając Franka przed oczywistą prawdą.
– Nażarłem się kamieni – stwierdził, przypominając sobie beztroską scenę, jak to zajadał się fragmentami muru obronnego. – Dobrze, że nie połamałem zębów – pomyślał, czując, jak mały żwirek kotłuje się w jego żołądku. Pojęcia nie miał jak to się stało, że czekoladowe drażetki nie stwardniały w mroku jamy ustnej. Przecież zdążył je pogryźć i połknąć.
Dłuższe analizowanie sytuacji tylko pogorszyło jego stan zdrowotny. Postanowił zająć uwagę czym innym. Szczęśliwym trafem w piwnicy znajdował się tajemniczy pokój. W najciemniejszej części korytarza ukryte były wrota. Miał nadzieję, że może po drugiej stronie znajduje się wyjście. Bezskutecznie próbował je otworzyć. Walił pięściami o zbrojenie, pchał drewnianą płytę, ale drzwi nie ulegały jego wściekłości. Hałas dobre pół minuty odbijał się echem od ścian, aż zapadła głucha cisza. Wtedy Franek usłyszał drobny tupot małych stópek. Chwilę później w korytarzu zadudnił dźwięk, jakby słoń okuty w podkowy przebiegł się po marmurowej posadzce.
– Matko, co to było? – zapytał w duchu, szukając logicznego wyjaśnienia tego zjawiska. Zanim wpadł na jakiś sensowny trop, z cienia wyłonił się drobny króliczek. Bohater obserwował, jak podchodzi do granicy światła i ciemności. Maluch usiadł przy jasnej krawędzi i zaczął lizać nawierzchnię.
Każdy normalny człowiek po czymś takim wziąłby nogi za pas i uciekał gdzie pieprz rośnie. Bohater jednak miał w głowie zupełnie inny schemat. – Te drzwi. Co jest w środku?
Widział królika, nawet można by powiedzieć, że czuł zagrożenie, jakim emanował, ale nie reagował, bo ważniejszy był pokój. On sam nie rozumiał tego uczucia. Miał wrażenie, że upragniona wolność znajduje się w środku. Przykleił się kolejny raz do zbrojonych desek, macając je od góry do dołu. Wściekle drapał paznokciami rdzę, szukając się w ten sposób otworu. Zgięty w pół oparł się dłońmi i głową o zamek. Zajrzał przez dziurkę od klucza, lecz po drugiej stronie zobaczył ciemność. Nie potrafił opanować emocji. Za wszelką cenę musiał otworzyć te cholerne drzwi. Potrzebował klucza!
Pusta motywacja napędzała go do szalonego czynu. Przetrząsnął całą piwnicę, kilka sypialni, kuchnię, a nawet waniliowe klozety, jednak nie znalazł nic poza słodyczami. Po wielu godzinach bezproduktywnych poszukiwań Franek stanął przy fontannie na dziedzińcu i zadumał się nad absolutnie niezwykłym zachodem słońca. Tam gdzie światło przemieniało się w ciemność, czerń rozpoczynała nowy dzień. Na granicy światów zapłonęła pomarańczowoczerwona kula, sukcesywnie przedzierając się na drugą stronę. Padające promienie dały życie wcześniej wyjałowionej powierzchni. Las rozkwitł na nowo. Trawa pokryła żyzną glebę. Głębokie szczeliny przekształciły się w rzeki o perłowo czystej wodzie. Nawet zamek, którego Franek wcześniej nie dostrzegł, odzyskał pierwotne kształty. Cała kraina odrodziła się, zrzucając z barków płaszcz złej klątwy.
Gdy tamta połówka budziła się ze snu, ta po stronie bohatera umierała. Frankowi zajęło dobre kilka minut pojęcie oczywistego faktu. Zanim wyczuł zagrożenie, mury obronne rozsypały się formując gruzowisko. Dziedziniec zaczął zapadać się w wielką jamę. Karmelki przybrały formę ociosanych kamieni, multiwitamina postać krwi. Wieże waliły się pod własnym ciężarem, ściany nośne zamku podobnie. Okna pryskały niczym bańki mydlane, dachówka drżała, odrywając się od drewnianego szkieletu. Twierdza dynamicznie znikała w wielkim rozpadlisku.
Dopiero widząc realne zagrożenie Franek ruszył tyłek z miejsca. Zaczął uciekać, z trudem przeprawiając się przez rzeki pełne rubinowej krwi i martwe lasy. W połowie drogi do bezpiecznej przystani usłyszał przeraźliwy ryk. Było to coś z pogranicza jęku szlachtowanej świni, a odgłosów walki wściekłych kotów. Po skórze przeszła chłopakowi gęsia skórka.
Nagle ziemia zadrżała. Cała zgraja rozwścieczonych bestii wybiegła na otwartą przestrzeń, taranując zeschłe pnie i skały na swojej drodze. Widok setki czarnych punktów dodał Frankowi siły do sprintu. Dobiegając do granicy światła i ciemności odczuł na plecach ciężkie oddechy paskudnych stworów.
Jeszcze tylko kilkanaście kroków dzieliło go od promieni słońca. Praktycznie na wyciągnięcie dłoni miał miękką poduszeczkę z seledynowej trawy, ale to ciągle nie był koniec. Z każdym centymetrem zaczynało brakować mu tchu. Oddech stawał się cięższy, nogi się plątały. Franek musiał pokonać ostatnie kilka metrów. Potwory były wystarczająco daleko, aby mógł bezpiecznie przedrzeć się na drugą stronę. Ale nagle jedna z bestii przyspieszyła, doganiając chłopaka. Stwór zrównał się z nim, starając się zahaczyć o niego metalowym pazurem. Granica światów znajdowała tuż przed nim, dlatego Franek skoczył. Podobnie zrobił demon. I tak przecięli razem wyznaczoną linię mety.
Obaj wylądowali miękko na gęsto porośniętej polanie. Reszta rozpędzonej zgrai także nie wyhamowała, przechodząc przez potężny filtr. W jednej chwili Negus został obsypany słodkimi zwierzątkami. Króliczki, wydając z siebie ciche piski, rozpierzchły się w trawie.
Po oświetlonej stronie Franek mógł rozluźnić mięśnie. Leżał tak przez chwilę z zamkniętymi oczyma, aż zza bariery wyrwał się mrożący krew w żyłach ryk. Mimowolnie podźwignął się do pozycji siedzącej, obserwując czającego się niczym żmija ostatniego osobnika. Stwór różnił się od pozostałych masywnością cielska, ale przede wszystkim sprytem. Kreatura rozumiała sytuację. Krążyła jak pies, szukając jakiejś dziury, którą mogłaby przejść bez przemiany. Stwór nie znalazł na szczęście żadnego otworu, dlatego obrócił się do chłopaka kuprem i ruszył dumnie przed siebie.
Widząc oddalającego się demona, ponownie opadł na trawę. Miał zamiar odpoczywać przez co najmniej dwie godziny, ale ktoś pokrzyżował jego plany.
– Witaj nieznajomy – dziewczyna wyrwała Franka z zadumy nad chmurami. Wiedział, że skądś zna to cieniutkie brzmienie strun głosowych, dlatego obrócił głowę. Zanim zdążył ją zobaczyć, podniosła głos: – Sio paskudy! Wynocha z naszego świata!
Starała się w ten sposób spłoszyć zwierzęta, jednak z marnym skutkiem. Króliki kicały sobie w różne strony, podgryzając co chwila trawę i mlecze. Podsumowując – miały ją głęboko w poważaniu.
– Ty jesteś tą dziewczyną? – spytał retorycznie. – Teraz wyglądasz inaczej – przyznał, penetrując ją wzrokiem.
Kobieta ubrana była w zwiewną, białą jak śnieg suknię. Kwiecista koronkowa kreacja idealnie przylegała do jej ciała, podkreślając smukłą talię.
Nie czekając na zachętę piękna przedstawiła się.
– Jestem Amelia, księżniczka obu światów. – Spojrzała gdzieś przed siebie, rozpuszczając długie blond włosy na wietrze, po czym z nadzieją zapytała: – Przybyłeś nas ocalić?
– Nie wiem, co dokładnie tutaj robię – oświadczył, zabijając w dziewczynie nadzieję.
– Proroctwo głosi, że w czasie podwójnej rozbieżności światów przybędzie mężczyzna odporny na działanie klątwy. Odnajdzie tajemnicze wrota przeznaczenia. Zdobędzie klucz mądrości. Uwolni wiedzę zapieczętowaną w skarbcu, okrywając błogosławieństwem przeklętą krainę.
Pradawne proroctwo kolosalnym zbiegiem okoliczności pokryło się z dążeniami Franka. Nie miał więc oporów, aby zaangażować się w pomoc księżniczce. Zanim jednak zapytał o klucz, zainteresował się tematem złego uroku.
– Co się takiego stało? Kto rzucił klątwę?
– Wiele lat temu król całej doliny i znanego nam świata, radującego się pięknem przyrody i urodzajnością ziemi, złamał śluby dane całemu królestwu, postępując niegodziwie i chytrze względem poddanych. Czyny godne łotra musiały być ukarane wygnaniem. Niestety, nikt nie wiedział, że jego występki miały związek z magią ciemności. Zanim obłożono go banicją, zesłał na krainę przekleństwo. Każdej nocy zło jego duszy ucieleśnia się, deformując przyrodę, nasze ciała i umysły – wyjaśniła dziewczyna w dużym skrócie.
– A te króliki? – Franek wskazał jednego.
– Białe króliki to niegdysiejsi złodzieje, mordercy oraz zdrajcy. – Ohyda – skonstatował w duchu, odpychając ssaka klejącego się do jego nogi. Księżniczka kontynuowała: – Odwieczne prawo głosi... – Zrobiła wymowną pauzę. – Każdy, kto dopuści się zbrodni musi odpokutować swoje czyny w najłagodniejszej znanej nam formie. – Bohater powoli łapał przekaz.
– Czyli ten król, którego wygnaliście, też jest królikiem? – zapytał, podnosząc za sierść jednego ze skazańców. Zwierzątko zaczęło wierzgać nóżkami, starając się wyswobodzić.
– Król za straszne okrucieństwo przyjął formę najsłodszego króliczka, jaki kica za dnia po krainie wygnanych. Nocą przeobraża się w nieobliczalną bestię, ukazując swoją prawdziwą naturę.
– Mam ogólny obraz. Jest zły król, armia krwiożerczych króliczków, no i te tajemnicze drzwi. Teraz najważniejsze – jak uwolnić was spod działania klątwy?
– Proroctwo głosi, że nietknięty przybędzie w przeddzień podwójnej rozbieżności i doprowadzi życie do pierwotnego ładu, uwalniając wiedzę zamkniętą w komnacie trzech świadectw. – Królewna wyrzucała z siebie słowa, jakby startowała w konkursie szybkiego recytowania.
– Wow, chwila. Możesz powtórzyć?
– Przepraszam, już wyjaśniam. Nietkniętym jesteś ty, nieznajomy. – Wskazała Franka palcem. – Przeddzień podwójnej rozbieżności był wczoraj, więc przybyłeś w samą porę. – Rozłożyła ręce, ogarniając ramionami cały nieboskłon. – Zamknięta wiedza znajduje się w zamku wygnanych. Komnata trzech świadectw to lochy, gdzie niegdyś rozstrzygano spory.
– Lochy, zamek, zamknięta wiedza. Łapię! – Franek, mówiąc to, wyliczył na palcach do trzech, ale dalej coś mu się nie zgadzało, więc zapytał: – Ostatnia sprawa. Gdzie szukać klucza do komnaty?
– Klucz to symbol prawdy. Musisz odnaleźć w sobie prawdę – mówiąc to, położyła dłoń na sercu.
–Ale jaką prawdę? – zapytał zaskoczony, zrywając się na równe nogi.
– Wydarzenie z przeszłości, które wyparłeś z pamięci. Zapomniane wspomnienie. Aby spełnić proroctwo, musisz wyruszyć już teraz. Za moment nastąpi podwójna rozbieżność. Nie zwlekaj! Słońce rozjaśni oba światy tylko przez moment. Niech cię prowadzi moje błogosławieństwo! – zakończyła monolog, oddalając się bezgłośnie w stronę dębowego lasu.
Nadmiar informacji nie podziałał leczniczo na Franka. Wręcz przeciwnie, przyprawił go o zawrót głowy. Niedomówienia mieszały mu się z faktami, aż w końcu odrzucił to wszystko od siebie i ruszył do złego zamku. Nie było już wyraźnej granicy obu światów, zatarła się ona za sprawą podwójnej rozbieżności, o której wspominała księżniczka. Przez krótki moment obie krainy odrodziły się, aby później razem zapaść w głęboki, mroczny sen. Bezpiecznie udało mu się dobiec pod zamknięte drzwi obok lochów. Tam usiadł po turecku, bo sprawa wymagała dłuższego przemyślenia. Zaczął przemiatać pamięć, szukając jakiejś wskazówki.
Wrócił do wydarzeń sprzed dwóch miesięcy. Przypomniał sobie pierwsze spotkanie z Anastazją i pierwszą walkę po jej przemianie. Kilka romantycznych spacerów i zażarty bój na śmierć i życie. Przechodził od skrajności do skrajności, lecz drzwi pozostawały zamknięte na cztery spusty. Czas sukcesywnie upływał, aż zegar odliczający przemianę obu światów zaczął wybijać ostatnie sekundy. Wtedy słońce ukryło się za horyzontem, pokrywając przestrzeń demonicznym płaszczem śmierci.
Krajobraz obumarł, zgodnie z przekleństwem króla. Patrząc, jak powoli giną ostatnie promienie światła dziennego, Negus przypomniał sobie coś strasznego. Zobaczył fragmenty wydarzenia z dnia 10 lipca. Fakty z rzeczywistości, które pogrążyły jego umysł w mroku. Odnalazł gorzką prawdę, klucz pasujący idealnie do zamka świadomości. Jednak tej prawdy nie chciał odkrywać. Nie bez powodu zapomniał. Uświadomiwszy sobie, jak ciężka była to sprawa, załamał się psychicznie.
W ten mętlik wskoczył klon Klotusa, głośnym śmiechem oznajmiając triumf. – Jesteś zerem! W ogóle nie potrafisz walczyć – prawie wyskandował. – Zmarnowałem tylko czas na przygotowania. Negus spróbował chwycić się jakiejś deski ratunkowej. Najbliżej tonącej łodzi jego pewności siebie pływała złość, lecz utonęła w strachu. Zanim poszła na dno, bąknął pod nosem:
– Walka? Przecież ani razu mnie nie zaatakowałeś.
– Taki malutki, bezbronny, niczego nieświadomy. To wszystko było częścią walki. Odwróciłem tylko twoją uwagę. A ty brnąłeś w to szaleństwo, nie stawiając żadnego oporu. Masz tak płytkie potrzeby. Te wasze ziemskie przyjemności. Zero kreatywności, wyszukanego kunsztu, pasji. Wszystko sprowadza się do adrenaliny, pożądania i namiętności. – Klon Klotusa napawał się zwycięstwem jak bogacz własnymi majętnościami. Kopia Klotusa w myśl swojego pierwowzoru starała się zabić nadzieję chłopaka.
Klotus nie robił tego wszystkiego bez powodu. Choć miał dobry refleks i bogate doświadczenie, to bał się, że po odpowiednim szkoleniu Franek może go pokonać. Ryzyko było naprawdę niewielkie, ale istniało, dlatego mężczyzna nie szczędził słów:
– Nie zapomnij. Za trzy dni widzimy się przy Kanionie Kolorado. Sam możesz wybrać dokładne współrzędne. Nie trudno będzie cię znaleźć. Śmierdzisz porażką. Trzy dni, pamiętaj! Po tych słowach klon Klotusa przyjął formę rozjechanego budyniu. Sekundę później, kiedy Franek utwierdził się już w przekonaniu, że nie ma szans z silniejszym i bardziej doświadczonym przeciwnikiem, noc ustąpiła miejsca rutynie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro