Rozdział 6 - Nowe priorytety (część 1)
Nadzwyczajny sen stał się dla Franka już dawno czymś naturalnym. Tygodniami zmagał się z krwiożerczymi pożądliwościami Anastazji, nie zaprzestając poszukiwań. Od jej przemiany minęły ponad dwa miesiące, ale zawzięcie konfrontował się z nią każdej nocy. Zauważył wtedy pewien schemat jej postępowania. Dziewczyna twierdziła, że chce go zabić, ale nigdy tego nie udowodniła. Szczęśliwie los chciał, że akurat jak chłopak był w tarapatach, ktoś ratował jego nędzny tyłek z opresji. Ale nie w tym rzecz. Anastazja nie potrafiła wyjść poza pojęcie chłopaka. Jeśli on posługiwał się siłą, to ona też używała siły. Kiedy wpadł na pomysł, aby namieszać w jej umyśle, ona robiła tak samo. W sporadycznych sytuacjach wykorzystywała bardziej złożone techniki ataku, ale tylko po to, aby niejako wprowadzić Franka na wyższy poziom abstrakcji. Nawet pozbawiona duszy pozostawała jego mentorką i przewodniczką.
Na przemian wygrywał i przegrywał, stopniowo rozwijając swoją kreatywność. Początkowo posiłkował się jedynie destrukcją. Z biegiem czasu zauważył jednak, że brutalna siła prowadzi donikąd. Była świetnym elementem rozrywki, ale przestała się sprawdzać. Franek skupił się więc na manipulacji. Kiedyś czytał reportaż o podprogowym działaniu reklam na ludzką podświadomość. Postanowił więc sugestywnie wpłynąć na psychikę drugiej osoby. Gdy w tym zakresie wyczerpały mu się pomysły, zaczął konstruować wielopoziomowe pułapki i płaszczyzny wpływające na zdolność poznawczą człowieka. Testował dosłownie wszystko. Zarówno genialne, głęboko przemyślane kombinacje, jak i chwilowe przypływy natchnienia.
Rozwój umiejętności bohatera coraz bardziej komplikował walkę. Złożoność ataków zapętlała się, ilość zabezpieczeń piętrzyła. Równolegle pogłębiał się jego problem emocjonalny. Franek coraz bardziej kochał Anastazję w rzeczywistości. Jego miłość do niej stawała się coraz silniejsza. A mimo to podczas nocnych przygód musiał sprawiać jej tyle przykrości. Powoli przyzwyczajał się do myśli, że zawsze będzie między nimi rozdwojenie. W rzeczywistości płomienne uczucie, a we śnie zawzięty bój na śmierć i życie.
Tej nocy bohater spodziewał się skondensowanego ataku zdolnego przekształcić ciało w inną formę. Był pewien, że Anastazja przemieni go w kubek do herbaty, potrzaska na miliard kawałków i rozrzuci drobiny w kilkunastu wymiarach przestrzennych. Ale nie, stało się coś innego. Franek znalazł się w niewyjaśnionych okolicznościach na terenie placówki szkolnej.
– To przecież moje liceum. Nie rozumiem – pomyślał, starając się uwolnić za wszelką cenę. Choć nie znał autora dziwacznego tworu, to automatycznie przypisał prawa własności Anastazji. Nie trzeba być geniuszem, aby stwierdzić coś takiego. Franek widział się z dziewczyną w szkole każdego dnia. Spędzał z nią wszystkie przerwy. Znalazłszy się więc w pseudotworze przypominającym liceum, mimowolnie oskarżył dziewczynę, a raczej jej złą połówkę. Jednak kilka elementów tej kiepskiej układanki nie pasowało do siebie, dlatego zaczął kombinować. – Jeśli stworzyła pułapkę przypominającą liceum, to dlaczego nic się nie dzieje? Negus patrzył przez chwilę na ledwo widoczne panele i drzwi, zza których dochodziły dziwne dźwięki. – To nie jej styl – stwierdził wewnętrznie, wyodrębniając jeszcze jeden mankament. Ktoś pozbawił go całkowicie mocy. Wcześniej, nawet sparaliżowany, wpływał na otoczenie. Teraz za pozwoleniem autora mrocznej platformy mógł wykonywać tylko proste polecenia. Negus przyjął formę marionetki. Mógł widzieć, słyszeć i chodzić, gdy sterujący nim tak chciał. Wyczekując sposobności do zaatakowania, maszerował przed siebie. W końcu nadarzyła się okazja. Odzyskał czucie w języku.
– Kim jesteś!? Pokaż się! – krzyknął, starając się ustalić tożsamość autora dobrze skonstruowanego więzienia.
– Mam się przedstawić? Jaki w tym cel? – Nieznajomy mówił powoli i z klasą, jakby ogłaszał światu jakąś bardzo istotną wiadomość. Kontynuował w ten sam sposób: – Już się spotkaliśmy. – W głosie mężczyzny dało się wyczuć wyraźny zachodni akcent.
– Klotus Cutmilar. Pozwoliłem sobie przywłaszczyć fałszywe dane personalne. – Franek momentalnie zaskoczył, z kim ma do czynienia.
– Ty jesteś tym nowym nauczycielem – stwierdził, powolutku zbliżając się do pierwszych podziurawionych i spróchniałych drzwi. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale mężczyzna się na to nie zgodził. Pozbawił bohatera umiejętności mowy, wyostrzając jego słuch.
– Aby zapewnić ciągłość faktów, wyjaśnię oczywistość. Tak, podszywałem się pod, jak to ująłeś, nauczyciela. Zatem bez zbędnych ceregieli pragnę cię poinformować... – Zrobił pauzę. – ... sprawdziłem, informuję cię jako pierwszy... – kolejna przerwa – ... że pojawiłem się na Ziemi nie bez powodu. Jestem tutaj po to, aby zmieść cię z powierzchni globu. Jak widzisz, nie mam większych oporów, aby tobą manipulować. – Zaśmiał się szyderczo. – Przygotowałem dla ciebie prezentację. Będziesz właził do tych cholernych drzwi przez najbliższe kilka godzin. Później dostaniesz ode mnie trzy dni na drobne podszkolenie umiejętności. – W tym momencie Klotus znów się roześmiał, rzucając: – Drobne, nie wytrzymam! Przecież ja cię zmiażdżę w kilka sekund. – Wrócił do eleganckiej formy. – Dostajesz ode mnie trzy dni. Pamiętaj, że licznik rusza od momentu przebudzenia. Widzę, że już zbliżasz się do pierwszego wejścia, zatem dokończę. Masz, jak mniemam, wiele pytań, ale szczerze, w ogóle mnie to nie obchodzi. Ważne, abyś po dzisiejszej nocy zapamiętał jedno. Twoje życie jest naprawdę zagrożone. Możesz mi wierzyć na słowo. W sumie mógłbym zakończyć nasz problem już teraz, ale jestem człowiekiem honorowym, dlatego udostępniam ci trzy dni swobody, o których już wcześniej wspomniałem. Wykorzystaj je mądrze! Chciałbym mieć chociaż odrobinę rozrywki przy unicestwianiu cię. A, jeszcze jedno. Zapomniałbym na śmierć! Zapamiętaj, proszę, tę informację. Za trzy dni musisz przybyć pod Kanion Kolorado. Jeśli dobrze przejrzałem twoje wspomnienia, a na pewno tak jest, to jedno z wymarzonych miejsc, do których chciałbyś pojechać w rzeczywistości. Zatem niech się tak stanie. Pomyślałem, że to miły gest, abyś mógł zginąć w wymarzonym miejscu. – Nagle w tle dało się słyszeć przyciszony głos. – To powiedziałem. To też. Okay. Cholera, jeszcze to. – Wrócił do poprzedniej formy. – Musisz wiedzieć, że twoja nieobecność będzie oznaczała dobrowolne poddanie się, a to z kolei twój zgon. I ostatnie. Walka odbędzie się na zasadach turniejowych. Chyba o niczym nie zapomniałem. Zatem do zobaczenia. Nie zmarnuj darowanego czasu.
Gdy tylko echo monologu wygłuszyło się na ścianach korytarza, bohater odzyskał zdolność ruchu. Stanął jak wryty przed pierwszymi drzwiami spośród wielu. W głowie kłębiło mu się tysiąc pytań bez odpowiedzi.
– Dlaczego ten debil mnie atakuje? Dlaczego wszyscy chcą mnie zabić? Co ja takiego zrobiłem światu?... Spokojnie, tylko spokojnie. Chłopie, odzyskałeś władzę nad ciałem, myśl. Co powinieneś zrobić? Ta, pewnie chce, żebym wszedł za każde drzwi. Chyba po jego mózgu przejechał czołg. Muszę się jakoś uwolnić z tego obłędu. Może na końcu jest wyjście – pomyślał, zerkając na zanikający w czerni ciąg drzwi. Zaczął poruszać się powoli do przodu, ale im głębiej wchodził, tym ciemność stawała się gęstsza, aż dotarł do jakiejś niewidocznej przeszkody. Wracając do początku spróbował wejść do trzeciej i drugiej klasy z kolei, ale były zamknięte na cztery spusty. – Idiota, zablokował przejście, świetnie.
Nie było wiele wariantów do wyboru. Przy możliwości swobodnego poruszania się mógł biegiem wbić się w ścianę. Ewentualnie oderwać sobie stopę i zdzielić się nią po twarzy. Ostatnią opcją, jaka przychodziła mu do głowy, to odgryźć sobie jakąś inną wystającą część ciała i wykrwawić się na śmierć. Już miał wbijać kły w kostkę, kiedy pierwsze drzwi otworzyły się na oścież. Ciekawość zwyciężyła.
Ogarnęła go nieprzenikniona ciemność. Nie wiedział, kim jest. Czym jest. Gdy tylko trafił do środka, poczuł ból i strach. Coś się zbliżało, wiedział to. Pokój zaczął się pulsacyjnie kurczyć i rozszerzać, bał się jeszcze mocniej, ktoś chciał się go pozbyć. Ogarnęło go wrażenie bezużyteczności, tak jakby był zepsutym urządzeniem, którego nie warto naprawiać. Czerń zwężała się z większą intensywnością, aż cierpienie spotęgowało się i nastała oślepiająca jasność. Czuł zimno, jakby ktoś pozbawił go skóry. Przeobraził się w inną istotę, przeniósł do odmiennego świata.
Przechodził z pokoju do pokoju, przyswajał nowe zjawiska do momentu, aż zaczęły przeobrażać się w coś żywego. Strach nie był już tylko bezkształtną masą, ale motywem działania, czynnikiem wzmacniającym charakter. W setnym pomieszczeniu emocje nabrały większej wyrazistości, uczucia stały się bardziej namacalne, a doznania realniejsze. Wpadł w środek kłótni. Nie wiedział, kto dokładnie krzyczy, bije i kaleczy, a kto odbiera ciosy i płacze. Sam zalany był łzami. Słyszał świst latających przedmiotów, dźwięk tłuczonego szkła. Wszędzie było mnóstwo krwi. Przerażenie pożerało jego umysł. Ciało drżało wystraszone. Czuł się winny, choć w całym tym galimatiasie był jedynie ofiarą.
Fragment wspomnienia zalała czerń i bohater ponownie znalazł się na korytarzu. Przeszedł już szmat drogi, odczuwał multum negatywnych emocji. Miał ochotę rozłupać sobie czaszkę o ścianę, byleby uśmierzyć cierpienie umysłu. Nie mógł jednak tego zrobić, bo pomiędzy tysiącami wspomnień pojawiała się myśl. – Przecież to wszystko jego fantazja. – Franek jednak nie był już niczego pewien. Zanim zaczął tę piekielną wędrówkę wiedział, kim jest i czego szuka. Teraz jednak przepełniały go wątpliwości mieszające się z obawami i bezradnością.
To był już ponaddwusetny pokój. W wejściu przywitał go ironiczny, głośny śmiech i mocne światło. Chciał uciec, ale jakaś nieznana siła trzymała go nieruchomo w miejscu. Zrobił z siebie pośmiewisko. Rana strachu pogłębiła się. Jego głowę wypełniała mroczna żądza. Potrzebował krwi. Nagle potknął się. Upadł. Gonitwa zakłamanych spojrzeń przytłoczyła go. Wstał, lecz próba naprawienia błędu roznieciła śmiech zebranych. Dumne serce przebiła mroczna strzała. Wróciła bezradność. Krótka, bolesna chwila zakorzeniła się w nim bardzo głęboko. Klęska prześladowała go przez kolejne kilkadziesiąt pomieszczeń, aż przekroczył dwieście siedemdziesiąty trzeci próg. Stał w świetle, gdzieś na podwyższeniu. Słyszał szepty. Wściekał się, frustrował, czując skupione na sobie spojrzenia. Ktoś mówił do niego z daleka. Wszyscy odpowiadali pogardliwym śmiechem. Nie wiedział jak się odgryźć, szukał słów, wyrzucając z siebie jedynie puste pomruki. Jego duszę wypełnił gniew. Zaciskał pięści, gotując się do ataku, ale nic nie mógł zrobić. Samotność! Cierpienie! Upokorzenie!
Otworzył już ponad czterysta drzwi, zapominając o celu swojej wędrówki. Tyle negatywnych emocji, nie mógł ich unieszkodliwić. Zapomnieć. Tyle bólu. A machina postępowała dalej, nie dając mu chwili wytchnienia.
Franek ponownie zobaczył czyjąś kłótnię. Ale tym razem to on zadawał ciosy. Kaleczył. W którymś momencie rzucił butelką o ścianę. Warczał i dyszał, wylewając swoją nienawiść. Klął, sapał i nie przestawał bić. Raz uderzył za mocno. Ofiara upadła, rozlało się dużo krwi. Bohater nie potrafił oprzeć się złości. Wypełniła jego pustą duszę i cały umysł.
Wyszedłszy na korytarz oniemiał. Wcześniej był świadkiem przemocy i pogardy, a teraz sam ją napędzał, tak jakby historia zaczęła się od początku od zupełnie innej strony. Prawdziwe wspomnienia uciekły gdzieś daleko w głąb czerni. Przekręcił kolejną klamkę. Było ciemno, padało. Ktoś się zbliżał. Kroki nieznajomego postępowały w rytm spadających kropel. Franek wracał z jakiegoś ważnego miejsca. Wiedział, że już tam nie wróci. Świadomość porażki dobijała go. Nagle uderzenia ciężkich butów o nawierzchnię nabrały tempa. Uciekał przed kimś. Bał się wyjść nieznajomemu na spotkanie. Planował samobójstwo. Miotało nim rozdwojenie, aż lęk zamglił obraz mokrej ulicy. Wahał się przez kolejne sto pomieszczeń czy nie skończyć z życiem. Doświadczał tedy coraz więcej rozczarowania i bólu, potwierdzając słuszność planowanego czynu.
Jako przedostatni przekroczył sześćset sześćdziesiąty piąty próg. Tam załamanie nerwowe osiągnęło punkt kulminacyjny. Zobaczył śmierć oraz mnóstwo ognia tlącego się pod łzawym płaszczem burzowych chmur. Płomienie przypominały mu o winie. Musiał uciec, zatracić się w szaleństwo. Musiał się zabić!
Podróż dobiegła końca, bo Franek zobaczył wyjście. Pociągnął za klamkę przesycony tematem śmierci. Zbyt wiele nagromadziło się negatywnych uczuć. Nie mógł znieść kwasu, który powoli pożerał jego duszę. Wszedł do środka, za ostatnie drzwi. Pragnął w nagrodę za trud wędrówki otrzymać w darze zgon, lecz bardzo się rozczarował. Po drugiej stronie znalazł wielkie kłamstwo. Spotkał tam Klotusa. Dostrzegłszy parszywą facjatę historyka zdołał oddzielić prawdę od fałszu. Niestety, kumulacja złych emocji mimo tej wiedzy nie ustępowała.
Nagle cały korytarz rozpadł się na strzępy. Drzwi, przy których stał Franek, uderzyły z impetem o pękającą ścianę. Cegły, parkiet, lampy i fragmenty betonu zawirowały wokół historyka, jakby szkołę nawiedził huragan.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro