Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4 - Doświadczenie (część 2)

Skończywszy wywód, mężczyzna teleportował Franka do łodzi, dryfującej po spokojnej tafli jeziora. Wtedy wydarzyło się coś nieoczekiwanego. 

Chwilę wcześniej bohater wpompował w siebie tak ogromną ilość materii, że powodował obserwowalne gołym okiem anomalie na przestrzeni całej Drogi Mlecznej. Z tym pakietem trafił na powierzchnię wyimaginowanej planety, co doprowadziło do katastrofy. Grawitacja, otaczająca chłopaka, zaczęła natychmiast deformować podłoże. Pobliskie góry, jeziora, a nawet powietrze skumulowały się obok Franka, zamykając go w skorupie ziemi, skał, sprasowanego tlenu i wody. W kilka sekund planeta przekształciła się z kuli w dziwaczny twór. Franek był jak magnes, przyciągał otaczającą go materię. 

Ryszard jednym ruchem przywrócił dawny krajobraz i możliwości siłowe Franka do pierwotnego stanu. Całkowicie pominął zdarzenie sprzed chwili, jakby nigdy nie miało miejsca. Przeszedł do sedna ważniejszej sprawy. Stanąwszy przed Frankiem, położył mu rękę na ramieniu i powiedział: 

– Posłuchaj, ona zginęła. Nie mówię, żeby to było złe rozwiązanie, ale komplikuje nieco sprawę.

Ryszard chwycił wiosło oparte o kadłub i skierował nim łódź na przełęcz między dwoma górami, które sekundę wcześniej wirowały w ciągu grawitacyjnym nadmiaru masy Franka. 

– Wróć! Co to było? – wrzasnął chłopak, pokazując palcami fragmenty otaczającego go krajobrazu. 

– No co, pomyliłem się, wielkie mi halo. Jestem twoim klonem, czego się spodziewałeś? – Zaczął się żalić. – Dlaczego nie mogę być klonem jakiegoś filozofa, wielkiego myśliciela, tylko ciebie? Jestem skazany na twój debilizm. W zasadzie to jest twoja pomyłka! – przerwał – ... albo nasza, sam już nie wiem. 

– O czym ty gadasz? Rozwaliło całą planetę! Co się stało? – Franek podniósł głos, mając wciąż przed oczami scenę sprzed kilku chwil. 

– Jak to co się stało? – spytał retorycznie klon. – Ciąg grawitacyjny spowodowany twoją masą przekształcił planetę w jedną wielką turbinę. Przypuśćmy, że masę Słońca upakujesz w objętości kuli bilardowej. Jak postawisz taką bilę na powierzchni... – Zamyślił się. – ... Przypuśćmy, że na Ziemi materia zacznie gromadzić się wokół nowego jądra z większą grawitacją. Teraz pomnóż to sobie razy milion i otrzymasz to, co się właśnie stało. 

Franek nie miał pewności czy to, co usłyszał, było naukową tezą, czy tylko teorią wymyśloną na poczekaniu przez klona, ale miało to jakiś sens. Szybko jednak domyślił się, że przedstawione informacje to nic innego, jak jego wewnętrzne przekonanie na dany temat. Wyłowił uchem to, co sam myślał, tyle że w formie słów drugiej osoby. Drążenie tematu nie miało sensu.

– Wróćmy do Anastazji. Jak to: zginęła? 

– To cię jeszcze dziwi? Kto przetrwałby taki atak? Weź się ogarnij, człowieku! Pocieszę cię, że nie jest jeszcze tak źle, jak się wydaje. Z tego bajzlu da się wyciągnąć jeden duży pozytyw. Jak jest martwa, to cię nie zabije. Pozostaje tylko pytanie, gdzie trafiła i czym się stała. 

– Skąd ja mam to niby wiedzieć?! – wykrztusił chłopak, czując jak ponownie gromadzi się w nim wściekłość. Słuchanie rad niedorobionego klona było irytujące. Franek nie należał do osób wyrozumiałych. Był skłonny wbić nóż między czyjeś żebra, jeśli zachodziła taka potrzeba. 

– Nie wiem, wymyśl coś – odezwał się Ryszard, przelewając czarę goryczy. 

– Dobra, skończyłem z tobą i z tym wszystkim. Skoro umarła i gdzieś tam trafiła, to prędzej czy później sama do mnie przyjdzie – oznajmił gniewnie. 

– I co wtedy? 

– Wymyślę coś mocniejszego. Matko! – jęknął na koniec, całkowicie tracąc cierpliwość.

Chłopak nie miał siły zastanawiać się na zapas. Po co, skoro spontaniczne decyzje wychodziły mu lepiej, niż głęboko przemyślane zagrania? Chaos opłacał się choćby z tego powodu, że był nieprzewidywalny i jednocześnie niepodrabialny. 

– A co będziesz robił do tego czasu? 

– Poczekam na nią! – oznajmił beznamiętnie. 

– Poczekasz na nią? Aha... – Kiwnął kilka razy głową.  

– Na pewno znajdę sobie coś do roboty, jeśli o to pytasz.

– To może od razu poderżnij sobie gardło! 

– Gościu. Bije ci w dekiel i to poważnie. 

Rozmowa z każdą chwilą stawała się coraz bardziej bezsensowna. Franek dostał tego wyraźny dowód. Marnował tylko czas na niepotrzebny monolog z samym sobą. Klon, mimo wszystko, brnął w zaparte. 

– Chyba NAM bije w dekiel, chciałeś powiedzieć. To wszystko są twoje obawy, pacanie, ja sam tego nie wymyśliłem. Jestem częścią twojej psychiki, twoich myśli i przekonań. Nie biorę niczego z powietrza. Weź się w garść i zrozum to wreszcie – warknął, wykonując agresywniejsze pociągnięcia wiosłem. Powoli zbliżali się do podnóża góry o ostrych konturach, gdy Franek powiedział: 

– Gadam ze sobą, jest źle. 

– Najwyraźniej jesteśmy zdesperowani – oznajmił i dobił łódką do brzegu. 

– Chwila, chwila! Skoro my... – Pokazał na klona. – ... jesteśmy tą samą osobą, to też rusz mózgownicą. Ciągle tylko kłapiesz jęzorem i to bez większego rezultatu.

– W tej formie mogę jedynie sugerować i to w sposób niewykraczający poza twoje pojęcie. 

– Jak to sugerować? – Zapytał rozczarowany. – Mówiłeś, że możesz robić to, co ja. Jedno zaprzecza drugiemu, więc co w końcu? Możesz wszystko, czy nie? – Zaznaczył mocniej ostatnie słowa, wychodząc na wilgotny piasek. Przykucnął, aby nabrać garść kamyków, gdy mężczyzna w garniturze przemówił. 

– Zasadniczo to moje działania oparte są na twoich przekonaniach o mnie. Właśnie stałem się jednostką autonomiczną, bo tego chciałeś. Gdy pragniesz, abym był ograniczonym klonem, to tak jest. Dałeś mi zdolność samodzielnego osądu sytuacji. Dałeś mi wolność wyboru. 

– Ja dałem? – jęknął i umoczył obie dłonie w krystalicznie czystej wodzie. Puścił piasek, patrząc jak drobinki z wolna opadają na przybrzeżne dno. Wtedy też przyjrzał się swojemu falującemu odbiciu i twarzy Ryszarda. Kształtem nie różniły się ani trochę. 

– Podświadomie – wyjaśnił klon, przenosząc zarówno siebie, jak i Franka z powrotem na miejsce kosmicznego karambolu. Planety porozbijane w drobny pył przypominały bardziej jakiś galaktyczny bałagan niż skrupulatnie zaprojektowany mechanizm. Układ Słoneczny przekształcił się w pochłonięte mrokiem cmentarzysko. 

– Dobra, ustalmy jedną wersję wydarzeń. Od teraz jesteś osobą myślącą, ale dalej klonem? – zapytał bohater, oświetlając sylwetkę swojej kopii latarką. Mówiąc szczerze, każda chwila spędzona w ciemności tylko nakręcała jego gniew.

– Tak! – podsumował Ryszard.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro