Rozdział 4 - Doświadczenie (część 1)
Stan euforii błyskawicznie przemienił się w strach. Franek ponownie przekroczył granicę światów, przywołując do życia uśpioną fabułę.
Warto przypomnieć, dlaczego robił w gacie. Powód był prosty. Bał się złej Anastazji. Dziewczyna unieruchomiła wszystkie jego kończyny. Co gorsza, próbowała go zasztyletować jakimś specjalnym ostrzem. Gdyby mowa była o podrzędnym nożyku, pewnie zbyłby ją jakimś sugestywnym spojrzeniem. Niestety, ona posłużyła się potężnym instrumentem zdolnym do całkowitej anihilacji umysłu. Stąd jego obawy.
Śmierć zaglądała Franowi w duszę, gdy w ostatniej chwili ktoś odepchnął Anastazję. Wraz z powracającą władzą w nogach i rękach chłopak zauważył swoją wybawicielkę. Ściślej ujmując – jej plecy.
– Kim jest? – zapytał podświadomość, wpatrując się w jej śnieżnobiałe włosy sięgające ramion. Ubrana była w jakąś czarną bluzkę na ramiączkach i ciasne elastyczne spodnie. Bez dwóch zadań zaintrygowała go na tyle, aby wydusić pytanie:
– Kim jesteś?
– Nie ma czasu na wyjaśnienia. Skup się na niej! – natychmiast poleciła, wskazując palcem Anastazję. Gdy spojrzał w kierunku uczennicy, ona właśnie uderzała z impetem w ziemię. Franek zobaczył mały obłok kurzu, a nieznajoma ponownie się odezwała. – Tylko ty możesz ją powstrzymać. – Zaraz po tym rozpłynęła się w powietrzu.
Lewitując kilka kilometrów nad ziemią, Franek zaczął zadawać sobie kluczowe pytania. Przykładowo: jak dziewczyna, której nigdy w życiu nie widział, pojawiła się we śnie? Do tej pory postaci były pewnego rodzaju odwzorowaniem rzeczywistości. Choćby Anastazja. Ona istniała, więc jej obecność podczas snu była uzasadniona. Nie wzięła się z powietrza. A ta nowa? Istne szaleństwo. Widział ją zaledwie przez chwilę, a naprawdę mocno wryła mu się w pamięć. Nie miał, niestety, czasu na rozstrzyganie genezy jej narodzin. Musiał walczyć o przetrwanie. Anastazja już raz dobrała mu się do skóry i był pewien, że prędzej czy później ta sytuacja się powtórzy.
Potrzebował pomocy. Miał przed sobą najpotężniejsze narzędzie tworzenia we Wszechświecie, ale nie potrafił wykorzystać jego potencjału. Gdy Franek głowił się, jak zatrzymać nieskończoną karuzelę życzeń, przybyła najmniej oczekiwana i niekompetentna osoba, jakiej mógł się tylko spodziewać. On sam. Widok własnego trójwymiarowego odbicia skłonił go do retorycznego pytania:
– A ty coś za jeden?
Miał do czynienia z jakimś klonem, to nie ulegało wątpliwości. Problemem była niewiedza. – Kto cię stworzył, kolego? – zapytał sam siebie.
– Serio?
– No tak. Masz moją twarz. Super. To wiele wyjaśnia.
Próba rozstrzygnięcia niewiadomej umarła w zarodku. Klon nie wyglądał na wroga, bo przecież stał spokojnie. Gdyby miał złe zamiary, to już dawno dobrałby się Frankowi do skóry. Nie był również tworem wyobraźni głównego bohatera. Chłopak nie przypominał sobie, aby projektował w głowie jakieś sarkastyczne alter ego. Mimo złożoności wewnętrznego sporu, zagadka wyjaśniła się w mgnieniu oka.
– Słuchaj, powiem to raz. Jestem twoim zdrowym rozsądkiem.
– Zdrowym rozsądkiem? – Niezależnie od tego, w jaki sposób zostało to wypowiedziane, brzmiało idiotycznie.
– Dobra, nie mam czasu na takie zabawy. Niech to coś zniknie – pomyślał chłopak.
– Kolego, chyba do ciebie nie dotarło. – Klon przerwał wewnętrzny monolog Franka, przyklepując opadający kosmyk ulizanych włosów. Nie wyrażał żadnych emocji. Eksponował tylko swoją smętną minę, co w połączeniu z eleganckim garniturem kreowało go na grabarza. – Zacznę od najbardziej oczywistej kwestii. Próba zdematerializowania samego siebie raczej nie należy do wyżyn inteligencji. Tak! Jest to po prostu idiotyczny pomysł. Pogódź się z tym. Masz debilne pomysły i to nie pomaga.
– Zdrowy rozsądek to tylko pojęcie! – oburzył się Franek.
Facet w garniturze, choć zewnętrznie nie okazywał większych emocji od skały, to w środku uwolnił właśnie wybuch furii. Zaraz po stwierdzeniu chłopaka podszedł do niego i przyłożył mu mocno z prostego.
– Pogięło cię?! – krzyknął Franek, czując rozchodzący się po twarzy ból.
– Pojęcie, mówisz.
– Ty nie istniejesz, to tylko jakaś iluzja! Nie możesz być prawdziwy. – Jęknął, starając się za wszelką cenę zniszczyć niechciany twór. W tym czasie zdrowy rozsądek niewzruszenie zachowywał zimną krew, jakby ktoś wypełnił mu usta żelbetonem, uniemożliwiając zmianę wyrazu twarzy.
– Chyba jeszcze do ciebie nie dotarło. Spróbujmy inaczej, bo widzę, że ciemnota pożarła cały twój umysł. Stworzyłeś mnie. Może ci się to wydawać obłędne, ale podświadomie wiesz, że mnie potrzebujesz. Zastanów się, masz przed sobą niewyczerpane źródło możliwości. Tutaj jesteś zdolny do wszystkiego, ale to wymaga rozsądku, czyli mnie. – Klon z formy edukacyjnej przeszedł do żałobnego lamentu, ciągle jednak zachowując rzeczowy ton. Zaczął mówić do siebie. – Nie musisz tego rozumieć. Byłbym obłudny, jeśli wymagałbym od ciebie tak niebotycznej pojętności. – kontynuował. – Nie staraj się tego zrozumieć, zaakceptuj fakty, a jednocześnie kombinuj jak ją pokonać. – Mężczyzna wskazał Anastazję, która przyglądała się owej scence.
Bohater ledwo co mógł ją dostrzec. Znajdowała się bardzo daleko. Z jego pozycji była zaledwie drobiną pośród wielkiego cienia podłoża. Klon nie przerywał.
– Musimy ją obezwładnić, ale nie uszkodzić. Widziałeś, Anastazja żyje. Jej dobra strona ugrzęzła w więzieniu. Słyszałeś, co mówiła ta nieznajoma dziewczyna. Tylko ty możesz ją powstrzymać! – Zaznaczył na koniec, podnosząc głos.
Franek nastroszył się na tę informację. Przepłynęła ona przez jego głowę jak tysiące woltów, wymuszając na ustach pytanie:
– Poczekaj, to ty ją znasz?
– A skąd! Powtarzam jej słowa. – wyjaśnił beznamiętnie. – Skupiasz się na niepotrzebnych detalach. Odłóż pytania na później. Nie zaprzątaj sobie nimi głowy. One tylko przeszkadzają w procesie tworzenia. Zajmij się przeciwniczką. Rozpracuj ją. Znajdź sposób, jak obezwładnić. Zastanów się, jak można kogoś zablokować?
– Sparaliżować go? – zapytał niepewnie chłopak, odnajdując w głowie schemat postępowania.
– Tak. Tylko ona już z tego korzystała. Możemy przyjąć, że jest odporna. Co dalej? – Zdrowy rozsądek zachęcił go ruchem ręki.
– Ostatnim razem zemdlała, jak ją wysadziłem – przyznał Franek.
– To pójdźmy tym tropem. Rozwiązanie siłowe. Tylko skala musi być ogromna.
– Wiem, co masz na myśli.
Franek poczuł wyraźną łączność z klonem. Gość operował na jego wspomnieniach, przekonaniach i wiedzy. Przy tym pozbawiony był ludzkich ograniczeń. Niczym doskonały trener, potrafił zmotywować do walki i nieustępliwości. A przynajmniej tak sądził Franek.
Idąc za pomysłem zdrowego rozsądku, chłopak wylądował obok Anastazji. Zanim ta zareagowała, złapał ją w pasie i wyniósł poza atmosferę ziemską. Znaleźli się gdzieś pomiędzy trajektorią lotu Saturna a Jowisza. Tam ponaginał prawa fizyki i zniekształcił nieco grawitację planet.
Franek nie znał rzeczywistych odległości ciał niebieskich. Interesował się astronomią, fascynowała go, ale to nie szło w parze z wiedzą na temat skali kosmicznych dystansów. Fakt ten spowodował, że planety, które zwykle oddalone są od siebie o godziny świetlne znalazły się na tyle blisko, aby jedna stała się księżycem drugiej. To drastycznie wpłynęło na trajektorie orbit zarówno Saturna, jak i Jowisza względem Słońca, ale chłopiec nie miał o tym bladego pojęcia. Wszystko, czego zapragnął, działo się. W ten sam sposób sformułował również ideę:
– Grawitacja rozerwie ją na strzępy.
W efekcie jego skromnego życzenia w obrębie pola widzenia pojawiły się dwie czarne dziury. Umieścił je obok siebie w tej samej odległości, a uczennicę pośrodku. Efekty jednak były mizerne.
Franek chciał, aby ta przeogromna energia wymusiła na niej omdlenie. Wtedy przeniósłby nieprzytomną dziewczynę na Ziemię i spróbował przywrócić do dawnego stanu. Ona jednak skutecznie opierała się sile zdolnej zniszczyć galaktykę.
– Człowieku, dwie czarne dziury, obok siebie. – Słowa pełne sarkazmu klon wypowiedział jak zestaw przypadkowych liter. Mimo wszystko nie ulegało wątpliwości, że gardzi nagłym natchnieniem Franka.
– Co ci nie pasuje? – warknął zirytowany chłopak.
– Tam, gdzie ją umieściłeś, istnieje całkowity brak przyciągania. Ty to robisz specjalnie czy tylko udajesz głupotę?
– Oj, nie przesadzaj. Pomyliłem się, wielka rzecz.
Franek nigdy wcześniej nie miał okazji stworzyć czarnej dziury. W ogóle jakoś nie obcował na co dzień z wszechmocą, więc takie błędy były jak najbardziej wskazane. Zdrowy rozsądek jednak nie postrzegał sytuacji w ten sposób.
– Pomyliłeś się? Serio? Mam przedziwne wrażenie, że mylisz się od urodzenia. Teraz, gdy w końcu mogę wyrazić swoje zdanie osobiście, muszę milczeć. Nie, koniec, za długo milczałem. Powiem ci, co myślę. Jesteś ograniczonym imbecylem, z którym musiałem żyć przez ostatnie piętnaście lat. Cały ten czas gromadziła się we mnie furia. I teraz, gdy już próbuję ją z siebie wyrzucić, nie mogę, bo umieściłeś mnie w jakimś wraku. Nie umiem wyrazić żadnych emocji. Tylko gadać. Nawet te słowa nie brzmią, jakbym się wściekał.
Zdrowy rozsądek pozostawał zimny jak głaz. Mimo iż jego wypowiedź eksplodowała tłumionym latami niezadowoleniem, to nie potrafił jej okazać. Był niczym lektor. Suchy, do przesady pozbawiony wszelkich emocji.
Franek zbył jego uwagę na rzecz modyfikacji swojego ataku. Połączył dwie ssawki w jedną ogromną i przerzucił dziewczynę do samego centrum kosmicznego giganta. Gdy tylko zrealizował nowy projekt, Anastazja uległa niewyobrażalnej sile.
– To trwa za długo! – pomyślał natychmiast, dopracowując detale. – Niech proces zachodzi z prędkością tysięcy lat na sekundę... tylko dla czarnej dziury – sprecyzował. Na jego życzenie masywny lej zaczął wirować jak szalony, zmierzając w kierunku Saturna.
– Łatwo poszło. – Stwierdził, przypatrując się destrukcyjnym efektom swojego tworu.
Saturn miarowo znikał z przestrzeni kosmicznej. Miliony ton helu składające się na atmosferę i cząsteczki lodu oraz pyłu kosmicznego tworzące pierścienie planety, szybko zostały zassane do wnętrza. Czarna dziura dobrała się do jądra planety. Zagarnęła całą tę gorącą materię jak karmel. Ze względu na zmianę grawitacji część pierwiastków w postaci potężnych chmur gazu uciekła w przestrzeń kosmiczną. Tak Saturn zniknął z mapy Układu Słonecznego. Jowisz także ucierpiał. Jego zewnętrzna warstwa jak śruba zaczęła wkręcać się w czarną dziurę.
– Coś mi się wydaje, że to jeszcze nie koniec. – Odezwał się klon, wyrywając Franka z zachwytu.
Zdrowy rozsądek nie był istotą wszechwiedzącą, po prostu interpretował fakty. Widział jak supermasywna czarna dziura miarowo przekształca się w coś innego. Na początku tylko się zmniejszyła. Później wybiło z niej ostre światło i było wiadomo, że coś jest nie tak.
W jednej sekundzie fragment Drogi Mlecznej zapłonął jak żarówka. Wraz z ową eksplozją Anastazja zdołała się wydostać. Była wściekła i napromieniowana. Jej plan zabójstwa bohatera przybrał na masie. Z nadmiarem wagi rozpędziła się do 300 tysięcy kilometrów na sekundę. Otoczona jasnym światłem przecięła Kosmos niczym kometa, aż dotarła do bohatera. Dzieliły ją tylko metry od zderzenia, gdy klon zareagował. Zatrzymał czas.
– Żyjesz, czy co robisz? Dla twojej informacji: laska właśnie leci w twoim kierunku z dużą prędkością i masą Słońca. – Wskazał ręką strumień przypominający skondensowaną dawkę laserowego światła. Kontynuował: – Jak dotknie cię choćby palcem, to koniec. Na szczęście możemy to wykorzystać. Wpakujemy ją do portalu i sklonujemy przy pomocy dwóch wyjść.
– I wtedy zderzy się ze swoim klonem – skonstatował zafascynowany Franek.
– Takie jest założenie – odparł klon, podążając wzrokiem za lewitującym bohaterem.
– Chwila, dlaczego ona się nie porusza? Zatrzymałeś czas? – Pytanie wyrwane z kontekstu nie zrobiło na mężczyźnie większego wrażenia. Przyjął niewzruszenie pokerową minę, udając kawałek ulepionej przypadkowo gliny. Z tym Franek zdążył się pogodzić. Klon posiadał wrodzony defekt w postaci braku ekspresji. Jednak świadomość, że mógł wyciągnąć baterię napędzającą kosmiczny zegar, lekko zbiła go z tropu.
– Ty naprawdę jesteś aż tak tępy? Niekiedy wydaje mi się, że łatwiej byłoby coś wytłumaczyć psu, niż tobie. Mogę wszystko, tak jak ty. Przywalić ci z prostego, jak też zatrzymać czas. Jeszcze jakieś konstruktywne pytania? – Oburzył się, choć nie było tego po nim widać.
– Jak ja mam do ciebie mówić? Szanowny panie zdrowy rozsadek? – warknął Franek.
– Rób co chcesz, bez różnicy.
– Czyli może być na przykład Ryszard? O matko, Ryszard, genialne. – Franek nabijał się ze swojego zdrowego rozsądku, a raczej imienia, jakie nadał mu w przypływie natchnienia. Niestety, nie potrafił wykrzesać z siebie nic więcej na daną chwilę, dlatego mężczyzna został wybierzmowany na Ryszarda, ostatecznie i definitywnie.
– Tylko proszę cię, zacznij myśleć. Jak zginiesz, to będzie mało zabawne dla nas obu. – Te słowa, pełne napięcia i gniewu, a pod koniec rozczarowania i nadziei, wypowiedział, otwierając usta.
– O co ci chodzi!? Przecież mam wszystko pod kontrolą. Zrobiłbym unik i po sprawie, nie musiałeś interweniować.
– Gówno byś zrobił, za przeproszeniem! I w sumie gówno by z ciebie zostało. Człowieku, zastanów się. Laska leci z prędkością światła, a ty mówisz, mając ją 200 metrów przed sobą, że zrobiłbyś unik. Policzmy. – Ryszard zamyślił się, po czym rzucił: – Aha, 6 dziesięciomilionowych części sekundy. Zareagowałbyś mówisz... A zresztą. – Przerwał, po czym machnął ręką.
Na życzenie klona czas ruszył z kopyta. Uczennica w mgnieniu oka dotarła do bohatera i przeleciała przez niego jak pocisk przedziera się przez miąższ soczystego jabłka. Franek nie zauważył kiedy znalazła się kilkanaście kilometrów za nim.
– Nie zginąłem? – Pomyślał, patrząc na ubrania i skórę w nienaruszonym stanie.
– Serio? Jak grochem o ścianę! Boże, patrzysz i nie grzmisz. – Sarkazm wypowiedzianych słów wyprowadził chłopaka z równowagi, bo przecież ile można słuchać narzekania? Oczywiście, gdyby klon potrafił wyrażać emocjonalnie to, co czuje, dużo wcześniej doszłoby do zgrzytu.
– Mam taki pomysł – stul pysk i daj mi się skupić. Gadasz jak najęty i nic konstruktywnego z tego nie wynika. Poza tym, „inteligencie", motywowanie kogokolwiek do działania nie polega na krytyce, ale wsparciu. Więc jeśli nie masz nic do dodania, to znikaj stąd.
Zdecydowanie powiało chłodem. Choć w próżni należałoby się spodziewać ujemnej temperatury, to bohater jeszcze dorzucił lodu do zimnego pieca. Zdrowy rozsądek nie pokusił się o kolejny soczysty komentarz, zdołał wyksztusić z siebie skromne „zaczynaj", po czym zniknął z pola widzenia. Akcja momentalnie nabrała tempa.
Anastazja potęgowała w sobie gniew równolegle z siłą, jaka płynęła w jej mięśniach. Zdecydowanie nie wyglądała na kulturystkę, ciągle pozostając w formie filigranowej dziewczynki. Fakty jednak mówiły same za siebie, bo potrafiła gołymi rękami rozwalić Rea. Drugi co do wielkości księżyc Saturna rozpadł się na drobne kawałeczki, gdy tylko w niego uderzyła.
Obraz panoszących się wszędzie szarych odłamków jeszcze do niedawna zbitej masy był wspaniały, ale jednocześnie niepokojący. Franek musiał wzmocnić się jeszcze bardziej. Nie przypuszczał, że Anastazja będzie w stanie robić takie rzeczy. Jego kamienna skóra wymagała aktualizacji.
Rozpoczął od zmiany materiału. Przeszukiwał zakamarki pamięci, wertując nazwy najtwardszych minerałów Ziemi.
– Diament? Stal? Grafen? A może pajęczyna? – Wspomnienia utkwiły momentalnie na temacie superbohaterów, a w zasadzie tylko jednego, związanego z bezkręgowcem. Nie. Tutaj do niczego mi się nie przyda – stwierdził wewnętrznie. Ostatecznie doszedł do wniosku, że stal będzie najbardziej odpowiednia. Pomysł przelał zaraz na „płótno" fikcyjnego świata. Niech moja skóra będzie kilka miliardów razy twardsza od stali i sprężysta jak guma. Drugi raz nie popełnił tego samego błędu. Dosłownie w ostatniej chwili jego ciało powlekło się giętkim metalem, chroniąc go przed Anastazją. Wbiła się w jego plecy niczym kula armatnia. Przepłynęła na nim kilkaset kilometrów, po czym odepchnęła gdzieś w kierunku uszkodzonego Jowisza.
– Działa! – pomyślał, przemierzając próżnię siłą odrzutu. Zatrzymanie się zajęło mu chwilę, ale gdy już tego dokonał, przeszedł do bardziej złożonych procesów.
– To teraz pobawmy się trochę Słońcem.
Przyciągnął do siebie całą materię krążącą wokół gwiazdy. Masy rozgrzanych pierwiastków przepełzły nicością połowę Układu Słonecznego niczym ognisty wąż. Oczywiście cały proces transportu zająłby kilkadziesiąt lat, dlatego postanowił trochę go skrócić.
Stworzył na poczekaniu dwa portale i przepuścił przez nie złocistomarchewkowy strumień, doprowadzając go w kilka sekund do miejsca docelowego. Momentalnie biliony ton rozgrzanej materii otoczyły Anastazję. Na jego skinienie powstało nowe ciało niebieskie z żywym jądrem.
– Niesamowite. Taka potęga, jestem niezwyciężony! – krzyknął zafascynowany swoim dziełem. Jego entuzjazm przygasł, gdy zobaczył, jak rozgrzane pierwiastki sukcesywnie kurczą się. Anastazja pochłaniała materię od środka, aż sama zaistniała jako źródło światła.
Im bardziej Franek się wzmacniał, tym dziewczyna stawała się silniejsza. Chciał jakoś zakończyć ten chory wyścig wzmocnienia i w końcu wpadł na pomysł, jak dopiąć swego.
– Chcę mieć w ręce taką siłę, jaka byłaby potrzebna do poruszenia całym Wszechświatem. – Ta prosta myśl przerodziła się w coś niesamowitego. Franek nie musiał znać masy Wszechświata ani wielkości w niutonach potrzebnej do jego rozpędzenia. Wystarczyło, że ta energia była ogromna i istniała.
Słowa rozpłynęły się w przestrzeni, wyzwalając niemożliwą do uchwycenia reakcję. To, czego doświadczył chłopak, nie mogło równać się z żadnym znanym mu dotychczas uczuciem. Masa jego ciała tak drastycznie wzrosła, iż Anastazję zassała jego grawitacja własna. Cały Układ Słoneczny ucierpiał na jego modyfikacji, bo planety zmieniły swoje trajektorie w jednym określonym odgórnie kierunku. Każdy nadprogramowy ruch jego ciała wywoływał anomalie w postaci zakrzywienia czasoprzestrzeni. W promieniu kilku miliardów kilometrów zaczęły powstawać przestrzenne wyrwy, ukazując systemy równoległych galaktyk.
– Taka potęga! – pomyślał, wpatrując się w aberracje, jakie powodował ruchem palca wskazującego. Fascynacja osiągniętym poziomem mocy wzbudziła w nim tak wielką ciekawość, że zaraz musiał tę moc przetestować! Namierzył Anastazję systemem celowniczym. Oznaczył ją czerwoną kropką, tak aby wyróżniała się na tle mroku próżni. Gdy już wiedział, gdzie jest, ruszył w jej kierunku. Zaczął rozrywać czasoprzestrzeń, jakby była kartką papieru. Dotarł do dziewczyny w mgnieniu oka i walnął ją pięścią w prawy bark.
– Co powiesz na to, kochana? – Był dumny, przypatrując się efektom własnych czynów. Kosmiczna energia przedarła się przez mostek przechodząc na przestrzał. W momencie uderzenia pięść Franka przyjęła formę szpilki. Po prostu przebił Anastazję na wylot. Z kości i mięśni nie pozostało nic. Zwyczajnie wyparowały. Taki rozwój wydarzeń sprowokował go do drobnej zmiany.
– Niech energia uderzenia rozłoży się na całe jej ciało. Myśląc to, wyciągnął ostrożnie rękę przez otwór. Następnie pstryknął dziewczynę w czoło.
Tym nic nieznaczącym ruchem chłopak wpompował w Anastazję tak niewyobrażalną energię, że zniknęła z pola widzenia. Uderzenie początkowo podziałało na nią niczym prasa. Dalej już tylko jako siła odrzutu. Celem ubarwienia tej sceny Franek nagiął lekko prawa fizyki.
Uprościł rzeczywistość, przyjmując założenia Newtona, według których przy jego niewyobrażalnej sile uderzeniowej, dość duża masa dziewczyny dała makabryczne przyspieszenie. Zablokował tezy Einsteina i poprzesuwał troszeczkę planety. W efekcie tego skromnego zabiegu dziewczyna przeleciała odcinek 1 godziny świetlnej w przeszło sekundę. Zniszczyła przy tym bezwładnym locie pozostałości Jowisza, Marsa, Ziemię, Wenus i Merkurego. Planety ustawiły się w rządku, czekając na zbliżający się armagedon, który przybrał formę niedużego, żywego pocisku.
Największa planeta gazowa, ciągnąc się lejem za Anastazją, werżnęła się w skalistą powierzchnię czerwonego giganta. Mars momentalnie został opleciony płaszczem gazów pochodzących z atmosfery Jowisza. Następnie ucierpiała Ziemia. Dziewczyna, na życzenie bohatera, wbiła się w środek Polski. Z całego globu została jedynie garstka rozproszonych kontynentów. Ostatnie dwie planety popękały niczym skorupka jajka przy zderzeniu ze ścianą.
Widowiskowość tej sceny sprawiła, że Franek poczuł się mocarnie. Pokonał ją. Zdeklasował. Zgniótł niczym przypadkowo napotkanego insekta. I podobało mu się to, co widział. Najistotniejsze było to, że zachwycał się zniszczeniami. W pewnym sensie one go odzwierciedlały. Ta furia destrukcji idealnie wyrażała jego pragnienia i myśli.
Ryszard nie był zadowolony. Jak przystało zdrowemu rozsądkowi podejmował wysiłek logicznego myślenia, czego Franek ciągle sobie odmawiał.
– Brawo, naprawdę świetnie to opracowałeś. Pogratulować. Pomijam fakt, że zamordowałeś całą ludzkość. Nie, to pryszcz w porównaniu z prawdziwym problemem. – Zrobił wymowną pauzę, po czym dodał: – Tak z czystej ciekawości. Powiedz mi, gdzie jest teraz Anastazja?
Zdrowy rozsądek powrócił jako w pełni sprawny klon i wyrażał drzemiące w nim pokłady furii. Na przemian robił kwaśne miny i wydymał usta, jakby głosił jakieś przykre orędzie do narodu.
– Załapałem. Spoko, wszystko pod kontrolą. Stworzę sobie jakiś skaner i zaraz ją znajdę – oznajmił Franek, nie czując powagi sytuacji.
– Skaner! Serio? – rzucił klon z pogardą.
– A co, masz jakiś lepszy pomysł?
– Nie, nie, panie niezwyciężony. Twoje pomysły są najlepsze – dodał, mocno ironizując.
– Nie kapuję. Co ty chcesz przez to osiągnąć?
– Nie wiem, może skłonię cię do myślenia. Masz chyba niedotleniony mózg, to musi być przyczyna. Wyjaśnię ci zaszłości w bardziej klimatycznym miejscu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro