Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3 - Pełna kontrola (część 5)

Anastazja szybko wychwyciła Franka swoim bystrym wzrokiem. Truchtem doleciała do niego, rzucając stłamszone: 

– Hej! – Złapała trochę tlenu. – Długo czekasz? 

Oboje znaleźli się na wysokości pacjenta rozmarzonego w chmurach. 

– Dopiero co przyszedłem. Widziałem, jak pomagasz babci wsiąść do samochodu – oznajmił, z trudem powstrzymując swój umysł przed wizualizacją niepoprawnej sceny. 

– Właśnie odjechali. Cieszę się, że nie musiałeś czekać. Nie lubię się tłumaczyć. – Ważyła słowa, łapiąc powietrze. Oboje stali tak blisko siebie. 

– Chyba nikt tego nie lubi. To co, idziemy? – zapytał, wyciągając do niej szorstkie palce. Dziewczyna zarumieniła się, chwytając delikatnie jego dłoń. Przez chwilę patrzyli się na siebie, podsycając sekretną ciszę połączoną z pewnym rodzajem namiętności. Napięcie wzrosło, gdy uczennica uśmiechnęła się, bo jej usta przyciągnęły wzrok Franka. Jej serce zabiło mocniej. Zbliżyła się kilka centymetrów do jego twarzy. Ale to nie był ten moment, ta chwila. Jeszcze nie była gotowa, aby go pocałować, dlatego wybroniła się śmieszną wymówką.

– Masz plamę na szyi – powiedziała półgłosem.

Szybciej ziemniak przemówiłby ludzkim głosem niż Franek pominął jakiś fragment ciała podczas kąpieli. A jednak stało się, kartofle przyodziane w kamizelki wyśpiewały żałobną pieśń. – Jak mogłem nie zauważyć? Porażka... – pomyślał, pozostając w bezruchu.

– Zaraz to wytrę – rzuciła skołowana. 

Anastazja dotknęła dłonią jego skóry, gładząc ją subtelnie. Potrafiła przepisać fragmenty tej magicznej chwili na język uczuć. Nagle przeszyła ją gęsia skórka i uciekła wzrokiem gdzieś w bok, odrywając rękę. Franek widział, jak te niepozorne bodźce silnie na nią wpływają. Sam miał problemy z ich mnogością. Bezskutecznie próbował rozładować gromadzącą się pomiędzy nimi energię. 

– To co, idziemy? – zapytał stanowczo, czekając na jej reakcję. Obserwował jak odgarnia sobie ciemnobrązowe włosy i zaciska mocniej pasek torebki. Jeszcze nie była w stanie spojrzeć mu w oczy, ale zdołała wyksztusić z siebie skromne: 

– Tak. 

Zapadła niezręczna cisza towarzysząca im przez kilka kroków. Nagle za ich plecami rozległ się dźwięk tłuczonego szkła, na co Franek z zainteresowaniem obrócił głowę. Któraś z szyb na piętrze pękła z niewiadomych powodów. Gdy tak przyglądał się temu ewenementowi, zobaczył staruszka i studentkę. Szli ku sobie. Zbiegali tak do jednego punktu, aż w końcu wyminęli się i szpital eksplodował. Bohater jak wryty patrzył na opadające tony betonu. Widział, jak środkowa część konstrukcji zapada się do piwnicy. Potrafił w kłębach dymu i kurzu wyodrębnić opadające łóżka z ludźmi, ich krzyki. Zanim upadł, zobaczył jak fragment dachu przygniata dwójkę nieznajomych. Ból towarzyszący chłopakowi przy uderzeniu o płytę chodnikową rozbudził w nim heroizm. W ostatniej sekundzie zerwał się z miejsca i podbiegł do uczennicy, biorąc ją w ramiona. Duży fragment frontowej ściany przetaczał się właśnie w ich kierunku, kiedy chłopak złapał Anastazję i odskoczył. Na koniec odsunął się jeszcze parę kroków, do miejsca, które uznał za wystarczająco bezpieczne. 

Nieprzytomna. – Stwierdził, patrząc na jej spuszczone powieki i wiotkie, filigranowe ciało. Kucnął, opierając jej nogi na płycie chodnikowej, biodra na lekko opuszczonym lewym kolanie i tułów oraz głowę na prawej ręce. Oddychała regularnie. Nie miała żadnych obrażeń zewnętrznych, więc przytulił ją mocno i wolną ręką wybrał numer alarmowy. Po dwóch sygnałach w słuchawce odezwał się kobiecy głos. Franek nawet nie musiał wyjaśniać szczegółów. Okazało się, że z nienaruszonej części szpitala ktoś wykonał już telefon. Straż pożarna była w drodze. 

Anastazja ocknęła się w ramionach herosa, rozkojarzona i oszołomiona, ale świadoma tego co się stało. Mimo panującego chaosu przez ten krótki moment odczuwała spokój. Mogłaby tak leżeć w nieskończoność, ale wbrew uczuciom poderwała się do pionu. Franek asekurował ją przy wstawaniu, użyczając barku jako podparcia. Stanąwszy na prawej stopie dziewczyna jęknęła, tracąc równowagę. 

– Jak się czujesz? – zapytał troskliwie, obejmując ją ramieniem w pasie.

W tle strażacy pracowali co sił, aby wyciągnąć jak najwięcej poszkodowanych spod stery gruzu. Franek nie potrafił się skupić. Co rusz uciekał świadomością do tamtego miejsca. Przypatrywał się ich pracy. W końcu Anastazja poczuła, że nieprzyjemne kłucie w kostce ustaje, dlatego powiedziała: 

– To nic poważnego. 

Sterczeli tak wtuleni w siebie przed dłuższą chwilę, szukając tematu, który przezwyciężyłby emocje związane ze skutkami tragedii. 

Uczennica rozprawiała o tym, co by się stało, gdyby jej babcia i dziadek zostali dłużej w szpitalu, co by wtedy zrobiła? Jak muszą czuć się teraz rodziny poszkodowanych? Błogość i spokój zatarły się w odmętach aktualnego szaleństwa. Była przerażona skutkami wybuchu i choć cieszyła się z faktu, że żyje, w dodatku uratowana przez rycerza w lśniącej zbroi, to nie potrafiła okazać radości.

Franek wręcz przeciwnie, brał tę sprawę zupełnie na sucho. Oczywiście nie był kawałkiem skały, ale dużo mu do niej nie brakowało. Dla niego etap stresu zakończył się w momencie, kiedy on i Anastazja byli bezpieczni. Reszta była w rękach strażaków. Mógł biernie przyglądać się całej sytuacji i częściowo delektować faktem bliskości dziewczyny. Nie ma co ukrywać – bezczelnie wykorzystał skutki tragedii. 

Akcja pomocy poszkodowanym przebiegała bardzo sprawnie. Jednak mimo współpracy ponad czterdziestu wyszkolonych ludzi, trwała całe trzy godziny. W tym czasie policja przesłuchała już świadków oraz niedoszłych randkowiczów. Wsparcie medyczne dojechało najpóźniej. Przybyło kilka karetek, zabierając najbardziej poturbowanych. Ci, którzy mogli chodzić, zostali przewiezieni w radiowozach i samochodach personelu do prywatnych klinik. 

– Czy potrzebujecie pomocy medycznej? – spytał jeden z policjantów, przebiegając obok Anastazji i Franka. Kontynuował, oddychając ciężko: – Mogę was przewieźć do drugiego szpitala. – mówiąc to, wskazał osobówkę zaparkowaną poza obrębem placówki. 

– Anastazja, twoja kostka... – zaczął Franek. 

– To tylko zwichnięcie, na pewno są ludzie, którzy potrzebują pilnej pomocy – odmówiła.

– Jesteś pewna? – dopytał policjant, nerwowo rozglądając się po okolicy.

– Tak, to nic groźnego. 

– A ty? – Mundurowy kiwnął na licealistę.

– Nic mi nie jest. 

– Jeśli nie macie poważniejszych obrażeń, to zalecam zgłoszenie się do lewego skrzydła szpitala. Organizują tam pomoc. – Mężczyzna wskazał miejsce, po czym ruszył w kierunku innej pary stojącej nieopodal. 

Przez chwilę śledzili policjanta wzrokiem, aż wsiadł do radiowozu i na sygnale odjechał w głąb miasta. Wtedy Franek zaproponował. 

– Chodź, pójdziemy do punktu pomocy.

– Nie wiem, czy będzie taka potrzeba. Ból ustaje, to musi być coś niegroźnego. Poza tym, mają ważniejsze sprawy na głowie niż opatrywanie kostek. Równie dobrze można to zrobić samemu. – Sugerując się wypowiedzią Anastazji, Franek wpadł na świetny pomysł. 

– W domu mam apteczkę. Mieszkam niedaleko. Moglibyśmy spróbować opatrzyć nogę.

Anastazja kiwnęła głową na znak akceptacji. Wyraźnie dotknęła ją ta cała sytuacja, bo ciągle uciekała myślami gdzieś indziej. Nie chodziło o to, że nie chciała rozmawiać, po prostu nie potrafiła uwolnić się od tego chaosu. 

– Jak się trzymasz? – zapytał, chwytając ją za rękę. Przez ciało dziewczyny przepłynął pozytywny impuls, lecz szybko umarł w szponach strachu. Nic nie odpowiedziała, tylko przeniosła wzrok w inne miejsce. 

Wiem, że to dziwnie zabrzmi, bo ledwo co się znamy, ale martwię się o ciebie. – Franek pragnął jej to powiedzieć, ale nie mógł się przełamać. Już łatwiej byłoby mu doskoczyć na Marsa niż wyznać jej to prosto z mostu. Zamiast tego powiedział: 

– Nie ma się czym przejmować. Żyjemy, to jest najważniejsze. Nie mamy wpływu na te wydarzenia. 

– Chciałabym w to wierzyć – odezwała się nagle Anastazja.

Jakim cudem może winić się za tę tragedię? – pomyślał, po czym dodał głośno: – Obwiniasz się? 

– Nie o to chodzi. Mogliśmy tam zginąć, moi dziadkowie również. Po prostu nie wiem, jak się temu wszystkiemu przeciwstawić. 

Franek starał się złapać jej punkt widzenia. Kiedyś słyszał, jak bezpiecznie rozmawia się z dziewczynami. Trzeba im dać mówić, a gdy się wygadają, przytulić i wszystko będzie dobrze. Zauważył, że właśnie ten schemat zaczyna działać, bo Anastazja otworzyła się. – Tak niewiele dzieliło nas od śmierci, a ja nie byłam w stanie nic z tym zrobić. Taka bezradna, bezsilna. Gdyby nie ty... – Zamyśliła się, dodając po chwili: – Dziękuję, że mnie uratowałeś. To byłeś ty, prawda? – Spojrzała wyczekująco na Franka, ściskając jego dłoń. 

– Tak, przeniosłem cię kawałek dalej. Byłaś nieprzytomna. – powiedział nieśmiało. Anastazja, wbrew negatywnej fali emocji, uśmiechnęła się, odkrywając dwa słodkie dołeczki. 

– Jesteś moim bohaterem! – zadeklarowała cichutko. Jej troski momentalnie zamieniły się w radosny śmiech, zaś smutek i strach w wewnętrzne ciepło, z czym zdecydowanie nie musiała już walczyć. Biła się z myślami całe dwie godziny i miała ich serdecznie dosyć. 

Franek w tym czasie zyskał niepodrabialną moc zrodzoną z satysfakcji. Anastazja żyła za sprawą jego heroicznego czynu, ale nie czyn był powodem do triumfu. Akceptacja i wdzięczność uczennicy stała się największą nagrodą. Teraz już nie patrzyła na niego jak na przyjaciela, ale jak na ukochanego. 

To musi być to. Bo jak nie to, to co? – Westchnął w duchu. Wszystko plątało mu się z zachwytem i chemią, jaka działa przy najmniejszym kontakcie z eteryczną skórą dziewczyny, tak nieskazitelnie gładką i miękką jak u rocznego maleństwa. Już nie potrafił się jej oprzeć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro