Rozdział 3 - Pełna kontrola (część 3)
Franek jechał na rowerze już dłuższą chwilę, zastanawiając się, o czym może myśleć Anastazja. Chyba mnie lubi – pomyślał.
No nie! Nie lubi. Zapiera kobiecie dech w piersiach, ledwo może mówić i cały czas jest pozytywnie zmieszana. Tak, to zapewne oznaki nienawiści. Zdecydowanie! Spekulowałbym nad zbombardowaniem obszaru, w którym znajdował się wtedy główny bohater, gdyż jego intelekt nie wykazywał już żadnej aktywności. Gdyby nie fakt, iż opowiadana historia wydarzyła się jakiś czas temu, wyskoczyłbym z karabinem maszynowym i zastrzelił go na miejscu. Ale jak na razie nic z tym fantem nie mogę robić.
Zanim Franek zdążył się zorientować, w jakim kierunku zmierza, był już pod swoim domem rodzinnym. Tak bardzo przejął się tym spotkaniem z uczennicą, że zupełnie stracił poczucie czasu i przestrzeni. Na szczęście zdołał dotrzeć na miejsce w jednym kawałku. Był to jeden z tych niepowtarzalnych momentów, kiedy wiesz, że coś zrobiłeś, ale nie masz pojęcia, w jaki sposób.
Natłok nieznanych dotąd Frankowi uczuć namieszał mu mocno w głowie. Był skłonny delektować się pięknem przyrody, delikatnym wiaterkiem, lazurowym niebem, kształtnymi chmurami. Zdołał cieszyć się najprostszymi detalami życia, które wcześniej nie miały dla niego żadnego znaczenia.
Wkroczył do posiadłości rodzinnej, utrzymując w sobie ten artystyczny zachwyt. Chwilę kroczył po bursztynowych okręgach, zatopionych w grafitowej tafli idealnie wyrównanego kamienia. Spojrzał na podjazd, błądząc wzrokiem po jego łukowato zakręconej powierzchni w poszukiwaniu rodzinnej „cytryny". Po lewej Franek zauważył spore skupiska funkii i lawendy oraz dwie akacje będące dla niego jedynie zwykłymi drzewami o żółtych listkach. Tak postrzegał praktycznie każdą roślinę, która przyozdabiała ogród przed domem. Jałowiec był dla niego pospolitym krzakiem i niczym nie różnił się od bukszpanu, niecierpek kwiatkiem o czerwonych płatkach, funkia jakimś rodzajem liści wystających z ziemi. Wegetujące żyjątka wyglądały wyśmienicie, jednak ograniczone niskim zasobem wiedzy bohatera traciły większość swojego uroku. Na szczęście za takie rzeczy nikt jeszcze ręki nie odgryzł, ale...
– Ale tu pięknie – pomyślał, krocząc w kierunku drzwi. Gdy tylko spenetrował wzrokiem fragmenty popielatego tynku, dwie kolumny podtrzymujące taras na piętrze, które obrośnięte były milikiem amerykańskim oraz pokryte impregnatem, drewniane płyty przymocowane po obu stronach wejścia, wszedł po hebanowych płytkach pod same drzwi. Pociągnąwszy za klamkę wtargnął do środka domu, gdzie przywitał go chłodny powiew i znany mu zapach pasty do butów.
Zdziwił się, że drzwi były otwarte, bo normalnie musiałby wezwać małą grupę uderzeniową, aby zawiadomić mamę o swoim przybyciu. Naturalnie odbyłoby się to w mniej kolizyjny sposób, czyli przy użyciu elektrycznego dzwonka, ale wizja wtargnięcia całego zespołu uzbrojonych facetów przez okna, czy do kuchni po prawej, czy do salonu po lewej, była bardziej przekonywująca.
Konstrukcja domu jednorodzinnego zaprojektowana i zrealizowana przez tatę Franka, Jana i jego firmę, pięknie pokrywała się z prezentowanymi w czasopismach nowoczesnymi trendami architektonicznymi. Dom kształtem i stylem przypominał klasyczną zabudowę podmiejską. Jednak w połączeniu z kilkoma drobiazgami przekraczał stereotypową myśl współczesnej kompozycji budowlanej.
Schowawszy rower do piwnicy Franek wrócił na parter. Nie zastał nikogo w domu. Domyślał się, że rodzice muszą być gdzieś w obrębie posiadłości.
– Są przy basenie – pomyślał, ruszając w stronę tylnego wyjścia. Trafiłby w dziesiątkę, gdyby kryty plastykowym tunelem basen był odsłonięty. Jak się okazało, jego rodzice siedzieli we wnętrzu altany, racząc się malinowym sokiem. Choć słyszał ich z daleka, to nie wiedział czy faktycznie są w środku, bo całość była gęsto obrośnięta tą samą odmianą pnącza, co przy wejściu. Zanim zbliżył się na tyle, aby go zauważyli, wsłuchał się w ich rozmowę, patrząc na modrzew europejski posadzony kilka metrów obok.
– Szkoda, że się nie pojawili, przygotowałam tyle pyszności. – Franek usłyszał kobiecy głos. Rozpoznał Alicję.
– No nic, kochanie, będziemy musieli się pozbyć tego samodzielnie. Dzisiaj wieczorem i tak zaszalejemy.
Już po kilku wersach tej osobistej rozmowy Franek wiedział, że nie chce dalej podsłuchiwać. Nie miał także ochoty im przerywać, co skończyło się w prosty sposób. Zwinął się z powrotem do domu. W środku bez zastanowienia skierował się do swojego pokoju, czyli dokładnie poziom wyżej. Po drewnianych schodach położonych na wprost wejścia wczołgał się na szczyt i pokonując odcinek krótkiego korytarza wpadł do pomieszczenia po lewej stronie. Tam zastał nieznany mu dotąd porządek, który był wynikiem jego pobytu u babci. Chłopak nie miał możliwości nabrudzić, a że Alicja sprzątała mieszkanie niemalże codziennie, czystość zachowała się aż do teraz.
Pustka w pomieszczeniu była nienormalna. Franek czuł się, jakby trafił do kostnicy chwilę po wywiezieniu martwego klienta. Tak, potrzeba było trumny i kilku chryzantem, a poczułby się jak na własnym pogrzebie. – Akurat żeby coś przekąsić – pomyślał, przywołując scenę z filmu akcji, w którym niemy mężczyzna, pracujący w kostnicy, wezwany do automatu przez jakąś małoważną postać drugoplanową, odkłada nadgryzioną kanapkę na zwłoki i idzie odebrać telefon. Franek zrobiłby dokładnie to samo, ale niestety nie miał pod ręką żadnego trupa. Poza tym pewnie i tak porzygałby się, patrząc na martwego gościa, więc odpuścił i wyszedł na korytarz. Zanim zszedł do kuchni, spojrzał w głąb korytarza, wyliczając kolejno drzwi do sypialni rodziców, łazienki i pokoju brata naprzeciwko swojego lokum. Pięć metrów przed nim, bo mniej więcej tyle mierzył cały korytarz, wisiał na ścianie obraz, którego wcześniej tam nie widział. Stojąc na wysokości schodów, przyjrzał się mu bliżej. Za szklaną taflą znajdowało się płótno z niewyraźnym krajobrazem.
– To chyba gdzieś w okolicy.
Obraz przedstawiał opustoszałe pole z namalowanym czarną farbą kościołem w tle. Ujęta scena była zdecydowanie ponura. Była jesień, wyraźnie pora deszczowa. Kruki szukające pożywienia zastygły na chropowatej ciemnobrązowej tafli, zbiegając wyblakłymi cieniami do mrocznej świątyni. Nie zwracały uwagi na deszcz, po prostu orały dziobami fragment roli uprawnej. Nagle jedna z wron się poruszyła. Franek przetarł oczy, bo widok był niecodzienny, a że ściana stała w cieniu, nie mógł się dobrze przyjrzeć. Wpatrywał się chwilę w jeden punkt, aż zabłysło światło.
***
Zniszczone wspomnienie objawione w sprzeczności obserwowanych zjawisk nadało początek żądaniu. Niechciane zabójstwo wyrwało korzeń moralności, ginąc w śmierci zabitego. Ono stało na czele pochodu, ujmując owoce żywej korony. Pochłonie brzemienne jarzmo, rodząc wyzwolenie. Rodząc wolność?
Czy upadek lżejszy zdał się od powstania? Czy przypadkiem oczy przysłonięte chustą nie zabrały więcej tlenu niż się płuca zdołały doliczyć? Gdzież w chęci ranienia wzniosłych czynów zachowała się istota? Postawna, godna uraczenia miodem i cielęcym mięsem, w purpurę i zhańbioną radość przyodziana. Udziałem niegodnym wyzwolona została idea, wpuszczając zamęt i chaos. Poszukiwania cząstki światła ujęte niewiedzą bohatera przypieczętowane wyznaniem szczerym. Niby sztuczne ciało, a jednak z gliny ulepione.
***
Momentalnie w jego fantazję wkradły się ciche pomruki dochodzące z dołu. Oparłszy się o barierkę usłyszał kroki i kobiecy głos. Zebrał w sobie dużo pozytywnej energii, aby powitać Alicję i gdy ją zobaczył, powiedział z szerokim uśmiechem:
– Cześć, mamo! – Kobieta zamierzała coś odpowiedzieć, ale nie zdołała przerwać jego monologu: – Przepraszam, że nie byłem na mszy. Naprawdę chciałem przyjechać, ale zapomniałem, że rower zostawiłem przy sklepie.
– Witaj, Franeczku! Nie przejmuj się tym, naprawdę nic się nie stało. Cieszę się, że w ogóle przyjechałeś. Upiekłam ciasto, twoje ulubione.
– Myślałem, że będziesz się gniewać...
– No co ty? Jakbym mogła się gniewać na mojego małego syneczka. Każdemu się może zdarzyć o czymś zapomnieć. – Alicja wtuliła się we Franka jak w pluszowego misia. Franek od razu poczuł się jakby miał 3 lata, lecz tym razem nie był to dla niego rodzaj obelgi. Najwidoczniej potrzebował bliskości, tak samo jak relacji z Anastazją. Owe uczucia w jego głowie nałożyły się perfekcyjnie, jak dwa pasujące do siebie elementy. Zaraz też postawił śmiałą tezę:
– Anastazja jest tą jedyną.
Chwila, chwila. Ledwo co się poznali, a on miał już rozpisany schemat kilkuset następnych lat u jej boku. Pomijając fakt, że dziewczyna mogła wystawić go w każdej chwili, to jego szanse na zbudowanie z nią solidnego związku były bardzo możliwe. Powiedzmy... hmm... jak jeden do kilku miliardów. To naprawdę dobry wynik, jeśli przyjrzeć się Frankowi z bliska. Normalnie przy jego mało oryginalnych rysach twarzy i mizernej posturze mógłby znaleźć sobie dziewczynę, gdyby dodawali je do płatków śniadaniowych. Lecz ostatnio nie zanosi się na rewolucję w przemyśle kulinarnym z prostych powodów: kobieta w małym pomieszczeniu szybko traci na ważności.
– To się cieszę. Wyszło strasznie słabo z tym rowerem... – Zawiesił się i po chwili kontynuował: – Chociaż jest w tym wszystkim jeden pozytyw. Poznałem bardzo fajną dziewczynę. W sumie to znamy się z czasów dzieciństwa. – Kobiecie momentalnie zaświeciły się oczy. Franek trafił w punkt.
– Anastazja to naprawdę wspaniała dziewczyna.
Alicja tryskała radością i choć miała bardzo wiele do powiedzenia, to przystopowała. Zaciągnęła syna pod altanę, aby przedstawić mężowi potwierdzoną u źródła nowinę. Gdy już formalności stało się zadość, Franek, na życzenie swojej matki, przeszedł do pikantnych szczegółów. Uznał, że będzie to dobra rekompensata za lekceważące podejście.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro