Rozdział 3 - Pełna kontrola (część 1)
Budzik zadzwonił punkt piąta, dokładnie według planu. Franek wyrwał się ze snu, zachodząc w głowę co za kretyn próbuje wyciągnąć go z łóżka przed dziesiątą rano i to w środku wakacji. Długo dochodziła do niego informacja, że to on sam. Ruszył więc ociężałe cztery litery i poderwał się do pionu. Wtedy przypomniał sobie coś niebywale ważnego.
Jak miał jechać do domu? Na czym? Przecież znowu zostawił cholerny rower brata pod sklepem. Ta świadomość wprowadziła jego umysł w stan letargu. Rozluźnił wszystkie mięśnie i opadł z powrotem na łóżko. Nie mógł kontynuować sennej przygody, mimo to samoistnie objawił się przed nim trochę inny twór.
Zobaczył szeroki skalisty płaskowyż zatopiony w blasku zachodzącego słońca. W jego głowie zrodziło się wtedy pytanie.
– Jak udało mi się przetrwać? Obok klęczał mężczyzna z opuszczoną głową. Trzymał w dłoni jakiś metalowy przedmiot przypominający szpikulec z krótką rękojeścią. Nie było jednak ważne, jak wyglądał czy co trzymał. Istotne stało się to, co czuł bohater do owej postaci. Nienawiść, żądzę zemsty, pogardę. Mnogość negatywnych emocji przekraczała tu pewną dopuszczalną skalę. Przy takim kwasie obaj nie powinni nawet na siebie patrzeć, a oni podali sobie ręce. Ten zwrot akcji był jednak konieczny, o czym chłopak wiedział.
Bezradność wobec zdarzeń wychodzących poza jego możliwości zmusiła go do podjęcia współpracy z najgorszym wrogiem.
Sojusz był ostatnim, co Franek zapamiętał. Ocknął się zaskoczony faktem, że po kilku miesiącach w końcu coś mu się przyśniło. Cała ta sytuacja była zaledwie jakimś zarysem. Nie mógł odtworzyć szczegółów spotkania z tym człowiekiem, powodu dla którego musieli współpracować, ani dlaczego czuł do niego odrazę. Wszystko przykryła mgła zwana przez niektórych rzeczywistością.
Chcąc nie chcąc, Franek musiał zebrać w sobie siłę, aby dźwignąć ciało wbrew grawitacji do góry. Z lekkim grymasem na twarzy założył kapcie, ciągnąc za silnym głodem w kierunku lodówki. Wszedł do jadalni, ziewając. Na kuchence mikrofalowej wychwycił godzinę 8:16, co nie zrobiło na nim większego wrażenia. Obecnie miał ten fakt w głębokim poważaniu, jak i wszystko inne. Przyjął taką postawę nie bez powodu. Była ona swego rodzaju mechanizmem obronnym na niewywiązanie się z polecenia Alicji, jego matki. W ten sposób zdołał stłamsić w sobie poczucie winy. Nie chodziło o to, że kobieta kazała mu coś zrobić. To od razu by zanegował. Ona potrafiła w iście marketingowy sposób sformułować każdą prośbę. Była przebiegła i inteligentna, a przy tym wyrozumiała i dobroduszna. Temu Franek nie mógł się oprzeć, dlatego czuł się winny.
Nie trwało to jednak długo, bo zrobił się głodny. Burczenie w żołądku przyćmiło Frankowi problemy codzienności. Zajrzał więc do lodówki, spodziewając się spożywczych cudów. Jego babcia miała to do siebie, że potrafiła za każdym razem wyczarować rozkosz dla podniebienia. Robiła to chyba za pomocą jakiejś czarnej magii lub specjalnych umiejętności ponadzmysłowych, bo chłopak nie znalazł w chłodziarce produktu zdatnego do spożycia. Oczywiście jak na złość, lodówka była pełna jedzenia.
W trakcie poszukiwań natknął się na miny pokarmowe. Wpadasz na taką i wymiotujesz przez resztę dnia. Wśród tych tak zwanych min znalazły się między innymi: kwaśne mleko zapuszkowane w słoiku, dwa kefiry o podejrzanej dacie ważności i otwarty serek przechodzący przez jakąś transformację ze stanu doskonałej bieli do intensywnej żółci. Omijając szerokim łukiem wszystkie pułapki dotarł do szynki w plasterkach.
Wyciągnął owe znalezisko i zaraz powąchał czy przypadkiem nie jest to kolejny zamach na jego mizerne życie. Franek miał przeczulone zmysły na wszystko, co brał do ust. Ostrożności nauczył się w domu, gdzie niejednokrotnie natknął się na zepsute mięso przeznaczone dla psa lub fermentujące mleko czekające na przekwitnięcie i wyprodukowanie kciuków przeciwstawnych. Kiedyś popełnił kardynalny błąd. Zrobił sobie posiłek z przypadkowych składników. Nie wsadził nosa do woreczka, aby sprawdzić czy każdy plasterek wędliny jest dobry. Wszystkie, które kładł na kanapkach wyglądały na świeże, więc założył, że właśnie takie są. I wierzcie mi – bardzo się pomylił!
Tego błędu nie potrafił sobie zapomnieć, a co dopiero Alicji. Sugerując się zatem bliskim pokrewieństwem jego matki z babcią słusznie zdystansował się do zawartości lodówki. A nuż staruszka trzymała w chłodziarce eksperyment wirusowy jakiejś międzynarodowej organizacji.
Mięso – cichy zabójca!
Piętnaście minut wpychał sobie do ust zaakceptowaną materię. Miał dużo wątpliwości co do chleba. Kromki wydawały się twardsze od przydrożnych kamieni. Bez problemu można by posłużyć się nimi do samoobrony. Ewentualnie użyć ich jako kul do średniowiecznego działa. Upychasz armatę takim chlebem i bombardujesz niepokornego sąsiada.
Po posiłku Franek zdecydował, że weźmie kąpiel. Normalnie minąłby tydzień, zanim zastanowiłby się czy w ogóle zaglądać do łazienki w najbliższym miesiącu. Priorytety jednak się zmieniły, bo pojawił się w jego życiu ktoś wyjątkowy. Zaczął przejmować się zapachem ciała, wyglądem, a nawet własnym ubiorem. Nigdy wcześniej nie zwracał na to większej uwagi. Mógł nosić dziurawe skarpetki, spocone koszule, potargane spodnie i bluzę, która od nowości nie widziała proszku do prania. Teraz nie dość, że wszystko musiało być czyste, to jeszcze jakoś ze sobą skomponowane. Oczywiście nie ma się co oszukiwać, podjęcie decyzji zajęło mu góra trzydzieści sekund, ale była to kolosalna zmiana w jego otępiałym życiu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro