Rozdział 2 - Ostatnie tchnienie wolności (część 3)
W końcu duch wrócił do ciała i dokończyła zdanie:
– ... musimy dostać się na Eveneris.
Ta złożona nazwa kilkukrotnie przewinęła się w rozmowie. Franek przypomniał sobie, że chodziło o planetę, na której znajdował się portal ku wolności. Docelowe miejsce ich wyimaginowanej wędrówki. I właśnie tam się kierowali, na Eveneris. Anastazja przy pomocy jakiegoś urządzenia wyodrębniła lukę w czasoprzestrzeni i przeniosła ich na miejsce. Gdy tylko wylądowali, przejście przekształciło się w czarną dziurę. Zaczęło wsysać podłoże, dlatego uciekli jak najdalej od tamtego miejsca.
Otoczenie przypominało kanciastą wersję komputerowej imitacji podłoża. Jak okiem sięgnąć, wszędzie rozchodziły się idealnie płaskie lub ścięte pod pewnymi kątami bryły.
Po drodze do portalu wolności musieli przeprawić się przez liczne tunele, podziemia i cmentarzyska antycznych konstrukcji. W trakcie podróży zmagali się ze stworami wszelakiej maści, zjawiskami paranormalnymi i paradoksami. Aż w końcu, po dwóch godzinach, dotarli do właściwej groty. Z jej wnętrza wybijało tęczowe światło, rzucając poświatę barw na okoliczne skały. Wszystko wskazywało na to, że portal znajdujący się w środku wysysał energię z planety. Pozbawiona soków skorupa Eveneris stała się jedynie jałowym pustkowiem, podporządkowanym logice pradawnego portalu.
Weszli do krypty.
– Zaczekaj! Omówmy to jeszcze raz, mamy chwilę – szepnęła Anastazja, zatrzymując chłopaka kilka metrów przed gładką taflą portalu.
Franek spojrzał na nią, jakby miała na głowie kapelusz w kształcie szczotki. Jej sugestia była kompletnie niedorzeczna, śmieszna i niepotrzebna. Czas upływał, a dziewczynie zachciało się gawędzić.
Musiał wejść do środka, co było naprawdę wymagającą czynnością. Powiedzieć cztery cyfry, co zdawało się jeszcze trudniejsze. Zdecydowanie było to zadanie dla sztabu naukowców wspieranych przez wojskowe centrum szybkiego reagowania.
– Powtarzaliśmy to z miliard razy. Wchodzę! – powiedział, zbliżając się ostrożnie do kolorowej tafli. Powoli skierował rękę w jej stronę i gdy tylko jej dotknął rozpoczął skandowanie liczb:
– 7. 2. 9... – Utrzymywał równy rytm do momentu, aż portal zdestabilizował się.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro