Rozdział 17 - Ostatnia prosta (część 1)
Biel miarowo ustępowała. Promienie zamieniały się w kontury, a te kolejno w obraz. Wtedy Otaron, Estonida i Franek zobaczyli potężną komnatę przypominającą świątynię. Długie mury ciągnęły się do wysoko usadowionego sufitu. Od połowy rozwijały się wąskie okna sięgające sklepienia.
Przeszli długość pustostanu, dochodząc do owalnej sali. Już od progu zauważyli dwustronne regały z książkami wzbijające się w stronę kopuły u szczytu konstrukcji. Weszli głębiej, poznając z bliska rękopisy nieznanych twórców i pradawne zwoje zapieczętowane przeróżnymi symbolami.
– Pięknie. Macie pojęcie, ile może być tutaj książek? Zanim znajdziemy odpowiednią, miną lata. – Franek nie przesadzał, bo liczba dzieł w komnacie przekraczała pewną granicę rozsądku.
Kiedy się tak przechadzali, nastolatek zauważył, że pomieszczenie wzorowane jest na okrągły labirynt. Ta informacja zmusiła jego twarz do lekkiego grymasu.
– Jestem pewna, że ktoś pomoże nam ją odnaleźć. Musi tutaj być jakiś kolekcjoner. Osoba, która zgromadziła wszystkie te dzieła – mówiła Estonida, przeglądając zawartość pierwszej księgi z brzegu.
– Co proponujesz? – zapytał Franek.
– Poszukajmy tego człowieka.
Dziewczyna nie była wszechwiedzącą boginią, zwyczajnie interpretowała fakty. Penetrując otoczenie wychwyciła trzy podstawowe sprawy, które skłoniły ją do wysnucia śmiałych tez. Po pierwsze, kompleks biblioteczny był czysty. Gdyby istniał jako zapomniany przez człowieka antyczny składzik na książki, to wszędzie byłoby pełno kurzu. Po drugie, dzieła ułożone były alfabetycznie, co także wzbudzało wiele domysłów. Po trzecie, na wysokości kilku metrów unosiły się liny, ułatwiające poruszanie się na wyższych segmentach sięgających nawet do dwudziestu metrów. Urządzenie było nadal sprawne.
– Rozdzielamy się? – zapytał chłopak, prowokując tym Otarona, aby włączył się w rozmowę.
– Mnie tam wszystko jedno – rzucił zamyślony. Przyglądał się właśnie jakiejś złotej księdze, na której napisane było „Tajniki Kadramu". – To idźcie. Jak coś znajdziecie, to wołajcie, będę w pobliżu.
Nie da się ukryć, że pomysł Meczoty spodobał się chłopakowi. Był wręcz zachwycony. Już od dłuższego czasu planował porozmawiać z Estonidą. Męczyła go ta sprawa z rodzicami. Przy okazji targały nim pozytywne uczucia zaczerpnięte od jasnowłosej. Panował w nim wielki mix rozpaczy i podniecenia.
– Dlaczego powiedziałaś, że moi rodzice nie żyją? Przecież to kłamstwo? Niedawno z nimi rozmawiałem. Widziałem ich. A mimo to nie mogę się pozbyć... – przerwał, dotykając klatki piersiowej.
– Nie chcesz zaakceptować uczuć, ale z czasem one i tak cię dogonią. Nie możesz całe życie przed nimi uciekać. Podświadomie wiesz, że stało się coś złego. Tylko ty możesz uratować swoich bliskich. Gdy odzyskasz unixum, zrozumiesz. Będziesz w stanie przekraczać granice nieosiągalne dla zwykłych śmiertelników.
– Ale czy zdołam ją odzyskać?
– Przeżyliśmy Eveneris. Co nam może zagrozić? Znajdziemy księgę, przekonamy mojego braciszka do współpracy i uratujemy twoich rodziców.
– Ciekawe jak? Sama mówiłaś, że Klotus nie chwyta się poszlak. Będzie chciał walczyć. Otaron też tak twierdzi. – Franek rozejrzał się. – Dlaczego oni się tak nienawidzą?
– Otaron i Klotus? – zapytała niepewnie jasnowłosa. Franek kiwnął twierdząco głową, dlatego powiedziała: – Kiedyś byli w bliskiej relacji. Takiej, jaka łączy mentora i ucznia. Wszystko przepadło, gdy wrócili z nieudanej misji. Klotus już więcej nie spojrzał na Otarona. Później było tylko gorzej. Mój braciszek osobiście poprosił ojca, aby oddalił Otarona. Meczota stracił odznaczenia, stopień wojskowy i wszystkie przywileje.
Podczas spaceru po kołowym labiryncie książek, Estonida skrótowo nakreśliła podwaliny konfliktu, nie podając żadnych konkretów. Następnie oboje przeszli długość wysokiego korytarza, zbliżając się z wolna do owalnej komnaty. Widząc układ kolumn i dziedziniec przypominający soczewkę, dziewczyna zdębiała. Zaraz wzniosła oczy ku górze, gdzie zobaczyła kamienne balkony i taras w kształcie półksiężyca.
Franek od razu zauważył, że coś jest nie tak. Estonida wyglądała, jakby zobaczyła ducha, dlatego zapytał:
– Coś się stało?
– Wiem, gdzie jesteśmy – poinformowała go cichutko.
– Tak? Co to za miejsce?
– To... – Zamarła, szukając odpowiednich słów.
– Tak? – ponaglił Franek, patrząc jej prosto w oczy. Dziewczyna skuliła się, jakby robił jej krzywdę. Jednak nie chodziło o niego, ale o właściciela posiadłości. Kompleks należał do nikogo innego, jak do jej brata. Klotus tylko raz przyprowadził ją do swojego laboratorium, aby pokazać efekty pracy nad unixum. Choć nie miała okazji przyjrzeć się dokładnie całemu kompleksowi, to, podążając strzępami wspomnień, doszła do odpowiedzi:
– To tutaj Klotus klonował unixum – szepnęła.
– On? – Już chciała coś odpowiedzieć, kiedy Franek dodał: – To by oznaczało, że cały czas miał przy sobie księgę.
– Tak... – zawahała się, nie wiedząc, jak uspokoić Franka.
– Czyli tylko traciliśmy czas na szukanie artefaktu. On chce walczyć – zaczął mówić do siebie. – Prosi się o tę walkę, więc ją dostanie. Rozniosę go na strzępy.
– Nie ulegaj temu. Proszę cię. Wiem, kto nam tutaj pomoże znaleźć księgę – powiedziała natychmiast, ruszając szybkim krokiem przed siebie.
Furia kipiała w chłopaku całą drogę. Komentował, gdy skręcili w wąski tunel. Psioczył, jak Estonida otworzyła drzwi. Wydzierał się, gdy go ignorowała i tak rozdrażnieni oboje weszli do łysego pokoju w kształcie gwiazdy. Poza ścianami i sufitem był tam jeszcze bobas w chodziku. Jego drobne stópki ledwo dotykały podłogi. Dzieciak był zbyt malutki, aby zwrócić uwagę na przybyszów. Zaczął beztrosko lizać grzechotkę w kształcie gruszki. Co jakiś czas potrząsał zabawką, aby znów zaślinić ją swoimi ustami.
Maluszek niczym się nie różnił od tysięcy dzieci spotykanych na ulicach pod opieką zatroskanych matek. Mimo to osprzęt, w którym poznawał tajniki opustoszałej krypty, zupełnie odstawał od standardowego żłobkowego wyposażenia. Wokoło siedziska uszytego z miękkiego materiału rozpościerały się wytarte fortepianowe klawisze. Nad nimi rozciągały się hologramowe ekrany wyświetlające jakąś kreskówkę.
– Słodki jesteś – wdzięczyła się Estonida do bobasa, na co ten wyciągnął z ust swój plastykowy lizak i uderzył nim w klawiaturę. Jego ślina powoli sączyła się po czarnobiałych prostokątach, aż opasła kropla spadła na posadzkę.
– Jest obleśny, zobacz jak się ślini.
Chłopczyk ponownie uderzył zabawką w klawiaturę – i jeszcze raz. Wyglądało na to, że świetnie się bawi. Po kilku trzaśnięciach przerwał tę czynność i ruszył wąskim tunelem na dziedziniec. Maluszek rozkosznie człapał swoimi nóżkami, aby przesunąć obudowany sprzętem chodzik. Zajęło mu dobre trzy minuty, zanim w ogóle wyczołgał się z komnaty.
– O jejku, jaki rozkoszny. Ciekawe, czy potrafi już mówić?
– A kogo to obchodzi? Gdzie jest księga? – Franek podniósł głos, na co chłopczyk zlustrował go słodkimi oczkami. Mimo wrogości nastolatka nie przerwał wędrówki.
– Przestań, to jeszcze dziecko!
Estonida co rusz uśmiechała się do bobasa, kucając obok niego. W końcu nie wytrzymała i pogłaskała go po główce, na co malec pisnął rozbawiony. Przez chwilę bawiła się z nim, trzęsąc grzechotką.
Zanim doczołgali się do holu z balkonem w kształcie rogalika minęło ponad piętnaście minut. Otaron zdążył w tym czasie do nich dołączyć. Gdy tylko zauważył jasnowłosą i Negusa w towarzystwie malca, zapytał ze zdziwieniem:
– To wasze?
– Serio? – Franek podłapał temat i rozwinął go. – Nawet gdybym się dobrze postarał nie ma szans dorobić się dziecka w tak krótkim czasie.
– Jesteś tego pewien? – zapytał staruszek dwuznacznie, na co nastolatek jęknął.
– Żartujesz?
– Mój osobisty rekord to 14 minut.
Estonida na szczęście nie słyszała tej rozmowy. Jej zmysły przyćmił absolutnie przesłodki bobas, od którego nie mogła oderwać wzroku. Zanim wyszli na zadaszony dziedziniec wzięła pulpeta na ręce, oddzielając go od jego machinerii. Chłopczyk nie ukrywał radości ze względu na zainteresowanie, jakim darzyła go jasnowłosa. Wierzgał i piszczał, rozkoszując się jej ciepłem i dobrocią.
Mężczyźni nie przerywali abstrakcyjnego wątku.
– Pieprzysz, jak to możliwe? – stęknął Franek.
– Dziesięć minut ostrej jazdy i cztery minuty ciąży. Samego momentu rodzenia już nie liczę, bo to dodatkowe dziesięć minut.
Franek w ten prosty sposób dowiedział się, jak działa przyspieszony cykl narodzin w rozwiniętej technologicznie cywilizacji. Chip w jego głowie potwierdził słowa Otarona, dlatego chłopak nie drążył tematu. Skupił się bardziej na innych detalach. – To ile masz już dzieci? – dopytywał się, nie ukrywając podziwu.
– W gruncie rzeczy żadnego. Organizacja, do której przynależę, przy odpowiedniej opłacie udostępnia samotnym kobietom takich ludzi jak ja. Zawsze wpadnie trochę kasy, a przy okazji powiem ci, że „sprzęt" się nie marnuje. Wszystko legalnie i całkowicie przyzwoicie. A jakbyś zobaczył te laski! Takie kształtne, młode, jędrne. Im więcej pracuję, tym czuję się młodszy – Otaron od połowy rozmowy mówił już szeptem. Choć nie interesowało go, co pomyśli sobie na jego temat Estonida, to ciągle była księżniczką, a co najważniejsze – kobietą.
– Nie obraź się, ale jak to możliwe, że wybierają starszego? Jest pewnie dużo młodszych kandydatów.
– U mnie potwierdzono 100% czystości genów – staruszek znowu szeptał. – Moje plemniki są pozbawione wad genetycznych. Z takim arsenałem jestem najbardziej atrakcyjną bestią seksualną na rynku.
– Nie wierzę. Przecież ty jesteś w wieku mojego dziadka. – Szybko przemyślał sprawę i poprawił się: – Dobra, przesadziłem, wyglądacie na ten sam wiek, ale ty jesteś zdecydowanie dużo starszy.
– A w jakim wieku masz tego dziadka? – zapytał Otaron wyraźnie zaciekawiony.
– Coś koło siedemdziesiątki – odparł bez namysłu Franek.
– Siedemdziesiąt to ja miałem w wieku tego gówniarza.
Otaron spojrzał na bobasa, którego Estonida właśnie odstawiała do jego gabloty. Wtedy mężczyźni przerwali bardzo zajmującą rozmowę. Wszyscy z uwagą patrzyli, jak chłopiec rozsiada się na swoim stałym miejscu i bierze do ręki zabawkę, którą jasnowłosa chwilę wcześniej podniosła. Uważnie patrzyli, jak dzieciak kieruje grzechotkę w stronę dwukolorowych klawiszy. Nie byłoby to dziwne, gdyby nie fakt, że wraz ze zderzeniem klawiatury z zabawką w komnacie rozległ się ciężki basowy głos:
– Nie możecie! – powiedział ktoś nagle. – Nie możecie traktować mnie jak dziecko! To było bardzo... – Głos załamał się, gdy chłopiec również zaprzestał walki z klawiszami. Po krótkiej pauzie znowu zahuczał: – Jesteście tutaj intruzami, muszę to zgłosić! Mój Pan nie będzie zadowolony.
Franek z opóźnieniem załapał, że to dzieciak wywołuje te dźwiękowe anomalie.
– To ten bobas – zdziwił się. – Jak ktoś w twoim wieku może być strażnikiem?
– To nie jest moja prawdziwa forma. Przechodzę przez proces całkowitego odrodzenia.
– Co!? Słyszałem o prototypach, ale nie sądziłem, że to istnieje. Na nowo przeżywasz wszystkie stany rozwoju umysłu, przy zachowaniu wiedzy i doświadczenia tego starego ciała – wyjaśnił Otaron pokrótce.
Franek nie potrafił pojąć, jak kilkumiesięczne dziecko może mieć świadomość sędziwego starca. To tak jakby wgryźć się w soczyste zielone jabłko, a poczuć smak zgnilizny czy pleśni. Nastolatek nie mógł zaakceptować takiego rozwoju wydarzeń.
– Uwzględniając obecność szanownej księżniczki poproszę łagodnie. Wynoście się stąd, zanim mój Pan odczyta komunikat o alarmie. – Nagle bobas jednak zmienił zdanie i dodał: – Już za późno, Klotus jest tutaj.
– Co? Nie może nas zobaczyć! – Estonida nerwowo zerknęła na Franka.
Staruszek, nic nie mówiąc, wyciągał urządzenie maskujące i zamontował je natychmiast na jednej ze ścian.
Chcąc je aktywować, pociągnął Franka do tyłu. Gdy tylko obaj schowali się pod płaszczem maskującym pojawił się Klotus.
– Co ty tutaj robisz?
– Bracie, musimy porozmawiać – odparła albinoska bez ogródek.
– Chyba nie rozumiesz pytania, siostro. Jak się tutaj dostałaś? Mam liczne zabezpieczenia.
– Najwyraźniej powinieneś je jeszcze dopracować – zaczepiła go dziewczyna. – Posłuchaj mnie. Musisz przestać obnosić się z chorobliwym szałem i złością. To bardzo niepoprawne. Gdyby matka się dowiedziała...
– Będziesz skarżyć na mnie matce? Ile my mamy lat, pięćdziesiąt?
– Dlatego nie chcę tego robić, ale zmuszasz mnie. Poza tym twoje zachowanie niczym nie różni się od pierwszego stadium rozwoju. Postępujesz jak dziecko. Nie możesz się wściekać o to, że mu pomogłam. Nie pozostawiłeś mu żadnego wyboru.
– Zdradziłaś mnie. Moje życie wisi na włosku, a ty pomagasz jakiemuś niedorozwiniętemu organizmowi. Czym oni są w porównaniu z nami? Jesteśmy najwyższą cywilizacją. Najpotężniejszą nacją w całym Wargulus.
– Niedorozwinięty organizm. Pieprzony sukinsyn będzie mnie jeszcze obrażał. – Franek zakasał rękawy, zbierając się do wyjścia. Chciał zerwać osłonę i pokazać Klotusowi, gdzie raki zimują, jednak Otaron powstrzymał go ruchem ręki.
W tle mówiła Estonida:
– Dlaczego ranisz mnie w ten sposób? Nigdy cię nie zdradziłam. Ja staram się naprawić twoje błędy. Braciszku, znaleźliśmy sposób na bezkolizyjną wymianę mocy. Nie musicie ze sobą walczyć.
– Wiedziałem. Gówniarz się boi – rzucił Klotus szyderczo.
– Zabiję gnoja. Rozniosę jego parszywą mordę po całym globie. Jeszcze pożałuje tych słów. – W czasie, gdy Franek bił się z myślami, bobas wtrącił się w rozmowę.
– Panie, muszę ci przekazać ważną wiadomość.
– Zamilcz. Nie teraz. Wróć do swojego pokoju – krzyknął historyk, na co dzieciak potulnie wykonał rozkaz. Pchając drobnymi nóżkami ciężar obładowanego chodzika, doczłapał się do komnaty w kształcie gwiazdy. Jasnowłosej puściły nerwy.
– Klotus, skończ natychmiast. Doskonale wiesz, że on ma takie same szanse na wygraną. Chcesz zaryzykować życie dla jakiejś głupiej ambicji! Co ja mówię? To nawet nie jest ambicja, to szaleństwo.
– Szaleństwo! Nie dam się zhańbić przypadkowemu robakowi z Ziemi – oznajmił wyniośle mężczyzna.
– Ty się słyszysz? Co on ci takiego zrobił? Wyjaśnij mi proszę, bo nie rozumiem. – Dwusekundowe milczenie sprowokowało Estonidę do ciągnięcia tematu: – To tylko i wyłącznie twoja zasługa. To ty sklonowałeś połowę mocy. Wszyscy wielokrotnie ci to odradzaliśmy, ale nie słuchałeś. Bracie, musisz przestać, póki jest jeszcze czas na zmianę. Zgódź się na użycie artefaktu. Nie chcę patrzeć na śmierć któregoś z was. Odłóż złość na bok i zatrzymaj się – zachęciła resztkami sił.
– Ten artefakt to bujda z bajek, które opowiadała nam mama w dzieciństwie. Wierzysz w te bzdury? Jesteś naprawdę naiwna myśląc, że to w czymś pomoże. Rozwiązanie jest tylko jedno. Walka na śmierć i życie.
– Ale oni go znaleźli. Mają srebrnika.
– Skąd mam mieć pewność, że istnieje? Zdradziłaś mnie... – Klotus zawiesił głos, niepewny tego, co usłyszał. – Poczekaj, co?
– Kiedy cię zdradziłam? Ja walczę o obie strony...
– Poczekaj, kobieto! Artefaktem jest srebrnik? Jak? Gdzie?
– Nie mam pojęcia – powiedziała niepewnie, starając się przybrać neutralną minę. Nie mogła zdradzić, że Franek i Otaron są w pobliżu.
– Ja też go szukałem, mam księgę, ale bez srebrnika jest bezużyteczna – ogłosił, nieco zbity z tropu.
– Mówili, że srebrnik bez księgi także. Bracie, czy to nie idealne wyjście z sytuacji? Połączcie siły, aby razem rozwiązać problem.
– Jak przyniosą mi srebrnika, będziemy mogli porozmawiać o ugodzie.
– Co? Chyba go coś grzeje. Po moim trupie.
Otaron podzielał jego myśli. Obaj nienawidzili Klotusa, a opcja oddania mu artefaktu za darmo i zdanie się na jego łaskę jakoś nie mieściła im się w głowach.
– Klotus! – krzyknęła stanowczo Estonida. – O czym ty mówisz? Musimy połączyć siły, inaczej za godzinę obaj umrzecie. Nie ma mowy o żadnych ugodach, tutaj potrzeba natychmiastowego rozejmu.
– Za godzinę? O czym ona gada? Ten zgred mówił, że mam trzy dni – pomyślał Franek, przeliczając wydarzenia. – Pierwszego dnia szukaliśmy srebrnika. Potem Eveneris i jesteśmy tutaj. Walnęła się o półtora dnia.
– Estonida wcale się nie pomyliła! Do walki pozostała jedna godzina – w głowie Franka rozległ się obcy głos.
– Kto to powiedział? – jęknął w duchu, prowokując włamywacza do ujawnienia się.
– Myślałeś, że nie słyszałem tego twojego bełkotu? Wiem, że tutaj jesteś. Grałem tylko na zwłokę, żebyś nie robił żadnych głupot.
W tym momencie z wąskiego korytarza wybiegło sześciu żołnierzy. Mundurowi sprawnie zdjęli narzutę maskującą, zakuwając Franka w kajdany. Chłopak zdziwił się, gdy spod płaszcza wyciągnęli tylko jego. Mógłby przysiąc, że sekundę wcześniej kucał obok Otarona.
– Zabrać go! – warknął Klotus, na co dwaj faceci złapali nastolatka za ramiona i poderwali go do pionu.
– Nie możesz! – zapiszczała Estonida.
– Włamał się na moją posesję. Mam do tego pełne prawo, droga siostrzyczko. Ty również jesteś tutaj nielegalnie. Ze względu na pokrewieństwo wybaczę ci ten niedorzeczny akt złośliwości.
– Nie rób tego. Nie bądź głupi! – krzyczała. – Masz rozwiązanie, dlaczego nie chcesz z niego skorzystać?
– Głupi! Siostrzyczko, tracę cierpliwość. Zabierzcie ich stąd. Gówniarza do lochów, księżniczkę trzymać pod kluczem do odwołania.
Po chwili komnaty opustoszały. Przewijał się tylko dźwięk tuptającego strażnika i szelest kartek w bibliotecznym labiryncie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro