Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16 - Eveneris (część 1)


Pobudka po względnie niewielkiej ilości alkoholu była niezwykle bolesna. Głowa łupała Franka niczym odrąbana kończyna. Odlepił tułów od fotela i rozejrzał się po pokoju. Zobaczył wokoło siebie zaschnięte grudy ziemi i liście różnego koloru. Nie miał zdjętych butów. 

Wstał, choć bardzo tego nie chciał i nadepnął na coś miękkiego. Zdębiał zaskoczony, patrząc pod nogi. Wybadał stopą, co za trup leży na jego podłodze. Cokolwiek to było, poruszało się. Negus delikatnie uchylił rąbek koca. Zobaczył tam Edwarda uwalonego do pasa w ziemi. Po drugiej stronie spał Karol, przewracając się z jednego boku na drugi.

Licealista stopniowo przypominał sobie fragmenty poprzedniej nocy. Zemdlał na środku ulicy. – A może wcześniej? – Fakty plątały mu się w głowie. Pamiętał ogień i wymiotowanie pod płotem. Dalej już tylko jakiś sen. Dwie postacie. Starca i młodą kobietę. 

Z jakiegoś powodu czuł, że te wspomnienia nie mogą być kłamstwem. Wszystkie były prawdziwe, ale równolegle fałszywe. Nie wiedział czy albinoska istnieje, czy tylko ją sobie wymyślił. Pamiętał jej imię. Estonida. Pamiętał również ogień, który spowodował omdlenie. Miał w sobie dwie sprzeczne rzeczywistości. Dryfował między nimi długo, aż narzuciła mu się ta bliższa.

– Wstawajcie. Babcia zabije mnie, jak zobaczy ten syf. – warknął przyciszonym głosem, szturchając Edka butem. Nadal delikatnie kręciło mu się w głowie, ale jakoś zdołał utrzymać równowagę. 

Wywalił obu delikwentów przez okno i zabrał się do sprzątania. Znajomi spojrzeli po sobie troszeczkę zdezorientowani i otrzepawszy się z brudu ruszyli podwórkiem w kierunku szosy. Wtedy Franek przemyślał sprawę. Zostawić szopę pod opieką tych dwóch bęcwałów byłoby głupotą, dlatego ruszył w ślad za nimi. Gdy tylko ich dogonił, złapał kilka dużych haustów powietrza i powiedział: 

– Dobra, słuchajcie, plan wygląda tak... – Sapnął kilka razy. – Wy schowacie się na dosłownie piętnaście minut za szopą, a ja postaram się ogarnąć pokój. Nie włazić do środka. Babcia wypatroszy mnie, jak coś zginie. Pokopcie sobie dołki – zaproponował. – Albo, jak chcecie, to walnijcie się w sadzie pod drzewami. 

– Serio? 

– Edziu, piętnaście minut – ogłosił Franek błagalnym tonem, po czym zakradł się pod drzwi. Zanim je otworzył otrzepał spodnie z resztek ziemi i gałązek. Następnie lekko je uchylił i zerknął przez szparę na chodniczek w wejściu. Było gorzej niż mógłby to sobie wyobrazić. Korytarz wyglądał, jakby odbyła się tam błotna bitwa. Grudy ziemi w postaci odciśniętych trepów ciągnęły się łukiem do pokoju, w którym spali. 

Widząc to, szybko ściągnął buty. Umiejętnie otrzepał je, aby nie wywołać jakiegoś nadprogramowego dźwięku. Później wrzucił trepy do szuflady, a sam pobiegł po zmiotkę i szufelkę. W błyskawicznym tempie zebrał dowody zbrodni. Wyrzucił je przez uchylone drzwi. Później, w miarę swoich możliwości, doprowadził pokój do porządku. Gdy wszystko było gotowe, przyszedł czas na wstępny zwiad. 

Po cichu przeszedł długość korytarza. Ostrożnie zajrzał do salonu i kuchni. Wszedł również do sypialni starszego małżeństwa i pokoju gościnnego, ale nikogo nie było. Dom świecił pustkami, dlatego wrócił po kolegów. Zanim jednak to zrobił przypomniał sobie coś ważnego.

Gdzie oni są? – zapytał sam siebie. I nie chodziło o jego przyjaciół. Miał na myśli Estonidę i Otarona. Przecież był z nimi wczoraj. Luki jego pamięci uzupełniły się elementami, które nie powinny istnieć. – Spłonęli? – pomyślał, ale nie potrafił przełknąć tej opcji. Jasnowłosa była dla niego zbyt cenna. Postanowił na nich zaczekać, przecież oni musieli żyć. 

Upłynęła minuta, dwie i pięć, lecz nic się nie wydarzyło. Dopiero gdy ktoś trzasnął drzwiami harmonia ciszy skonała. Wtedy zerwał się z miejsca, aby zobaczyć, kto przyszedł. W progu stała babcia. Ubrana była na czarno. Chciała się uśmiechnąć, ale na widok wnuczka posmutniała. Wymienili spojrzenia, po czym kobieta spytała: 

– Franek, ty nie w szkole? Nie macie dzisiaj zajęć? 

Dopadło go dziwne uczucie. Teraz już tak wiele faktów pomieszało mu się w głowie, że nic nie miało sensu. Każda z cząstek istniała jako niepodważalna prawda, ale razem wzajemnie się wykluczały. Pochłonął go strach niewiedzy opleciony uporem egzystencji. Zmusił się do wiary w jedną z trzech rzeczywistości. 

Wszystko było fikcją. Snem! – pomyślał, co zatarło większość śladów niedawnej przygody. Wspomnienia stawały się mętne, sukcesywnie umierając pod płaszczem życia. 

Gdy Franek zmagał się z gonitwą myśli, staruszka przygotowała śniadanie. Położyła cztery połówki bułek na dużym talerzu. Chwilę później zalała wrzątkiem kubek z herbatą i zaniosła oba naczynia na stół w jadalni. 

Siedzieli obok siebie – staruszka i jej wnuczek – zastanawiając się, co powiedzieć. Negus postanowił zapytać o strój, ale jakoś nie mógł się przełamać. Tak naprawdę, to nie chciał wiedzieć. Choć umysł dążył do poznania, to nie posłuchał jego głupich rad. 

Spojrzał na kanapki, jakby były wyznacznikiem kruchości życia i mizerności istnienia. Po głowie krążyły Frankowi strzępy snów. Szalone przygody kultywowane każdej nocy. Teraz już wiedział, że okłamywał się przez cały ten czas. Gdy już pogodził się z faktami, w jego głowie odezwał się głos: 

Czy po tym wszystkim jesteś w stanie wrócić do normalnego życia? Zapomnieć? Na nowo zapełnić lukę bezsensownego wyścigu ludzkiej ambicji? Podjąć się irracjonalnego wysiłku, hartowania umysłu głupotą dziejów. Zastanów się... 

Słowa przerwał mu dźwięk dzwonka do drzwi. Franek poderwał się z miejsca i popędził w kierunku wejścia. Wiedział, kogo tam spotka. Przecież zostawił kumpli w szopie, a minęło już ponad piętnaście minut. – Babcia nie może ich zobaczyć – pomyślał, zerkając przez szybkę na przybyszów.

W wejściu stali Estonida i Otaron.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro