Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14 - Połowa drogi (część 2)

Nie minęło kilka minut i byli z powrotem na Kanuy, w sklepie Kurenta. Stamtąd przenieśli się w „przeszłość" specjalnie przygotowanym portalem. Teleportowali się do liceum Franka, a dokładniej – do piwnic szkolnych. Tam chłopak zrozumiał, że pod kryptonimem „woźny" chowa się nie kto inny, jak pan Staszek. Ten mocno owłosiony, zawsze brudny osiemdziesięciolatek, wynajdywał usterki niczym zawodowy jasnowidz. Sprawnością bił na głowę niejednego nastolatka. Zawsze znajdował się w odpowiednim miejscu i czasie. Umiał naprawić dosłownie wszystko. Legendarny majsterklepka liceum. 

Cała szkoła podziwiała emeryta za jego witalność. Meczota nie podzielał tych masowych zachwytów. Znajomość woźnego z Lue nie wróżyła niczego dobrego, dlatego Otaron przygotowywał się na najgorsze. Trzymając rewolwer ukryty pod płaszczem, wolną ręką wyciągnął ukradziony klucz. Ostrożnie umieścił artefakt w zamku. Skomplikowany system zabezpieczeń przeskanował obu przybyszów od stóp do głów, aż pojawiła się limonowa poświata. Wtedy otworzyły się drzwi i Franek zobaczył, jak szeroka jest gama możliwości AMAL.

Malutka szkolna kanciapa przeobraziła się w wielki górski plener. Od wejścia ciągnął się wąski grzbiet, prowadzący do płaskiego szczytu. Tam zauważył drewnianą chatkę. Zbliżył się do krawędzi przełęczy, skąd zobaczył jezioro położone pół kilometra niżej oraz gęsty las iglasty. Otaron wyminął chłopaka i pognał w kierunku domku. Negus podążył za sprzedawcą. Gdy tylko obaj przeszli przez środek wąskiego, skalistego przesmyku, z chaty wyskoczył pan Staszek. Skwasił się na widok nieproszonych gości. Trzasnął drzwiami, mówiąc: 

– Po co przyszliście!? 

W słowach mężczyzny Otaron wyczuł przyspieszony szyfr. 

– Franek, bądź czujny – ostrzegł natychmiast, wracając do obserwacji pracownika szkoły. Zanim całkowicie skupił swoją uwagę na woźnym, dodał jeszcze: – Najlepiej poczekaj przy wejściu. W razie komplikacji będziesz mógł stąd uciec. 

– Nie ma mowy, idę z tobą. 

– Tylko potem nie mów, że cię nie ostrzegałem – stwierdził Meczota, kiedy pan Staszek ponownie zahuczał: 

– Czego ode mnie chcecie!? 

– Przysyła nas Lue. Potrzebujemy SREBRNIKA! – to ostatnie sprzedawca wyskandował. 

– Nie powinno was tu być – ogłosił arbitralnie woźny, dodając jeszcze: – Zwłaszcza ciebie, Franek. – Mężczyzna wyciągnął kościsty palec, wskazując chłopaka. 

– Znasz moje imię? 

– Wiem o tobie wiele, ale czy ty wiesz o sobie wszystko? – zapytał tajemniczo, na co Otaron zareagował alergicznie. 

Rozmowa powoli zbiegała do niekorzystnego punktu kulminacyjnego. Meczota musiał wykluczyć Franka z negocjacji. Postanowił zrzucić go z urwiska, aby zyskać trochę czasu. W tym celu stworzył tunel grawitacyjny przypominający zjeżdżalnię. Następnie sprowokował bohatera, aby wykonał krok w przód i wtedy zepchnął go do jeziora położonego w dolinie u podnóża góry. 

Widząc, jak Negus znika pod wodą, Otaron przeszedł do konkretów. Wyjął spod płaszcza specjalnie zmodyfikowany rewolwer. Załadował do komory dwa naboje i wymierzył w czoło woźnego. 

– Masz mnie za idiotę – warknął gniewnie. – Wysłałeś mu zaszyfrowaną paczkę danych. Lue mówił, że jesteś neutralnym graczem. Kto ci zlecił tę robotę? Rada w końcu się zainteresowała? – spytał retorycznie. – Zresztą, nieważne! Mogą robić co chcą, już za późno. Cała machina ruszyła. Teraz powiesz mi, gdzie jest ten pieprzony srebrnik albo rozwalę ci łeb – zawył wściekle, odbezpieczając cyngiel broni. 

– Włamujesz się na moją posesję, obrażasz mnie. W dodatku grozisz mi moją bronią. Chyba na mózg ci padło. 

– Nie zgrywaj cwaniaka! Dobrze wiesz, że ta kula przebije twój zakuty łeb, nawet gdybyś go schował w betonowym bunkrze – mówiąc to, Otaron pokazał jeden z pocisków. 

Kula miała wydrążone liczne otwory. Wszystkie dziury zbiegały się razem do lejowatego wgłębienia. W środku znajdowała się jeszcze turbina z małymi łopatkami, przez co nabój bardziej przypominał silnik odrzutowy niż pocisk. 

Otaron kontynuował, trzymając woźnego na muszce. – To jak będzie? Po dobroci czy siłą? 

Staszek zdawał się dokładnie analizować sytuację. Po krótkim zastanowieniu doszedł do wniosku, że ma wszystko pod kontrolą. Ta wewnętrzna pewność skłoniła go do prowokacji. 

– Spróbuj! Chcę to zobaczyć – oznajmił śmiało, po czym wykonał krok do przodu, zachęcając sprzedawcę ruchem ręki. 

Reakcja czarnoskórego mężczyzny była nagła, ale całkowicie nieadekwatna do sytuacji. Wbrew wszelkim oczekiwaniom schował rewolwer pod płaszcz. 

– Zgrywam się tylko – powiedział rozbawionym głosem. – Dobiłem targu z Lue. Mówił, że jak pokażę ci ten klucz, to się zgodzisz. – Otaron zaprezentował woźnemu skradziony artefakt.

– Myślisz, że po tym wszystkim dam ci cokolwiek? To, że masz jakiś tam klucz, niczego nie zmienia. 

Meczota zbliżył się i pokazał przedmiot jeszcze raz, uwzględniając specyficzny układ jego zębów. Mimo to woźny pozostawał niewzruszony, dlatego Otaron przystosował broń. Odczekał pięć sekund, po czym w ukryciu odbezpieczył rewolwer. Ściętym łukiem doprowadził długą lufę do statycznego celu. Dał jeszcze ostatnią szansę mężczyźnie, choć w duchu pociągał już za spust. 

– Jakieś ostatnie słowo? 

– Koniec tych gróźb, wynocha z mojego domu! 

Otaron nie miał już żadnych wątpliwości. Z czystym sumieniem pociągnął dwa razy za spust. Pierwszą kulę pokierował w czoło mężczyzny, drugą za plecy w stronę wyjścia. 

Podczas gdy na przełęczy handlarze negocjowali ze sobą w tak spektakularny sposób, Franek pływał w jeziorze. Przeszło pół minuty kąpał się w górskim akwenie, aż w końcu dotarł do brzegu. Zirytowany wyczołgał się na małą piaszczystą plażę. W głębi lasu chłopak zobaczył jasnopomarańczowe strzałki. Choć wiedział, że doprowadziłyby go do szczytu, nie miał zamiaru z nich korzystać. 

Chyba was pogięło... Akurat pójdę taki kawał z buta. Nie ma mowy – pomyślał, modyfikując właściwości przestrzeni. Negus nie wiedział, że do zmiany czegokolwiek w AMAL potrzeba unikatowego konta dostępu. Mimo braku uprawnień administratora zdołał wprowadzić parę zmian. – Polecę – stwierdził, momentalnie wzbijając się w powietrze. Swoim startem chłopak zrujnował układ drzew oraz część leśnej flory. W promieniu paruset metrów sosny i świerki przylgnęły do ziemi, jakby kładły się do snu. 

Franek opadł bezgłośnie za sprzedawcą, patrząc, jak głowa woźnego pluje fontanną czerwieni. Krew jednak nie trysnęła, a wylała się w przestrzeń, formując elastyczne bańki. Jakby tego było mało, Staszek lewitował między bąbelkami krwi niczym w próżni. 

– Co się dzieje? 

Echo natychmiast udzieliło mu odpowiedzi jego własnym pytaniem. Meczota nie śpieszył z wyjaśnieniami. Pojawienie się Franka strasznie zagmatwało sprawę. Chłopak był źródłem niepotrzebnych pytań. Otaron miał gorsze zmartwienia. 

– Czyżbyś był zaskoczony? – zapytał emerytowany porządkowy. Zaraz też cofnął czas, łapiąc kulę w dwa palce, jakby była opasłym komarem. Oglądając uważnie rozgrzaną głowicę, dodał: – Teraz moja kolej. 

Na życzenie Staszka Otaron został rozkwaszony na drzwiach wejściowych. Widok zmiażdżonego staruszka przyprawił Franka o mdłości. Zanim jednak puścił pawia, jęknął przerażony: 

– Zabiłeś go?! 

– Chciałbym, ale te sukinsyny tak łatwo się nie poddają. – odparł, przyglądając się kuli z bliska. Mógłby przysiąc, że ktoś przeprogramował wewnętrzny procesor. Gdy tylko uzmysłowił sobie, jakiego kalibru jest to zmiana, było już zdecydowanie za późno na reakcję. System operacyjny AMAL został pożarty przez wirusa w pocisku, który trafił w drzwi. Wraz z załamaniem oprogramowania pomieszczenie z pięknego rozłożystego krajobrazu skurczyło się do obskurnej kanciapy. 

Ten niespodziewany przeskok był dla mózgu bodźcem nie do przyjęcia. Franek przetarł oczy z wrażenia, chwilowo tracąc równowagę. Gdy przetworzył tę anomalię, Otaron już rzucał się na woźnego, przystawiając mu nóż do gardła. Natychmiast poderwał mężczyznę z nieokreślonej pozycji leżącej do pionu, wygrażając się słowami: 

– I co ty na to, śmieciu? Przypomina ci się, gdzie jest SREBRNIK? – Ostatni wyraz sprzedawca przeliterował. Zaraz po tym zdematerializował ostrze i podał woźnemu rękę na zgodę, uśmiechając się przy tym promiennie. Staszek także, jakby nic się nie stało, odwzajemnił entuzjazm Otarona i wyciągnął z szuflady monetę. Następnie zawinął srebrnik w aksamitną chusteczkę i podał go Meczocie. 

– Wasz srebrnik. Życzę panom miłego dnia – oznajmił radośnie mężczyzna. 

– Do widzenia. 

Otaron ukłonił się i złapawszy Franka za nadgarstek wytargał na schody. Tam chłopak wyksztusił półgłosem: 

– Pogięło was do reszty? Najpierw ty go zabijasz, potem on ożywa i omal nie zabija ciebie, a później ty mu grozisz i na koniec godzicie się, a on daje ci to, czego chcesz? Gdzie w tym logika?! – Franek starał się ograniczyć ruchy dłońmi do bardziej kluczowych słów, jak „zabijasz" lub „grozisz", ale gestykulował cały czas. Emocje próbowały rozerwać go od środka. 

– Czy ty na wszystko musisz patrzeć tak powierzchownie? To był szyfr sceniczny. Odegrałem swoją rolę, aby woźny miał pewność, że ja to ja, a nie ktoś inny. Uwierz, dla mnie to też nic przyjemnego, ale jak każą, to robię, co trzeba. – Otaron wziął głęboki oddech, jakby właśnie wypił litr wody na jednym wdechu. 

– Mózg mi pęka – stwierdził Franek, opierając się o ścianę.

– To dobrze, zaczynasz przyswajać. Cały czas obserwuj otoczenie. W walce przydają się najdrobniejsze detale. Przyjmuj każde zdarzenie jako motyw do inspiracji. 

Nawiązanie do walki sprowadziło myśli chłopaka na manowce. Przypomniał sobie o Klotusie i nieustannie tykającej bombie. – Trzy dni – westchnął przerażony. Długo borykał się z wątpliwościami. Przecież Klotus był silniejszy, kreatywniejszy i zdecydowanie bardziej doświadczony. Nie miał z nim najmniejszych szans. Nawet gdyby jakimś cudem wygrał starcie i tak umarłby za sprawą kodeksu. Albo i nie. – Przecież mamy artefakt – pomyślał i nagle ulżyło mu. – Mogę go zobaczyć? – spytał nagle, wyrywając Otarona z głębokiej zadumy. 

– Artefakt? No tak, cóżby innego – powiedział sam do siebie. – Słuchaj, nie wiem czy to dobry pomysł. Nie mam bladego pojęcia jak działa. Póki nie znajdziemy księgi zaklęć, lepiej go nie ruszać. 

– Jak to? 

– A no tak to. Woźny mówił, że potrzebna jest księga zaklęć. Sam artefakt jest bezużytecznym kawałkiem metalu. 

– Czyli to jeszcze nie koniec. 

– To była łatwiejsza część. 

– Zatem co teraz? 

– Wracamy na Kanuy!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro