Rozdział 12 - Początek podróży (część 2)
Chłopak zaczął zastanawiać się, kim jest tajemnicza postać określana mianem Lue. Domyślił się po minie Otarona, że raczej nie jest to postać z Disneylandu. Szykował się raczej na demona, zamieszkującego ogniste przedsionki piekła. Kogoś z pogranicza zawistnej teściowej lub wrednego sąsiada.
Nie minęła chwila jak obaj jechali kosmicznym tramwajem do siedziby Lue.
Magnetyczna tuba lewitowała we wnętrzu spolaryzowanego dodatnio tunelu doczepionego do najniższej tarczy autostrady. W środku pojazdu chłopak nie zauważył niczego niezwykłego. W rzędach po prawej i lewej stronie ustawione były błyszczące białe krzesełka. Niektórzy ludzie stali, inni siedzieli. Nikt nie przejmował się faktem, że maszyna pędzi dwieście tysięcy kilometrów na godzinę. Tylko Franek był skłonny zachwycać się takimi rzeczami. Reszta po prostu miała to gdzieś. Otaron także nie widział w tym nic nadzwyczajnego. Zaprzątał sobie głowę spotkaniem z Lue.
– Franek, niech cię nie zmyli jego szczery uśmiech i pozornie dobre intencje – ostrzegł nagle, wracając do świata żywych.
– Mówisz o Lue? – zapytał chłopak, ciekawy tajemniczej postaci.
– Będziesz miał wrażenie, że to jest najbardziej towarzyski gość, jakiego znasz, ale to pasożyt. Zwykła menda, bezwzględny materialista. Zależy mu tylko na...
Między monologiem Otarona pojawiło się coś jeszcze. Franek usłyszał głos układający się w słowa. On jest tutaj! Zaniepokojony przerwał sprzedawcy.
– Poczekaj chwilę – poprosił zamyślony, na co mężczyzna odpowiedział sarkazmem:
– A co? Gdzieś się wybierasz?
Normalnie Franek nie odważyłby się na taką niesubordynację, jednak sytuacja wymagała natychmiastowej reakcji. – Czuję. Jest coraz bliżej. – Dopiero teraz dotarło do niego, że słyszy czyjeś myśli. Szybko zorientował się, że należą do Klotusa.
– Klotus mnie szuka – szepnął chłopak i obrócił się, aby sprawdzić ile jeszcze mają czasu. Okazało się, że brat Estonidy jest w przedziale obok. Na ten widok Franek zerwał się z miejsca, biegnąc za Otaronem, który już od dawna czekał w przejściu do kolejnego wagonu. Klotus zauważywszy ruch przed sobą, zmienił stopień pośpiechu z delikatnego truchtu na intensywny sprint.
Długi na kilka kilometrów tramwaj zbliżał się do stacji, gdy Otaron i Franek dobiegali do ostatniego przedziału. Wtedy pojazd zatrzymał się i obaj teleportowali się portalem wyjściowym na peron.
Klotus obserwował dwuosobową grupę uciekinierów z góry. Pędzili przez tłum ludzi, aż zniknęli w jednym z budynków. Widząc to, historyk zaczął penetrować świadomość Negusa.
Zdolność wymiany myśli podziała na niekorzyść uciekających, bo Fanek nie potrafił skutecznie opanować fascynacji różnorodnością zabudowy miasta. Każda kolorowa konstrukcja, którą zauważał, stawała się wyznacznikiem.
Otaron prowadził. Znał okolicę jak własną kieszeń, nie istniał zakątek na Kanuy, w którym by się nie orientował. Potrafił zgrabnie poruszać się pośród wąskich uliczek. Z mistrzowską precyzją korzystał ze skrótów, ukrytych portali i nielegalnych przejść. Przypominał złodzieja, który zdolny jest do zdjęcia człowiekowi majtek z pośladków w chwili nieuwagi. Tak, wiem co myślicie. Piekielnie zdolny.
W pośpiechu obaj pokonali jedną przecznicę. Przecisnąwszy się przez wąski przesmyk, wybiegli na szeroki plac z ogromną skalną fontanną, przypominającą muchomora z jedenastoma kapturkami. Tam slalomem przecięli rynek po przekątnej i zbiegli schodami na niżej położony segment. Później przecisnęli się przez trójkątne przejście, aby dalej przeskoczyć portalem na sześcioramienny piedestał. Na nim to znajdował się samochód kempingowy nijak pasujący do reszty infrastruktury. Stał na wydzielonym kwadracie zeschłej ziemi otoczony wyblakłym płotem.
Już lepiej byłoby schować się na środku stadionu podczas finału mistrzostw świata w piłce nożnej, niż w tym wybryku natury, który bezgłośnie podpowiadał przechodniom: „Właśnie tam mnie znajdziesz". Franek postanowił uzewnętrznić frustrację poprzez krzyk, jednak w ostatniej chwili Otaron powstrzymał jego operowe zapędy słowami:
– Pamiętaj! Pod żadnym pozorem nie wtrącaj się w rozmowę. – Sprzedawca w pośpiechu staranował szary płot swoim cielskiem. Towarzyszył temu chrzęst łamanego drewna, jęk zawiasów i wyraz zażenowania. – Kto tu postawił to cholerstwo?
Znalazłszy się pod wejściem, Meczota zapukał pięścią do drzwi, przebijając je na wylot. Zaraz też wyciągnął rękę, zaglądając przez jajowaty otwór. Po drugiej stronie czekała atrakcyjna kobieta. Zaskoczona pociągnęła za klamkę i wpuściła gości do środka.
Wszedłszy głębiej Franek zaobserwował zdobiony bogatymi dywanami hol. Tuż za nim orzechowe schody obłożone brunatno-rubinowymi chodnikami i złotą poręcz. Po prawej i lewej zobaczył czerwone wykładziny i mnóstwo zabytkowego ekwipunku wojskowego. Jedynym niepasującym elementem tej burżuazyjnej układanki były dwie żółte donice wielkości beczki piwa z ogromnymi liściastymi kokonami w kolorze intensywnej pomarańczy.
– Witamy w rezydencji szanownego Lue – powiedziała służka, kłaniając się przed przybyszami. Moment później wyprostowała się i pstryknęła palcami, wybudzając ze śpiączki dwie pomocnice. Roślinne kreacje równocześnie rozpieczętowały się, ukazując wewnętrznie ukryte piękności w postaci pokrytych pnączem półnagich kobiet. Liście uformowały się w długie do kolan puszyste stroje wieczorowe. Nogi ugrzęzłe w ziemi okryły się korzeniami przekształcając się w buty na wysokim obcasie. Pnącza wydobywające się z ich głów utworzyły seledynowe włosy. Gdy obie ukończyły pełną transformację wystąpiły z kwietników i zbliżyły się do gości.
Otaron przez cały ten czas gotował się z wściekłości. Cierpliwość nie była jego najmocniejszą stroną. Gdy tylko dziewczyny opuściły miejsce swoich narodzin, sprzedawca podniósł głos:
– Lue!
W odpowiedzi na jego zawołanie u szczytu schodów pojawiła się postać. Mężczyzna, dzierżąc w dłoni laskę z wyrzeźbionym na rękojeści rydwanem, spojrzał z wyższością i pewną dozą pogardy na gości. Szlafrok ciągnął się za nim niczym wytworna suknia panny młodej. Szlachcic schodził powoli i szarmancko, podkreślając swoją silną pozycję.
– Młodzieńcze, twoje zabezpieczenia były żenująco przewidywalne, dlatego pozwoliłem sobie na zmianę kodowania – oznajmił dumnie. – Usunąłem również przeszkodę, zagrażającą naszym negocjacjom. Domyślam się, że panowie przybywają tutaj w sprawie srebrnika. Czy mam rację?
– Jak zawsze doinformowany. Skoro formalności mamy za sobą, to przejdźmy od razu do interesów – zarządził Otaron przez zęby.
– Zapraszam do salonu. – Lue wskazał prawy korytarz, zanim jednak weszli do przyciemnionego pokoju rozłożył ręce i zaproponował: – Panowie. Myślę, że napijemy się czegoś mocniejszego. Proponuję pozycję trzecią.
– Z przyjemnością – wysyczał Otaron, skandując sylaby. Franek tylko przytaknął, doszukując się składu proponowanego napoju. Był tak zajęty wertowaniem danych, że nie zauważył, jak Lue i Meczota wyminęli go. Dopiero gdy śmignęła obok niego służka, rozbudził się i dołączył do reszty.
Salon przypominał mroczną piwnicę menela szanującego się wśród osiedlowej śmietanki. Oprócz stolika i trzech obskurnych foteli, w tle znajdowały się usypane do sufitu kupki złomu, które wtajemniczeni zwykli nazywać pagórkami artefaktów.
– Rozgościcie się – zaproponował Lue.
Otaron, przy próbie posadzenia swoich czterech liter na obrzygane siedzisko, praktycznie zszedł. Wykonał przynajmniej trzy podejścia lądowania, po czym z głośnym skrzypnięciem sprężyn przykleił się do czyjegoś obiadu. Wyglądało to o tyle komicznie, że manewrował kuprem na wysokości kilku centymetrów od siedziska. Franek powtórzył wcześniejszy wyczyn staruszka, korzystając z przysługującego mu przywileju.
– Wielki Otaron Meczota szuka srebrnika. Czyżby zabrakło wam artefaktów w spiżarni?
Sprzedawca nie widział sensu owijać w bawełnę. Przeszedł do bolesnych konkretów.
– Przyszedłem prosić o przysługę – oznajmił z udawanym spokojem.
– Czy dobrze słyszę? Ty przychodzisz prosić mnie o pomoc? Niebywałe! – Nagle mężczyzna zmienił ton wypowiedzi i dodał: – To naprawdę szczególna prośba. Zdajesz sobie sprawę, jak cenny i niebezpieczny jest ten przedmiot? Nie bez powodu konserwuję go na Ziemi.
– Znam konsekwencje – zakomunikował Otaron, wycierając dłonią pot z czoła.
– Skoro dochodzimy do porozumienia, to teraz najważniejsze. Co będę z tego miał?
– Doszły mnie słuchy, że potrzebujesz dwóch rzadkich substancji. – Otaron wyciągnął fiolkę wypełnioną złocistym płynem podobnym do ekstraktu ze świetlików i podał ją Lue. On, zauroczony świecącą mazią, potrząsnął nią energicznie. – W momencie, gdy wejdę w posiadanie srebrnika, otrzymasz drugi składnik.
– XR3? Niemożliwe. Jak zsyntezowałeś żółć martwego gatunku?
– Wczoraj własnoręcznie zabiłem ostatniego osobnika. – Gdy tylko Otaron wyjaśniał genezę otrzymania płynu, Lue opuścił pomieszczenie. Oczarowany konsystencją płynu, jego intensywnym kolorem i wyjątkowym składem, pognał wzdłuż korytarza do przeciwległej komnaty.
– Otaron! Hej! – wymamrotał Franek, starając się wyrwać sprzedawcę ze stanu gotowości do ucieczki. Chłopak nie wyczuwał, aby w pobliżu czaiło się jakieś zagrożenie, a jednak staruszek grzał się, jakby było siedemdziesiąt stopni Celsjusza.
– Co?! – zahuczał, zbierając chusteczką wielkie krople potu.
– Dlaczego jesteś spięty, co się dzieje?
– Wyjaśnię ci później, tylko nie wtrącaj się w rozmowę. – Franek niechętnie zgodził się, wracając do stanu badawczego.
Po minucie ciszy wrócił Lue, niosąc perłową misę z galaretowatymi czarnymi kulkami. Przybył w towarzystwie pomocnic. Każda z dziewczyn niosła srebrną tacę z kryształową szklanką.
– Przepraszam za zwłokę, ale musiałem potwierdzić zawartość fiolki. Sam wiesz jak wygląda ten biznes, Otaronie. Nie brakuje oszustów. – Nagle zmienił tonację głosu. – Za każdym razem mnie zaskakujesz. Wielki Otaron Meczota w świetnej formie. Niezwykłe. – Lue podniósł jednocześnie szklankę i głos: – Wasze zdrowie!
– Zdrowie! – odparli chórem, trącając się ozdobnymi literatkami. Następnie wlali płyn do ust. Lue, nie zwlekając choćby sekundy, złapał za czarną kulkę i rozgryzł ją do płynnego jądra. Reszta zrobiła podobnie.
W pierwszym momencie trunek był bez smaku. Po przekroczeniu krtani i wpłynięciu do gardła, w ustach uwydatnił się smak wiórków kokosa, później moreli. Dalej chłopak poczuł chmiel, rozpływając się w zachwytach z powodu jego idealnego wyważenia. Po sekundzie trunek przerodził się w 40% wódkę, aby znów zmienić się w rozgrzewającą whisky. Tutaj zatarła się granica normalności. Substancja przerodziła się w wysokooktanową benzynę. Podrażnienie nosa zdało się zwykłą pestką w porównaniu z rwącym bólem żołądka. W organizmie zaczęły zachodzić bogate procesy chemiczne, jakich można być świadkiem tylko w przypadku połączenia dwóch wybuchowych reagentów. Ostatecznie ciecz przeobraziła się w kwas o smaku przypalonej opony samochodowej. Franek już odpływał, kiedy odczynnik z czarnej kulki zneutralizował skutki uboczne alkoholu.
Ból i płomienie w żołądku ustąpiły. Pozycja trzecia doprowadzała Franka do nietrzeźwości w ciągu pełnego cyklu. Negus czuł się, jakby wypił dwadzieścia litrów wódki, a nie miał odruchów wymiotnych. Oczywiście sam początek nie należał do najprzyjemniejszych, ale teraz wydawało mu się, że jest panem Wszechświata. Ogarnął go spokój, wesołość i co najlepsze – pozostawał całkowicie przytomny.
Widząc swoje twarze mężczyźni roześmiali się. Wystarczyło, że ktoś mrugnął lub poruszył palcem, a zaczynali rechotać. Bardzo dużym zainteresowaniem darzyli własne stopy. One stały się największą atrakcją spotkania.
– To mówisz, że lecicie na Ziemię. – Lue buchnął śmiechem. – Chcecie się zabić?
– Tak – odparł Franek rozbawiony słowami mężczyzny. Otaron także nie wytrzymał i ryknął głośno, spazmatycznie łapiąc powietrze.
– W ogóle miałem wam nie mówić, bo Otaron to pieprzony konfident. – Śmiech. – Na ziemi jest wolny strzelec, który podobno zsyntezował wszechmoc. Miałem wam nie mówić, bo Otaron to jebany konfident. – Na jego słowa i zamaszyste gesty cała trójka zaczęła chichotać. Gdy tylko się uspokoili, Lue dodał: – Teraz wiedzą o nim tylko trzy osoby, ty, ja i ten bachor – kontynuował, ledwo łapiąc powietrze. – To mój idol, muszę go znaleźć i mu pogratulować. Ale co my to... – Nagle podniósł się i stanął w rozkroku, podtrzymując się rękami o oparcie fotela. – Srebrnik – rzucił zdezorientowany. – Znajdziecie go na Ziemi pod współrzędnymi 51,219 o długości i 18,569 o szerokości. Nie wiem, co to znaczy, ale fajnie brzmi. Nie, już wam nie powiem. – oznajmił na koniec, zyskując w ten sposób zainteresowanie Franka.
– A czego nie powiesz? – zapytał.
– Że trzeba mieć taki klucz, który leży gdzieś tam. – Lue wskazał kopce artefaktów, śmiejąc się w niebogłosy. Gdy tylko zorientował się, że jednak wyjawił tajemnicę, z szerokim uśmiechem na twarzy stwierdził: – Powiedziałem wam. – To mocno go rozbawiło, ale nie poddał się wesołości, tylko jeszcze dodał: – Wołają na niego woźny. Nie wiem, co to znaczy, ale klucz jest kluczem. Dobra, bierzcie go i wypieprzajcie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro