Rozdział 12 - Początek podróży (część 1)
Otaron wydawał się naprawdę przemiłym gościem, pomimo nadpobudliwości, z jaką nieustannie raczył rozmówcę. Nosił nietypowe ubrania jak na kosmicznego sprzedawcę. Miał na sobie hawajską koszulę i długie spodnie typu dzwon z lat 70. – Brakuje mu tylko afro - pomyślał Franek, spoglądając na jego popielate kędziorki i krótko przystrzyżoną brodę w tym samym kolorze.
– Zatem do rzeczy – rozpoczął Otaron po chwili namysłu. – Artefakt wykracza poza mój asortyment, ale kolega po fachu będzie zainteresowany tematem. Jego sklep mieści się po drugiej stronie globu, transport leci. Proszę tutaj chwilę zaczekać.
Franek kiwnął głową, obserwując jak sprzedawca znika za ladą. Już miał dotykać jakiegoś antyku, jak staruszek wyskoczył w długim płaszczu zza regału.
– Deskofot przybył.
Sekret dziwacznej nazwy wyjaśnił się, kiedy jego mózg odebrał dane z serwera. Franek przypomniał sobie, że mowa o pozornie lewitującym samochodzie, który wykraczał poza prawa fizyki klasycznej. Pojazd potrafił pokonać barierę światła. Bohater dowiedział się, że pojazdy są głównym źródłem energii Kanuy. Nadmiar mocy produkowany przez potężne reaktory sprzężenia zwrotnego, przesyłany był do niebieskich sfer tworzących autostrady. Chłopak, zainteresowany tematem, wyszukał parę informacji na temat inżyniera niezwykłej technologii.
Wertował terabajty danych na sekundę, aż znalazł wzmiankę o nastolatku. Franek dostał parę niepełnych relacji świadków na temat czternastolatka. Młody geniusz opracował wiele technologii, które przerwały zastój rozwoju cywilizacji. Mimo osiągnięć nigdy nie zyskał sławy. Podczas budowy rewolucyjnego urządzenia, na którego podstawie później opracowano system AMAL, zniknął.
Franek ledwo zdążył odciąć się od lokomotywy myśli, kiedy Otaron ruszył w kierunku schodów.
Nie minęła chwila i obaj stali przed deskofotem. Sprzedawca wszedł do środka jako pierwszy. Po prostu dotknął błyszczącej karoserii i zniknął z pola widzenia. Zanim Negus powtórzył tę czynność obrócił się na pięcie, zbliżył do krawędzi dachu i wyjrzał na aleję. Na dole nie było żywej duszy. Dokładnie przeszukał okolicę, ale nikogo nie znalazł. Z jednej strony odczuł wewnętrzną porażkę, bo przecież ludzie uciekli przez niego. Z drugiej zaś pewien rodzaj komfortu, bo niedomówienia i palące spojrzenia zniknęły. Ostatecznie wypełniła go beztroska, ponieważ nie widział sensu w katowaniu siebie za głupotę innych. Pozbywając się negatywnych emocji wrócił pod lewitujący samochód. Zaczął badać pojazd.
Zobaczył czarną jak smoła karoserię przypominającą spłaszczony pocisk z dwoma ostrymi zakończeniami. Maszyna była pozbawiona okien i drzwi. W miejscu podwozia zauważył ponton energii w postaci wyładowań dużej mocy.
Deskofot był piękny, ale jednoczenie bardzo niebezpieczny. Mimo wielu certyfikatów potwierdzających brak ryzyka jego użytkowania, Franek bał się dotknąć blachy. Pod samochodem przepływały miliony watów mocy. Gdyby przypadkiem jakiś impuls energii przeszedł przez jego ciało, usmażyłby sobie mózg. Ewentualnie stałby się warzywem zdolnym do pochłaniania pokarmu przez słomkę.
Franek zbierał się w sobie dobre kilka sekund, aż zaryzykował i zbliżył palec do czarnej karoserii. Poczuł lekkie mrowienie u nasady opuszków palców i lepką maź konsystencji żelowej. Sekundę później siedział naprzeciwko Otarona w fotelu wyłożonym brązową skórą.
– Nie przejmuj się, jak za pierwszym razem wsiadałem, to też miałem taką minę – oznajmił sprzedawca uspokajająco. – W nowszych modelach już tego nie ma. Z taksówkami to jedna wielka loteria. Nigdy nie wiadomo, na który model trafisz. Idzie się przyzwyczaić... – Przez moment panowała cisza, aż staruszek powiedział do siebie: – Artefakt, mówisz.
Franek rozważył kilka wariantów odpowiedzi. Zanim jednak się odezwał, Otaron dodał: – Zastanawia mnie jedno: jakim cudem zabrałeś unixum Klotusa? – Kolejny raz chłopak zbierał w sobie myśli. Meczota wysnuł przypuszczenie: – Chyba że pacan próbował sklonować unixum. Odradzałem mu tyle razy – ogłosił poirytowany. – Ograniczone dziecko. Próbował podwoić unixum, przez co ty dostałeś połowę. Ten gówniarz w ogóle nie nadaje się na przywódcę...
Tak czarnoskóry mężczyzna toczył ze sobą rozmowę przez niecałe dwadzieścia sekund, aż deskofot dotarł na miejsce. Tam podsumował podróż słowami: – Matko, jakie korki, tragedia.
Wyszedłszy z pojazdu, wartkim krokiem zeszli z dachu budynku na dziedziniec przed sklepem. Obaj zatrzymali się obok wejścia.
– Zaczekaj chwilę – zaproponował staruszek.
Franek kiwnął twierdząco głową, na co mężczyzna ruszył przed siebie. W połowie drogi rozsunął płaszcz w teatralny sposób, wyciągając spod niego błyszczącą i ostrą jak brzytwa katanę. Obserwowana scena zaintrygowała go, nie tylko ze względu na to, że Otaron wysunął metrowej długości szpic z kieszeni pod kątem prostym. – Mówił, że to kolega – pomyślał Franek.
Nagle dało się słyszeć okrzyki walki, dźwięk zderzających się ostrzy i jęk konającego. Po tym na obrotowe drzwi chlusnęła krew. Otaron wyskoczył oblany potem oraz ludzkimi wnętrznościami. Ciągnąc głowę martwego kolegi stanął na środku ulicy i ogłosił z dumą:
– Zabiłem gnoja.
– To nie był twój kolega? – jąkał się, wskazując trupa palcem.
– O cholera, faktycznie, masz rację – zdziwił się staruszek, wracając do środka po miotłę. Rozglądając się po przechodniach, Otaron energicznie zaczął zmiatać wnętrzności swojego kolegi. Gdy już udało mu się zebrać kupkę mięsa ponownie przeskoczył przez próg. Wrócił jednak nie z szufelką, a z niewysokim, otyłym łysolem, obejmując go za szyję. Sytuacja była o tyle komiczna, że nie ściskali się serdecznie. Wyglądało to bardziej jak przepychanka niż oznaka uprzejmości.
– Oto właśnie, mój przyjacielu, jest Franek. – Otaron wyszczerzył się, wskazując wyciągniętą dłonią zdezorientowanego chłopaka. Mężczyźni, ciągle rywalizując ze sobą, doczołgali się do bohatera.
– Synu, cenne jest w naszych oczach twoje poświęcenie – odezwał się nieznajomy. Negus niepewnie spojrzał na Otarona. Ten z kolei próbował bezgłośnie wyjaśnić nieporozumienie. Wspomagając się brwiami udawał przez chwilę, że nie wie, o co chodzi. Gdy to nie dało pożądanego rezultatu, powiedział:
– Franek od zawsze pragnął poświęcić się dla dobra sprawy.
– Przepraszam, gdzie moje maniery. Nazywam się Kurent, bardzo mi miło. – Mężczyzna wyrwawszy się z żelaznego objęcia Otarona, wyciągnął spoconą dłoń, sugerując brwiami, aby chłopak się przywitał. Otyły łysol poruszył wszystkimi fałdkami policzków, aby wywołać szeroki uśmiech. Wysiłek, jaki włożył w tę czynność spowodował, że zaczął sapać.
Negus wysunął niepewnie rękę. Za plecami mężczyzny Meczota gestykulował energicznie, insynuując Frankowi, aby przerwał działanie. Pomimo jego wyraźnych sygnałów i bezgłośnych jęków, chłopak podał dłoń Kurentowi.
– Frajer, mówiłem ci, że się przywita. Dzisiaj ty stawiasz – ogłosił raptownie łysol.
– Ślepy jesteś, jak ci pokazuję? Miałeś się nie witać z tym grubasem – krzyknął Otaron.
– Ja ci dam grubasa!
– Co?
– A jajco. Przez ciebie przegrałem ten głupi zakład – wypalił niczym smark z piaskownicy, któremu zabierze się grabki.
Kurent poczuł się zobligowany do wyjaśnienia sprawy:
– Nie miej nam tego za złe. Codziennie od przeszło trzydziestu lat zakładamy się o wszystko. Dzisiaj akurat padło na ciebie. Nawiasem mówiąc, dzięki młody.
– Zakład? Chodziło o to, czy się przywitam?
– Taa... – przeciągnął beznamiętnie. – Otaron mówił, że po tej jatce nie będziesz w stanie się przywitać.
– Walka była bujdą? – dopytywał.
– Jasne, młody. Poza tym Otaron i miecz to raczej marne połączenie, zapamiętaj sobie – powiedział grubas, obejmując Franka mokrą od potu ręką. – Wejdźmy do środka, trzeba omówić sprawę artefaktu.
Drzwi blokowały się na ludzkich kościach i fragmentach mięśni. Kurent zdenerwował się na ten widok i zaraz doprowadził miejsce do porządku. W mgnieniu oka padlina składająca się z żywej tkanki zniknęła na życzenie łysawego staruszka. Nie miało znaczenia, że chwilę temu na podłodze leżały wnętrzności jakiegoś biedaka. Liczył się tylko AMAL.
– AMAL jest świetny.
Obaj weszli do środka, gdzie Negus kontynuował zachwyt nad urządzeniem. Zanim cokolwiek zobaczył, poczuł zapach morskiej bryzy i polnych kwiatów. Wszedł głębiej, obserwując detale korytarza w opasłym angielskim stylu. Przyglądając się portretom na ścianach powiedział:
– Widzę, że dobrze się znacie. – Kurent zatrzymał się, jakby wspominał wszystkie dawne czasy ze swoim najlepszym przyjacielem. Zaraz jednak przerwał nostalgiczny nastrój i powiedział:
– Tak, parę poważnych tysiącleci. Wiele razem przeszliśmy, ale jak przyjdzie co do czego, to wiem, że mogę na nim polegać.
Dysząc lekko, poczłapał chwiejnym krokiem do skrętu. Franek chętnie podążył za nim, oglądając obrazy z pulchnymi postaciami. Obaj skierowali się w prawo, lecz bohater zawrócił, aby przyjrzeć się metalowym drzwiom z lewej.
Ogromne nity spajały wypolerowaną na połysk stalową płytę z ołowianą szyną, zaś cztery śruby wkręcone pośrodku utrzymywały okrągłą dźwignię podłączoną z zamkiem. Dopiero kiedy patrzył na nie dotarło do Negusa, co powiedział mężczyzna.
– Parę tysiącleci? – zawył poruszony.
– Szmat czasu.
Franek szybko wyjaśnił niewiadomą. Przeciętny mieszkaniec Wargulus żył w przedziale od trzech do siedmiu tysięcy lat, za sprawą modyfikacji. Wyeliminowanie wszystkich skaz genetycznych w postaci chorób oraz ciągła regeneracja głównych organów pozwalały na przedłużenie życia nawet kilkaset razy. Dbałość o zdrowie sprowadzała się do corocznej opłaty, przypominającej obowiązkowy podatek.
Ciągle zamyślony wszedł do wielkiego kopulastego gabinetu. Zobaczył tam szklany stół, zajmujący sporą część pomieszczenia. Bez większego ładu poustawiano na nim wysokie wieżyczki z kartek oraz piramidki wymiętego papieru. Gdzieniegdzie można było się natknąć na resztki jedzenia, brudne sztućce oraz naczynia ceramiczne. Chłopak zdążył jeszcze zauważyć szampon, pastę do zębów i żel pod prysznic, kiedy do gabinetu wpadł Otaron.
Negus przez moment skupił na nim wzrok, po czym zainteresował się bogactwem ścian. Zobaczył tam lewitujące artefakty, tworzące umowne okręgi wzdłuż kopulastego muru. Zauważył połyskujące kryształy, kolorowe amulety, złote i srebrne wisiory oraz pierścienie. Tak podążał wzrokiem za kolejnymi piętrami błyskotek, aż dotarł do żyrandola. Piękny bukiet różnorakich minerałów dyndał nad hologramem pulpitu pośrodku pomieszczenia.
– Jak zwykle żyjesz w chlewie. Człowieku, zrozum. Łazienka, kuchnia i gabinet to trzy różne miejsca.
Burdel w gabinecie potwierdzał słowa sprzedawcy. Na domiar złego Franek zobaczył jak Kurent po kryjomu zmienia muszlę klozetową pod swoim tyłkiem na akacjowe krzesełko.
– Już nie przesadzaj! – dodał otyły kolega, spychając sterty papierów i naczynia na podłogę. Wszystko trzasnęło ostro o posadzkę, a później zniknęło.
– Weź się za siebie, bo nawet liposukcja ci nie pomoże, tak ci się wszystko zasklepi.
Kurent wyraźnie niezadowolony, zawiesił się łokciami na blacie i odsunąwszy minimalnie krzesło wygiął się na krótkim kręgosłupie. Otaron, zanim usiadł, przekształcił pomieszczenie na zapierający dech w piersiach krajobraz.
Momentalnie znaleźli się na skarpie. Stół wbity w litą skałę zbierał cień pobliskiej olchy i kilku rozpostartych dębów. W dolinie za nimi rozpościerała się przestrzeń zieleni przecięta potokiem rzeki. Po błękitnym niebie wałęsały się białe jak śnieg chmury. Dało się słyszeć szum morza i śpiewy egzotycznych ptaków, a po chwili dołączyły się słowa Kurenta:
– Koniec żartów, przejdźmy do rzeczy. Słyszałem bodaj miesiąc temu, że srebrnika można szukać na Ziemi. Ale to raczej nieosiągalne z oczywistych powodów, więc idźmy dalej.
– Dlaczego nieosiągalne? – zapytał Franek.
– Chłopie, nie słyszałeś o tym, co się dzieje z szajbusami, którzy próbują teleportować się na Ziemię? Już nie wspominając o rozmowie z mieszkańcami. Podobno przy próbie komunikacji rozrywa cię na kawałki. Jeszcze nie postradałem zmysłów na tyle, żeby dobrowolnie podpisać akt zgonu – zakomunikował grubas, na co Franek stwierdził:
– Myślałem, że się domyśliliście jak reszta.
Otaron, nie zwlekając, wtrącił kilka słów.
– Nie powiedziałem mu, ale tak coś czułem, że wyjdzie to prędzej czy później. Kurent mocno histeryzuje – wyjaśnił sprzedawca i gdy tylko dotarło do Negusa, czym może się to skończyć, powiedział:
– Czyli co, zmienić temat?
– Już za późno.
– O czym wy gadacie do cholery?
Meczota wstał i wzdychając ciężko, oznajmił:
– Kurent, powiem to spokojnie. Zanim cokolwiek zrobisz, weź pod uwagę, że dalej żyjemy i nic się nie dzieje... – Zrobił pauzę. – Franek urodził się na Ziemi. – Informacja przepływała przez zwoje otyłego staruszka, aż zakleszczyła się w jakimś miejscu. Wtedy jęknął.
– To niemożliwe... – zawiesił głos, sprawdzając numer identyfikacyjny chłopaka i gdy potwierdził słowa Otarona, odsunął powoli krzesło, wstał i pobiegł w kierunku urwiska. Zanim spadł z dwudziestometrowej skarpy, pojawił się korytarz. Otaron ruszył za kolegą, zatrzaskując drzwi będące częścią krajobrazu.
Podczas chwilowej samotności Franek uruchomił pakiet wspomnień związany z prawdziwą oraz fałszywą Anastazją. Rana i zarazem pustka po tej słodkiej zdrajczyni sukcesywnie pogłębiała się. Wmawiał sobie, że zabije ją i odegra się za kłamstwa, ale w rzeczywistości nie odważyłby się odebrać życia tej sztucznej połówce. Zabijając klona mógł uśmiercić Anastazję – tę prawdziwą. Nie był w stanie ponieść takiego ryzyka.
Mimo woli od Anastazji przeszedł na siebie. Jak miał ją uratować, skoro podpisano na niego wyrok śmierci? – Trzy dni – pomyślał.
Nawet jeśli rozwiązanie z artefaktem spaliłoby na panewce, podjąłby próbę walki. Jego przeciwnik wydawał się doświadczonym zabójcą z wypracowanymi umiejętnościami, a on był zaledwie początkujący. Nie mógł wygrać tego pojedynku, ale pozostawała jeszcze piękna furtka zemsty w postaci remisu. Mógł zabrać Klotusa ze sobą. Przecież to przez niego stracił wszechmoc. Gdyby nie unixum tego śmiecia, mógłby przywrócić duszę Anastazji jednym pstryknięciem.
Franek nakręcał w sobie demoniczne zapędy, aż rozległo się cichutkie wołanie.
– Uciekaj! – usłyszał nagle dziecięcy głos.
Rozejrzał się, aby zlokalizować źródło dźwięku. Pod dębem kucała dziewczynka w poszarpanej turkusowej sukience z czerwonymi serduszkami, rysując kredą jakieś wzory na skale. Zbliżył się do niej i przycupnął obok. Dziecko wykonywało nieustannie jeden zamaszysty ruch kreśląc cztery połączone ze sobą cyfry. 7293.
– Znowu ta liczba. Co ona oznacza? – zapytał ośmiolatki, na co ona podniosła głowę, powtarzając coraz szybciej:
– Uciekaj, uciekaj, uciekaj...
Po paru pętlach mówiła już tak szybko, że słyszał tylko jedną literę. Wtedy w ukrytych drzwiach pojawili się staruszkowie, a dziewczynka zniknęła. Grubas oznajmił bez pardonu:
– Przepraszam za wcześniejszą reakcję, poniosły mnie emocje. To było niepoprawne z mojej strony.
Franek niepewnie przytaknął, zaprzątając sobie umysł tajemniczą liczbą oraz dzieckiem. Już nie wiedział, czy jest to część jakiegoś nowego zakładu, czy może jego osobiste szaleństwo. Z oczywistych powodów nie wspomniał o zajściu ani słowem. Udawał, że wszystko jest w porządku.
– Nic nie szkodzi – odparł, skupiając myśli na dręczącym go zagadnieniu.
– Zastanawia mnie jedna sprawa. Klotus powiedział, że walka odbędzie się na zasadach turniejowych. Nie mam pojęcia, co to może oznaczać.
– No tak, zasady turniejowe, kto by się spodziewał. Ten wypierdek zawsze powołuje się na zasady turniejowe, a później bezczelnie je łamie – żalił się Otaron, wyładowując furię na bezbronnym trawniku. Dla jasności: rwał źdźbła bez opamiętania.
– Zasady turniejowe dotyczą junitury – wyjaśnił Kurent. – Chodzi tutaj o zbiór zakazów i nakazów, których złamanie może oznaczać dyskwalifikację. Oczywiście, jeśli jest jakiś sędzia, który potwierdzi oszustwo. Ironia polega na tym, że Klotus prawdopodobnie sprowokował cię do walki bez świadków. Powołuje się na zasady, z których i tak nie będzie korzystał. Ten smarkacz wyraźnie chce ci namieszać w głowie.
Wiedza, którą dysponował Kurent, podsunęła Frankowi pewien pomysł.
– Byłby pan tak miły i wyjaśnił mi podstawy walki? Jakieś dobre chwyty? Czego unikać? Jak się bronić? Wiem, że trzeba zablokować dostęp do świadomości... – wymienił pierwsze, co przyszło mu do głowy.
– Młodzieńcze, to pytanie do Otarona. On ma wiele wypracowanych technik w małym palcu. Poza tym zna Klotusa lepiej niż jego matka. – Na dźwięk swojego imienia czarnoskóry starzec przerwał wszystkie dotychczasowe czynności.
– Młody, z chęcią namawiałbym cię do walki z tym ścierwem, ale bez artefaktu umrzesz. Mogę ci pokazać, jak pokonać to beztalencie, tylko wcześniej znajdźmy artefakt. Co ty na to?
– Tak, zacznijmy od artefaktu – zdecydował Franek. Starcy przez chwilę rozmawiali swoim slangiem, a on próbował pojąć, o czym mowa.
– Kurent, jak Romtura? – zapytał Otaron.
– Przeszukałem i nic. Większość prowadzi do Lue – odparł łysol.
– Wiedziałem, że tak się to skończy!
– Mogę jeszcze poszukać, ale woźny nie udziela żadnych informacji. Potrzebuje potwierdzenia u źródła.
– Świetnie, śmieć tworzy sobie monopol na rynku zbytu – rozgniewał się Otaron, mówiąc tym samym tonem do Franka: – Młody, zbieraj się, lecimy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro