Rozdział 11 - Kanuy (część 3)
Nie mógł za nią iść, ale nie chciał również zostawać sam. Przez chwilę walczył z dylematem, aż wola przetrwania pokonała strach przez nieznanym. Powrócił do poprzedniego stanu obserwatora. Z dwojga złego wolał zostać sam, niż znowu konfrontować się z Klotusem.
Najbliżej siebie miał długą aleję, prowadzącą w głąb miasta i setki nieznajomych. Kolorowe ubrania sprawiały wrażenie chorego pomysłu powstałego w niezłomnym artystycznym umyśle. Owe arcydzieło ubogacała stara architektura prostych budynków pozorowanych na betonowe. Zaraz za wirtualną starówką wyrzynały się strzeliste wieżowce. Połamane konstrukcje tworzyły kolejny segment miasta.
Od obserwacji miasta wrócił do ludności i aktualnie lansowanej mody. Aby tego dokonać postanowił zejść poziom niżej i wmieszać się w tłum. Podekscytowany obserwował trzymetrowych olbrzymów, zwykłych ludzi z nadprzeciętnymi fryzurami i ubiorem, oraz niskich karłów, którzy przeciskali się przez las nóg. Stroje nie tylko kobiet wydawały się abstrakcyjnie i wyimaginowane. Również mężczyźni nosili żółte, połyskujące koszulki, zielone spodnie, granatowe legginsy i tym podobne. Niektórzy byli ubrani całkiem przyzwoicie. Nosili garnitury czy wystawne stroje bankietowe w przypadku płci pięknej. Inni porzucili elegancję na rzecz nowatorskich trendów.
Karnacje skóry również były elementem loterii. Znalazło się miejsce dla albinosów, czarnoskórych i białych. Róż, czerwień oraz fiolet także były w modzie, ale gdy Franek zobaczył prawie iskrzący seledyn, to wymiękł. Momentami wyodrębniał pośród tych skrajności jeszcze większe, jak np. mieszanka barw lub miejscami przeźroczysta cera.
Różnorodność uczesania ludzi była rasową awangardą. Niektóre fryzury przypominały zaplecione pociągi z wagonami, inne kwieciste bukiety tworzone z farbowanych kosmków. Pojawiały się także stawiane na sztorc kity lub obręcze wycięte na obszarze całej głowy z twarzą włącznie. Niektóre osoby miały zapuszczone włosy tylko na czole, inni chodzili z długimi brodami sięgającymi kolan. Znaleźli się tacy, którzy usztywniali swoje czupryny i łączyli je z łokciami. Tym sposobem przy każdym ruchu rękami ich pukle podrygiwały rytmicznie.
Franek pochłaniał te ekscesy do momentu, aż społeczeństwo zamarło. Ktoś z tłumu dowiedział się, kim jest przybysz i rozesłał informację do większości przechodniów. Ludzie gapili się jak wrony w kawałek osieroconej bułki. Gdy szedł w jakimś kierunku, rozstępowali się.
Mimo woli skierował się do najbliższego sklepu. Spojrzenia paliły jego twarz. Tak jakby przechodnie obrzucali go gorącymi węglami. Negus musiał się ukryć. Skręcił bezmyślnie do starej rudery położonej na początku alei. Budynek z bliska wydawał się pustostanem, przeżartym korozją i pleśnią, ale w rzeczywistości prosperował jako antykwariat. Franek przeczytał to na neonowym szyldzie. Nerwowo pociągnął za klamkę i ukręcił ją. Szczęśliwie drzwi się otworzyły, więc wszedł do środka, zatrzaskując je za sobą.
Nieme wyrazy twarzy ciągle prześladowały jego umysł. Był w stanie przysiąc, że dalej tam stoją nieruchomi, czekając na jego wyjście. On jednak nie miał zamiaru mierzyć się z tym dyskomfortem, więc wszedł głębiej.
Krótki korytarz z pleśniejącymi deskami doprowadził go do schodów, te zaś spiralą w dół. Po kilku skrzypnięciach zorientował się, że dalej trzyma klamkę w dłoni, dlatego odłożył ją na jeden ze stopni. Powolutku zszedł poziom niżej, ostrożnie testując stopą kolejne podesty. Po minucie walki ze starymi deskami doczołgał się do wnętrza sklepu.
Zanim wykonał jakikolwiek ruch, ogarnął wzrokiem pomieszczenie. Podłoga wyłożona była kremową stalą, której miękkość zaprzeczała wszelkim zapamiętanym wzorcom. Przy suficie kołysały się chaotycznie porozrzucane żyrandole przeróżnego rodzaju. Widział muszelkowe, skórzane oraz kartonowe dziwadła, ale również perłowe, szklane czy diamentowe cuda. Obserwował stare wytarte komody, szafy, pamiętające epokę kamienia łupanego i monstrualne łóżka wypchane szczątkami dinozaurów.
Dalej było jeszcze ciekawej. Na regałach porozrzucano bez żadnego składu: gramofony, telefony wielkości pustaków, lampowe radia, biżuterię, wazony typu „patrz na mnie i nie rusz mnie" oraz rzeźby i obrazy. W obszarze kilku metrów od wejścia Franek wychwycił więcej antyków, niż dotychczas przez całe swoje życie.
Wtedy zerknął w prawo, oswajając się z oprogramowaniem AMAL. Zarówno z jednej, jak i z drugiej strony pomieszczenie ciągnęło się w nieskończoność. Zdziwienie ustąpiło, gdy usłyszał męski głos, dochodzący gdzieś z głębi sklepu:
– Witam w moich skromnych progach – oznajmił wyniośle właściciel sklepu. – Jakie ma pan życzenia? Co podać? – zapytał prędko, nie dając chłopakowi dojść do słowa.
Czarnoskóry sprzedawca przyjechał z ladą frontem do Franka. Uśmiechając się promiennie otworzył małe drzwiczki. Następnie zatrzasnął je za sobą i wartkim krokiem podleciał do zdezorientowanego chłopaka. Gdy znalazł się na tyle blisko, aby go przywitać, wyciągnął rękę i powiedział: – Jestem Otaron. – Mówiąc to, wytrząsnął większość sił witalnych z dłoni chłopaka, po czym zapytał: – Co sprowadza taką osobistość do mojego sklepu? – Otaron wiedział doskonale, skąd chłopak pochodzi i wcale go to nie dziwiło.
– Szukam artefaktu.
– Artefaktu, powiada pan. Chodzi o porost włosów? Może potrzeba panu trzeciej ręki albo dodatkowego oka? Ewentualnie mogę podać coś z wyższej półki. Zmiana płci, wyglądu, charakteru?
– Dziękuję, wolę zostać mężczyzną.
Na drugim poziomie powszechne były transformacje osobowości czy wyglądu. Zabieg zmiany płci pod względem trudności nie różnił się niczym od porannego szczotkowania zębów. Fanatyczne ubóstwianie piękna ciała stało się powszechnie adorowanym szaleństwem. Ludzie zmieniali swój wygląd w zależności od nastroju, samopoczucia i pory dnia.
Znając ten rodzaj trendu, Franek zaczął zastanawiać się jak wygląda Otaron. Aktualnie prezentował się jako przemiły, lekko nadpobudliwy staruszek. Ale kim był naprawdę nie miał bladego pojęcia. Odruchowo przejrzał jego ID i dowiedział się, że Otaron jest wysokim białym blondynem. Spojrzał na sprzedawcę sceptycznie. Żaden element budowy jego ciała nie potwierdzał tych informacji. Wyczytał więcej szczegółów. Dobrze zbudowany, zakonserwowany w wieku siedemnastu lat. Dalej nic się nie zgadzało. – Powinien teraz być w moim wieku. A wygląda jak mój dziadek, tyle że czarny. Brak rozstrzygnięcia konfliktu zmusił chłopaka do sprecyzowania potrzeb.
– Wie Pan co to jest unixum?
– Ma się rozumieć – odparł sprzedawca, kiwając porozumiewawczo. Franek rozwinął sedno sprawy.
– Mój problem polega na tym, że ktoś oddał mi połowę swojego unixum, a ja go nie chcę. Szukam artefaktu, który byłby w stanie wyciągnąć ze mnie unixum tego kogoś. – Negus starał się dokładnie wyjaśnić szczegóły, przez co proste zdanie zamieniło się w łamigłówkę. Mimo to Otaron pojął istotę problemu.
– Rozumiem. Muszę tylko wiedzieć, do jakiego żywiołu przynależy delikwent. Gdzie się urodził? – Franek zamyślił się na te słowa. Nie miał pojęcia, skąd pochodzi Klotus. – Jakieś dane? – Chłopak ciągle wyrażał tę samą niewiadomą, dlatego mężczyzna szukał dalej. – Imię, nazwisko?
Właściciel antykwariatu wybałuszał oczy i unosił brwi. Jednym słowem wyglądał, jakby wstrzyknął sobie sporą dawkę kokainy lub kofeiny dożylnie.
– Ma na imię Klotus. Nazwisko na C. Nie wiem czy ma to jakiekolwiek znaczenie, ale jego siostra to Estonida. Jest teraz na Kanuy, ale niestety musiała się z nim spotkać – zakomunikował Franek, choć sprzedawca już od dawna był w innym świecie.
– Chce mi pan powiedzieć, że ma unixum tego Klotusa, brata tej Estonidy, syna władcy tej Gurenlaktyki tych trzech żywiołów? To niemożliwe! – krzyknął oszołomiony. – Według ich wewnętrznego kodeksu osoba z modyfikowanym unixum umiera.
– Czyli zna go pan? – ni to stwierdził, ni spytał, szczęśliwy, że w końcu doszli do porozumienia.
– A kto go nie zna? Ten śmieć to dowódca największej armii w całym Wargulus. Jest pan pewien, że chodzi o tego konkretnego Klotusa, nie innego? Klotus to bardzo popularne imię.
– Raczej tak, ale to mogłaby potwierdzić tylko Estonida.
Otaron chwycił się w miejscu skroni i zaczął przetwarzać informacje.
– Dobrze, uznajmy na moment, że chodzi faktycznie o tego Klotusa. Zatem sprawa bardzo się komplikuje. – Nagle otworzył oczy i wyciągając rękę przed siebie, wyliczając kolejno na palcach, mówił: – Pozbycie się jego unixum będzie wymagało po pierwsze dużej ilości gotówki, po drugie cierpliwości i najważniejsze „OFIARY".
– Nie rozumiem.
– Nie będę czarował. Artefakt, którego pan szuka, to bardzo niebezpieczna pradawna moc, zapieczętowana w formie małego srebrnika. Czegoś jednak nie rozumiem... jeśli posiada pan połowę unixum mężczyzny, o którym mowa, to grozi panu anihilacja. – Sprzedawca trafił w punkt, dlatego Franek odparł:
– Widzę, że to żadna tajemnica. Bez artefaktu umrę.
– Rozumiem, jest pan zdesperowany – oznajmił sucho. – Ma pan niesamowite szczęście, że trafił akurat na mnie. Klotus zalazł mi mocno za skórę, więc z przyjemnością panu pomogę.
– Tak? – spytał chłopak, pozytywnie zaskoczony.
– Z przyjemnością – powtórzył. – A nawiasem mówiąc, jestem Otaron. – Sprzedawca ponownie przedstawił się i wyciągnął rękę.
– Otaron Meczota.
– Franek. Jestem Franek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro