Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1 - Decyzja (część 3)

Nie minęło półtorej godziny, jak ubrał się i wrócił pod sklep. Zanim wszedł, sprawdził wszystkie detale swojego wyglądu. Później skontrolował czy rower dalej stoi na miejscu. Był przypięty do płotu, dlatego pewnym krokiem wszedł do sklepu. Na jego widok dziewczyna zdziwiła się, ale nie pisnęła ani słowa. Przypatrywała się tylko, jak zatacza się po gumoleum i przygląda różnym przedmiotom. 

Franek zachowywał się nietypowo, bo przecież nie chciał już nic kupować, a nie wiedział jak zagadać. Nie przyszło mu łatwo zebrać się w sobie. Z trudem zdobył się na pokonanie bariery emocjonalnej. A teraz jeszcze musiał składnie mówić. To było dla niego bardzo wiele jak na jeden dzień. Mimo wielu oporów, powiedział: 

– Sorry, zachowałem się jak dupek. Ale naprawdę nie pamiętam nic z tamtego okresu. 

– Więc po co przyszedłeś? – zapytała wrogo. 

– Pomyślałem, że może ty mi przypomnisz, co robiliśmy razem przez całe wakacje – powiedział zmieszany, ale wyraźnie, aby nie wyjść na mięczaka. 

– Więc coś jednak pamiętasz. – Uśmiechnęła się, odżywając na nowo.

– Byliśmy przyjaciółmi. Dlaczego tak słabo cię pamiętam, Anastazjo? – W ostatniej chwili dodał jej imię. To wyraźnie poprawiło dziewczynie humor. Rozpromieniła się, wybiegając zza lady. Objęła go mocno i powiedziała: 

– Och, myślałam, że to zupełnie nic dla ciebie nie znaczyło. Prawdę powiedziawszy wróciłam z nadzieją, że będziesz ciągle tutaj. Zniknęłam wtedy gdy byliśmy mali, ale pamiętałam. To były dla mnie najpiękniejsze wspomnienia. Zachowałam wszystko w sercu, aby kiedyś móc, tak jak teraz, znów cię spotkać... – Zawahała się. 

– To miłe, że tyle czasu o mnie pamiętałaś. Widzisz, ja już mam z tym większe problemy – odparł, wybijając ją z rytmu. 

– Możemy to zmienić. Zamknę dzisiaj wcześniej, żebyśmy mogli porozmawiać. Powspominać. Piszesz się? – zapytała, zachęcając Franka wesołym wyrazem twarzy. 

– Teraz? – Sondował, przypatrując się ekspresji radości, jaką wyrażała swoimi ustami i brwiami. 

– A na co chcesz czekać? Nie pozwólmy umrzeć naszym marzeniom. To ten moment. Już niedługo przestaniemy być dziećmi, już praktycznie nimi nie jesteśmy. Ostatnia chwila, aby przypomnieć sobie po co tak naprawdę żyjemy. 

– To na co czekamy? Zamykaj! 

Anastazja złapała klucze i ochoczo nimi potrząsnęła. W podskokach przeniosła się pod drzwi, które zatrzasnęła, gdy tylko oboje znaleźli się na placu przed sklepem.

Dziewczyna tryskała energią, jakby źródło jej szczęścia wybiło właśnie nadmiarem pozytywnych fluidów. Przepełniona radością znów objęła Franka. Chciała go wyściskać za te wszystkie lata, których nie mogli przeżyć razem. Zbyt długo się nie widzieli, żeby mogła okazywać choćby cień zmęczenia czy zwątpienia. Stanęła tak blisko, że poczuł zapach jej delikatnych perfum, ciepło ciała. Było gorące lipcowe popołudnie, a ona jeszcze przykleiła się do niego. Przyjemność miała swoją cenę, a była nią nadmierna potliwość. Ten problem pogłębił się, gdy skłoniła go do ciągłego biegu przez jakieś sto metrów. 

Sprintem dotarli do opuszczonej stodoły. Jednego z nielicznych pustostanów pozostawionych na pastwę rdzy i korników. Kiedy weszli do środka, dziewczyna powiedziała: 

– Nasza podróż zaczęła się w tym miejscu. Pierwsze spotkanie. Ty podobno szukałeś jakichś ślimaków. Zbierałeś je do eksperymentu. Nosiłeś słoik przy sobie. 

Anastazja oparła się o fragment maszyny rolniczej, pokazując dłońmi wielkość pojemnika.
– Sądziłem, że będę w stanie zrobić z nich wywar nieśmiertelności. Widziałem to w jakiejś grze, tylko że tam robili to z ogonów smoka. Te ślimaki bez skorup wyglądały dokładnie jak animacje w grze – wyjaśnił.

– Bum, trafiony zatopiony! – wyprostowała się podekscytowana. – Ja szukałam tutaj wróżki spełniającej życzenia. Moje starsze siostry wkręcały mnie, że wróżki istnieją i wystarczy poprosić je o coś, a one to spełnią. Mówiły, że mają swoje gniazdo w tej opuszczonej stodole. Pamiętasz, co powiedziałeś, jak mnie zobaczyłeś? – zapytała zainteresowana. 

– Nie mam pojęcia. Co takiego? 

– Gdzie chowają się te obleśne jęzory – przypomniała mu i buchnęła śmiechem. Choć nie było to nic śmiesznego, to przez fakt, że ona wyglądała na rozbawioną, także zaczął chichotać.

– Mało zgrabne – rzucił po chwili. 

– To było takie zabawne. Później opowiedziałam ci tę całą niedorzeczną historię o wróżkach i postanowiliśmy, że połączymy swoje siły. Szukaliśmy tych ślimaków kilka dni. Dobra, teraz następny punkt. Góra zwycięstwa. 

Ta nazwa mówiła Frankowi bardzo wiele, ale nijak łączyło mu się to z Anastazją. To miejsce było jego samotnią, swoistym azylem, gdzie mógł się bezstresowo powygłupiać i pobawić.

– O matko, ty też tam byłaś? – zapytał szczerze zszokowany. 

– Oczywiście! Robiliśmy tam wywar nieśmiertelności. Chodźmy tam teraz – zaproponowała, kierując się w stronę bramy wejściowej. 

– Przykro mi to mówić, ale ktoś zrównał górę zwycięstwa z ziemią. Pewnego razu przyjechały koparki i został tylko pusty plac. Teraz budują tam jakieś mieszkania – powiedział ze smutkiem w głosie. Anastazja także nie wyglądała na zadowoloną. 

– Szkoda, lubiłam tamto miejsce – odparła, ale szybko wrócił jej dobry humor. – Pamiętasz, jakie były składniki? 

– No jasne, jeden z najlepszych pomysłów dzieciństwa. Sześć czarnych ślimaków. Dwie śliwki. Kawałek odgryzionego paznokcia. Włos dziewicy. 

Ostatni składnik go zaintrygował. Skoro potrzebował włosa dziewicy, a tym samym dziewczyny, to Anastazja musiała mu w tym wszystkim towarzyszyć. Oczywiście nie pamiętał, aby brała udział w przygodzie dzieciństwa, uznał jednak, że właśnie tak było. Od tej chwili nie zastanawiał się, czy coś faktycznie zaistniało w przeszłości tylko od razu to akceptował i oswajał się z nowością. 

– Pamiętam. Nie mieliśmy bladego pojęcia, co to znaczy. Usłyszałam o dziewicy w telewizji i potem cały czas powtarzałam. Siostry jak zwykle zrobiły ze mnie głupią i naopowiadały, że to rodzaj szlachetnie urodzonej królewny. 

Gdy tylko skończyła, Franek dodał kilka słów od siebie. Wszystko w jego głowie zaczęło układać w logiczną całość. 

– Dlatego zbudowaliśmy domek na drzewie. Nasz wspólny zamek. Ja zostałem królem, a ty królową tej budki owiniętej sznurkiem i folią. Ledwo się tam mieściliśmy.

Anastazja zdołała wtrącić coś od siebie: 

– Jak już zostałam królową, mogliśmy użyć mojego włosa jako składnika. Co dalej?

– Łza ogra – powiedział chłopak. – To było proste. Użyliśmy wiadra wody. Mózg bagniaka – powiedział, wypatrując reakcji dziewczyny. 

– Jak wymyślaliśmy ten składnik, zaczęło padać. Wtedy ubrudziliśmy się po same szyje. Musieliśmy pokonać błotniaka. Epickie zwycięstwo za sprawą dwóch kijków. Do dzisiaj pamiętam. jak babcia narzekała. Myła mi włosy ze trzy razy a ubrania dopierała ręcznie, bo w kałuży było coś więcej niż tylko błoto. Chyba jakaś ropa czy coś innego. Dostałam wtedy szlaban. Przychodziłeś do mnie codziennie, aby omówić szczegóły kolejnych składników. Co dalej, co dalej?! 

Anastazja z każdą chwilą nakręcała się coraz bardziej. Wydawało się, jakby cały świat nie istniał. Dla niej liczyła się tylko tamta chwila. Była tak zapatrzona w młodzieńcze lata beztroski i wolność przeszłości, że Franek poczuł przez chwilę, jakby błogostan z dzieciństwa wrócił. Uchwycił ten moment i to dało mu poczucie satysfakcji. 

– Palec olbrzyma – bąknął w końcu, wracając myślami do głównego tematu.

– Oj, tego nie pamiętam. 

Na te słowa Franek zrobił tak niedorzeczną minę, że uchwycenie jej w obiektywie aparatu wymagałoby modyfikacji sprzętu pod względem odporności na destrukcję. Inaczej jego zdziwienie rozerwałoby soczewkę i matrycę urządzenia na strzępy. 

– No co ty! – Prawie jęknął. – Nie pamiętasz tego? Chodziło o ten nawiedzony las, do którego poszliśmy z moim bratem. Powiedziałem mu, że chcemy coś sprawdzić, ale tak naprawdę chodziło o kolejny składnik. Nie wiem, które z nas to wymyśliło. Las pełen krwiożerczych bestii. 

– Ten nad stawem, gdzie utonęło parę osób? – Zapytała Anastazja doszukując się powiązania kilku mieszających się jej informacji. 

– Dokładnie. Sami baliśmy się tam iść, więc poprosiłem brata. W sumie to nie chciał ruszyć tyłka z domu, dlatego go przekupiłem. Zgodził się za dwie dychy. 

Relacja Franka z bratem przez okres młodości przypominała bardziej rywalizację niż jakąś więź. Zazwyczaj w ogóle się do siebie nie odzywali, a jak już, to tylko po to, aby wyrazić niechęć do tego drugiego. Na pomoc Michała Franek mógł liczyć jedynie za opłatą.

– No co ty? A no tak, pamiętam! To był chyba piątek, kilka dni po tym błotniaku.  

– Poszliśmy tam uzbrojeni w świetliste miecze – trzy latarki. Urwaliśmy palec olbrzymowi w postaci gałązki największego drzewa przeklętego lasu. Mówiliśmy sobie, że to największe drzewo, ale w sumie, kto je tam mierzył. Ja się bałem jak cholera, nie wiem jak ty. Urwałem pierwszą gałązkę z brzegu. 

– Też bardzo się bałam, ale muszę przyznać, że twoja obecność dodawała mi otuchy. Wydawałeś się wtedy taki odważny. Nie było widać po tobie strachu. Mimo wszystko jesteś najdzielniejszym królem i rycerzem, jakiego znam. Jeszcze trzy składniki. – Ponagliła. 

– Mąka niemożliwa. 

– Tak, ona rzeczywiście była niemożliwa. Moja babcia piekła wtedy chleb i ciasto. Siedziała w kuchni cały dzień, a my potrzebowaliśmy jednego kilograma. 

– Wymyśliliśmy zaklęcie, jak zaczarować twoją babcię, aby zapadła w głęboki sen – wtrącił Franek. 

– Zaklęcie. – Roześmiała się, wspominając szczegóły tamtego dnia. – To było niezłe, ale nie podziałało na moją babcię. Mówiliśmy sobie, że jest odporna na zaklęcia. Musieliśmy wziąć ją podstępem. Ty poszedłeś włączyć telewizor na pełny regulator, żebym ja mogła zwinąć kilogram mąki. 

– Schowałem się wtedy za fotelem i rzuciłem pilota na stół – powiedział z dumą. Franek wykonał wtedy zadanie ze szwajcarską precyzją, bo babcia Anastazji nie zdążyła zorientować się, że ktoś jest w pokoju. 

– Mąka niemożliwa stała się możliwa. Co dalej? – spytała, gdy tylko skończył wywód. 

– Pióro pelikana. 

– Tak, pióro pelikana – powtórzyła. – W jakiejś bajce widziałam pierwszy raz w życiu pelikana. Był tak dziwny i egzotyczny, że wylądował na liście składników. Jaki był ubaw z łapaniem tego biednego gołębia. Pamiętasz? – Przypatrywała się jego zamyślonej twarzy.

– Oczywiście – oznajmił radośnie, przybliżając detale. – Biegaliśmy kilka dni za przypadkowym gołębiem, aż twój dziadek złapał go do klatki i wtedy zaczarowałaś go patykiem. Ewoluował w pelikana za sprawą jakiegoś zaklęcia, które dzień wcześniej napisaliśmy razem na kartce. 

– No dobrze, a ostatni składnik? – zapytała, ciekawa jego odpowiedzi. 

– Poczekaj, wkręcasz mnie, przecież to nie był składnik, a narzędzie – sprostował. – Wywar musiał być przyrządzony specjalną łyżką. Starą zardzewiałą łyżką blasku. 

– No tak. Wykopaliśmy ją razem na polu. Moi dziadkowe zbierali ziemniaki. Znaleźliśmy wtedy też gniazdo małych, różowych myszek. Cała siódemka maluchów zdechła po kilku dniach. To chyba była największa trauma mojego dzieciństwa. Ale mimo wszystko to były fajne czasy. Niczym nie musieliśmy się przejmować. Beztroska otwierała przed nami wszystkie tajemnice świata. Nie było żadnych ograniczeń. Jedyne, co stało nam na drodze, to kreatywność. A raczej jej brak. 

Zmiana tematu skłoniła Franka do zadania podstawowego pytania: 

– Dlaczego zniknęłaś? Nie było cię tyle czasu. 

– Życie przestaje być bajką, kiedy dorastasz. Dowiadujesz się wtedy, że rzeczy pozornie proste wymagają poświęcenia. – Zawahała się. – Wyjechaliśmy głównie z powodu problemów finansowych. Tata stracił pracę i musieliśmy jechać za granicę. W wieku dziewięciu lat wróciłam do Polski, aby kontynuować naukę. Mieszkałam sama z mamą. Ojciec przyjeżdżał co jakiś czas. Rodzicom nie układało się najlepiej. Siostry szybko uciekły z domu i zostałam sama z mamą, ale długo nie potrafiłam żyć w taki sposób. Postanowiłam przenieść się tutaj i zacząć od nowa. Pracować na swoje, skończyć szkołę i pchnąć życie do przodu. – Mówiąc to, usiadła po turecku na ziemi i zaczęła rysować przypadkowe symbole w piasku. 

– Przykro mi – powiedział półgłosem, siadając naprzeciwko niej. 

– Niepotrzebnie. Ja nie żałuję, to była dobra decyzja. Teraz czuję, że żyję. Nie znosiłam tego klimatu przygnębienia w domu. Tego ciągłego kwasu o wszystko. Wyładowywania problemów. To już przeszłość. Teraz mogę być sobą. Przepraszam, że cię tak zasypuję swoimi problemami. Może powiedz, co u ciebie? Jak żyjesz? – Szybko wrócił jej dobry humor. 

– Co u mnie? A, stara bieda. – Franek nie prowadził ekscytującego życia, dlatego nie widział sensu rozwijania tego tematu. 

– I tyle? – zapytała zawiedziona. 

– Nie wiem, co miałbym ci powiedzieć. Nie chcę cię rozczarować. – Anastazja roześmiała się na te słowa. 

– Już to zrobiłeś, pamiętasz? Niecałą godzinę temu. Mów to, co przyjdzie ci do głowy. – Momentalnie zaprzestała dłubania w piasku i przyjrzała się dokładniej Frankowi. On w tym czasie przekopywał zakamarki pamięci, szukając najistotniejszych faktów. Zanim zdołał sklecić w głowie sensowną wypowiedź, wymienili spojrzenia. 

– Spróbuję – powiedział, uciekając wzrokiem gdzieś w głąb starej stodoły. – Życie toczyło się swoim torem. Dla mnie dużo łagodniejszym. Nie mieliśmy w domu problemów, o których wspomniałaś, ale pojawiały się inne. Zawsze jakieś są, to chyba nieuniknione. Podstawówka była piekłem, później gimnazjum, czyli prawdziwa czeluść przez pierwsze tygodnie. Gdy poznałem Karola wiele się zmieniło. To mój najlepszy kumpel. Razem jakoś przetrwaliśmy czas gimnazjum. W liceum stworzyliśmy zgraną paczkę jeszcze z trzema kolegami i tak teraz się trzymamy. Musisz ich poznać, to zabawni goście. 

W tym momencie Franek ugryzł się w język. Istotnie, licealna paczka, do której należał, była całkiem zabawna, ale niestety czasami zachowywali się jak banda kretynów. Zaczął wątpić w słuszność tego pomysłu. 

– Bardzo chętnie – odparła automatycznie, eksponując szeroki uśmiech. Naprawdę cieszę się, że tutaj wróciłam. Nareszcie czuję, że oddycham pełną piersią. Teraz już wszystko będzie inaczej. 

Jej ostatnie słowa zapadły w głowie Franka niczym mantra. Nie chciał tego przyznać nawet przed sobą, ale czekał na zmianę. Już od dawna pragnął nadać swemu życiu jakiś sensowny kierunek, ale ono nie chciało nawet ruszyć z miejsca. Nie miał przy sobie nikogo, kto zdołałby wywołać reakcję łańcuchową, aż do tej chwili.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro