Rozdział 7 - Młodość (część 3)
Pierwsza partia poszła bez problemów. Tylko Piotr skrzywił się na tak dużą ilość alkoholu. Przy drugiej Limo spasował. Zwymiotował na zewnątrz, wracając z niechęcią do dalszej rywalizacji. W połowie szóstego piwa wykruszył się Baron. Dostał niestrawności i puścił pawia na miejscu. Karol zaliczył zgon chwilę później. Na polu bitwy został tylko zahartowany Edward i ubiegłoroczny zwycięzca, Franek.
Krzysztof zaproponował chwiejnym głosem:
– Too co poowieszzz na troszkę chaszczy? Świeszuteeńkie. Prosto z Maroka – przyznał, jąkając się z powodu czkawki.
– Tyśśśś wiciał Maroko! – warknął z frustracją Negus.
– Totooo, nie chceszszsz? – zapytał wyraźnie zaskoczony, wykazując symptomy nietrzeźwości.
– Dej, a cuo mi tammm. Juszż i tak jestuem nalewony.
Po kilkunastu buchach i kilku litrach piwa oni także stracili przytomność.
Impreza powróciła do łask godzinę później, kiedy zaczęli odzyskiwać czucie w nogach. Pierwszy z grobu powstał Robert z ogromnym bólem głowy i odruchami wymiotnymi. W sumie to odpłynął tylko na chwilę, a potem całą godzinę próbował nawiązać kontakt z nawalonym jak szpak Frankiem. Piotr odzyskał ostrość widzenia zaraz po tym, jak Negus wylał mu na głowę pół litra gazowanego soku. Później tylko wybudzili Edwarda i Karola, po czym ogłosili werdykt.
– Jaakqqo naajtsześfiejsza osobaa...– Robert wskazał palcem na swoje stopy, kontynuując: – ...tuuutaj!!! ogłaszaaam wzwwzwyciezcę naszej pojtyczki. Edziu. – Baron zrobił wielkie oczy, przechylił głowę na bok w kierunku Krzyśka i pokazał go wyciągniętą ręką. Ludzie jednak byli zbyt nawaleni, aby wiedzieć, co się właśnie stało, więc chłopak postanowił nagrać werdykt dla potomnych. Złapał za kamerę, starając się włączyć ją przy użyciu przycisku zoom. Chwilę siłował się z urządzeniem, aż uruchomił kamerę. Ustawiając obiektyw na pół swojej twarzy, powiedział.
– Wzwycięscą picia rekortu jessssst Eciu.
Krzysiek dopiero po pięciu minutach zorientował się, że wygrał. W akcie przepełniającej go euforii podniósł obie ręce do góry i machając nimi jak chorągiewkami, krzyknął coś dziwacznego. Później puścił pawia i odpłynął na dobre.
Choć zebrani byli przytomni, to nie za bardzo świadomi tego, co się dzieje. Przykładowo – Franek widział wbitego zębami w sufit niedźwiedzia z ogonem pantery. Duży wpływ na wizję miały skręty Edka o tajemniczym pochodzeniu i składzie. Karol przyglądał się interesującym zaciekom na suficie. Piotr jako jedyny zachował trzeźwość umysłu i to tylko z powodu strasznych bólów głowy.
Mimo absurdów przyćmionej świadomości, Frankowi wydawało się, że dalej ma kontrolę nad zdarzeniami. Podniósł się swobodnie z miejsca i rozejrzał po pomieszczeniu. Na podłodze leżało kilka pustych paczek po chipsach, potrzaskane szkło i trochę rozlanej wódki. Wyróżnił także kałuże wymiocin i charakterystyczną żółtą plamę o nieprzyjemnym zapachu. Wtedy umysł chłopaka nawiedziła niestworzona myśl. – Przecież ja nie jestem nawalony.
Momentalnie doprowadził swoje ciało i zmysły do absolutnej trzeźwości. Gdy dotarło do niego, co się stało, jęknął w duchu. Ja pieprzę, zajebiście mocno jebnąłem się w głowę. Chwilę później Franek przypadkiem doprowadził kwaterę do porządku. Nie zrobił tego umyślnie. Jemu jedynie przeszkadzał smród moczu. Chciał, aby on zniknął i tak się stało. Franek przyglądał się śnieżnobiałym ścianom bez pomarańczowo-purpurowych plam. Z podłogi momentalnie zniknął śmietnik. Fotele, meble i oszklony taras wychodzący na halę produkcyjną odzyskały utracony dawno temu blask.
– Dobra, jestem nawalony. Ale to wszystko jest takie rzeczywiste. Mogę tego dotknąć. – Podszedł do Karola i pomacał jego twarz. Licealista przytomny, w pełni świadomy wszystkiego, co się dzieje, krzyknął:
– Co ty odpieprzasz? Co tutaj się dzieje?
– Proszę, powiedźcie mi, że też to widzieliście! – poprosił Franek równie zaskoczony, co kolega. – Czy nasza dziupla właśnie sama się posprzątała?
– A my przypadkiem nie jesteśmy czarni? – powiedział Edward nie wiadomo dlaczego. Jego sugestia podziałała na rzeczywistość, przez co zabarwienie skóry piątki licealistów przyjęło odcień gorzkiej czekolady. Zebrani chórem wydarli się przerażeni:
– Co jest, kurwa?
– Edziu, pojebało cię? Jak to zrobiłeś? – zapytał Robert, przyglądając się swoim brązowym palcom.
– Ja powiedziałem tylko...
– Zamknij ryj!!! – warknął Negus, zaciskając koledze usta dłońmi. Chwilę przyglądał się zdezorientowanym nastolatkom, aż go oświeciło.
– Ja wiem, co się dzieje. Nie kapujecie. Możemy zmieniać rzeczywistość. Wszystko, co chcecie, spełni się. To jak złota rybka bez limitu życzeń.
– Jesteśmy nawaleni, to jest przyczyną – zadeklarował Limo nieco speszony.
– Czujesz się nawalony? Bo ja nie. Poczekajcie, udowodnię wam. Spróbuję coś zrobić. – Franek wziął głęboki oddech i powiedział: – Jest środek lata, godzina trzynasta, bezchmurne niebo. – Zgromadzeni z rozdziawionymi ustami obserwowali jak półmrok mimowolnie zamienia się słoneczne popołudnie.
– Popieprzyło was. Nie wiem, co jest grane, ale ja się zwijam. – Przewodniczący miał mętlik w głowie. Był trzeźwy, widział wszystko jak na dłoni, a jednak wiedział, że to niemożliwe.
– Stary, zluzuj. Pomyśl, ile daje nam to możliwości. Będziesz mógł przelecieć każdą laskę, którą chcesz, bez większych problemów – tłumaczył Franek, choć sam niedowierzał w to, co się dzieje. Karol szybko podchwycił bakcyla, mówiąc:
– Dobra, czyli możemy zrobić absolutnie wszystko? Tak?
– Stary, widziałeś pogodę. Teraz już nie mam żadnych wątpliwości. Za cholerę nie wiem, co się dzieje, ale trzeba to wykorzystać zanim zniknie – oświadczył Negus dosadnie.
– No to jazda! Proponuję, aby zasymulować różne scenariusze naszego życia. Coś w stylu jak chciałbyś, aby wyglądało ono w przyszłości. Dla ściemy sprawdźmy, jak by wyglądał Edek, gdyby był bezdomny.
Robert, Piotrek, Franek i Karol momentalnie znaleźli się przed domem Krzysztofa. Każdy, oprócz Edka, trzymał butelkę koktajlu Mołotowa z podpaloną szmatą u nasady szyjki. Ogień sprawnie pochłonął konstrukcję i gdy całkowicie spłonęła, wszyscy wrócili do fabryki.
Edziu miał na sobie poszarpane łachmany. Blisko siebie trzymał butelkę denaturatu zawiniętą w kawałek gazety i pół bochenka chleba. Na jego twarzy malowała się trwoga i rozczarowanie egzystencją.
– Ja jebię! To naprawdę działa. A Edziu nic się nie zmienił – przyznał Karol, na co pozostali buchnęli śmiechem, poza biednym Krzyśkiem.
– Robert, wchodzisz? – zapytał Franek, motywując kolegę uśmiechem i pokrzepiającymi słowami. – No, dawaj stary, taka okazja trafia się... – zamyślił się. – Nigdy się nie trafia. To trzeba wyssać do granic możliwości.
Zdzisław popierał Negusa, Limo pozostał obojętny, choć wewnętrznie kręciło go to niemożliwie. Edziu dalej był bezdomny, a Baron zaczął się zastanawiać.
– Dobra, zróbmy to! – krzyknął w końcu.
– To kto zaczyna? – wyksztusił Piotr, namiętnie mieląc w buzi garść chipsów.
– Ja mam kilka pomysłów – przyznał Robert z lekką niepewnością w głosie.
– No to prezentuj – zachęcił Franek z uniesieniem.
Baron zaczął wizualizować swoją kadencję. Widział siebie w roli najmłodszego prezydenta Polski. Jako wspaniałomyślny i wysoce wyrozumiały poseł piął się po szczeblach kariery politycznej, dochodząc do władzy w wieku dwudziestu lat. Robert docierając do szczytu nie zawiódł swoich wyborców. Obniżył wiek emerytalny i podniósł średnie krajowe wynagrodzenie. W trakcie swojej kadencji uporał się z problemem bezrobocia, stwarzając korzystne ulgi podatkowe dla polskich firm. Odbudował i umocnił gospodarkę kraju. Nowatorskimi pomysłami Baron skradł serca większości obywateli, potwierdzając jednoznacznie słuszność podjętej przez nich decyzji podczas demokratycznych wyborów. Zapadł w pamięci milionów jako autentyk, nie papierowy slogan bez potwierdzenia.
Prezydent ubrany w szykowny garnitur otoczony hordą ochroniarzy dumnie przekroczył próg fabryki. Odprawiając swoich ochroniarzy samotnie wdrapał się do dziupli na piętrze. Zaskoczył znajomych intensywnym zapachem perfum firmy Clive Christian oraz eleganckim zegarkiem od Maurice'a Lacroix. Jego włosy, starannie przystrzyżone i zaczesane na prawo, biły nieskazitelnością.
– Witam szanownych przyjaciół – robiąc niewielki ukłon, uśmiechnął się szarmancko.
– Naprawdę ciekawy pomysł, „panie prezydencie" – ostatnie słowa Franek przeliterował.
– Zaszalałeś – przyznał Limo, wpatrując się w wystylizowaną wizytówkę kraju. Chwilę podziwiali Roberta w jego nowej odsłonie, aż odezwał się Piotr:
– Teraz ja.
Nagła śmiałość licealisty zbiła wszystkich z tropu. Wszelkie rozmowy naraz ucichły.
Mało kto znał zainteresowania czy dążenia Piotra, ponieważ nie chwalił się nimi otwarcie. Dopiero teraz dotarło do Franka, że nie ma bladego pojęcia, czego Limo może chcieć od życia. Tak, w gruncie rzeczy to nie znał go prawie wcale. Widział go codziennie w szkole, słuchał jak kłóci się z Robertem, co zazwyczaj robił, ale nigdy nie rozmawiał z nim na osobności. Zawsze jakoś się rozmijali. Jeśli jakimś cudem doszło do bezpośredniego zetknięcia, poruszali tematy ogólne. Zagadka jego złożoności wyjaśniła się wraz z nadejściem morskiej bryzy. Piotr jako admirał polskiej marynarki wojennej stał przed grupą żołnierzy na rufie ORP Generała Tadeusza Kościuszki. Wśród zgromadzonych w szeregu marynarzy stali Krzysztof, Robert, Franek i Karol, ze śmiechem przyjmując owo widowisko.
– Wojsko? Pogięło cię? – krzyknął Edziu w stronę Piotra, powodując ogólne poruszenie. Równy rząd szeregowych wzburzył się i oczy zebranych powędrowały ku nastolatkowi w mundurze. Nawet operatorzy ogólnokrajowych mediów zwrócili kamery w jego stronę. Krzysiek kontynuował: – I do tego na morzu! – zahuczał rozbawiony.
– Myślałem, że bardziej kręcą cię siły lądowe – dodał Robert, zupełnie nie zwracając uwagi na zdezorientowanych ludzi.
Sytuacja wyglądała przekomicznie. Zarówno goście, jak i żołnierze najniższego stopnia, czekali w milczeniu na odznaczenie nowych oficerów. Przerwanie takiej oficjalnej uroczystości głupimi komentarzami było wysoce niestosowne.
Karol sprowokowany przez Krzyśka zabawnymi docinkami nie wytrzymał i buchnął śmiechem. Widząc kolegów rozbawionych do łez, Franek także zaczął rechotać.
– Stop, stop, stop. Co to ma być, do cholery? Opanujcie się! Musimy zrealizować tę scenę w ciągu dwóch godzin, za co ja wam płacę! Statyści, na miejsca. Jeszcze raz, powaga i skupienie. Trzy, dwa, jeden... – Limo pokazał ręką na kamerę, po czym reporterka stojąca przed nią wyciągnęła zza pleców clapperboard i oznajmiła.
– Akcja!
Tylko przez dwie sekundy na planie filmowym panowała cisza.
– Reżyser? – oznajmił Franek z rozbawieniem w głosie.
– Nie! Banan! – wrzasnął Piotr wyraźnie poirytowany. Po tych słowach fabryka powróciła do dawnego stanu. – No, statyści to z was raczej marni – skomentował oburzony.
– Stać to ja umiem! A wojsko jest do bani.
– A właśnie, Edziu, ty masz jakiś pomysł? Oświeć nas. – Franek starał się zachęcić kolegę do myślenia. Wiedział, że to raczej puste zapędy, ale postanowił chociaż spróbować. Poza tym, sam nie miał nic konkretnego, a że Karol nie garnął się do prezentacji, to zaproponował Krzyśka.
– No wiesz, ja to jestem kopalnią pomysłów – oświadczył pewny siebie nastolatek.
– Ta! – rzucili chórem.
– To patrzcie! – warknął, jakby pierwszy raz w życiu zrozumiał aluzję.
Edek zniknął. Negus sprawdził ręką czy przypadkiem nie zrobił się niewidzialny. Kilka razy pomachał ręką w powietrzu z marnym skutkiem. – Wyparował – pomyślał, podnosząc barki ze zdziwienia. Swoje odkrycie ogłosił zaraz grupie, rozpoczynając poważną dyskusję.
– Ciekawe, gdzie go wcięło.
– Sądząc po zainteresowaniach, do najbliższego monopolowego! – Limo był i rozbawiony i zażenowany.
– Browar zniknął, wszystko jasne – oświadczył Karol, kompletując detale wizji przyszłości. Gdy skończył, dodał: – To co? Pewnie trochę mu zejdzie. Mogę pokazać wam w tym czasie swoją wizję – zaproponował, nakręcony pomysłem. Nikt nie protestował, więc zabrał się do działania. Już miał przekształcać rzeczywistość pod własne dyktando, kiedy po pomieszczeniu rozniósł się dźwięk skrzypiącego metalu. Ktoś wchodził po zardzewiałych schodach.
Ciężkie kroki Krzyśka wygłuszyły się na podłodze w biurze. Opanowany przekroczył próg pomieszczenia, prezentując przeistoczoną wersję siebie. Ubrany był w długi, znoszony, ciemny płaszcz, spod którego wystawał kołtuniasty sweter. Nosił spodnie przypominające ścierkę. Na nogach miał trepy bez podeszew. Również jego twarz doznała metamorfozy, co zauważyli wszyscy.
Nos Edka przebity był w poprzek kolczykiem. Uszy przyozdabiały mu kolorowe bibeloty. Na policzkach i czole miał wytatuowane plemienne wzory. Fryzura przywodziła na myśl ptasie gniazdo, długa broda gąszcz lian. W ręce przybysz trzymał fajkę. Wydmuchując z zamiłowaniem kłęby dymu w stronę sufitu, powiedział:
– Witajcie, przyjaciele! Czy mogę dać odpocząć zmęczonym stopom? – Nastolatkowie wymienili jednoznaczne spojrzenia.
– Gdzieś ty był? – spytał raptownie Karol, mając na końcu języka swoją wizję przyszłości.
***
Moją osobę prowadzono po wielu ścieżkach, po drogach świetności umysłu. Przekroczyłem granice w istocie materialne i te wynurzające się poza stan cielesnej powłoki. Odkryłem wolność dążeń doczesnych, stając naprzeciw obojętności pędzącej machiny. Kubeł duszy wyzułem z odpowiedzialnego brzemienia, wprowadzając stabilny porządek. Odkryłem, co czai się za pozorem radości. Za wiecznie opuszczoną kurtyną czekającą na oklaski, wobec bestialskiego spektaklu niewiedzy wielu. Pozorne działanie jęku zatrutego zerwanym przymierzem. Promocja wielce dogodna porzucić zamysł wiecznej mądrości wyznacznikiem okrucieństwa. Ale czy potrzebna?
***
Edward zrobił krótką pauzę, na co zebrani osłupieli. Dręczył ich dylematmoralny. Słowa nastolatka zawierały inteligentne przesłanie. Niestety, ichautorem był Krzysiek, co burzyło zachwyt nad złożonością wypowiedzi. Mielizatem do wyboru dwie opcje: albo zgłębić tajemnicę prozy poetyckiej, albo jąwyśmiać. Zanim podjęli decyzję, mędrzec powiedział:
***
Wyprawa ma poczęła się w tej fabryce, kiedy byłem jeszcze płodem zbryzganym krwią pierwocin. Teraz kto inny wtóruje mej podróży. Wolności obecność ukojeniem, dla zmęczonego wędrówką cienia mej istoty. Myśli me oddziela od słów ciała, prowadząc ku prawdzie. Oczy przeto widzą co świat wskaże, uszy słyszą, co lud zakrzyczy, a dusza patrzy sprzecznie. Mimo to, błądzę po oparach cienia niewiadomej siły. Ale czy prawdziwie chłód to, czy nadal ciepło?
***
Krzysztof zakończył wywód pytaniem, rozmyślając nad jego wieloaspektowością. Nikt oczywiście nie zrozumiał z tego bełkotu ani słowa, dlatego wspólnie zaczęli się śmiać.
– Czegoś ty się naćpał, człowieku? – Franek mówił, jednocześnie płacząc ze śmiechu. Limo rechotał przez chwilę jak żaba, z trudem zasysając powietrze do płuc. – On nigdy się nie zmieni!
– Jestem całkowicie trzeźwy – licealista mówił prawdę, zachowując przy tym powagę, z jaką ogłasza się zgon najbliższej osoby. Robert nie utrzymał riposty:
– Edziu, już prędzej w piekle spadnie śnieg.
Próba ustnej samoobrony była na tym poziomie zbędna. Edward pierwszy raz w życiu miał świadomość kierowanej w jego stronę kpiny, ale nic z tym nie mógł zrobić. Znajomi oceniali go na podstawie ograniczonej przeszłości. Nie dostrzegali przeobrażenia duszy, myląc stan oświecenia z niepoczytalnością umysłu. Mężnie znosząc obelgi, usiadł na kanapie. Następnie zaczął medytować.
– Karol, chyba chciałeś coś powiedzieć? – stwierdził nagle z zamkniętymi oczami. Kończąc pytanie wypełnił płuca haustem dymu ze spalonych ziół wschodniego pochodzenia.
– Tak! Teraz moja kolej! – oznajmił Karol, doczekawszy się swojego czasu. Bez cienia wątpliwości wprowadził kolegów w świat własnej kreatywnej przyszłości.
W jego planach życiowych była kariera sportowa. Od małego grał w lokalnej drużynie piłkarskiej, odnosząc same sukcesy. Ćwiczył zaciekle, dochodząc w bardzo młodym wieku do światowej perfekcji. Grając z największymi gwiazdami futbolu, wspiął się na sam szczyt. Jako nowy nabytek Realu Madryt, sprzedany w kontrakcie za 150 mln euro został królem strzelców. Tak przedstawiała się pokrótce jego świetlana przyszłość.
Franek ze znajomymi już od czterdziestu minut znajdowali się na stadionie Santiago Bernabéu, gdzie gospodarze grali przeciwko drużynie Liverpoolu. Byli świadkami mistrzowskiej bramki w dwudziestej minucie, kiedy to Karol, pokonując trzech obrońców, trafił w samo okienko. Tłum szalał, trybuny ożywały na każdą możliwość do zyskania kolejnego gola, jak i jego utraty. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem trzy do zera dla Realu, po czym wszyscy wrócili do fabryki. Koledzy wiwatowali na cześć jednego z najlepszych piłkarzy na świecie. Ożywiona atmosfera utrzymywała się dość długo, co Franek wykorzystał na przemyślenia.
– Człowieku, coś konkretnego. Czego ty w ogóle chcesz od życia? Musi być szałowo, spektakularnie i zjawiskowo. Mnóstwo akcji. Odrobina szaleństwa? – zapytał sam siebie. – Przyda się. Jakieś szczegóły. Szczegóły... – W jego wewnętrzny monolog wkradły się czyjeś słowa, dlatego zapytał:
– Słucham?
– Franek, twoja kolej. Wszyscy już się chwalili – zagaił Robert, szturchając Franka w ramię.
– Szczerze? Nie mam nic. Zero pomysłów na przyszłość. Mógłbym być miliarderem, ale to nie jest szczytem moich marzeń. – Zawiesił się, wertując intensywnie wspomnienia.
Pierwsze, co przyszło Frankowi do głowy, to Kosmos. Błądził myślami po Układzie Słonecznym, planetach i najbliższych gwiazdach, ale nie znalazł odpowiednio dobrego pomysłu. Wyleciał poza Drogę Mleczną i wtedy go olśniło. Jakimś cudem przypomniał sobie fragment snu. Pamiętał jak przez mgłę dwóch starców walczących miedzy sobą. Smoki, potężnego stwora, huragany i martwy las. – Wystarczy tylko troszkę podrasować. Więcej mocy! Więcej akcji! Więcej przeciwników! – pomyślał i oznajmił z entuzjazmem:
– Mam! Już wiem, co wam pokażę.
Przy pomocy skrupulatnie opracowanej myśli Franek przeniósł znajomych na szczyt wysokiego klifu położonego obok plaży. Otoczeni przeźroczystą tarczą przypatrywali się dwumilionowemu wojsku. Zaraz za rzeszą uzbrojonych ludzi zobaczyli morze połyskujące w promieniach pomarańczowego słońca.
W czasie gdy znajomi oswajali się z krajobrazem, Franek opracował plan ataku wrogich jednostek. Na poczekaniu wyposażył żołnierzy w laserowe miotacze i potężne machiny wojenne ciskające na dużą odległość kolorowe pociski energii. Dopiął wszystko na ostatni guzik i rozpoczął atak.
Wojsko zaczęło pustoszyć klif, obsuwając grunt spod nóg licealistów. Sytuacja była znośna do momentu, aż któryś pocisk wbił się w środek skarpy. Skała pokruszyła się, zawężając powierzchnię szczytu. Franek, nie czekając na zachętę, wyciągnął spod długiego płaszcza laskę z dwoma świecącymi kryształami. Zakręcił nią nad głową dwa razy, po czym uderzył o skałę. Sekundę później, sunąc palcem po grzbiecie kija, wyróżnił turkusowe runy. Silnie chwycił jedną z nich i przekręcił, uruchamiając wewnętrzny mechanizm. Drewniane pierścienie ze świecącymi znakami zaczęły obracać się wokół osi laski. To spowodowało powolne narastanie energetycznej sfery odpowiedzialnej za skrępowanie materii. Zanim czar zatrzymał czas, Franek wyciągnął fiolkę i wypił jej fioletową zawartość. Kolorowa substancja wywołała natychmiastowe zmiany w strukturze jego ciała. Włosy na skórze Franka nastroszyły się. Ubranie podskoczyło do góry odsłaniając bicepsy i napięte mięśnie. Skóra eksplodowała ostrym światłem, przedzierając się przez włókna płaszcza.
Czując płynącą w żyłach moc, przedzierając się przez zastygłe powietrze, Franek zbiegł pionowo z klifu. Pędził tak szybko, że jego kroki mogłyby wywołać wichurę. Piasek jednak pozostawał przy ziemi ze względu na zatrzymany czas.
Osiągnąwszy niebotyczną prędkość, Negus przeciął szwadrony wrogich wojsk. Nie atakował żołnierzy, po prostu kierował się na azymuty, emanując kanarkowo-purpurowym światłem widocznym z wysokości kilku kilometrów. Obraz przeniósł się momentalnie wzwyż.
Ciągnąca się za chłopakiem smuga utworzyła kwadrat z obręczami w miejscu rogów. Kształt ten obejmował rozpiętością ponad połowę oddziałów przeciwnika. Negus wykonał w ten sam sposób kilka pętli, aż zdecydował się na zadanie ostatecznego ciosu. Wtedy wybił się w górę, tworząc w powietrzu zawężające się pierścienie. W końcu osiągnął pułap tysiąca metrów, gromadząc tam potężną kulę światła. Energia sukcesywnie rosła, aż osiągnęła średnicę rozłożonych szeroko rąk bohatera. Agresywnie złapał iskrzącego giganta i werżnął się razem z nim w środek oddziałów wroga. Następnie w mgnieniu oka wrócił pod osłonę, skąd wystartował. Ze szczytu klifu przyjrzał się pięknej energetycznej konstrukcji, po czym dezaktywował czar.
Rzeczywistość natychmiast zareagowała na miażdżące uderzenie Franka. W ułamku sekundy światło eksplodowało krótkim rozbłyskiem. Uwolniona moc poderwała w powietrze ponad półtora miliona żołnierzy, rozpierzchając ich truchła na przestrzeni plaży. Fala uderzeniowa utworzyła potężną burzę piaskową, ogłuszając pozostałych. Stworzona przez bohatera anomalia zredukowała liczbę mężczyzn z dwóch milionów do kilku tysięcy.
Imponujący widok dodał odwagi młodym mężczyznom. Postanowili dobić biegających i zdezorientowanych żołnierzy. Nastolatkowie jednomyślnie wyposażyli się w specjalne narzędzia zniszczenia. Edward stworzył sobie topór z miotaczem płomieni i silnikiem odrzutowym. Karol wyposażył się w dwa AK-47 bez magazynków. Zażyczył sobie, aby nowe pociski pojawiały się w komorze spustowej. W ten sposób mógł wystrzelić ponad kilkaset pocisków na minutę. Robert zadowolił się telekinezą. Piotr jako miłośnik militariów stworzył czołg Abram M1A1 sterowany automatycznie i samolot szturmowy F22.
Gdy wszyscy ogłosili gotowość i odrzutowiec prześmignął z głośnym hukiem nad ich głowami, licealiści teleportowali się na plażę. Z krzykiem na ustach zaatakowali zbierających się do kupy mężczyzn, wybijając ich w pień. Zmęczeni, ale podekscytowani, wrócili do fabryki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro