Rozdział 7 - Młodość (część 1)
Ze snu nie pozostało nic. Urazowe wspomnienia niszczące delikatną strukturę psychiki zniknęły niczym papierosowy dym. Amnezja dnia zabrała poczucie winy i Franek odzyskał podsycany miłością stan euforii.
Dźwięk budzika wyrwał go z solidnej drzemki, mobilizując do poderwania ociężałych czterech liter. Przeciągnął się, ziewnął i przetarł oczy, wyostrzając obraz pokoju. Powoli wsunął gołe stopy w bambosze i przypomniał sobie myśl przewodnią dnia:
– Dzisiaj pijemy. Jasna cholera, jaki ja jestem głupi. Przecież w piątek rano będę nie do życia.
Nieodłącznym elementem jego rozważań były dwa tematy. Bicie rekordu z serii, zgon murowany oraz plan kradzieży dziewictwa Anastazji. – Teraz nie mogę im odmówić, zjedzą mnie żywcem. Ale w piątek to Anastazja będzie chciała mnie zabić. Co zrobisz, jak nic nie zrobisz? Najwyżej zerwę się wcześniej. Może jak wyjdę koło 20 to zdążę wytrzeźwieć. Postanowione!
Tak starał się oszukać zdrowy rozsądek aż do śniadania. Wtedy opuściły go niepotrzebne myśli i zajął się rozmową z ojcem. Mocno się nagimnastykował, aby przekonać Jana do wyjazdu zaproponowanego przez Anastazję. Przedstawił wszystkie argumenty w najlepszym świetle i upewnił się, że ojciec mu wierzy. Następnie skłamał na temat noclegu. Sprawa prezentowała się tak przyzwoicie i sensownie, że nawet kamień dałby się przekonać. Wskutek owocnej rozmowy Franek dostał pozwolenie i dotację pieniężną.
Poranek nie mógł prezentować się lepiej. Z rosnącym samozadowoleniem Negus dorwał Anastazję w szkolnej szatni, aby oznajmić jej wspaniałą wiadomość.
– Moja zgrabna laseczka – pomyślał, skradając się za jej plecami. Prześmignął wzrokiem po jej apetycznych kształtach, bardziej skupiając się na tym, co może mieć pod ubraniem, niż jakie ono właściwie jest. Pomimo męskich żądz zauważył czekoladową spódniczkę, cienki sweter w kolorze stali i ciemnosrebrne podkolanówki.
– Zgadnij, co załatwiłem – powiedział, obejmując ją w pasie. Dziewczyna pisnęła zaskoczona. Obróciwszy ją sprawnym ruchem, pocałował w usta, wprawiając w pozytywne zakłopotanie. Trwali w uniesieniu do momentu, aż zaczęło brakować im tchu.
– Co takiego? – zapytała, doprowadzając włosy do ładu.
– Ma to duży związek z jutrzejszym dniem, a nawet z całym weekendem – Franek był wyraźnie podekscytowany. Anastazja domyśliła się oczywistego i zapytała retorycznie:
– Dostałeś pozwolenie od rodziców?
– Tak! – jęknął radośnie. Ojciec był hojny, więc ja wszystko stawiam.
– To wspaniale, ale mogę za siebie zapłacić. Ostatnio dużo za mnie płaciłeś i czuję się z tym głupio – mówiąc to dziewczyna zarzuciła torebkę na ramię i ruszyła w kierunku piętra. Podążył za nią, ciągnąc drażliwy temat:
– Eee tam. Nie przesadzaj, to nasz drugi miesiąc. Nie ma mowy! – Negus postawił sprawę jasno. Nie wyobrażał sobie, żeby jego ukochana zamartwiała się finansami.
– Dobrze, skoro nalegasz – skwitowała bezradnie.
Anastazja nie chciała wyjść na pazerną. Oczywiście czuła się wyjątkowo ze świadomością, że Franek był gotowy zapłacić za wyjazd, ale dręczyły ją wątpliwości. Poza tym w jej głowie ciągle odnawiała się sprawa kontaktu płciowego. Nie mogła mu odmówić, bo przecież mocno go kochała. Z drugiej jednak strony miała wewnętrzny opór, aby podejść do tego tematu tak lekkomyślnie. W jej głowie kotłowało się mnóstwo myśli, aż wróciła do głównego wątku i powiedziała:
– Dziękuję, Misiaczku. – Pocałowała chłopaka, rozgrzewając jego policzek ciepłymi wargami. Stanąwszy przed damską łazienką uświadomiła sobie, że nie pomalowała ust szminką. Eksplozja frustracji zawarła się w prostym stwierdzeniu: – O kurka! – Ten błąd musiał być natychmiast naprawiony, dlatego błyskawicznie przekopała popielatą torebkę. W trakcie jej gorączkowych poszukiwań, Franek bąknął niepewnie:
– Wrócisz sama do domu? – Poinformował ją o tym dzień wcześniej, więc nie spodziewał się, aby rozgrzebywała sprawę. Niestety, dziewczyna otworzyła puszkę Pandory.
– Właśnie chciałam o tym porozmawiać. – Oderwała się od energicznych poszukiwań i przyjrzała uważnie spiętej twarzy Negusa.
W jednej sekundzie zgon połączył się z błaganiem o samobójstwo. Wydaje mi się, że lepiej stanąć na minie, zejść z niej, stracić nogi, tułów, krwawić pół dnia i czołgać się przez pustynię niż doprowadzić do takiej sytuacji. Franek doskonale o tym wiedział, stąd też myśli były uzasadnione: – Okno. Nie, nie za nisko. Nie zginę.. Uduszę się paskiem od spodni. Chociaż nie. Moje zwłoki będą się wiecznie rozkładać, słuchając jej wyjaśnień. – W jego bujną wyobraźnię wtrąciła się Anastazja:
– Musisz tam iść? – zapytała, posługując się klasyką do wzbudzenia litości. Zrobiła wielkie oczy i wysunęła dolną wargę. Gdy to nie podziałało, oświadczyła: – Martwię się o ciebie, nie chcę żebyś sobie coś zrobił. Sam mówiłeś, że przy nich puszczają ci hamulce.
Jeśli można tutaj mówić o jakichkolwiek hamulcach, to takich na zasadzie „Nie mam ręcznego, więc rzucę się na ziemię przy prędkości 100 km/h", ewentualnie: „Nie mam spadochronu, więc ściągnę koszulkę i może jakoś bezpiecznie wyląduję na ziemi". Fakt, Franek nie potrafił sobie odmówić przyjemności. Miało to jednak pewną zaletę. Brak hamulców sprawiał, że osobiste przygody z kumplami nabierały niepowtarzalności.
– Szczerze powiedziawszy, to nie mam ochoty dzisiaj pić. – Stwierdzenie kipiało kłamstwem. – Anastazja, gdyby to była świeża sprawa, to natychmiast bym odmówił. Kolejna porcja fałszu. – Ale termin spotkania ustalaliśmy tydzień temu. Wszystkim pasowało. Nie ma mowy, żebym się wywinął. – Wpieprzyliby mnie żywcem – pomyślał i to ostatnie jako jedyne było najbliżej prawdy.
– Zrezygnuj. Powiedz, że ja cię prosiłam – rzuciła zachęcająco. – Możesz z czystym sumieniem wszystko zrzucić na mnie – przyznała bez wahania, starając się zmotywować Franka do popełnienia tej straszliwej zbrodni. Mimo zapewnień jej malachitowych tęczówek, które krzyczały „zrób to", chłopak pozostał przy realiach. Odmowa kilka godzin przed rozpoczęciem skończyłaby się na trzy sposoby.
Pierwszy: podpaliliby mu dom, zmuszając do wyjścia. Drugi: ogłuszyliby go łopatą i w taczce zawieźli nieprzytomnego na miejsce. Trzeci: poćwiartowaliby go na miliard kawałków, zanosząc w tej mało przyjemnej formie do punktu zbiorczego.
– Wiesz co, jednak nie. – Przerwał, po czym ogłosił: – Anastazja! Nic mi nie będzie, już nieraz to robiliśmy. Jakoś przeżyłem do tej pory. Poza tym mam plan urwać się o dwudziestej. Wypiję parę piw i wrócę do domu o przyzwoitej porze – mówiąc to ostatnie uśmiechnął się. Liczba kłamstw powoli przekraczała skalę.
– Tylko proszę, nie przesadź – szepnęła, troskliwie chwytając opuszkami palców jego bluzę.
– Dobrze Słonko, będę uważał. – Starał się uspokoić ją ciepłym spojrzeniem, ale nie pomogło. Podjął jeszcze kilka prób załagodzenia sporu. Delikatnie odgarnął jej grzywkę i pocałował. Pogładził ją po ramieniu oraz policzku. Nic to jednak nie dało. Na koniec uścisnął jej dłoń w akcie desperacji. Musnął po palcach. Niestety, nie zmieniła zdania, dlatego bezgłośnie oddalił się w głąb korytarza.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro