Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5 - Utopia (część 1)

Nastał nowy dzień i wydawałoby się, że to kolejny spokojny poranek niosący ze sobą jakże wzniosłą informację – dalej są wakacje! Niestety, Franek nie mógł już poszczycić się ową motywującą do nicnierobienia tezą, bo pojawianie się Słońca na nieboskłonie uświadomiło mu pewien trudny fakt: 

Dzisiaj wtorek! – Drugi z siedmiu dni tygodnia zwiastował koniec doczesności, nastanie wszędobylskiej anarchii i demoralizacji. 

Franek wprawdzie czuł się, jakby Ziemię ogarnął chaos armagedonu, ale tak naprawdę chodziło tylko o porę roku.

– Co to, już 11 października? – pomyślał, patrząc na ekran swojego smartfona. Na tle pięknego morskiego pleneru widniała godzina 7:07. 

Czy ona ostatnio nie zapowiedziała kartkówki? – Ogarnął wzrokiem pokój. – Matko, jaki tu syf, oczywiście Edward zostawił po sobie śmietnik. Zapamiętaj, głupi mózgu, nigdy więcej nie zapraszaj go do siebie. – Mimo, iż był środek października i występowało duże prawdopodobieństwo kartkówki, to ten poranek różnił się od poprzednich. Czym? Franek nie czuł się zmęczony, jak zwykle to bywało. Wstał z nową siłą do życia, przepełniony pozytywną energią.

W jego głowie tliło się mnóstwo informacji, jak to każdego aktywnego poranka. Musiał się ubrać, zapakować zeszyty i jakąś dobrą książkę jako narzędzie przetrwania nudnych lekcji podstaw przedsiębiorczości. Poza tym zjeść śniadanie i dostać się do liceum, które niefortunnie zbudowane zostało kilkanaście metrów od jego domu. Gdy chłopak przeskakiwał przez płot za basenem, lądował na bieżni okalającej boisko szkolne. 

Ktoś mógłby pomyśleć, że to całkiem fajne mieszkać tak blisko, ale wierzcie mi, było zupełnie na odwrót. Po pierwsze – w sytuacji konfliktowej z nauczycielem informacja frunęła natychmiast przez betonowy płot do domu. W drugą stronę też to działało i Franek miał stuprocentową pewność, że każde niedomówienie będzie wyjaśnione u wszechwiedzącej wychowawczyni. Kolejną wadą takiej lokalizacji był przymus przyjmowania kolegów w domu. Ta opcja może być przyjemna tylko do czasu. Po kilkudziesięciu razach okazuje się, że pytanie: „To co, idziemy do ciebie?", przeradza się w istny koszmar. No i oczywiście syf, jaki zawsze po sobie zostawiają. Nie do zniesienia! Najgorszy może nie jest brud, ale pretensje matki, która, wchodząc do pokoju, terroryzuje cię pogardliwym spojrzeniem.

Życie Franka było przesycone pełną gamą takich dziwactw, ale z innej perspektywy to właśnie one nadawały mu pewnego uroku. Jasna sprawa, w opisywanej chwili nie mogły być dla niego urokliwe, raczej przybierały formę balastu. 

Znowu mi coś rozlali na dywanie. Matka mnie zabije –pomyślał, próbując trzepotaniem powiek wytrzeć parę mililitrów browaru.

Jakby na wezwanie, chłopak usłyszał subtelne kroki. – O wilku mowa. I co teraz, najlepiej wyjdę na zewnątrz. Jak pomyślał, tak zrobił. 

– Cześć mamo, co tam? – przywitał się, raptownie wychylając głowę zza drzwi.

– O, już wstałeś? Właśnie chciałam cię obudzić, bo już po siódmej. A we wtorki masz na ósmą. Więc... – zawiesiła się, jakby nie wiedziała co powiedzieć. Zmieniła temat. – Przy okazji zapytam: co chcesz do jedzenia? 

– To, co zwykle. – Franek miał na myśli dwie bułki z margaryną, kilka plasterków kiełbasy, warzywa i niewielką ilość sera. Standardowe śniadanie zmieniało swoją formę w każdy piątek. Wtedy to pojawiał się serek topiony lub twaróg albo bardziej pożądane, słodkie wypociny babuni w formie dżemu. Rarytasem była masa orzechowa, kupowana raczej rzadko.

– To znaczy? – zapytała bez namysłu Alicja, na co chłopak automatycznie się oburzył. – A ta znowu! – westchnął w myślach, rzucając na głos: 

– Oj, mamo, zawsze się pytasz, jakie zrobić mi kanapki, a codziennie one są takie same. Nie rozumiem, po co to pytanie? – Gdzie w tym logika?

–  Widzisz, Franeczku, pytam się, bo może chcesz coś innego? Chociaż nie, i tak nie ma nic więcej w lodówce. – NO właśnie! – jęknął w myślach. – Mogę ci ewentualnie zaproponować jajko na twardo. Co ty na to? Bo ja chyba sobie zrobię. – Przyznała, oddalając się w kierunku schodów.
– Może być – odparł. 

Kobieta uznała tę odpowiedź za dostatecznie wyczerpującą, dlatego też zeszła do kuchni. Warto jednak zaznaczyć, że normalnie padłoby jeszcze z siedemnaście pytań o to, czy rzeczywiście chce to jajko, czy nie. Franek zdawał sobie z tego sprawę, bo reakcje swojej mamy miał rozłożone na części pierwsze. Nawet potrafił wyjaśnić, jakim cudem tak się dzieje. Jednak zawsze ze zdziwieniem roztrząsał ten temat w głowie.

Ja nie wiem, jak to jest. Przecież codziennie mówię jej to samo, a ona i tak się pyta. Poza tym, jestem na 99 procent pewny, że te kanapki już są zrobione. 

Chłopak przywołał w pamięci tysiące takich sytuacji. Wielokrotnie zaraz po pytaniu padała informacja, że chleb czy bułki czekają już na stole. Chyba był w tym element parapsychiczny. Alicja po prostu przewidywała odpowiedź, ale pytała się, żeby dopełnić ciągłości czasu. Ewentualnie była w kilku miejscach naraz. Mogła więc rozmawiać z Frankiem i jednocześnie przygotowywać kanapki. 

Tak, to pewnie to! – pomyślał. Choć te opcje były absurdalne, to gdzieś bardzo głęboko rodziła się w nim wątpliwość. Szybko jednak powrócił na ziemię, starając się ogarnąć w ekspresowym tempie skutki nocnego biesiadowania. 

Franek wielokrotnie postanawiał: „Nigdy nie zapraszaj kumpli na chlanie do domu". Zawsze, ale to zawsze, zostawiali mu burdel w pokoju. Kiedyś po pijaku przebili płytę kartonowo-gipsową, przez co następnego dnia musiał zrobić przemeblowanie pokoju. Jednak nie uczył się na błędach. Poza tym miał duże skłonności do alkoholu. Gdy w jego głowie rozbrzmiewała nazwa ulubionej firmy browarniczej, nozdrza wyłapywały zapach trunku, usta zaś czuły smak zimnego piwa – to wszystkie hamulce puszczały. Wtedy nie przejmował się niczym. Niestety, pozostawały konsekwencje, z którymi musiał się później mierzyć.

Zebrawszy porozrzucane wszędzie folie po czteropakach i puszki, zgniótł je w niedużą kulkę i wrzucił do kieszonki pod łóżkiem. Zaraz też pobiegł do łazienki i mocząc kawałek szmatki do podłogi wytarł plamę piwa na dywanie. Zapach alkoholu wywiał przez okno, wpuszczając do pokoju mnóstwo zimnego, jesiennego powietrza. 

Kiedy skończył, było już parę minut po wpół do ósmej. Matka w tym czasie zdążyła zawołać go ze dwa razy, aż w końcu ubrał się, wrzucił do plecaka zeszyty, jakiś działający długopis i zbiegł na dół. W wejściu zauważył ojca rozmawiającego przez telefon, dlatego zamiast mówić cokolwiek, kiwnął mu tylko na znak przywitania. Jan uśmiechnął się i machnął dziwnie ręką. Frankowi to wystarczyło.

Nie zatrzymując się, wpadł do kuchni, gdzie obrane ze skorupek jajka czekały w otoczeniu trawiasto-pomidorowych kanapek. Gdzieś na stole wychwycił jeszcze keczup i kubek z herbatą. Pęd poranka wytłumił się w momencie, gdy chłopak wbił swoje kły w piętrowe arcydzieła spożywcze. Frankowe kupki smakowe chórem krzyknęły: „To jest zajebiste". Informacja o stopniu genialności wybornego śniadania dotarła do mózgu szybciej niż pytanie Alicji. 

– I jak smakuje? – Jedzenie wyglądało zwyczajnie, ale było zdecydowanie lepsze niż dzień czy dwa wcześniej. Połączenie dopełnionego oczekiwania i realizacji snu w każdym kęsie. Wewnętrzna rozkosz w naturalnej kompozycji z poczuciem satysfakcji.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro