Rozdział 4 - Doświadczenie (część 3)
– Jakim cudem ja cię słyszę? – Franek popatrzył na twarz klona, jakby miał tam wypisaną odpowiedź.
Bohater znajdował się w próżni, co nasuwa oczywisty wniosek – dźwięk nie może rozchodzić się bez drgań. Drgania nie mogą powstać bez cząstek. Zatem jak chłopak komunikował się ze zdrowym rozsądkiem? Nie tworzył przecież żadnej aparatury ani dodatkowych wspomagaczy zdolnych do przenoszenia informacji bezprzewodowo. Odpowiedź zdała się kwintesencją procesu tworzenia.
Każda akcja, myśl czy pragnienie, podlegały weryfikacji. Niektóre elementy powstawały automatycznie, można rzec, że bezwarunkowo. Franek chciał się porozumieć z Ryszardem i tak się działo. Nie myślał wtedy o braku możliwości rozchodzenia się dźwięku w próżni. Idąc tym tropem, łatwo można sobie wyobrazić, jak zdołał oddychać w Kosmosie. Brak powietrza powinien doprowadzić go do omdlenia i śmierci, a on miał się świetnie.
Dopiero gdy to sobie uświadomił, automatyczne rozwiązania zniknęły. Skupił się na szczegółach, co wywołało wiele zmian. Zaczął się krztusić. Dekompresja ciśnienia wewnątrz klatki piersiowej doprowadziła do uszkodzenia płuc i kilku organów. W miejscu mostka przeszył go niemiłosierny ból. Słyszał jak jego kości strzelają i łamią się jedna za drugą. Cierpiał niewypowiedziane męki do momentu, aż Ryszard powiedział:
– Przecież nie musi tak być. Możesz to zmienić. Możesz zmienić wszystko, co chcesz.
Klon miał całkowitą rację. Bohater chwilę konwertował tę złożoną myśl, aż w końcu zrozumiał. Na życzenie jego żebra zregenerowały się, reszta narządów również odzyskała dawną witalność. Pozbawił się ograniczenia oddychania powietrzem. Gdy tylko doprowadził zmysły i emocje do porządku, postanowił poćwiczyć swój refleks. Dotychczas reagował na zdarzenie. Akcja – reakcja. Takie działanie było o tyle niekorzystne, że Anastazja zawsze wykonywała pierwszy ruch. Brak swobody tworzenia wymuszał na nim pewien schemat postępowania. W jakimś sensie był uzależniony od jej czynów i to musiało się zmienić.
Pierwsze, co zrobił, to wybrał miejsce. Za poligon doświadczalny przyjął jedno z większych miast w Stanach Zjednoczonych. Miał zamiar trenować i jednocześnie świetnie się bawić. Z tym planem w głowie odbudował Ziemię. Następnie sformułował życzenie i teleportował się na parking przy Ridgewood Reservoir w Nowym Jorku. Nie wiedział, co się wydarzy. Krążył, w napięciu obserwując chmury i otoczenie, kiedy się zaczęło. Z nieba grupami opadały kule ognia wielkości samochodów osobowych. Wbijały się w różnych miejscach, siejąc zniszczenie.
Gdy tylko pierwszy statek kosmiczny uderzył w Manhattan, Franek ruszył, niszcząc swoim startem betonowy plac. Prześmignął nad Woodhaven, Cypress Hills i Brownsville, docierając dosłownie po sekundzie do Midwood, gdzie skręcił na północny zachód lądując w Central Parku. Z okolicznych wieżowców i budynków pozostały jedynie ruiny. Wszędzie unosił się gęsty dym wywołany licznymi pożarami drzew i budynków. W całym mieście panował chaos, ludzie krzyczeli, uciekali. Same fale uderzeniowe były powodem większości zniszczeń. Wybite szyby, ogłuszeni i zdezorientowani przechodnie, popękane drogi... Tego właśnie świadkiem był Franek. On jednak nie rozpatrywał sytuacji w kategoriach zagrożenia, ale jako element rozrywki. Nie interesowało go, co się stanie ze społeczeństwem, czy ktoś zginie lub ucierpi podczas jego treningu. Chciał po prostu świetnie się bawić, a przy tym wzbudzić respekt jeszcze żywych obywateli.
Zainteresowany podleciał do jednej z tysięcy kul, które spadły na Nowy Jork. Najbliższa leżała zakopana w piasku na środku pola do baseballa. Stanął, przyglądając się wypolerowanej zewnętrznej skorupie.
– Nie, to słabe, niech będzie bardziej porowata – pomyślał. – Niech wygląda jak połączenie szarych komórek w mózgu. Na jego życzenie pojazd kosmiczny zmienił swoją strukturę, przekształcając się w coś bardziej ekstrawaganckiego. Bryła przestała figurować jako idealny odpowiednik sferyczny. Ewoluowała do porowatego jaja, prześwitującego w wielu miejscach.
Nagle w jej wnętrzu coś się poruszyło, dlatego Franek zrobił krok w tył. Przypatrywał się czujnie falującej warstwie, czekając na sposobność do ataku. Gdy zobaczył oblicze jednego z nich, okazało się, że to jakiś kosmita. Stwór nie przypominał człowieka ani żadnego zwierzęcia, tylko płynną masę. Jakby był częścią statku i nie potrafił wydostać się z jego obrębu. Mógł się wychylić, zagarnąć trochę informacji licznymi sensorami, ale nic poza tym.
Bohater nie definiował wyglądu owych istot. Sposób ataku i proces inwazji także nie był mu znany. Gdyby zaplanował wszystko od podstaw, jego trening nie miałby sensu. Bo jak ćwiczyć refleks, kiedy zna się rozwój wydarzeń?
Przygotowywał się zatem na każdą ewentualność. Delikatnie wzmocnił swoje ciało, tak aby nie zniszczyć planety kichnięciem i obdarzył się zdolnością telekinezy. Wyposażył się również w szereg detektorów i czujników, które miały go informować o rozwoju wydarzeń w pozostałych częściach miasta. Na koniec obudował to wszystko prostym systemem ostrzegania i gdy tylko go włączył, uaktywnił się cichy alarm.
Jajowate statki kosmiczne przekształciły się w nadajniki z czteronożnym stojakiem i wysoką anteną przypominającą szpic. Używając owych skomplikowanych urządzeń, kosmici otworzyli kilkunastokilometrowy portal z innego wymiaru. Bohater przypatrywał się rosnącej na tle nieba czarnej tafli, zachodząc w głowę, jak się jej pozbyć.
Wtedy przypomniało mu się, że widział tę scenę w jakimś filmie.
– Nic prostszego. Jak rozwalę jeden nadajnik, to reszta pójdzie z dymem – pomyślał i od razu przeszedł do rzeczy. Użył telekinezy, by rozdrobnić kadłub jednego z nich. Najpierw wyrwał konstrukcję z ziemi, a następnie podzielił ją na mikroskopijnej wielkości cząstki. Na koniec wystrzelił całą masę opiłków w stronę falującego portalu. Niestety, nic się nie stało.
Dryfująca w powietrzu breja już nie potrzebowała wsparcia anten. Raz uruchomiona prosperowała własnym życiem. Oczywiście musiał istnieć jakiś sposób jej zniszczenia, ale na daną chwilę Franek nie miał więcej pomysłów.
Losowy plan wyszedł świetnie. Był element zaskoczenia i zapowiadała się całkiem niezła rozróba. Jednak chłopakowi ciągle czegoś brakowało. Mógł dokonywać heroicznych czynów, ale jakie to miało znaczenie, jeśli nikt ich nie widział. Większość obywateli miasta zginęła, a reszta, nawet jeśli żyła, to nie wychodziła z budynków. Franek zaczął zastanawiać się nad prawdziwym powodem pojawienia się Ryszarda. Może był odpowiedzią na jego samotność? Ktoś musiał mu towarzyszyć w zbliżającej się bitwie. Anastazja nie mogła współistnieć w obrębie jego marzeń. Teraz była wrogiem. Zmieniła się. Franek zapragnął wypełnić tę lukę w sercu kimś innym. Z tego powodu w sennym spektaklu ponownie pojawił się zdrowy rozsądek. Nie w formie sarkastycznego mężczyzny, ale pięknej aktorki o długich, zgrabnych nogach i soczystej gruszkowej talii.
Dziewczyna wyglądała naprawdę wspaniale, ale nie było czasu na podziwianie jej piękna. Przez portal zaczęli przechodzić kosmici. Znalazłszy się w atmosferze Ziemi spadali w różne miejsca Nowego Jorku.
Widząc to Franek sprintem poleciał do przodu. Wystartował tak gwałtownie, że jego ruch poderwał piasek pobliskich boisk do baseballa. Rozpędził się na długości trawnika i wykonał potężny sus przez staw Turtle Pond. W tym samym czasie wyciągnął z rękawów bluzy dwa świecące samurajskie miecze. Jeden promieniował ostrą żółcią, drugi zaś intensywnym błękitem.
Kosmici zmierzali siłą grawitacji w dół, Franek zaś kierował się w górę. Postanowił zwalczyć inwazję w zarodku, czyli wewnątrz portalu. Upatrzył więc sobie na horyzoncie najbliższy stojący wieżowiec i pognał w jego stronę. Jedynym budynkiem, który przetrwał pierwszy atak, był One 57.
Hotel prezentował się wyśmienicie na tle dymiącego miasta, czarnego portalu, zachodu słońca i purpurowych kreatur. Franek skupił uwagę na fioletowo-czerwonych wojownikach, biorąc sobie za cel ich natychmiastową zagładę. Rozpostarł miecze, przedłużając swoje ramiona o kilka metrów i wybił się mocno na nogach. Jeden z przeciwników właśnie miał uderzać w chodnik, gdy bohater odbił się od jego korpusu i przeciął mieczami na pół. W powietrzu eksplodowała mieszanka jaskrawej zieleni, będąca połączeniem obu świetlistych ostrzy katan. Następnie przestrzeń ubarwiła purpura.
Po pokonaniu pierwszego przeciwnika, chłopak poszatkował drugiego, wykonując majestatyczny piruet. Znalazłszy się na jego wysokości przebił pancerz, wyrywając wnętrzności razem z rękojeścią, zaraz potem doskoczył do kolejnego wroga i rozczłonował go na cienkie plasterki, kręcąc się wokół własnej osi niczym turbina silnika odrzutowego. Tak bawił się ze stworami, aż przypomniał sobie, co tak naprawdę jest celem ataku. Odbił się od ostatniego napotkanego stwora i ciągnąc za sobą niebiesko-żółtą smugę przebiegł odcinek dwóch kilometrów w przeszło cztery sekundy. Przedarł się przez ścianę drzew i wybiegł na ulicę West 59.
Asfalt był popękany, pobliskie budynki przypominały betonowe kopce usypane w przypadkowych miejscach. Stał tylko One 57, ku któremu wybił się jak strzała i pędem pobiegł po frontowej ścianie do portalu. Szkło popękanych szyb błysnęło w miękkim świetle pomarańczowego słońca powoli chowającego się za linią widnokręgu.
Przecinając granicę innego świata, Franek zamienił się w szalony dwukolorowy impuls czystej energii. Pędził tak szybko, że tylko smuga jego mieczy wskazywała położenie ciała. Niczym wiązka laserowa puszczona w pomieszczeniu o lustrzanych ścianach, zaczął pustoszyć szeregi wrogiego wojska. Przerabiał na kosmiczny złom kilkusettonowe krążowniki przypominające ludzkie żebra. W miejscu mostka ciągnęły się cztery potężne działa połączone z silnikami odrzutowymi. Każdą z kości oblekała metaliczna masa, łącząc się burym pasem z kręgami szyjnymi.
Machiny zagłady eksplodowały ilekroć Franek wleciał do jednej z nich. Na tle bogatej w kolory galaktyki rozbłyskało wtedy limonowe światło. Chłopak przelatywał z miejsca na miejsce, łącząc wybuchające kule zieleni z niebiesko-żółtymi smugami ostrzy mieczy. Przebijał się przez osłony, niszczył centra dowodzenia, składy broni i wszystko inne, co stanęło mu na drodze. Przyspieszał z każdą chwilą, aż flota przekształciła się w złomowisko.
Nie mógł jednak zakończyć tej sceny zwykłym odejściem. Lecąc bezwładnie plecami do portalu, który stopniowo się zamykał, wypuścił migającą kapsułkę wybuchową. Stała się ona magnetycznym jądrem, które przyciągało do siebie szczątki zniszczonych statków kosmicznych. Metal kumulował się w ten sposób w jednym punkcie. Bohater dolatywał w tym czasie do atmosfery ziemskiej. Przejście kurczyło się i zanim zamknęło kosmiczną powiekę, Franek rozciągnął szeroko ręce. Chwilę później otworzył dłonie, puszczając katany i tym sposobem detonował wcześniej wyrzucony ładunek atomowy. Eksplozja była ostatnim, co zobaczył. Po tym portal zniknął, ustępując miejsca niebu.
Leciał tak przyciągany bezwładnie siłą grawitacji i zastanawiając się, jak wylądować. Wyodrębnił kilka opcji, jednak nie mógł się zdecydować, co skończyło się w ten sposób, że wbił się w jeden z betonowych kopców. Nie było w tym ani gracji, ani teatralności, a mimo wszystko dziewczyna zawołała zachwycona.
– Wspaniałe przedstawienie! Istna uczta dla oczu! –Usłyszawszy Ryszarda w formie filigranowej panienki, Franek wstał i otrzepał się z kurzu. Sklonowana aktorka miała inspirować go w tworzeniu i motywować do działania. Wyszło jednak na to, że tylko rozpraszała. Dziewczyna była zbyt kształtna, aby mógł się skupić na czymkolwiek. Nosiła na sobie poplamioną różnokolorowymi kwiatami sukienkę podkreślającą smukłość talii i kremowe buty na obcasach.
Nie tylko jej wygląd się zmienił. Bohater przekształcił charakter Ryszarda tak, aby nie potrafił wydać z siebie choćby jednego sarkastycznego stwierdzenia. Był zdolny tylko do cukierkowej oceny sytuacji.
– Cieszę się, że ci się podoba – powiedział Franek, zsuwając się ze szczytu usypanej góry gruzu. Stanął naprzeciwko piękności, powoli odchodząc od zmysłów. Całkowicie straciłby panowanie nad sobą, gdyby nie portal. Ta wirująca tafla ponownie zakryła część nieba. Okolica powoli ginęła w mroku i Franek nie dostrzegłby tej anomalii, gdyby nie prawdziwy zdrowy rozsądek.
– Prosisz się o śmierć – warknął zza pleców chłopaka klon w garniturze.
– Jak... ty??? – krzyknął, odwracając się w jego stronę.
– Stary, naprawdę nie mam już siły na kolejne wyjaśnienia. Powiem o najbardziej istotnych sprawach. Po pierwsze ktoś przejął kontrolę nad inwazją obcych, bo portal znowu się otworzył. Sądząc po poziomie umiejętności, to pewnie Anastazja. Po drugie, kto to jest do cholery? – Choć Ryszard starał się zwrócić uwagę dzieciaka na ważne fakty, Franek podchwycił zupełnie coś innego.
– Inwazja to twoje dzieło? – zapytał szczerze zdziwiony.
– A kogo niby?
Formułując prośbę, Franek nie przemyślał sprawy. Z logicznego punktu widzenia jego twór nie miał żadnego sensu. Chłopak nie precyzował przecież wyglądu kosmicznych kreatur. Nie wiedział, jakim rodzajem broni, kiedy i gdzie zaatakują. Wszystko miało powstawać losowo. Warto zaznaczyć, że w tej sytuacji nie jest to przykład odruchu bezwarunkowego. Bohater nie potrzebował tej zmasowanej inwazji. Na pewno przeżyłby bez niej. Była to jedna z jego zachcianek. Życzenie nie mogło więc powstać nawet w oparciu na przekonaniach chłopaka, bo było zbyt ogólne. To tak jakby wymyślić sobie rzecz. Wszystko jest w porządku, dopóki definiuje się kształt, wielkość, kolor lub ewentualnie kategorię przedmiotu. Bez szczegółów element nie ma prawa zaistnieć.
Oczywiście nie był skłonny do roztrząsania dylematów takiego kalibru. Przeszło mu tylko przez głowę, że tym razem to Ryszard zrobił coś za niego. I wtedy go olśniło. Stworzył sobie idealną perspektywę tworzenia. Aby dobrze wyjaśnić powstałą w jego głowie ideę, przytoczę przykład.
Przypuśćmy, że artysta maluje obraz. Dokładnie planuje każdy detal dzieła. Wkłada mnóstwo wysiłku, aby zrealizować swoją wizję, doskonale ją odwzorować. Tak prezentował się dotychczasowy proces tworzenia bohatera. Teraz wyobraźmy sobie artystę, który podziwia dzieło, zanim jeszcze dojrzał do jego realizacji. Taki fachowiec patrzy na piękny portret i wie, że sam go namalował, ale nie pamięta, aby poświęcił mu choćby sekundę. Jakby obraz sam się namalował. Czysta kreatywność pozbawiona zmęczenia tworzeniem.
Wspaniała wizja miała jedną zasadniczą wadę. Brak wkładu pracy twórcy musiał być uzupełniony wysiłkiem kogoś innego. Pozostawało ważne pytanie – kogo?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro