Rozdział 13 - Film (część 1)
– John! John! Nie bądź ciotą, to tylko zadrapanie. – Franek rozejrzał się po pomieszczeniu, gdy tylko odzyskał ostrość widzenia. Domyślał się, że Otaron stoi obok niego. Widział jednak zupełnie innego mężczyznę w skórzanej kurtce i czarnych dżinsowych spodniach. Nosił ciemne okulary przeciwsłoneczne i eleganckie półbuty z małym obcasem. Gorzka czekolada skóry zamieniła się na krem, a baniaczek brzucha na kaloryfer. Sprzedawca nie był już siwiejącym staruszkiem, ale młodym wysportowanym agentem. Franek też, z tą różnicą, że przybyło mu lat.
– Ile zostało czasu? – zapytał z razu Franek, macając ręką rozerwany kawałek nogi i przebite płuco.
– Niewiele. Musimy się zwijać. Wysłali na nas kilka rakiet jądrowych. – Don spojrzał na liczne obrażenia kolegi po zażartej walce z dwunastoma mechanicznymi przeciwnikami.
Miejsce paktu pokojowego dwóch zwaśnionych państw planety Ikiki żywiołu błyskawicy przyjęło formę pola walki. Chociaż próba zażegnania sporu z bezmózgimi robotami mogła wydawać się irracjonalnym krokiem, to w tej sytuacji uzasadnionym. Zakute łby miały przewagę liczebną i siłę rażenia zdolną wyplenić całą ludzkość jednym kliknięciem. Negocjacje były koniecznością.
Podziemny bunkier, w którym dochodziło do porozumienia wyglądał jak po wybuchu bomby. Ogromny stół rozerwany na strzępy tkwił kawałkami w ścianach. Szafki, metalowe szuflady i elektroniczne tablice podobnie. Rury z dopływem tlenu, wody i odpływem ścieków zostały wyrwane i posłużyły za prowizoryczną broń.
John usłyszawszy postukiwania w szybie prowadzącym na powierzchnię, wyciągnął metal utrudniający mu oddychanie i krzyknął:
– Ta szuja nas wykiwała. Jak to możliwe? Mówiłeś, że możemy jej ufać – skarżył się, krztusząc jednocześnie.
– Rusz dupę, to nie czas...
– Wiedziałem, że nas wystawi jak zwykle.
– Nie jęcz, było dużo zabawy. Poza tym, już wolę zdechnąć tutaj niż całą wieczność siedzieć w pace.
John wstał, czując jak mięśnie zrastają się ze sobą. Podszedł do jednej ze ścian i zdrapawszy farbę ogłosił:
– O to mi chodzi. Neuro-spiny. Chcieli nas wydymać i udało im się. A pieprzona zdzira im w tym pomogła – krzyknął sfrustrowany Franek, odgrywając rolę Johna.
Negusa wcale nie dziwiły sztuczne wspomnienia i przyjaźnie, których nigdy nie zawierał. Zresztą było to wszystko tak zaprogramowane, że wspomnienia z rzeczywistości nie wcinały się w akcję filmową. Franek stał się inną osobą nie tylko z wyglądu, ale również z charakteru i podejścia do życia. Po prostu żył nową egzystencją, odczuwając w pełni realność fikcyjnych zjawisk.
– Skąd pewność, że to ona? – zapytał nagle Don. – Fakt, jest robotem, ale to nie znaczy, że nas wystawiła. – Agent nie miał pojęcia, dlaczego kolega broni tej metalowej cipy. Zwykle miał nieodpartą ochotę odciąć jej dopływ zasilania i pokroić na części. Tym razem jednak wysnuwał argumenty celem wsparcia jej sprawy. Długie przemyślenia na ten temat doprowadziły go do czarnej dziury zwanej nierozstrzygniętym konfliktem.
– Co ty, bronisz tego ścierwa? Don, ogarnij się. – Niespodziewanie John odebrał drgania na specjalnej częstotliwości i zaraz poinformował o tym kolegę: – Słyszysz to? Spadamy!
Agenci szybem wydostali się na powierzchnię, obserwując jak z nieba w ich kierunku spadają pociski jądrowe. Natychmiast wzbili się na wysokość kilometra, przypadkowo aktywując zamaskowane w powietrzu miny odłamkowe. Napromieniowane opiłki metalu z pakietem czujników i detektorów przebiły skórę agentów, mieszając się z krwią. Nie było to jednak dla nich większym zagrożeniem w porównaniu z wybuchem atomowym.
Oddalając się nieustannie od epicentrum zaobserwowali skutki eksplozji. Zobaczyli rozszerzającą się sferę gorącego powietrza wymieszaną z tonami piasku, wody i ziemi. Ta energia przepleciona była strumieniem kolorowych świateł. Na koniec okolicę spustoszyła fala uderzeniowa, która zdemolowała pobliski sztuczny krajobraz.
Nie zwlekając, wylądowali w położonej dziesięć kilometrów dalej dolinie Ginturu. Miejsce to naznaczone było niezwykle charakterystycznymi progami w ziemi. Każde obniżenie terenu zbiegało małymi stopniami do świecącego trawiastego okręgu. Krawędzie zbudowane były ze szkła.
Na jednej ze świecących polan Don wyciągnął strzykawkę z podręcznej apteczki. John uaktywnił podobną. Wstrzyknęli sobie do krwi niewielką dawkę zaprogramowanej odtrutki, pozbywając się z organizmu podsłuchu i nadajników położenia. Gdy proces czyszczenia dobiegł końca, John złapał przyjaciela za ramię i powiedział:
– Aktywacja.
Z ziemi niezależnej Antary do Olumii, a dokładniej do Siedziby Służb Specjalnych umiejscowionej w bocznej części państwa, przenieśli się w jednym momencie. Cała metropolia podobna z wyglądu do potężnej płyty głównej z ulokowanymi podzespołami, odzwierciedlającymi budynki i nadrukowanymi ścieżkami, przypominającymi drogi, położona była jako jedna z dwóch na północnym biegunie planety. Druga, dokładnie na biegunie przeciwnym, uznawana za wrogą, sterowana była przez zautomatyzowane roboty w pakcie ze zdrajcami demokracji. Państwo ludzi w połączeniu z rozwiniętą rasą myślących robotów stało naprzeciw zainfekowanemu programowi wojskowemu i całej nacji blaszanych żołnierzy.
Olumia osadzona była na niewielkim obszarze, gdzie istniały warunki do życia. Siedlisko robotów nie miało konkretnych granic. Roboty miały tę przewagę, że nie potrzebowały powietrza ani pokarmu do istnienia. Wystarczyła im energia i paliwo. Surowców przetwórczych znajdowało się mnóstwo na całym globie. Liczebność wrogiego wojska każdego dnia podwajała się. Atak armii zjednoczonych maszyn był tylko kwestią czasu.
Agenci teleportowali się do siedziby rządowej. Szli właśnie długim korytarzem jednej z kości pamięci, mijając setki operatorów urządzeń dekodujących. Obaj zobaczyli, jak przy każdym hologramowym ekranie ludzie i myślące roboty analizują pakiety informacji przejęte z wrogiej frakcji. Gdzieś w połowie drogi skręcili do drugiego segmentu i przenieśli się windą na najwyższy poziom. Następnie przeszli przez specjalną futrynę skanującą człowieka na poziomie DNA, aby dalej przejść szyfrowanym portalem do Kapitolu. We wnętrzu, za prostokątnym lewitującym blatem, siedziała na wysokim obrotowym krześle kobieta w podeszłym wieku. Ta niewysoka osóbka była inteligentnym robotem, a także obecnym zwierzchnikiem władzy Olumii.
Don wypalił bez pardonu:
– Zadanie wykonane. Wszystko wyszło idealnie – oznajmił sucho, nie ukrywając pogardy.
– Te blaszane bezmózgi nie zdołają odkryć tak prostej intrygi – rzuciła pani Hollin, główny organ władzy w czasie trwającej wojny. – Może i są potęgą militarną, ale myślenie nie jest ich mocną stroną.
– Kolejne wytyczne? – zapytał beznamiętnie Don, starając się jak najszybciej opuścić pomieszczenie.
Relacje agenta i pani Hollin nie należały do najlepszych. Przy dobrym samopoczuciu byli skłonni rozmawiać ze sobą składnie. W pozostałych przypadkach kłócili się na potęgę. Dlaczego? Nikt nie wiedział.
– Wyjaśnienie otrzymacie na miejscu – stwierdziła nagle kobieta. – Portal jest ustawiony na odpowiednie współrzędne. Powodzenia.
– Proszę, jaka kreatywność. Tyle zajebistości w takiej małej pamięci. – Don pozwolił sobie na nutę sarkazmu.
– Ty akurat nie masz nic do powiedzenia. Za niekompetencję, jakiej się dopuściłeś, już dawno powinnam cię deportować do zamkniętej strefy – ogłosiła stanowczo pani Hollin.
– W dupie mam twoje zamknięte strefy. Potrzebujesz mnie, a to oznacza, że jak na razie gówno mi zrobisz.
Don uśmiechnął się uszczypliwie na widok gniewu, który pojawił się na twarzy robota. Agent miał powód do dumy, ponieważ nigdy wcześniej nie udało mu się wyprowadzić blaszanej kobiety z równowagi.
– Czas na nas – powiedział John, widząc przedmiot lecący w stronę przyjaciela.
Don złapał szklankę, jakby była strzałą, a on mistrzem w ich łapaniu, wypił resztkę Ballantine'a i dodał z jeszcze większą złośliwością. – Whisky! Zawsze wiesz, co dobre.
Mówiąc to, wchodził już do portalu, szklankę zaś położył na komodzie obok porcelanowej figurki z podobizną smoka Ryūjina. John podążył za kolegą, lądując razem z nim w pustym pokoju bez klamek. Chwilę stali w ciemności, aż uaktywniło się przejście, za którym czekała przystojna agentka.
Dziewczyna ubrana była w jasną koszulę i miniówkę, bardzo krótką nawet jak na ten rodzaj ubrania. Jej piersi tak wyzywająco wychylały się poza biustonosz, że pazerne spojrzenie rozkojarzonego Dona wpadło w sidła. Jego mózg jednak w porę poskromił wydobywające się demony. Mężczyzna przypuszczał, że laseczka została wysłana jako przynęta przez panią Hollin, dlatego skomentował:
– Może i silikon jest popularny, ale ty trochę przesadziłaś. – Długowłosa brunetka z naturalnie jasnokrwistymi ustami zlustrowała sukinsyna wzrokiem. W jednym spojrzeniu zawarła się pogarda, zażenowanie, frustracja i wyraźnie zaznaczony komunikat: „są najprawdziwsze, dupku", ale wydobyło się z niej więcej duszy poetyckiej.
– Jak nie masz gdzie się gapić, fiucie, to włóż sobie głowę w spodnie. Jestem pewna, że masz tam dużo miejsca. – Na koniec podkreśliła znaczenie tych słów, wymierzając palcami długość jego przyrodzenia. Zaraz po tym wyciągnęła rękę do Johna i powiedziała łagodnie:
– John, jak sądzę. – Uścisnęła jego dłoń wyraźnie podekscytowana.
– Zgadza się, a pani?
– Emily – oznajmiła już łagodniej.
W społecznym wizerunku John i Emily byli dla siebie obcymi osobami. Surowe prawo zabraniało pracownikom państwowym na spoufalanie się. Oni jednak znali się już od dawna. Ich miłość rozkwitała na utajnionym gruncie. Spędzali z sobą każdą wolną chwilę, pielęgnując piękne uczucie.
Wymienili rozpalone spojrzenia. Powietrze nagle zrobiło się gęstsze. Dało się wyczuć nutę napięcia i podniecenia.
Kochankowie, zajęci sobą bez reszty, zupełnie zapomnieli o agencie. Don starał się przywrócić znokautowaną dumę do poziomu. Niestety, jego marne próby zderzyły się z brakiem zainteresowania. Gdy tylko to zauważył, rzucił coś w stylu: „mam to gdzieś" i ruszył przed siebie chodnikiem.
Don szybko zaniechał poszukiwania swojej godności, zajmując myśli sytuacją po drugiej stronie ulicy. Przed sklepem spożywczym dwoje zakochanych kłóciło się w sposób dość intrygujący. Istna walka na śmierć i życie z powodu niedotrzymanej obietnicy lub ukrywanego sekretu. Któż to wie. Zwykły liść w jeden z policzków byłby całkiem na miejscu, ale prawy sierpowy wyglądał bardziej zjawiskowo, czego naocznym świadkiem mógł być przez chwilę zamyślony Don.
Akcja z powrotem wróciła do bohatera i jego ukochanej. Agent usłyszał:
– Spięty? Podniecony? Czy kłamstwem są legendy o niezwykłym doświadczeniu Johna Osmana? – wtrąciła niewinnie Emily. John wyczuł w jej słowach wyraźny sygnał do ataku. Zanim jednak cokolwiek zrobił, powiedział:
– Bez obaw. Wykonam zadanie jak trzeba. Przy tobie jednak moje umiejętności mogą nie wystarczyć.
Uśmiechnęła się, eksponując słodki rumieniec.
– Czy to odpowiednia chwila? – spytała niepewnie, widząc w jego oczach iskrę pożądania. John nie odpowiedział, przyglądając się agentce. Kobieta nerwowo przekręcała na nadgarstku bransoletkę, co potwierdziło jego przypuszczenia. Emily była gotowa.
– Dwie minuty – dodała stanowczo, podniecając się coraz bardziej. Szybko zdjęła ozdobę i rzuciwszy ją na chodnik objęła Johna. Czas momentalnie zwolnił swój bieg za sprawą zaawansowanego mechanizmu bransoletki. Przez to te dwie sekundy nabrały większego wymiaru.
Agent złapał dziewczynę w talii, energicznie ją obmacując. Już wcześniej zetknęli swoje usta, potęgując magię chwili. Ręce mężczyzny wsunęły się głębiej, penetrując poznane już dawno temu krągłości. Sekundę później trzymał ją za głowę, aby znów przysunąć ją silnym ruchem za oba pośladki. Tak krążył z góry na dół, namiętnie ją całując. Ona nie przestawała, przyciągając go do swoich piersi, co jeszcze bardziej ją pobudzało. Poruszali się pod wpływem natchnienia, komponując sobą ruchomą rzeźbę. Była to jedna z wielu ulotnych chwil radości wspólnego tańca z mocą kreowania przyszłości, w której oboje odgrywali swoją zasłużoną rolę.
Zaczął całować ją w szyję, odgarniając garść jej włosów. Piękna odchyliła głowę. Ręce Emily przez chwilę wisiały bezwładnie na jego barkach. Chwyciła go w pasie, kiedy on uwolnił się, stykając swoją klatkę z jej plecami. Wtedy zatrzymał się i przykleił do jej rozluźnionego ciała. Załapał ją za piersi, ugniatając je delikatnie. Dłonie dziewczyny wplątały się w jego palce i razem dokończyli to, co on zaczął. Wspólnie rozładowali napięcie nagromadzonego pożądania, skumulowanego tygodniami rozłąki. Pożądanie zanurzone w radości i erotyzmie kilku realnych sekund. Namiętność sprzeczna z przyjętą społeczną normą.
W końcu czas upłynął i musieli powrócić do swoich oficjalnych skorup. Odsunęli się od siebie ciągle nienasyceni i rozpaleni. John, udając, że wiąże buta, schylił się po bransoletkę. W tym czasie nieświadomy niczego Don powoli odwrócił głowę w ich stronę. Cała scena wydarzyła się w ułamku sekundy, dlatego nie zdążył niczego zauważyć. Z zamysłem na ciętą ripostę wrócił do zakochanych. Gdy tak maszerował, John stworzył pozór normalności.
– Jaki jest cel naszej misji?
Emily zdążyła poprawić na wpół rozpiętą koszulę i częściowo zaburzony układ fryzury, gdy John krzyknął: – Don, nie będę ci niczego powtarzał. Rusz cztery litery.
– No, cizia, zapodawaj! – polecił zza pleców dziewczyny. Piękna wzdrygnęła się na te słowa, ale była zbyt rozkojarzona podniecającą sylwetką ukochanego, aby odpowiedzieć coś uszczypliwego.
– To wasza ostatnia misja, jeśli wykonacie ją jak należy – spojrzała wymownie na Dona i dodała: – to zwyciężymy. Włamiecie się do rdzenia systemu wewnątrz fortecy. – Obaj zastygli ze wzrokiem utkwionym w dziewczynie. Pierwszy odezwał się Don:
– To niewykonalne. Przecież nie wejdziemy tam tak po prostu. Codziennie rozpracowujemy ciągi zmieniającego się kodowania, a ty mówisz, żeby się tam włamać. – Agent złapał oddech po długiej, jak na niego, wypowiedzi.
– W końcu docenili nasze umiejętności, misja niemożliwa. Będzie świetna zabawa – oznajmił entuzjastycznie John.
– Na mózg ci padło? Bezpośrednie działanie sprowokuje ich do otwartego ataku, a wtedy rozwalą całą planetę na kawałeczki. – W tej krótkiej wymianie zdań swoje miejsce znalazła też Emily. Dodała kilka słów od siebie:
– Za kilka dni i tak dezaktywują ostatnią osłonę. Atak jest nieunikniony. Los Olumii jest w waszych rękach. Udało nam się odkodować trzy pierwsze tarcze, dalej jesteście zdani na siebie.
John z pełną determinacją i płomieniem w oczach rzucił:
– Zróbmy to. Don, jesteś ze mną?
– To kompletne szaleństwo, ale tak, zawsze. Jak sądzę, to nasza ostatnia wspólna misja, zatem trzeba rozładować nerwy. Już ja sobie pogadam z tą szmatą! – kończąc wypowiedź, przeszedł obok zakochanych i skierował się do Kapitolu. Stanąwszy naprzeciw pani Hollin, wyznał:
– Jeśli to samobójcza misja, to chcę ci powiedzieć, że chociaż jesteś najgorszą kobietą, jaką spotkałem w swoim krótkim życiu, to pociągasz mnie jak nikt inny.
Struktura ciała robota zmieniła się ze starszej kobiety na młodą o jędrnych kształtach. Hollin chwyciła Dona za ramiona i zaciągnęła w głąb gabinetu.
Tymczasem...
– John, pamiętaj, wszystko musi wyjść perfekcyjnie według planu. Powodzenia! – Emily uśmiechnęła się i przesuwając delikatnie dłoń po twarzy swojego mężczyzny, odeszła parę kroków, machając na pożegnanie. Zanim zdążyła zniknąć w portalu, John powiedział:
– Uważaj na siebie! – Choć dziewczyna nie odpowiedziała, agent wiedział, że będzie ostrożna. Zawsze była przezorna. Wszystkie spotkania aranżowała w sposób subtelny i wnikliwie przemyślany.
Przypomniał sobie pierwszą rocznicę ich związku, gdy siedzieli w dwóch różnych kawiarniach. Odgrodzeni tysiącami ton betonu, przesyłali sobie zakodowane wiadomości. Spotkanie tamtego pamiętnego dnia poprzedzone było wielką intrygą. Emily kilka miesięcy planowała drogę ucieczki i niepodważalne alibi, aby nikt nie mógł ich posądzić o związek. Dziewczyna potrafiła podczas stosunku przeskanować otoczenie kilka razy, aby potwierdzić czy przypadkiem ktoś ich nie szpieguje.
Nie minęła chwila, jak drugi agent wrócił z Kapitolu.
– Zróbmy to, zanim się rozmyślę! – oświadczył Don, wyrywając kolegę z zamyślenia. Agent po krótkiej przygodzie erotycznej zdążył przebrać się w szykowny garnitur. John, widząc ekstrawagancję przyjaciela, także pokusił się o zmianę ubioru. Gdy szyta na miarę marynarka osiadła na jego barkach, zapytał:
– Zaktualizowałeś emulator dekodujący? – Don kiwnął głową, na co John uaktywnił portal, którym przenieśli się przed fortecę Martwych Dusz. To, co zobaczyli, było bardziej przerażające niż opisy świadków i zdjęcia satelitarne.
Kilkusetstopniowa góra chowała się szczytem w chmurach. Przy samym poziomie poruszały się czteronożne jednostki lądowe. Wielkie komary wyposażone były w laserowe działka, pociski wysokiego rażenia i generatory pola siłowego. Te tytanowe giganty większe od domów kempingowych krążyły w milionach wiernych kopii po niestabilnej powierzchni zbudowanej z nieokreślonej liczby miniaturowych robotów.
Elektroniczne robaki pełniły bardzo ważne funkcje w tym martwym ekosystemie. Przerabiały surowce na energię, serwisowały psujące się maszyny i łączyły się ze sobą w ogromne zespoły, pozwalając na inteligentne sterowanie płynącym prądem.
Futurystyczny krajobraz upiększały mechaniczne gąsienice, wydobywające surowce z dolnych warstw litosfery. Pełzające giganty przeżuwały materiał skalny, wypluwając go w postaci mniejszych grud ziemi.
W regularnych odstępach na obszarze muru, okalającego najniższy segment fortecy, wyrastały ogromne kapelusze borowików koloru dojrzałej papai z cieniutkimi kilkumetrowymi nóżkami. Te wypolerowane grzyby manipulowały grawitacją, dostosowując ją do potrzeb transportu. Działały również jako satelity naziemne. Na tej samej wysokości znajdowały się kilkutonowe bloki, zdolne do gromadzenia nadprogramowej energii. Owe sześcienne kostki, lewitując w polu magnetycznym borowików, łączyły się z podłożem poprzez usypane góry metalowych robaków. Pomiędzy siatką klocków przepływały rozłożyste potwory, przypominające morskie płaszczki oraz ogromne meduzy. Gdzieniegdzie slalomem przesuwały się wężowate stworki z zielonymi kulami kwasu na grzbiecie.
Zanim agenci zobaczyli ekscesy wnętrza fortecy musieli zatrzymać się przed bramą wejściową. John przystąpił do czynności wprowadzania kodu dezaktywacyjnego, lecz Don miał wątpliwości.
– A co, jeśli Hollin kłamała?
– Wtedy szybciej przetestujemy to cudo. – John wyciągnął z kieszeni metalowe opakowanie, po czym podniósł wieko i pokazał koledze małą czerwoną kapsułkę.
– Żartujesz? To Impin!? Słyszałem, że jest w fazie testów. – jęknął agent podekscytowany.
– Przeprowadzili dokładnie 7293 testy i podobno sprawuje się doskonale.
– To się okaże. Mnie dali tylko iluzioniery.
Ta niepozorna nazwa kryła w sobie rewolucyjną technologię kamuflażu. Iluzioniery działały na zasadzie mgły, która inteligentnie dopasowywała się do otoczenia. Urządzenia zmieniały kąt widzenia przeciwnika, a że były przenikliwe dla materii, nie dało się ich zniszczyć. Przy każdym bezpośrednim ataku przesuwały cel na innych napastników, doprowadzając ich do samookaleczenia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro