Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XIV. Fizyka Abnormis

Gnali przez las w szaleńczym tempie. W każdym razie było to najszybsze tempo, w jakim trzy zdesperowane osoby, które w ciągu dnia przebiegły sprintem kilka kilometrów, mogą poruszać się po nierównym terenie pomiędzy zbitymi świerkami, których suche gałęzie szarpały za ubrania i włosy.

Dookoła działy się rzeczy, które przeczyły fizyce. Ziemskiej fizyce.

Alicja momentami widziała nad sobą runo leśne. Raz spojrzała w bok i zobaczyła samą siebie, ale biegnącą tyłem. Obraz znikał, falował i się obracał. Przynajmniej Kus ciągle był przed nimi, a to za nim musieli biec.

– Jak... jak wy mogliście tutaj żyć?! – krzyknął Doktor w biegu. – Przecież ten wszechświat jest zbyt niestabilny żeby istnieć! Przestrzeń wariuje!

– Imperator... uff... zadbał, aby się dało... o Scnxnou. – wysapał Kus.

Nagle grawitacja słabnąć. Powoli, ale wyraźnie.

– KUS, DALEKO JESZCZE?!

– Nie... echhh... właściwie, to...

Były mag potknął się i poleciał kilka metrów dalej boleśnie uderzając w ziemię. Mech tylko trochę zamortyzował upadek.

– Tutaj – sapnął Kus.

Znaleźli się na malutkiej polanie. W samym środku stały dwa kamienne słupy, w których ktoś wyrzeźbił po dwa otwory i włożył w nie szklane pojemniki wielkości szklanek.

– Widzicie, co się dzieje? – zapytał. – To czwór... czwórwymiarowa rzeczywistość! Chyba. Tak myślę...

– Tak, tak. Mnie też to interesuję, ale teraz lepiej róbmy, co trzeba i stąd znikajmy! – przerwał mu Doktor.

Alicja nigdy nie czuła się tak lekko, i to nie w dobrym tego słowa znaczeniu. Musiała przytrzymywać się pnia, bo bała się, że odleci. Grawitacja, jak na Księżycu. Umysł nie mógł poradzić sobie z tym, co widziała, a ona nie miała już czym wymiotować.

– Będę potrzebował energii. – Kus wczepiając palce w mech ruszył w stronę kamieni.– Musicie mi ją przekazać.

Doktor i Alicja ruszyli w jego stronę, przytrzymując się traw, mchu i korzeni. Fałszywy mag zablokował nogę pod wystającym korzeniem, żeby zostać na ziemi i wyciągnął dłoń w ich stronę. Drugą trzymał się omszałego słupa.

Rozległ się kolejny głuchy huk, który rozszedł się falą w głębi ziemi. Powietrze zaczęło wibrować, od strony miasta dobiegła seria trzasków. Chmury się rozpłynęły, niebo ciemniało. Znikała atmosfera, ale wiatr narastał. Niósł ze sobą zapach spalenizny. Zrywał igły z drzew. Łamał gałęzie.

Policjantka i Władca Czasu równocześnie dotknęli dłoni byłego maga.

Poczuli, jak odchodzą z nich siły. Kus, z napięciem na twarzy, czerpał energię uważając, żeby za bardzo ich nie osłabić.

Połamane drzewa skrzypiąc i trzaskając zaczęły przekrzywiać się w jedną stronę.

Kus ich puścił. Odwrócił się i wyciągnął dłoń w stronę kamienia. Zasyczała energia. Między słupami tworzyła się złota poświata. Smród spalenizny zmieszał się z silnym aromatem herbaty.

Przestrzeń zaczęła mieszać się coraz bardziej. Momentami niebo było w dole, drzewa wyrastały ze wszystkich stron a grawitacja, dla odmiany, stawała się teraz coraz silniejsza. Tylko portal zdawał się stać ciągle w tym samym miejscu i był widoczny tylko z jednego punktu widzenia.

Złota poświata znikła i na jej miejscu pojawiło się przejście. Takie same drzewa, taki sam mech, ale tam między gałęziami prześwitywało blade rozproszone przez chmury światło słońca.

– Szybko! – Doktor pociągnął komisarz za rękaw. – To nie wytrzyma długo!

Przeskoczyli do swojego wymiaru. Oboje poczuli dreszcze, kiedy dotarły do nich wrzaski. Jakby ktoś nagrał torturowanych ludzi i puścił dźwięk w zwolnionym tempie. To było jak zawodzenie z zaświatów. Doktor zadrżał. Przejscie nie łączyło tylko dwóch wymiarów.

Wystawił dłoń przez portal, żeby złapać Kusa. Wymiar Fałszywych Magów się rozpadał. Ciśnienie i grawitacja próbowały ściągnąć rękę Doktora do ziemi.

– No dalej! Zaraz zginiesz!!! – wrzasnął niemal błagalnym tonem.

– Nie dam... rady. – Podwojona twarz Kusa wyrażała strach, ale i zdecydowanie. – Ktoś musiałby podtrzymywać portal.

Na kamiennych słupach wymiarze zaczęły pojawiać się pęknięcia. W przestrzeni pojawiły się niewielkie świecące rysy. Wrzaski dobiegały z jakby mniejszej odległości

– Jak to zrobić!? Kus, jak mam to zrobić?!

Były mag patrzył na nich rozszerzonymi z przerażenia oczami. Jego dłoń przyciśnięta do słupa drgała.

Na jego zakrwawionej twarzy wykwitł lekki zmęczony uśmiech.

– To niemożliwe. Ale... Dziękuję.

Alicja rzuciła się w stronę portalu. Doktor odciągnął ją. Zrozumiał, że nie może już nic zrobić.

– Nie rób tego! Kus, do cholery, poczekaj!

Jej krzyk nie zdał się na nic. Mag opuścił dłoń.

Przejście zgasło.

Z błyskiem, jak w starym telewizorze.

Zapanowała upiorna cisza. Po chwili w oddali zaśpiewał wesoło jakiś ptak.

Oboje wpatrywali się w drzewa, które wcześniej były zasłonięte przez portal.

– Zginął, prawda? – spytała po chwili Alicja.

Doktor włożył dłonie do kieszeni spodni. Na jego twarzy pojawił się smutek. I złość. Złość na kogo?

– Może nie. Może najpierw wszechświat przestał istnieć.

Zrobiła kilka kroków do przodu, żeby nie patrzeć na Władcę Czasu. Zdeptała jakiś nie do końca rozwinięty kwiatek, który rósł pomiędzy dwoma górkami pokruszonego kamienia.

– To chyba nic nie zmienia.

– Zmienia. – zaprotestował cicho. – Nie cierpiał. Jak ty byś się czuła, gdyby coś zgniatało...

– Stop. Zamknij się.

Do pierwszego ptaka dołączyło jeszcze kilka innych. Nieśmiało wznowiły jeden z pierwszych w tym roku koncertów. Pewnie wcześniej przeszkodziło im niespodziewane pojawienie się brzęczącego portalu.

Śpiewały zupełnie, jakby nic się nie stało. Dla nich to nie było ważne. One nie czuły się tak, jak Alicja.

Poczuła dłoń Doktora na ramieniu.

– Uśmiechnął się, widziałaś? Uśmiechnął się! On poczuł ulgę.

Alicja odetchnęła. Otarła nos brudnym rękawem.

– Może i masz rację. – Odwróciła się i spojrzała na niego przez łzy.

– Zapomnij o tym. To znaczy, nie! Nie to miałem na myśli. Po prostu nie roztrząsaj tego za bardzo. Zobacz! Pogoda się poprawiła!

Doktor miał nadzieje, że z jej humorem zaraz stanie się to samo. I z jego własnym też. Alicja widziała, że Władca Czasu cierpi nie mniej niż ona. Może nawet bardziej?

– Czujesz ten zapach? – kontynuował – Świeża żywica, rosa na mchu... Musimy znaleźć TARDIS!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro