VII. Jak Dostać Się Do Środka
Miasteczko, które zmieściłoby się na stadionie piłkarskim, wyrastało dookoła sporego czarnego zamku. Przypominał gotycki kościół ze zdjęcia, które ktoś za bardzo rozciągnął w Paincie. Przywodził na myśl te modne budynki zaprojektowane przez nowoczesnych artystów. Gładki czarny kamień lekko odbijał światło, zamek albo był jedną skałą, albo łączenia zostały bardzo umiejętnie zamaskowane.
Z kolei niewielkie kamienice poniżej Czterema Iglicami były bardzo podobne do tych, które otaczały wiele zabytkowych polskich rynków. Z tą różnicą, że elewacje nie były zniszczone spalinami, ale pomalowane farbami w żywych kolorach, a na dachach rosły różne rośliny. W tym niewielkie drzewka, zupełnie jakby las próbował odzyskać swój dawny teren.
Dość nieudolnie.
Na wąskich uliczkach mrowili się ludzie ubrani w skórzane zbroje albo suknie lub płaszcze w żywych kolorach. Zlewali się z budynkami, przez co całość wyglądała jak wielka kolorowa zupa, albo roztapiająca się góra M&Msów
Policjantka w ponurym szarym płaszczu zdecydowanie by tam nie pasowała. Poza tym, ona i mag musieli pozostać niezauważeni. Przemykali tuż za linią drzew, uważając na wszelkie kruche gałązki. To była instynktowna reakcja. Od najbliższego chodnika oddzielał ich spory kawałek zamarzniętej łąki, nikt nie usłyszałby cichutkiego trzasku.
Alicja dostrzegła na głowach niektórych przechodniów coś, co podejrzanie przypominało słuchawki. Jakiś młody mężczyzna w długiej do kolan niebieskiej tunice wpatrywał się w płaskie czarne urządzenie. Nawet z daleka komisarz dostrzegła symbol ugryzionego jabłka.
– Czy tamten facet trzyma tableta? – wyszeptała. – Skąd on go wytrzasnął?
– Eee... na naszym rynku można spotkać przedmioty sprowadzane z Wymiaru Zero.
Kus potknął się o korzeń i w ostatniej chwili złapał równowagę, ratując swoją twarz przed bliskim spotkaniem z pniem.
– Nikt nie zastanawia się, skąd one się wzięły? Ludzie nie próbują tworzyć portali?
– Oczywiście, że nie! Otwieranie ich jest bardzo niebezpieczne. Powszechnie uważa się, że przedmioty te wytwarzane są w Occultavitis. Mieście, które tak naprawdę nie istnieje. Nikt go nie szuka, wszyscy wierzą, że stężenie magii w powietrzu jest tam zbyt wysokie, aby przeżyć choćby kilka minut.
– Acha. To kto odważył się przywieść tutaj cały ten sprzęt?
Kus rozejrzał się dookoła. Zniżył głos.
– Hmm... No dobrze, skłamałem – przyznał. – To handlarze Imperatora. Robią to, żeby utrzymać pozory.
– Próbują ukryć fakt, że jakieś miasto nie istnieje? – To miało coraz mniej sensu.
– Gdyby ludzie dowiedzieli się o tej manipulacji, Wolna Policja Abnormis, to taki ruch oporu, mogłaby wszcząć bunt. Nie wiem, jak jest teraz, ale skoro... „nie było mnie" przez... przez dobrych kilka lat, groźba kolejnego powstania może wisieć w powietrzu.
Najostrożniej jak potrafili przedarli się przez zarośla pokryte tylko niewielkimi pączkami. Kus musiał wyciągać czapkę, która utknęła w gąszczu gałęzi. Widocznie bardzo się o nią martwił.
– Czemu tak dbasz o tę czapkę? – Musiała o to zapytać.
– Ach, dostałem ją. Od... Imperatora. Kiedy skończyłam szkolenia na maga. I ona mi, no... Przypomina stare dobre czasy.
– Rozumiem. A co do tej "groźby powstania wiszącej w powietrzu" to ja nic nie czuję. Powiedz mi, dlaczego ktoś miałby wszczynać jakieś powstanie? Mieszkańcy raczej nie wyglądają na nieszczęśliwych biedaków. – Kiwnęła podbródkiem w stronę ulicy.
– Hm, to najbogatsza dzielnica miasta.
– Acha.
– Ale... Imperator zapewnia im życie w dostatku właśnie po to, żeby się nie buntowali. On... – Zmarszczył czoło. – Tak, on ma jakiś cel. Jego osiągnięcie jest dla niego sprawą życia i śmierci. Tak myślę. Ale nie mam pojęcia, o co może chodzić. Może ci z Wolnej Policji...
Z głębi lasu dobiegł hałas. Zamarli w bezruchu.
Z pomiędzy drzew wyskoczył lis w kolorowym ubranku, w jakie niektórzy ludzie pakują swoje psy. Zwierzę przebiegło przed nimi i uciekło na otwarty teren.
– Crinitus! – Ciszę rozdarły dziewczęce piski. – Crinitus, wracaj!
Kus i Alicja, z braku lepszych pomysłów, przypadli do ziemi.
Właścicielka zwierzątka przebiegła kilka metrów od nich, zbyt zajęta wykrzykiwaniem raz po raz imiona swojego pupila, żeby ich zauważyć. Alicja powoli wstała.
– Poszła? – szepnął konspiracyjnym tonem Kus.
– No. Nie słyszysz?
Wstał ostrożnie, a Alicja chciała otrzepać płaszcz, ale był już tak brudny, że tylko pobrudziłaby bardziej dłonie.
Od strony zamku dobiegł trzask wyładowania elektrycznego.
– Hmm. Chyba... chyba powinniśmy przyspieszyć.
Na wpół biegnąć ruszyli w kierunku Czterech Iglic. Im bliżej byli, tym lepiej słyszalne było brzęczenie płonących wież.
*****
Zdaniem Kusa, nie powinno być żadnego problemu z wejściem do laboratorium. Twierdził, że boczne wejście nie jest strzeżone.
– To na pewno te? – spytała z powątpiewaniem policjantka, kiedy ukryci za niskim kamiennym murkiem spoglądali na przeszklone drzwi. Szum fontanny, która ozdabiała schludny ogródek z klombami wczesnowiosennych kwiatów, zagłuszał dobywający się ze środka budynku niski pomruk.
– Tak. Mówiłem, że nikt niepożądany nie zdoła przekroczyć magicznej tarczy, która osłania teren laboratorium.
Zaklęcie miało rozpoznać Kusa jako maga, który pracuje dla Imperatora, a Alicja w ogóle nie zostanie wykryta, bo pochodzi z „nie magicznego wszechświata".
– Jesteś pewien? – Zmarszczyła brwi.
– Oczywiście.
Spojrzała na pustą przestrzeń dzielącą ich od wejścia.
– Jesteś absolutnie pewien?
– Nie ufasz mi? – W jego głosie pojawiła się nuta rozczarowania.
– Znam cię od kilku godzin. – Komisarz wyciągnęła glocka i westchnęła. – Dobra. Czysto. Idziemy.
Przeskoczyła murek i przecięła środek trawnika. Kus popędził za nią.
Dopadła do drzwi, przytuliła się do ściany i zaczęła obserwować otoczenie. Na razie nikt nie próbował ich zaatakować.
Mag, ciężko dysząc, stanął tuż obok.
– Pilnuj tyłów – mruknęła cicho.
– Dobrze, ale dlaczego...
– I bądź cicho.
Wychyliła się i spojrzała przez szklane drzwi do środka. Dzięki ponurej pogodzie nie musiała osłaniać oczu dłonią i wyraźnie widziała długi pusty korytarz z kilkoma drzwiami, który tonął w półmroku.
Nacisnęła klamkę. Gładko ustąpiła. Policjantka szarpnęła drzwi i bezgłośnie wparowała do budynku. Niczym trujący gaz.
Nie można było powiedzieć tego o jej towarzyszu. Kus zamknął drzwi najciszej jak potrafił, ale szczęk zamka i tak poniósł się echem w głąb budynku.
Komisarz syknęła. Odczekała chwilę, ale nie usłyszała żadnych niepokojących odgłosów. Bała się, że łomot jej serca może ściągnąć niepożądane osoby.
Ostrożnie ruszyła do przodu. Mag szedł na nią swoim normalnym krokiem.
– Teraz ciągle prosto? – zapytała półgłosem.
– Tak, a następnie musimy skręcić w prawy...
– To zaraz. I bądź ciszej, z łaski swojej! – warknęła.
Doszli do końca, gdzie korytarz się rozdwajał. Alicja zatrzymała się na rogu nasłuchując przez kilka sekund.
– Naprawdę, nie uważam...
– CICHO!
Zakryła usta dłonią.
– Co się dzieje? – zapytał ktoś za nimi.
Odwrócili się równocześnie. W półmroku zdołali dostrzec ciemną postać, ubraną w prawdopodobnie czerwoną szatę.
– Och. Eee... nic, po prostu sobie... rozmawiamy! – Kus próbował ratować sytuację. – Niesiemy ważny... ważną rzecz do zbadania...
– I ona nie może być wystawiona na hałas – Na czoło policjantki wystąpiły mikroskopijne krople potu.
– W rzeczy samej!
Obcy mężczyzna nie zrobił nic niepokojącego.
– Aaa. To... bądźcie ostrożni – wyszeptał. – Czy mam ostrzec kogoś w laboratorium?
– Nie, nie! Poradzimy sobie! – zapewnił cicho Kus.
Czym prędzej skręcili w lewo, zostawiając maga na rozwidleniu.
– Mówiłeś, że nikogo tu nie ma – warknęła komisarz.
– Hmm... Mówiłem tylko, że drzwi nie są strzeżone.
Weszli na schody. Oświetliło ich blade światło dnia.
– Nie ma jakiejś... bardziej dyskretnej drogi? – Otarła pot z czoła.
– Jest jedna. Jednak musielibyśmy zawrócić i iść...
– Przepraszam! Czy to broń palna?!
Przed nimi wyrósł postawny strażnik. Wyraz jego twarzy i wielka dłoń, zaciśnięta na rękojeści, miecza sugerowały, że już zna odpowiedź.
– Mam pozwolenie... – Alicja szukała sposobu na w miarę ciche obalenie przeciwnika.
– W dupie mam twoje pozwolenie, na teren laboratorium nie wolno wnosić broni palnej! – Podniósł głos. – Czekaj, czy ty jesteś cywilem? Co ty tu w ogóle robisz, kobieto?
Zerknął na maga.
– Ty ją wpuściłeś?
– Eeeeeee...
– Kusbjxjejjxksnsh, prawda? Moment... – zmarszczył czoło z wysiłku. – Ej, ty jesteś ten od pobieraczy...
Rozmowa stała się stanowczo za głośna.
„Zaraz zbiegnie się widownia, i cały misterny plan spali na panewce."
Komisarz błyskawicznie doskoczyła do strażnika i z siłą, na jaką może zdobyć się dostatecznie zdesperowany człowiek, zdzieliła go ciężkim pistoletem w czaszkę.
Strażnik zamrugał i zwalił się na schody, wywołując łoskot, który poniósł w głąb budynku. Po chwili echo powróciło, ale w postaci ciężkich kroków.
Mag i policjantka spojrzeli na siebie i rzucili się w górę schodów.
– Nikogo nie ma, tak?! – wrzasnęła na wydechu.
Kus był zbyt zasapany, żeby powtórzyć wcześniejszą odpowiedź. Całą swoją uwagę skupiał na zmuszaniu nieprzyzwyczajonych do wysiłku mięśni do pokonywania kolejnych stopni.
Dotarli na samą górę i policjantka nie myśląc pobiegła w prawo. Z przeciwnej strony ktoś wykrzyczał coś gardłowym głosem. Łoskot ciężkich butów dochodził teraz z prawie wszystkich kierunków.
Alicja biegła w stronę podwójnych drzwi na końcu korytarza. Miała nadzieje, że będą otwarte, cokolwiek by za nimi nie było.
Usłyszała krótki krzyk Kusa.
Co na jej miejscu zrobiłby ten cały Doktor? Użył jakiejś technologii do pokonania stada strażników? Przywołał TARDIS w jakiś nieznany jej sposób? Stanął do walki? Biegł prosto do drzwi, tak jak ona?
Nagle jedne z drzwi, które właśnie miała minąć, otworzyły się na całą szerokość. Nie zdążyła wyhamować.
*****
Doktora ponownie obudził rozpierający czaszkę od wewnątrz ból. Był jeszcze mocniejszy niż poprzednim razem. Nad lewym uchem, w miejscu, gdzie dwukrotnie trafiła go „zaczarowana" kość, czuł pulsujące ognisko. Tym razem jego policzek nie spoczywał na miękkiej poduszce, ale był przyciśnięty do zimnej szorstkiej posadzki.
Poruszył się z jękiem. I do tego ktoś związał mu dłonie za plecami. Jakby był tylko jakimś zwykłym więźniem. Miał ochotę prychnąć z pogardą. Otworzył oczy.
Trafił do pomieszczenia o wielkości hangaru. Przypominało skrzyżowanie więziennego lochu z nowoczesnym laboratorium. Lśniące stalowe stoły, pozastawiane szklanymi naczyniami i innymi pomocami naukowymi, ustawiono w rzędach na kamiennej podłodze. Pomiędzy nimi kręciło się kilka osób w czerwonych szatach, takich samych, jaką nosił Kus. Magowie. Jeden z nich, któremu zdecydowanie było za gorąco, otarł czoło.
Poza tym, laboratorium wypełniały ogromne regały pozastawiane rozmaitymi przedmiotami.
– Czy ci pseudomagowie cierpią na manię chomikowania? – mruknął. – Tak. Najwyraźniej tak.
Wszystko było przesłonięte leciutką mgiełką, która wirowała przy najmniejszym ruchu. Pachniało bardzo mocną herbatą.
Taki sam zapach miało powietrze w chacie Kusa.
Zapach magii...
– Żadna magia. Magia nie istnieje. – mruknął. – To tylko technologia. Czysta nauka...
...z jaką którą nawet on sam nigdy dotąd się nie spotkał.
A skąd miał ją Imperator? Musiał być jej twórcą. Co mogło dziwić, kiedy Doktor poprzednim razem był na Nigrarners, tamtejsza ludność zajmowała się głównie hodowlą zwierząt. Ale który to był rok?
Skąd ten cały Imperator wziął się w tym wymiarze? Jaki wypadek miał na myśli? Dla Nigrarnerczyków wystarczająco trudna była podróż na inną planetę. Przy tamtejszym poziomie zaawansowania techniki i nauki, przypominałaby próbę oblecenia Jowisza na latawcu.
Ale kiedy on tam był? W trzysta sześćdziesiątym czy w cztery tysiące trzysta sześćdziesiątym?
Dookoła słychać było jednostajny szum maszyn. Zza pleców Doktora dobiegały rytmiczne uderzenia tłoków.
Usiadł. Jakiś laborant zerknął na więźnia i na jego twarzy pojawił się niepokój. Szybko gdzieś odszedł.
– Naprawdę?! – krzyknął Doktor z oburzeniem. – Po prostu związaliście mi ręce? I w taki sposób więzicie swoich niebezpiecznych wrogów? Cha Cha! No śmiechu warte!
Niestety, nie udało mu się zwrócić większej uwagi. Wszyscy byli poza zasięgiem jego głosu. A ten, kto skrępował jego nogi i nadgarstki zrobił to na tyle dobrze, żeby na pewien czas unieruchomić Władcę Czasu.
Najbardziej rozsądnym wyjściem wydawało się rozglądanie się po wnętrzu laboratorium próbując wyłapać jakieś jego słabe punkty.
Na wysokości drugiego piętra nad podłogą rozpinały się metalowe przejścia, można by po nich uciec. Z tym, że Doktor nie widział w pobliżu żadnych schodów. Kładki stanowiły więc pewien problem, bo łatwiej mógłby zostać dostrzeżony w labiryncie machin i regałów. Do tego wszędzie leżały albo wisiały plątaniny kabli, o które można było się potknąć. Panele sterowania z mrugającymi kolorowymi diodami wyglądały na rozmieszczone przypadkowo.
Przy przeciwległej ścianie stały cztery ogromne zbiorniki wypełnione lśniącą złotą energią. Odchodziły od nich przezroczyste rury. Powiódł za nimi wzrokiem.
Prowadziły do systemu połączonych ze sobą bojlerów. Z jednego z nich wychodziła rura o szerokości sporej pizzy. Została wpuszczona w podłogę.
Nie znał dokładnie tutejszych praw fizyki, ale zgromadzenie takiej ilości energii w jednym miejscu nie wydawało się dobrym pomysłem. Wokół zbiorników latało kilka książek. Machały okładkami, jakby o były skrzydła.
Wzrok Doktora padł na rząd przezroczystych kapsuł, które stały obok przezroczystych zbiorników i były z nimi połączone rurami. Ściągnął brwi. Do czego służyły? Wyglądały, jakby zamykało się coś w środku i...
Przeniósł spojrzenie jeszcze raz na ogromne zbiorniki.
Skrzywił się ze złości. Skomentowałby to jakoś, ale nie było nikogo, do kogo mógłby skierować wypowiedź.
Mógłby mówić do siebie, ale zdecydowanie lepiej mu to wychodziło, kiedy mógł przy okazji chodzić w kółko albo chociaż od ściany do ściany.
Nagle poczuł ciepły wilgotny oddech na dłoniach. Spojrzał do tyłu. Za nim leżał związany jeleń. Poczuł jeszcze większe oburzenie. Magowie potraktowali go na równi ze zwierzęciem! A Doktor szanował zwierzęta, jak można je i jego traktować w taki sam sposób?! I to w... w taki!
– Cześć! Możesz mi powiedzieć, co oni robią? – zapytał ściszonym głosem.
Jeleń w kilku pomrukach potwierdził jego domysły. Władca Czasu ze złością zerknął na laborantów.
– Potwory! Wiesz, który z tych półgłówków jest szefem? Znaczy oprócz Imperatora?
Ssak lekko pokręcił łbem, którym opierał się o podłoże. Poroże uniemożliwiało mu przyjęcie wygodniejszej pozycji.
– Ty tam! Nie odzywaj się! – wrzasnął jakiś strażnik.
– O, nareszcie ktoś raczył się mną zainteresować! – odkrzyknął, wreszcie znalazłszy okazję. – Żądam rozmowy z szefem! Proszę natychmiast go tutaj sprowadzić! Bo jak nie, to...
– Ja tutaj jestem szefem! I masz się...
– Och, przestań! – Władca Czasu wywrócił oczami. – Nie mam na myśli jakiegoś tam podrzędnego ochroniarza. Chcę rozmawiać z tym, kto jest tu najważniejszy! A najlepiej z samym Imperatorem! Teraz!
Strażnik nie zdążył odpowiedzieć, bo zza odległych drzwi dobiegł jakiś hałas.
Wszyscy obecni magowie zamarli. Strażnik, nie patrząc dłużej na Doktora, rzucił się w kierunku drzwi. Otworzył je i łomot ciężkich butów zmieszany z krzykami stał się doskonale słyszalny.
Kilku masywnych strażników przekroczyło próg. Prowadzili przed sobą wściekłą kobietę i pochlipującego maga w wełnianej czapce z pomponem. Im też skrępowano ręce w nadgarstkach.
Jeden z oprawców kopnął Kusa pod kolanem. Mężczyzna upadł na kolana i zamilkł. Drżał z przerażenia. Alicja rzuciła w stronę strażnika mocną mieszankę przekleństw.
W ciszy, która potem zapadła, dało się usłyszeć powolne kroki na metalowej kładce w górze.
Wszyscy magowie, strażnicy, więźniowie i nawet jeleń zamarli, kiedy Imperator się zatrzymał i dumnie skrzyżował ręce na potężnej piersi.
– Dołączyli do nad twoi nowi przyjaciele, Doktorze. A może powinienem powiedzieć: twoje kolejne ofiary?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro