XV. Rozstanie
Doktor musiał mieć jakiś szósty zmysł albo dobrą orientację w terenie, bo znaleźli TARDIS. Oboje zignorowali chrupiące pod stopami kości.
Alicja patrzyła w kierunku, z którego dobiegały odgłosy sugerujące obecność dużej liczby policjantów i kryminalistyków.
Doktor, korzystając z okazji, schował do kieszeni płaszcza niebieską kopertę, którą tkwiła za futryną okna niebieskiej budki. Nie wiedział, skąd wziął się list, ale na razie o tym nie myślał.
Złapał za klamkę. Przegonił zaskoczony wyraz twarzy i spojrzał na policjantkę.
– Widziałaś kiedyś Ziemię z nieba?
Komisarz odwróciła się i zmarszczyła brwi.
– Kiedyś leciałam samolotem. Więc tak.
– Nie, mam na myśli: czy widziałaś ją z kosmosu?
– Nie.
– Mogę ci ją pokazać. – Zachęcająco otworzył niebieskie drzwiczki. – I nie tylko ją! Starożytny Rzym, wiktoriański Londyn, Nowy Nowy Nowy Jork! Możemy odwiedzić Marsa, ba!, co tam Mars, inne galaktyki! Możemy spotkać, kogo tylko zechcesz! Szekspir, Kleopatra, Churchill...
– Czy te wszystkie podróże zawsze wyglądają tak, jak ta, z której właśnie wróciliśmy? – wypaliła.
Doktor posmutniał. Włożył dłonie do kieszeni spodni.
– Nie zawsze. Takie rzeczy się zdarzają. To był inny wszechświat. Ja podróżuje w czasie i przestrzeni, ale nie aż tak daleko. TARDIS nie jest do tego przystosowana.
Alicja westchnęła.
– Nie mogę z tobą lecieć. Mam córkę, pracę, dom...
– Nudne obowiązki! Możemy przeżyć razem wiele przygód! Doktor i Alicja!
– Przykro mi, ale nie. – Komisarz pokręciła głową. Uśmiechnęła się lekko. – Na razie wystarczy mi przygód.
Doktor posmutniał.
– Szkoda. To w takim razie... Miło było cię poznać, Alicjo.
Niespodziewanie zrobił krok w jej stronę i zamknął ją w mocnym uścisku. Zesztywniała, ale zaraz się rozluźniła.
– Mi ciebie też, Doktorze.
Stali tak jeszcze chwilę, napawając się swoją bliskością, wdychając swój zapach.
– Prawie zapomniałam! – Alicja puściła Doktora i sięgnęła do kieszeni. Wyjęła z niej przepalony śrubokręt soniczny. – Zabrałam go z chaty Kusa. Pewnie nie da się go już naprawić, ale...
– Mój śrubokręt! – Wyrwał urządzenie z jej ręki. Cieszył się, jak dziecko, które patrzy na górę prezentów pod choinką. – Spokojnie! Nie takie rzeczy naprawiałem!
– Jasne. W to wierzę. – Uniosła brew i kącik ust.
W końcu kosmita z ostatnim smutnym uśmiechem, wszedł do TARDIS. Zatrzasnął drzwi.
Poczuła jeszcze ukłucie żalu. Polubiła tego dziwnego faceta, w trampkach, garniturze i niemodnym płaszczu. Patrzyła, jak niebieska budka z lat sześćdziesiątych powoli gaśnie mrugając do rytmu charakterystycznego dźwięku. W końcu znikła i już więcej się nie pojawiła. Policjantka wiedziała, że nigdy nie zapomni tego dźwięku.
Wszystkie elementy krajobrazu już do siebie pasowały.
*****
Zgromadzeni w lesie funkcjonariusze wbili zdziwiony wzrok w policjantkę, która niedawno została uznana za zaginioną.
– Krzewiec!
Inspektor Blicki, sadził długie kroki, żeby dopaść swojej podopiecznej najszybciej, jak się dało bez biegania, które mogłoby odebrać mu godność. Alicja odnotowała, że miał przekrzywiony krawat, co było do niego niepodobne. Dobrze znała swojego przełożonego.
Na widok ulgi, która skrywała się pod jego poważną miną, Alicji zrobiło się niedobrze.
– Melduję się – mruknęła. Nie miała ochoty z niczego się teraz tłumaczyć. A już na pewno nie jemu.
Lekko popchnął ją kawałek dalej, żeby reszta policjantów nie słyszała ich rozmowy, choć i tak byli już w centrum uwagi.
Zlustrował ją wzrokiem. Zawiesił oczy na zabrudzonym płaszczu i rozczochranych włosach.
– Co ci się stało?! Gdzieś ty się podziewała, do jasnej ciasnej?! Gdzie jest Andrzej?!
Alicja powstrzymała się od spojrzenia na właśnie fotografowany przez kryminalistyków szkielet. Nie odpowiedziała.
Blicki zmrużył oczy.
– Źle wyglądasz – westchnął i pokręcił głową. – Przepraszam. Po prostu... martwiłem się o ciebie.
Musnął dłonią jej dłoń. Wyszarpnęła ją z nagłym obrzydzeniem.
– Alicjo... może...
– Spierdalaj – wysyczała. – Nie chcę cię więcej widzieć. To już dawno jest skończone, nie rozumiesz?
– Powinnaś w końcu pomyśleć o Ani. Potrzebuje ojca! – warknął.
– Nie takiego jak ty.
Ominęła go i ruszyła w kierunku drogi. Tam zostawiła samochód.
– Jestem twoim przełożonym!
– Nie mieszam życia prywatnego ze służbowym.
Jej wzrok mimowolnie uciekł w pobliże szkieletu.
– Na pewno?!
Nie zareagowała. Zatrzymała się wpatrzona w poczerniały ludzki szkielet. Ten, który leżał obok kości Andrzeja.
*****
Niebo w Wielkiej Brytanii już nie było takie bezchmurne. Ale i tak pewnie ominął go cudowny wiosenny dzień.
Doktor znów siedział na krawędzi TARDIS. Pod jego stopami rozciągał się kosmos. Czarna, nieskończenie rozległa przestrzeń upstrzona gwiazdami, planetami i mgławicami. Jego ulubiona planeta - Ziemia - wisiała na wprost niego, nieco niżej niż niebieska budka.
Dłubał przy sonicznym śrubokręcie. Kilka części trzeba będzie wymienić, ale to nie zajmie dużo czasu.
Za bardzo sie teraz na tym nie skupiał.
Zastanawiał się, jak była zbudowana planeta, którą odwiedzili w obcym wymiarze. Niby wszystko wyglądało dokładnie tak, jak na Ziemi. Jak równoległy wszechświat.
Ale jakim cudem konieczne było umieszczenie pod ziemią stabilizatorów grawitacyjnych, generatora pola magnetycznego i spajacza przestrzeni?
Może to było tylko kolejnym kłamstwem. Może był tam tylko ten zbiornik energii?
Ale ta teoria nie wyjaśniała, w jaki sposób doszło do takich zjawisk, których świadkiem był kilka godzin wcześniej.
Może to wcale nie była planeta? Może świat miał kształt dysku? Bardzo niestabilnego dysku?
Żałował, że nie mieli czasu się tego dowiedzieć. Tamto miejsca było fascynujące! Doktor wiele by oddał, żeby zobaczyć i poznać konstrukcję urządzeń, które trzymały świat Imperatora w całości!
Poczuł się dziwnie. Imperator, tak samo jak, on stracił swoją planetę. Ale on, w przeciwieństwie do Doktora, mógł na nią wrócić, wiedział, że ona wciąż istnieje.
A gdyby Gallifrey istniało, Doktor zrobiłby wszystko, co możliwe, żeby wrócić do domu. Tak, jak Imperator.
Ale on nie robiłby absolutnie wszystkiego, co możliwe. Przez Imperatora ucierpiało wielu niewinnych ludzi. Jego tęsknota przybrała formę egoizmu.
Współczucie Doktora zgasiło właśnie to, że Imperator zabijał.
Przypomniał sobie o liście. Zerwał się na nogi.
Jakim cudem, ten mógł znaleźć się za futryną TARDIS? Przecież nikt nie mógł jej zobaczyć.
Podbiegł do panelu kontrolnego, założył okulary i obrócił w swoją stronę ekran. Włączył nagranie z kamer.
Przyspieszył film, żeby pominąć nieciekawe ustępowanie mgły i przbiegające zające czy sarny.
Zatrzymał nagranie.
Mężczyzna, o rozpalonej w gorączce twarzy, wkładał niebieską kopertę za framugę okna.
Miał na sobie szkarłatną szatę z niewyraźnym logiem, które Doktor miał już okazję widzieć tego dnia.
Doskoczył do jasnobrązowego płaszcza, wydobył kopertę z kieszeni i odrzucił go z powrotem na podłogę.
Krzywe litery oświadczały, że list został zaadresowany do „Sz. P. Doktora". Nad nimi widniało logo przedstawiające policyjną gwiazdę, która została przekreślona czerwoną wstążką z napisem.
„Wolna Policja Abnormis"
Przed oczami stanął mu Kus.
„Ależ... Policja upadła rok temu... W trakcie powstania abnormiskiego..."
Do tego szata posłańca, która sugerowała, że ten był magiem Imperatora, czemu przeczył całkiem przytomny wyraz jego twarzy i sama obecność w tym miejscu.
List musiał pochodzić od jakiegoś ruchu oporu!
Rozerwał kopertę.
*****
Alicja wsiadła do swojego samochodu. Z całej siły trzasnęła drzwiami odcinając się w ten sposób od odgłosów lasu.
To jej nie wystarczyło. Oparła głowę o kierownicę, zasłoniła dłońmi uszy, zacisnęła powieki. Chciała odciąć się od wszystkiego.
Uśmiech Kusa...
Zaczęła głęboko oddychać. Musiała się uspokoić. Nie chciała płakać. Pociągnęła nosem.
– Weź się w garść – nakazała sobie.
Musiała odjechać. Może nawet wyjechać?
Zaszyje się gdzieś na pewien czas. Wróci teraz do Wrocławia, spakuje się, pobierze gotówkę ze swojego konta bankowego i najbliższym samolotem ucieknie z kraju. Nie ważne, gdzie. Wynajmie pokój, znajdzie jakąś pracę, może w kawiarni. Ania zostanie przez jakiś czas u babci...
Westchnęła. Pomysł był wyjątkowo głupi.
Podniosła głowę. Wyjęła kluczyk, który jakimś cudem przetrwał w jej kieszeni w innym wymiarze. Włożyła go do stacyjki i uruchomiła silnik skody.
Jej wzrok padł na niebieską kopertę, którą ktoś wsunął za wycieraczkę. Zdobiło ją logo policji z podpisem: „Sz. P. Alicja Krzewiec".
Zmrużyła oczy. Gwiazda miała mniej ramion niż powinna i czerwoną tasiemkę, która przecinała ją na ukos. Widniały na niej jakieś znaki. Alicja nie potrafiła ich odczytać.
Ale przypominały te z pokrywki słoika. Słoika z Wymiaru Fałszywych Magów.
Połączyła fakty.
– O cholera!
Po chwili, łamiąc dozwoloną prędkość, jechała w stronę miasteczka. Do kawiarni, w której była poprzedniego dnia.
Musiała przeczytać list, ale najpierw napije się mocnej kawy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro