I. Większa w Środku
Kiedy w TARDIS zamrugały światła, a gong oznajmił niespodziewaną podróż, Doktor doskoczył do panelu kontrolnego i kurczowo chwycił się jednego z uchwytów. W samą porę. Siła odśrodkowa spróbowała brutalnie cisnąć jego szczupłym ciałem na ściany wehikułu. Trzymał się jednak mocno.
Z zaciśniętymi zębami wyciągnął prawą rękę jak najdalej przed siebie i spróbował dosięgnąć hamulec ręczny. Tylko musnął go lekko opuszkami palców. Spróbował jeszcze raz.
Wtedy hałas ucichł. Wszystko przestało wirować, a Doktor, który nie był przygotowany na tak szybkie zakończenie podróży, gruchnął o kratownice w podłodze pod samą barierką panelu sterowania. Rozległ się kolejny gong. Niebieska budka wylądowała.
Gdzie? Doktor nie miał pojęcia.
Czasami mu się to zdarzało. Był ostatnim żyjącym Władcą Czasu. Podróżował w czasie i przestrzeni, więc zakres możliwych celów podróży był bardzo szeroki. Nawet mimo dysponowania tak wspaniałym wehikułem czasu, jakim była TARDIS, i dostępu do technologii, jakiej nie znano w całym wszechświecie, nie zawsze wiedział gdzie jest i dlaczego się tam znalazł.
Tak jak teraz.
– Mówiłem, żebyś tak nie robiła! – krzyknął z pretensją rozmasowując łydkę, którą uderzył w krawędź konsoli. Wyprostował się i doszedł do wniosku, że przez kilka najbliższych dni jego lewy bark będzie wyglądał jak dzieło sztuki współczesnej.
Budka tylko wydała aksamitnie głęboki wymowny pomruk. Władca Czasu zdawał sobie sprawę z tego, że jego budka czasami po prostu pojawiała się w różnych miejscach i w różnych momentach w historii. Na przykład tam, gdzie ktoś potrzebował pomocy. W końcu TARDISów się nie buduje tylko hoduje, żyją własnym życiem.
Uświadomił sobie, że nieoczekiwana wycieczka oznacza, że znalazł się na początku nowej przygody. Uwielbiał przygody!
– No już niech ci będzie – skapitulował. Nie potrafił dłużej gniewać się na swoją ukochaną niebieską budkę. – Ale mogłaś być delikatniejsza!
Tym razem TARDIS nie odpowiedziała.
– Gdzie tym razem jesteśmy? – Wstał i spróbował przenieść cały ciężar ciała na obolałą nogę. Syknął.
Drzwi się otworzyły. Na jego twarzy odmalował się szeroki uśmiech, a w oczach pojawił się radosny błysk.
Władca Czasu wykonał kilka ruchów obolałą nogą, które w zamierzeniu miały ja rozluźnić, po czym stwierdził, że ból nie jest nie do zniesienia. Zapomniał o nim i w kilku podskokach znalazł się przy swoim jasnobrązowym płaszczu. Podniósł go z podłogi i założył zamaszystym gestem. Nawiasem mówiąc, płaszcz wcale nie spadł z poręczy. Kratownica pełniąca funkcje podłogi była jego stałym miejscem.
Podbiegł w stronę wyjści i wpadł w objęcia chłodu. Za progiem drzwi, tam, gdzie wcześniej rozciągał się bezkresny usiany gwiazdami, planetami i galaktykami kosmos, teraz był się las. Cichy, pusty zatopiony w ponurej mgle świerkowy lasek.
Doktor wystawił język. Rześkie, zdecydowanie jesienne powietrze smakowało igliwiem i mokrym mchem z lekką nutką żywicy. Smak spalin i dymu był znikomy, gdzieś blisko musiała być droga.
– Cześć! – zawołał. – Jest tu ktoś? Człowiek? Kosmita? Prawnik?
Wesoły krzyk poniósł się echem pomiędzy młodymi świerkami i zginął w głębi lasu. Przytłaczająca atmosfera tego miejsca pochłonęła go tak, jak odkurzać wciąga kawałek czekolady, który niezauważony przez nikogo upadł na panele. A jeszcze można było go zjeść.
Odpowiedź nie nadeszła. Władca Czasu ściągnął brwi.
Okrążył TARDIS. Z każdego punktu widzenia las wyglądał identycznie. Nic nie sugerowało, że chce go zaatakować. Może za wyjątkiem podejrzliwej wiewiórki wysoko na drzewie nad głową Doktora.
– Hej! Potrzebujesz pomocy? Ktoś ukradł ci żołędzie? Widziałaś kosmitę?
Wiewiórka uciekła.
– Ej, poczekaj! – Doktor pobiegł przed siebie ze wzrokiem wbitym w gałęzie – Wiesz może... ech. A uciekaj sobie! Dziękuję ci za pomoc!
Westchął. Rozejrzał się ponownie. Coś przecież musiało tutaj być. Inaczej wciąż dryfowałby w przestrzeni kosmicznej.
Zmarszczył nos, jakby poczuł woń sugerującą, że śmieci dawno nie były wynoszone.
Z wewnętrznej kieszeni długiego płaszcza wyciągnął śrubokręt soniczny. Zaczął celować nim we wszystkie strony, żeby znaleźć cokolwiek, co wymagałoby naprawy, pomocy lub powstrzymania przed zniszczeniem wszechświata. Jednak nie wykrył żadnych kosmitów, metalu, ani statków kosmicznych, za wyjątkiem własnej budki. Tylko drzewa, drzewa i drzewa.
– Dlaczego tutaj wylądowałaś? – Czule pogłaskał błękitne deski TARDIS. – Zjadłaś coś, co ci zaszkodziło?
Nagle usłyszał za sobą jakiś narastający hałas. Zamarł na kilka sekund.
Odwrocił się i wbił wzrok w pokryte zakrzepłą żywicą pnie. Nic nie zauważył, ale nie ulegało wątpliwość, że ktoś biegł w jego stronę.
Prawie poślizgnął się na mchu, kiedy gwałtownie wystartował z miejsca, w którym stał. Dotarł przed drzwiczki TARDIS, a wtedy na zieloną dróżkę z gąszczu splątanych, suchych gałęzi, tylko czających się żeby wydłubać komuś oczy, wypadła jakaś kobieta. Niemal rozbiła sobie nos na pniu samotnej wśród świerków brzozy.
Zawahała się na sekundę, kiedy dostrzegła niebieską budkę policyjną z lat sześćdziesiątych, która pasowała do otoczenia mniej więcej w tym samym stopniu co trampki do garnituru stojącego obok mężczyzny.
Zaskoczenie szybko ustąpiło miejsca panice. Brunetka z rozwianymi połami płaszcza rzuciła się do biegu w stronę TARDIS.
Doktor szybko ujrzał powód jej pośpiechu.
Od tej samej brzozy z gracją odbił się zwierzęcy szkielet. Szkielet psa z rogami. Mimo skrzypienia trących o siebie stawów, które nawet Doktorowi zmroziło krew w żyłach, kreatura poruszała się szybciej i płynniej od żywego stworzenia.
Władca Czasu nie zastanawiając się długo szarpnął drzwiczki TARDIS i wskoczył do jej wnętrza.
– Tutaj, szybciej! – wrzasnął niepotrzebnie w stronę uciekinierki i przytrzymał drzwiczki odsuwając się na bok.
Szkielet już prawie deptał brunetce po piętach. Alicja Krzewiec się nie poddawała. Adrenalina we krwi robiła swoje. Wprawdzie brunetka nie miała najnniejszego pojęcia, kim jest dziwak, który stał w wejściu do niewielkiej budki, ale była pewna, że w razie potrzeby poradziłaby sobie z nim lepiej niż ze szkieletem.
W ostatnim rozpaczliwym skoku rzuciła się do środka budki, nie zważając na możliwość rozbicia sobie nosa w niewielkiej przestrzeni. Jej włosy uderzyły Doktora w twarz.
Władca Czasu błyskawicznie zatrzasnął drzwi, chociaż wiedział, że budka tego nie lubi.
Dosłownie ułamek sekundy później roztrzaskała się na nich rozpędzona kupa kości.
Wszystkie światła pokoju kontrolnego przygasły, żeby po sekundzie ponownie rozbłysnąć z pełną mocą.
Zapadła cisza.
Komisarz Alicja Krzewiec leżała poobijana na podłodze i próbowała odzyskać oddech.
– O cholera... – jęknęła.
– Ciekawe... – powiedział do siebie Władca Czasu. Puścił klamkę i uważnie rozglądał się po wnętrzu TARDIS.
Przestąpił nad leżącą w przejściu brunetką i podbiegł do konsoli. Policjantka poczuła na plecach muśnięcie krawędzi płaszcza. W nagłym przypływie strachu, złości i innych gwałtownych emocji zerwała się na równe nogi... i zamarła.
Widziała już kiedyś budkę policyjną z lat sześćdziesiątych. Nie wiedziała jak wyglądała w środku. Była za to pewna, że nie tak.
Znalazła się w dość dużym futurystycznym pomieszczeniu. W centralnym punkcie stało coś w rodzaju podświetlonego na turkusowo, naszpikowanego elektroniką centrum dowodzenia. Składały się na nie dziwny słup i konsola, nad którą zwieszały się kable. Miedziane ściany, wspierane przez poskręcane kolumny, nadawały pomieszczeniu kształt koła.
– O cholera – powtórzyła, nie wierząc w to, co widzi.
Zatrzymała wzrok na dziwaku, który uratował ją przed śmiercią (prawdopodobnie). Jakby nigdy nic, zawzięcie wystukiwał jakiś szaleńczy rytm na klawiaturze. Na nosie miał teraz okulary. Zauważyła, że jego włosy wyglądają tak, jakby wybuchła w nich petarda.
Uniosła glocka.
– Policja!
Mężczyzna podskoczył, jak rażony piorunem. Odwrócił się w jej stronę i ściągnął okulary. Broń palna w rękach brunetki nie powstrzymała uśmiechu przed wykwitnięciem na jego twarzy.
– Cześć, jestem Doktor! A ty?
Zachowała kamienną minę. Ludzie zwykle inaczej reagowali na widok otworu lufy. Niektórzy wybuchali nerwowym śmiechem, inni od razu się poddawali.
– Komisarz Alicja Krzewiec. – Obie dłonie miała zajęte, dlatego nie zawracała sobie głowy pokazywaniem legitymacji. – Jaki doktor i co to za miejsce?
– Po prostu Doktor. – Zszedł z podwyższenia. – A to jest TARDIS! Podróżuję nią w czasie i przestrzeni. Tylko uważaj, żeby niczego przez przypadek nie dotknąć, ona nie lubi obcych. Jak ci się podoba?
Obrócił się dookoła prezentując pokój, Nieco za duży żeby zmieścić się do wnętrza niebieskiej budki.
– Jest... – zaczęła, nieco wybita z rytmu. O takich sytuacjach nie było ani słowa na ostatnim szkoleniu.
–Piękna? Wspaniała? Niesamowita? – podsuwał tymczasem Doktor z entuzjazmem. W jego tonie i wyrazie twarzy było coś, co kazało Alicji przypuszczać, że na coś czeka.
– Większa w środku niż na zewnątrz. – mruknęła. – Ale...
– Tak! – krzyknął radośnie. – Każdy kto tutaj wchodzi tak mówi!
Komisarz nawet nie spytała, co miał na myśli mówiąc "każdy".
– Acha. Jesteś kosmitą, tak? – Uniosła z powątpiewaniem kącik ust i jedną brew.
– Władcą Czasu – uściślił z dumą. Ściągnął płaszcz i rzucił go na podłogę.
Z jakiegoś powodu czuła, że to prawda. Kobieca intuicja? Policyjna wrażliwość na kłamstwa? A może fakt, że ziemska technologia nie jest jeszcze na tyle rozwinięta, żeby upychać mieszkania w budkach wielkości toi toia?
Zbliżył się do Alicji, więc gwałtownie uniosła glocka. Lufa celowała teraz prosto w twarz kosmity. Oczywiście nie chciała go zabić, ale to zawsze wywoływało wrażenie. Doktor podniósł ręce w górę.
– Co tutaj robisz? – warknęła, zanim zdążył się odezwać. – Planujecie inwazję na ziemię? Zapewniam, że nie warto.
– Jacy my? – zdziwił się Doktor.
– No, wy. Władcy Czasu.
– Jestem ostatni z mojej rasy – sprostał z ledwie słyszalną nutą wyrzutu.
Cofnął się. Alicja lekko opuściła pistolet.
– I nie mam zamiaru przeprowadzić inwazji – kontynuował. – Pomagam ludziom.
– Acha – mruknęła.
Przez chwilę tylko na siebie patrzyli. Alicja westchnęła i powoli opuściła broń. Nie schowała jej.
– Dobra. Skoro pomagasz ludziom, załóżmy, że mamy teraz wspólny cel. – Kiwnęła głową w stronę drzwi. – Co to było?
– Tamta chodząca psia uczta? – Doktor wyprostował się i wbił wzrok w drzwi. Podrapał się po podbródku. – Nie wiem. Ale się dowiem! Spójrz tutaj!
Podbiegł do konsoli. Alicja, wciąż z pewną dozą nieufności, ruszyła za nim. Włożyła pistolet do kieszeni. Wciąż był odbezpieczony.
– Władca Czasu... – mruknęła pod nosem.
Doktor obrócił w jej stronę wiszący nad klawiaturą ekran. Obraz musiał pochodzić z zewnętrznej kamery. Była skierowana lekko w dół i pokazywała soczyście zielony mech z porozrzucanymi na nim białymi kośćmi.
– Kiedy to coś uderzyło w drzwi, wszystkie światła na chwilę zgasły, prawda? – zaczął.
– No tak. To jakieś wyładowanie elektryczne?
– Dokładnie! Ale widzę tutaj jeden problem. TARDIS jest dobrze zabezpieczona przed takimi wypadkami.
Zmarszczył brwi w śmieszny sposób, przez co Alicji nasunęło się na myśl skojarzenie z kogutem. Przypomniała sobie, że leżała na podłodze i zaczęła otrzepywać szary płaszcz i koszulę z kurzu.
– Widzę też inny – wtrąciła. – Kości nie przewodzą prądu.
Władca Czasu pokiwał głową, zadowolony, że nie trafił na idiotkę.
– Chyba, że w środku jest metal. – Wyprostowała się.
Nagle Doktor zerwał się z miejsca, podniósł płaszcz i wyciągnął coś z kieszeni. Rzucił się do drzwi.
– Co ty robisz? – krzyknęła.
– Muszę sprawdzić te kości.
– Po... poczekaj!
Doktor, zahamował i uważnie na nią spojrzał. Wielokrotnie słyszał już ten charakterystyczny ton. Tę nutę smutku i żalu.
Komisarz oczywiście nie miała zamiaru okazywać żadnej słabości. Co to to nie!
– To coś dopadło mojego kolegę, Andrzeja. Prawdopodobnie już nie żyje. Może, te kości wciąż są niebezpieczne.
Starała się, żeby to, co powiedziała brzmiało niemal bezuczuciowo. Jak w raporcie.
Przez ułamek sekundy miała wrażenie , że kosmita w rzeczywistości ma więcej lat niż sugeruje jego wygląd. Musiała mu o czymś przypomnieć, bo przez jego twarz przemknęło coś na kształt rozpaczy.
Jego dłoń wylądowała na klamce.
– W takim razie tym bardziej musimy dowiedzieć się, co go zabiło.
Musiała przyznać mu rację. Podeszła bliżej i wyciągnęła pistolet z zamiarem użycia go, jeśli szkielet znowu ożyje. Starała się nie myśleć o tym, że wcześniej wystrzelona kula wbiła się w czaszkę, nie czyniąc żadnych znaczących szkód.
Doktor jedną ręką otworzył drzwiczki. W drugiej trzymał coś dziwnego, co wyglądało jak gruby, metalowy pręt zakończony niebieską diodą. Wyciągnął to przed siebie. Urządzenie wydało charakterystyczny brzęczący dźwięk.
– Co to jest? – spytała Alicja.
– Śrubokręt soniczny – odpowiedział, wciąż na nią nie patrząc. Pochłonęło go zadanie.
– Acha. To broń?
– Przyrząd naukowy.
Kosmiczna technologia, tak?
Śrubokręt przestał brzęczeć.
– To niemożliwe! – Doktor zatrzasnął drzwi. – To najzwyklejsze we wszechświecie kości! Żadnej energii, metalu i ani śladu życia!
Podbiegł w stronę konsoli i zaczął nerwowo chodzić tam i z powrotem, najwyraźniej usilnie starając się wymyśleć coś sensownego. Jego chwilową żałobę ponownie zastąpił entuzjazm i podekscytowanie.
– To źle?
– Bardzo! Nadal nie wiemy, jak kości mogły się poruszać. Jakim cudem były naelektryzowane?!
Podeszła do czegoś, co wyglądało jak telefon stacjonarny z lat dziewięćdziesiątych. Ostrożnie, żeby nie wcisnąć przez przypadek jednego z licznych przycisków, oparła się o konsole. Odchrząknęła.
– Nigdy nie przyszłoby mi na myśl, że powiem coś takiego... – zaczęła – ...ale dla mnie to wygląda na jakąś magię. Albo duchy, a ja nie wierzę w Boga, więc teoretycznie nie wierzę też w duchy.
Doktor prychnął.
– Magia nie istnieje. Wszystko da się wytłumaczyć. To nie jest magia, tylko jakaś technologia. Ktoś za tym stoi, może nawet go znam, ale na razie nikt konkretny nie przychodzi mi na myśl.
Alicji nagle coś przyszło do głowy.
– Ciało – przerwała monolog Doktora. – Musimy obejrzeć ciało Andrzeja.
Zatrzymał się i spojrzał na nią.
– Andrzeja? – Zdziwił się.
Alicja pochyliła się w jego stronę z otwartymi szeroko oczami.
– Tak. Tego Andrzeja, o którym ci mówiłam. Tego, który ze mną tu przyjechał. Zabiła go ta stara kupa kości. Masz taką krótką pamięć?
Doktor zmieszał się i zmrużył oczy.
– A! Tak! Genialny pomysł! – wykrzyknął z entuzjazmem, ale znów lekko się skrzywił. – Dlaczego to ja na niego nie wpadłem?
– Bo zapomniałeś o...
Minął ją dosłownie o centymetr i znowu pobiegł w stronę drzwi. Westchnęła. Dziwny facet. O ile można nazwać tak kosmitę. O ile on w ogóle jest kosmitą. Ta cała szopka mogła być tylko jakąś sprytną sztuczką...
Nie, nie potrafiła w to uwierzyć. Wszystko przeczyło zdrowemu rozsądkowi, ale czuła, że jest prawdziwe.
„Może coś mi się stało? Szkodliwy wpływ prądu na zdrowie człowieka? Stres? Początki choroby psychicznej?"
Doktor zamaszystym gestem otworzył drzwi i wskazał wyjście towarzyszce.
– Prowadź!
Zdaniem policjantki jego uśmiech nie pasował do sytuacji. Jedno było dla niej oczywiste: Doktor nie był do końca normalny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro