#9 Koszmary
Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza. Natychmiast zaczęłam się jednak dusić dymem unoszącym się w miejscu, gdzie leżałam. Na całym ciele czułam dreszcze i okropny chłód. Kaszląc, przeturlałam się w bok. Wzięłam głęboki wdech. Tu powietrze było czystsze, jednak wciąż tak samo lodowate. Mimo to położyłam się na plecach i odsunęłam głowę do tyłu. Starałam się spokojnie oddychać. "Jak na treningach", mówiłam sobie.
Gdy w końcu uspokoiłam oddech podniosłam się i sprawdziłam, czy moje bronie i torba, którą ze sobą wzięłam są na swoich miejscach. Na szczęście podczas przenoszenia do innego wymiaru nic im się nie stało. Otworzyłam plecak w poszukiwaniu jakiejś kurtki. Już miałam ją wyjmować, gdy nagle coś z impetem we mnie wbiegło, przewracając mnie na lodowatą podłogę. Szybko podniosłam się na kolana, wyjmując naostrzone sztylety. Podniosłam głowę i moim oczom ukazał się widok, który na długo wyrył mi się w pamięci.
Był to Wally. Ale nie wyglądał jak "mój" Wally. Zielone oczy ustąpiły czerwonym ślepiom patrzących we mnie bez jakichkolwiek uczuć. Prawa ręka zgięta była pod nienaturalnym kątem, a na miejscu lewej zamiast jednego ramienia były dwa. Nogi miał jakby wilcze. Porośnięte zabrudzoną sierścią i zakończone długimi pazurami. Byłam przerażona tym co zobaczyłam.
- Wally? To ty? - zapytałam wciąż nie mogąc uwierzyć w istnienie istoty stojącej przede mną. Nie doczekałam się jednak odpowiedzi. Chłopak rzucił się na mnie, wyciągając swoje trzy ramiona i próbując mnie złapać. W ostatniej chwili uskoczyłam na bok. Odrzuciłam broń na bok. Jeśli to naprawdę był Wally, nie mogę go skrzywdzić.
Nieudany atak rozwścieczył chłopaka, który teraz postanowił obnażyć swoje kły. Warcząc, wbiegł na mnie, uderzając mnie nogą. Zabolało. Odskoczyłam w prawo i uderzyłam Wally'ego pięścią. Atak nie zrobił na nim jednak najmniejszego wrażenia, gdyż zaraz po nim po raz kolejny oberwałam owłosioną łapą. Tym razem jednak pazury wbiły mi się w skórę, rozrywając rękaw mojego kostiumu. Krzyknęłam w bólu i złapałam się na krwawiącą rękę. Chłopak znowu zamachnął się i odrzucił mnie na odległą stertę kamieni. Mocno w nią uderzyłam, co spowodowało, że ramię zaczęło mnie boleć jeszcze bardziej. Nie byłam w stanie się ruszyć i nie miałam jak powstrzymać idącego do mnie Wally'ego. Teraz miał już cztery ręce, każdą porośniętą rdzawym futrem i wyposażoną w zabójcze szpony. Bałam się.
- Wally - wydusiłam - Skarbie. Proszę cię... Nie rób tego... Przyszłam tu... po ciebie... - po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Potwór ani myślał się zatrzymać - Błagam... - ból był nieznośny - Nie... nie... - moja twarz była coraz bardziej mokra od płaczu.
Wally zatrzymał się nade mną. Pochylił się i spojrzał mi w oczy. Zawył głośno i uniósł do góry jedną ze swoich rąk, wysuwając z niej szpony. Zalśniły one w bladym świetlne, w którym skąpane było miejsce naszej walki. Odwróciłam wzrok, skupiając się na krajobrazie. Był surowy. Ziemia była szara, gdzieniegdzie porośnięta blado-zielonymi roślinami. Mnóstwo kamieni i skał nachodzących na siebie. W oddali widocznie były wzgórza, spowite mgłą, a za nimi rozciągała się tylko czerń, która zdawała się otaczać całe to niezwykłe miejsce. W oddali widziałam rozmyte sylwetki ptaków. Jakie to niesamowite. Byłam w stanie zobaczyć niemalże każdy element skalistego pejzażu. Sekundy stały się godzinami. Miałam wrażenie jakbym wpatrywała się w odległe wzgórza całą wieczność. Piękne miejsce, by umrzeć. Załkałam cicho.
- Nie zabijaj mnie - wyszeptałam i zamknęłam oczy. Nie chciałam tego widzieć. Nie chciałam umrzeć. Nie chciałam zginąć z rąk ukochanego.
- Jibaz ramzsok! - nagle usłyszałam czyjś głos. Uchyliłam powieki. Całą przestrzeń wypełniło niezwykle jasne światło, które uderzyło stojącego nade mną Wally'ego. Ten w ułamku sekundy rozpadł się na tysiące małych odłamków, które zniknęły, odfruwając z wiatrem.
- Artemis! Artemis! - obróciłam głowę. W moim kierunku biegła kruczowłosa czarodziejka z przerażeniem w oczach - Całe szczęście... - w kącikach jej oczu pojawiły się łzy - Zdążyłam -spojrzała na moją zakrwawioną rękę - Jesteś ranna!
- Co... - zapytałam zdziwionia - co to było? Czy.. czy to był Wally?
- Koszmar. Tylko przypominał Wally'ego. Zcelu Simetra!
- Koszmar? - zaklęcie Zatanny uleczyło bolącą rękę. Natychmiast podniosłam się i podeszłam zabrać wyrzucone wcześniej ostrza.
- Dokładnie. Z tego co widzę jesteśmy w wymiarze Somnium. A to co widziałaś to zmaterializowana projekcja twoich lęków. Przed chwilą sama skończyłam walczyć z moją - czarodziejka zamyśliła się - Szlag by to!
- Co się stało?
- Mieliśmy się nie rozdzielać! Coś musiało pójść nie tak podczas przenoszenia. Musimy znaleźć resztę i szybko im pomóc. Biegnij za mną!
Pędem ruszyłam za Zatanną. Przeszły mnie dreszcze na samą myśl o małym Garfieldzie walczącym w pojedynkę ze swoim największym koszmarem. Biegłyśmy tak parę minut, gdy nagle zdyszane usłyszałyśmy czyjś krzyk.
- Karen! - Zatanna gwałtownie skręciła w lewo, by pomóc przyjaciółce. Zastałyśmy ją wiszącą w powietrzu i strzelającą pociskami do wielkiej, czarnej mazi przypominającej dwumetrowego człowieka. Niewiele myśląc obie rzuciłyśmy się jej na pomoc.
Wyciągnęłam miecz i wzięłam duży rozpęd. Skoczyłam na monstrum, zanurzając w nim ostrze. Potwór zaryczał i zamachnął się niezgrabnie swoją ogromną dłonią. Odskoczyłam, dając miejsce Karen. Ta strzeliła w niego kolejną serią laserów, skutecznie dziurawiąc jego ciało. Zatanna uniosła się w powietrzu, wypowiadając to samo zaklęcie, którym pokonała mój Koszmar. Skierowała strumień światła w stronę przeciwnika. Przeszyło go ono na wylot, sprawiając, że potwór zamienił się w wielką czarną plamę, która z plaskiem uderzyła o ziemię. Usiadłam na ziemi, by nabrać oddechu po walce. Niestety wyglądało na to, że nie jest ona jeszcze skończona.
- Co do... - wykrzyknęła czarodziejka, gdy czarna maź na nowo zaczęła formować swoje ciało. Razem z Karen zareagowałam szybko, próbując odciąć potworowi głowę. Klinga przeszła przez maź, jednak ta znowu zaczęła się zasklepiać. Bumblebee próbowała zestrzelić potwora, jednak ten był bliski uformowania całego cielska i zdołał odeprzeć atak ręką.
- Tego się nie da pokonać! - wykrzyknęłam w kierunku Zatanny.
- Wszystko się da pokonać - czarodziejka uniosła się w powietrzu - Potrzebny jest tylko sposób.
- Powiedz, że jakiś znalazłaś - odparła Karen, która wciąż próbowała atakować korpus potwora.
- Odsuńcie się! - obie usłuchałyśmy polecenia Zatanny. Ta wciąż lewitując, złożyła nogi siadając w pozycji kwiatu lotosu. Ręce wysunęła przed siebie, skupiając całą uwagę Koszmaru na sobie - Źormaz og i zczsinz!
Niebieskie światło uderzyło potwora. Ten zaczął pokrywać się lodem, który uniemożliwiał mu kolejne ruchy. W kolejnej chwili lód pękł na tysiąc małych kawałeczków.
- Dzięki - Karen zleciała na dół i usiadła na jednym z pobliskich kamieni - Co to do cholery miało być?
- Koszmar. Stały mieszkaniec tego wymiaru - odparła Zatanna.
- Cudownie. Czyli będziemy musiały walczyć z tymi przystojniakami cały pobyt tutaj?
- Nie zamierzamy tu zostawać na długo, nie martw się - czarodziejka podeszła do Bumblebee - Widziałaś resztę?
- Jak się tutaj znalazłam, to miałam wrażenie, że niedaleko słyszałam Beast Boya. Ale zanim do niego podbiegłam, to coś postanowiło mnie zabić. Chodźcie, to może uda nam się go znaleźć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro