#1. Spotkanie z liczbą
*dużo później*
Per. Zero
Zaglądam przez okno do salonu. Widzę mężczyznę i kobietę, to nie powinno być trudne. Są odwróceni od okna, oglądają jakiś film na telewizorze, a to ułatwia robotę. Tym bardziej, że okno jest otwarte. Boże, ludzie sie nigdy nie nauczą. Już od miesiąca jesteśmy w tych rejonach i co chwila jest o nas w wiadomościach, a oni się nie przejmują. Kto w ogóle otwiera okno wieczorem w środku PAŹDZIERNIKA?. No cóż...
Wchodzę po cichu przez okno, i zaciskam dłonie na uchwycie młotka. Podejdę najpierw do mężczyzny i rozwale mu głowę. Kobieta nie powinna być zbyt trudna do pokonania. Przy okazji rozglądam się po salonie, jest urządzony ładnie, ale skromnie. Pewnie kolorowo, ale tego nie mogę być pewna, w końcu widzę tylko biel i czerń. No dobra skupiam się. Jestem za kanapą, biorę zamach, celuję, uderzam, słyszę krzyk i... dźwięk walenia o metal? Gość ma płytkę w glowie? Natychmiast się odwraca w moją stronę.
-Ty!!! - krzyknął i wybiegł na mnie z nożem. Czyli aż tak głupi nie jest, ale nie zmiania to faktu, że zostawił otwarte okno.
- Hahhahahha - Zaśmiałam się obłąkańczo - no dawaj, pokaż na co cię stać - Jak chce się bawić to się zabawimy.
Kobieta poleciała do kuchni, ale ją później złapię. Gość rzucił się na mnie z nożem. Zrobiłam unik i walnęłam go młotkiem w plecy. Usłyszałam dźwięk łamanego żebra. Kolo poleciał na ziemię, ale złapał jakiś mały mebel i rzucił nim we mnie. Zrobiłam unik i spojrzałam jak ów mebel rozbija się na ścianie. Wtedy poczułam ból w udzie. On wbił mi nóż w nogę i rozciął udo do kolana. Złapałam się za komodę żeby nie upaść i rozbiłam mu młotkiem głowę. Kuśtykając, ruszyłam w stronę kuchni. Kiedy weszłam, zaczęłam się rozglądać za kobietą, a chwilę później poczułam w prawej ręce równy ból co w lewym udzie. Zmachnęłam się młotkiem, ale trafiłam w ścianę. Suka rzuciła we mnie nożem!
-Zapłacisz mi za to! - krzyknęłam i rzuciłam w nią młotkiem (lewą ręką, więc nie było mowy o celowaniu).
Próbowała uniknąć, ale trafiłam ją w kolano i poleciała na ziemię. Wyjęłam nóż z ramienia i ruszłam w jej stronę. Wiedziałam, że jestem czerwona od krwi i to mnie denerwowało. NIENAWIDZĘ CZERWIENI!!! Podeszłam i przyklęknełam obok niej.
- Jesteś nienormalna! Idź się lecz! Co za psychol cię zrodził?! - krzyczała jak opętana. Odcięłam jej język i odpowiedziałam.
- Dziewczyna, do której kiedyś należało to ciało - odpowiedziałam i zaczęłam się śmiać jak obłąkana.
Kobieta zrobiła wielkie oczy ze strachu, a ja wbiłam w jedno z nich nóż, aż po samą rękojeść. Wzięłam jej krew na palce i namalowałam wielkie zero obok jej głowy. Nie miałam czasu na nic lepszego, musiałam uciec, a te rany mnie spowalniały, więc trzeba było się spieszyć.
Wybiegłam drzwiami (biorąc poprawkę na rany) i skierowałam się w losowym kierunku. Doszłam do jakiegoś zaułka. Zaczynało mi się robić słabo, więc weszłam tam głębiej i przykucnęłam przy ścianie, przy okazji zwalając ze trzy śmietniki. Położyłam młotek obok siebie i wzięłam głęboki oddech. Wtedy usłyszałam głos.
- Halo, jest tu ktoś? Słyszałem jakiś hałas, nic się nikomu nie stało? Halo!
Nie miałam sił się męczyć z kolejnym idiotą, więc krzyknęłam do niego.
- Jak ci życie miłe to znikaj stąd.
- Wszystko ok? Masz słaby głos. Mam apteczkę, mogę pomóc.
No dobra, robiło mi się coraz słabiej i istniało ryzyko, że się wykrwawię. Niech on mnie opatrzy, a potem go zwyczajnie zabiję i będzie po sprawie.
- Dobra, pomóż mi - krzyknęłam. Czuję się okropnie, nienawidzę prosić o pomoc.
Zobaczyłam jak podchodzi, był to jakiś młody chłopak. Spojrzał na mnie. Spodziewałam się zobaczyć u niego strach, zdziwienie, panikę, itp. W końcu byłam pomalowana jak szkielet i cała w krwi. Ale on po prostu na mnie spojrzał badawczym wzrokiem i spojrzał na moje rany. Przykucnął przy mojej nodze i otworzył apteczkę.
- Jak się nazywasz? - spytał grzebiąc w apteczce.
- Alice - odpowiedziałam używając imienia dawnej przyjaciółki. Patrzyłam jak wyciąga spryskiwacz z jakąś dziwną, czarną cieczą i spryskuję mi nią ranę.
Dziwne nawet nie szczypało, ani nic. Zaczął obandażowywać mi ranę, bandażem zamoczonym w jakimś dziwnym czarnym płynie. Znaczy znajduje że czarnym, bo jest ciemno, a ja wiedzę tylko ten kolor i biały.
- Na razie powinno wystarczyć, ale i tak trzeba będzie szyć - powiedział i zaczął podchodzić do mojej ręki. Poczułam w nodze jak opuszcza ją odrętwienie. Dziwne, ledwo mi to czymś popryskał... - a właściwie to co ci się stało - zapytał, psikając mi tym czymś na ranę na ręce, poczym spojrzał na przewrócone śmietniki i... czy on kątem oka zerknął na mój młotek?
- Jacyś faceci próbowali mnie zadźgać nożami, ale udało mi się im wyrwać - skłamałam patrząc jak wiąże mi bandaż na ramieniu. Spodziewałam się że powie coś o dzwonieniu na policję czy coś takiego, ale on tylko zaczął pakować apteczkę.
- W takim razie masz szczęście że trafiłaś na mnie nie na nich - powiedział stojąc do mnie tyłem.
- No, faktycznie - odpowiedziałam machając rękom żeby sprawdzić czy mogę nią ruszać i dyskretnie sięgnełam po młotek.
Spojrzałam na niego, czy dobrze złapałam i zmachnęłam się nim na chłopaka z apteczką. Ale go tam już nie było... co jest?
- Halo? Hej ty, gdzie jesteś? - zadałam pytanie w przestrzeń i zaczęłam się rozglądać.
Poczułam zapach dymu i... ziół? Chyba jeszcze czekolady, owoców i herbaty. Spojrzałam na miejsce gdzie stał chłopak. Leżał ta jeden grosik. Podniosłam go i obejrzałam dokładnie. Dziwne, przez chwilę zamiast jedynki zobaczyłam liczbę zero. Co tu jest grane? Nie mogę o tym nikomu powiedzieć, Slender by mnie zabił jakby się dowiedział, że jakiś nastolatek mi uciekł, a dla reszty stałabym się pośmiewiskiem. Muszę to przemyśleć. Wstałam i... nic. Mogłam normalnie chodzić. Czym on mnie spotykał?
- Bardzo dziwne. Muszę się dowiedzieć kim on jest - postanowiłam sobie. Schowałam grosika do kieszeni i ruszyłam w stronę domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro