Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#1. Spotkanie z liczbą

*dużo później*

Per. Zero

Zaglądam przez okno do salonu. Widzę mężczyznę i kobietę, to nie powinno być trudne. Są odwróceni od okna, oglądają jakiś film na telewizorze, a to ułatwia robotę. Tym bardziej, że okno jest otwarte. Boże, ludzie sie nigdy nie nauczą. Już od miesiąca jesteśmy w tych rejonach i co chwila jest o nas w wiadomościach, a oni się nie przejmują. Kto w ogóle otwiera okno wieczorem w środku PAŹDZIERNIKA?. No cóż...

Wchodzę po cichu przez okno, i zaciskam dłonie na uchwycie młotka. Podejdę najpierw do mężczyzny i rozwale mu głowę. Kobieta nie powinna być zbyt trudna do pokonania. Przy okazji rozglądam się po salonie, jest urządzony ładnie, ale skromnie. Pewnie kolorowo, ale tego nie mogę być pewna, w końcu widzę tylko biel i czerń. No dobra skupiam się. Jestem za kanapą, biorę zamach, celuję, uderzam, słyszę krzyk i... dźwięk walenia o metal? Gość ma płytkę w glowie? Natychmiast się odwraca w moją stronę.

-Ty!!! - krzyknął i wybiegł na mnie z nożem. Czyli aż tak głupi nie jest, ale nie zmiania to faktu, że zostawił otwarte okno.

- Hahhahahha - Zaśmiałam się obłąkańczo - no dawaj, pokaż na co cię stać - Jak chce się bawić to się zabawimy.

Kobieta poleciała do kuchni, ale ją później złapię. Gość rzucił się na mnie z nożem. Zrobiłam unik i walnęłam go młotkiem w plecy. Usłyszałam dźwięk łamanego żebra. Kolo poleciał na ziemię, ale złapał jakiś mały mebel i rzucił nim we mnie. Zrobiłam unik i spojrzałam jak ów mebel rozbija się na ścianie. Wtedy poczułam ból w udzie. On wbił mi nóż w nogę i rozciął udo do kolana. Złapałam się za komodę żeby nie upaść i rozbiłam mu młotkiem głowę. Kuśtykając, ruszyłam w stronę kuchni. Kiedy weszłam, zaczęłam się rozglądać za kobietą, a chwilę później poczułam w prawej ręce równy ból co w lewym udzie. Zmachnęłam się młotkiem, ale trafiłam w ścianę. Suka rzuciła we mnie nożem!

-Zapłacisz mi za to! - krzyknęłam i rzuciłam w nią młotkiem (lewą ręką, więc nie było mowy o celowaniu).

Próbowała uniknąć, ale trafiłam ją w kolano i poleciała na ziemię. Wyjęłam nóż z ramienia i ruszłam w jej stronę. Wiedziałam, że jestem czerwona od krwi i to mnie denerwowało. NIENAWIDZĘ CZERWIENI!!! Podeszłam i przyklęknełam obok niej.

- Jesteś nienormalna! Idź się lecz! Co za psychol cię zrodził?! - krzyczała jak opętana. Odcięłam jej język i odpowiedziałam.

- Dziewczyna, do której kiedyś należało to ciało - odpowiedziałam i zaczęłam się śmiać jak obłąkana.

Kobieta zrobiła wielkie oczy ze strachu, a ja wbiłam w jedno z nich nóż, aż po samą rękojeść. Wzięłam jej krew na palce i namalowałam wielkie zero obok jej głowy. Nie miałam czasu na nic lepszego, musiałam uciec, a te rany mnie spowalniały, więc trzeba było się spieszyć.

Wybiegłam drzwiami (biorąc poprawkę na rany) i skierowałam się w losowym kierunku. Doszłam do jakiegoś zaułka. Zaczynało mi się robić słabo, więc weszłam tam głębiej i przykucnęłam przy ścianie, przy okazji zwalając ze trzy śmietniki. Położyłam młotek obok siebie i wzięłam głęboki oddech. Wtedy usłyszałam głos.

- Halo, jest tu ktoś? Słyszałem jakiś hałas, nic się nikomu nie stało? Halo!

Nie miałam sił się męczyć z kolejnym idiotą, więc krzyknęłam do niego.

- Jak ci życie miłe to znikaj stąd.

- Wszystko ok? Masz słaby głos. Mam apteczkę, mogę pomóc.

No dobra, robiło mi się coraz słabiej i istniało ryzyko, że się wykrwawię. Niech on mnie opatrzy, a potem go zwyczajnie zabiję i będzie po sprawie.

- Dobra, pomóż mi - krzyknęłam. Czuję się okropnie, nienawidzę prosić o pomoc.

Zobaczyłam jak podchodzi, był to jakiś młody chłopak. Spojrzał na mnie. Spodziewałam się zobaczyć u niego strach, zdziwienie, panikę, itp. W końcu byłam pomalowana jak szkielet i cała w krwi. Ale on po prostu na mnie spojrzał badawczym wzrokiem i spojrzał na moje rany. Przykucnął przy mojej nodze i otworzył apteczkę.

- Jak się nazywasz? - spytał grzebiąc w apteczce.

- Alice - odpowiedziałam używając imienia dawnej przyjaciółki. Patrzyłam jak wyciąga spryskiwacz z jakąś dziwną, czarną cieczą i spryskuję mi nią ranę.

Dziwne nawet nie szczypało, ani nic. Zaczął obandażowywać mi ranę, bandażem zamoczonym w jakimś dziwnym czarnym płynie. Znaczy znajduje że czarnym, bo jest ciemno, a ja wiedzę tylko ten kolor i biały.

- Na razie powinno wystarczyć, ale i tak trzeba będzie szyć - powiedział i zaczął podchodzić do mojej ręki. Poczułam w nodze jak opuszcza ją odrętwienie. Dziwne, ledwo mi to czymś popryskał... - a właściwie to co ci się stało - zapytał, psikając mi tym czymś na ranę na ręce, poczym spojrzał na przewrócone śmietniki i... czy on kątem oka zerknął na mój młotek?

- Jacyś faceci próbowali mnie zadźgać nożami, ale udało mi się im wyrwać - skłamałam patrząc jak wiąże mi bandaż na ramieniu. Spodziewałam się że powie coś o dzwonieniu na policję czy coś takiego, ale on tylko zaczął pakować apteczkę.

- W takim razie masz szczęście że trafiłaś na mnie nie na nich - powiedział stojąc do mnie tyłem.

- No, faktycznie - odpowiedziałam machając rękom żeby sprawdzić czy mogę nią ruszać i dyskretnie sięgnełam po młotek.

Spojrzałam na niego, czy dobrze złapałam i zmachnęłam się nim na chłopaka z apteczką. Ale go tam już nie było... co jest?

- Halo? Hej ty, gdzie jesteś? - zadałam pytanie w przestrzeń i zaczęłam się rozglądać.

Poczułam zapach dymu i... ziół? Chyba jeszcze czekolady, owoców i herbaty. Spojrzałam na miejsce gdzie stał chłopak. Leżał ta jeden grosik. Podniosłam go i obejrzałam dokładnie. Dziwne, przez chwilę zamiast jedynki zobaczyłam liczbę zero. Co tu jest grane? Nie mogę o tym nikomu powiedzieć, Slender by mnie zabił jakby się dowiedział, że jakiś nastolatek mi uciekł, a dla reszty stałabym się pośmiewiskiem. Muszę to przemyśleć. Wstałam i... nic. Mogłam normalnie chodzić. Czym on mnie spotykał?

- Bardzo dziwne. Muszę się dowiedzieć kim on jest - postanowiłam sobie. Schowałam grosika do kieszeni i ruszyłam w stronę domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro