29. Poszukiwanie
Per. Wyjątka
Obecnie wszyscy mieszkańcy rezydencji i goście akurat w niej przebywający biegali po lesie szukając najmłodszych.
Tylko Jane została z mała Sally w rezydencji, żeby mieć na nią oko i zobaczyć czy któraś jeszcze nie wróci.
Za to Masky i Hoddie zostali wysłani gdzieś przez Slendera, w celu zbadania bezpieczeństwa pewnego miejsca. Nie mówił dokładnie o co chodzi, ale oni najwyraźniej zrozumieli.
Z każdego miejsca słyszałem nawoływania. A to znaczy, że ci których szukamy też muszą je słyszeć, jeśli nadal są w tym lesie.
A co ja robię w tyma czasie?
Latam po całym lesie jako dym, materializuje się w pewnych losowych miejscach i nawołuje zaginionych.
Chodź może to zabrzmieć trochę samolubnie, najbardziej boję się o Ally, bo jest dla mnie jak młodsza siostra. Nie wybacze nikomu kto ją skrzywdzi...
Per. Bena
Latałem pomiędzy drzewami i wypatrywałem młodych i ich porywaczy. Jak na razie nie przynosiło to efektu.
Czasem spotykałem innych. Pracowali solo lub w grupach i wymieniliśmy się informacjami, ale jak na razie nikt nic nie znalazł.
Jeff mnie zaskoczył za to. Wypytał Sally gdzie dokładnie ich złapali i poszedł w to miejsce ze Smile Dogiem i Niną. Mówił, że może uda im się złapać ich trop.
Ja z kolei właśnie coś dostrzegłem. Było to dwóch policjantów, którzy szli obok siebie i ciągnęli za sobą Rosalie. Tylko, że ta miała na sobie jaką dziwną obroże. Mimo to, obaj co chwilę na nią niepewnie spoglądali.
Już miałem polecieć w ich stronę, ale nagle z jednej gałęzi wystrzeliła czyjaś ręka i mnie przyciągnęła. Jak się okazało był to ukryty Harry Kanibal, który ostatnimi czasy znów zawędrował do rezydencji. Na szczęście bez Kreatora.
Harry przyłożył palec do ust i dał mi znać, żebym nasłuchiwał. Tak więc wytężyłem słuch.
- Mówie ci, że to jest bez sensu. Ta mała w różowym już dawno uciekła - powiedział pierwszy policjant.
- Kazali nam szukać, to trzeba szukać - odrzekł drugi.
- Ale nie uważam, żeby rozdzielenie się było takim dobrym pomysłem.
- To już twój punkt widzenia.
- A co jeśli ta tu nagle coś odwali.
- Kurwa! Po raz dziewiąty ci mówię, że nie odwali. Powiedzieli, że ten sprzęt zablokuje jej zdolności.
- A ty myślisz, że oni to już na kimś testowali?
- Ja pierdziu, skąd mam wiedzieć?!
W tym momencie Harry szturchnął mnie w ramię.
- Idziemy - powiedział krótko, po czym wyciągnął nóż, bo broń palna narobi hałasu i zeskoczył z drzewa, po czym zaczął się skr
adać w ich stronę.
Poleciałem cicho za nim.
Per. Laughing Jack'a
- Hop hop dziewczynki! Chodźcie do Jack'a! - wołam je już od jakiegoś czasu i chodzę po tym lesie, jednak nie natknąłem się na nic ciekawego.
Ani żywej duszy, ani nawet głupiego śladu. Powili mnie już to wkurza. Uderzyłem pięścią w najbliższe drzwewo.
- Gdzie jesteście niewdzięczne smarkule?! - wydarłem się. Ja już dłużej nie wytrzymam.
A miałem właśnie iść znaleść sobie osobę do torurowania, znaczy do zabawy. Może i po śmierci mojego najlepszego przyjaciela Izack'a, zyskałem ten, jak to się mówi, wolną wolę w lubieniu i nielubieniu, jednak to czego nauczył mnie Izack, naprawdę mi się spodobało. Co prawda mogę teraz czuć własne emocje, nawet tą całą miłość, ale po co, skoro zabijanie daje tyle frajdy? A teraz nawet nie mogę pójść i tego zrobić. Ludzie, ja nie zabiłem nikogo od wczoraj!!!
Nagle usłyszałem jakiś szelest na nieużywanej ścieżce niedaleko. Po cichu przeniosłem się w tamto miejsce i zobaczyłem dwóch kolesi w czarnych garniakach i z okularami przeciwsłonecznymi. Mieli jakieś nieśmiertelniki na szyi i szli w ciszy wzdłuż ścieżki.
- Cóż za piękną niepodzianka, dla czarno-białego klauna... - powiedziałem szeptem i przeniosłem się na ścieżkę za nimi, gdzie oparłem się o jakieś drzewo - Wy chyba nie jesteście moim ulubionymi policjantami z drogówki, prawda? - powiedziałem już głośno. W odpowiedzi obaj odwrócili się w moją stronę i błyskawicznie cofneli o krok.
Na ten widok uśmiechnąłem się, mam nadzieję, w dość przerażający sposób. Oj tak, będzie zabawa...
Per. Jane
Stałam właśnie ukryta za ścianą korytarza, a Sally schowała się na piętrze. Trzech policjantów i jakiś gość w czarnym garniturze weszli do rezydencji. Byłam sama i zastanawiałam się, jak teraz rozwiązać ten mały problem.
Co prawda znałam większość zakamarków tego domu, ale raczej mi to nie pomoże. Czterech uzbrojonych facetów zbliżało się powoli do mojej marnej kryjówki.
Wtedy też rozległ się dźwięk otwierania okna w kuchni szybki bieg przez inny korytarz, a po chwili trask jakiś drzwi. Mężczyźni oddalili się od wejścia na mój korytarz i skierowali do źródła hałasu. Ruszyłam za nimi.
Śledziłam ich ma słuch i podążałam za nimi do drugiego korytarza. Tam lekko wychyliłam się zza rogu i zobaczyłam jak trzech policjantów zbliża się do zbrojowni.
Zaraz... trzech? Nagle zrobiłam wielkie oczy pod maską i błyskawicznie się odwróciłam, żeby zobaczyć pistolet wymierzony w moją głowę. Trzymał go facet w garniturze i uśmiechał się, jakby już mnie miał.
Niestety była to prawda, nie miałam żadnego możliwego wyjścia z tej sytuacji.
Wtedy też mężczyznę otoczyła zielona mgła, a uśmiech znikł z jego twarzy. Po chwili mężczyzna padł na ziemię, a ja zobaczyłam stojącego za nim Morfeusza z wyciągniętymi przed siebie ramionami.
Niestety, nie dość, że tajniak poleciał prosto na korytarz, to upadając oddał starzał, co zwróciło uwagę gliniarzy, stojących koło zbrojowni.
Ci błyskawicznie się odwrócili w naszą stronę i wycelowali w nas broń. Automatucznie podniosłam ręce i cofnęłam się o krok, przy okazji przebijając leżącemu facetowi, żyłę szyjną moim obcasem.
Morfeusz już chciał zrobić krok w stronę gliniarzy, kiedy nagle z chukiem otworzyły się drzwi od zbrojowni i stanął w nich Toby... który trzymał minigun'a!
Policjanci na tem widok wypuścili bronie, z czego jedna wystrzeliła i dobiła ich umierającego kolege.
Jednk Toby po prostu się uśmiechał i uruchomił działko, faszerując ich gradem ołówiu. Niestety stracił po tym równowagę i wpadł z powrotem do zbrojowni.
Poszliśmy z Morfeuszem mu pomóc, a trupami i dziurami w ścianie postanowiliśmy zająć się później.
Per. Bloody Paintera
Od jakiegoś czasu skradałem się za trzema typami, którzy ciągnęli za sobą Lazari. Może i się tam znałem co nie co na walce, ale raczej w pojedynkę nie poradziłbym sobie sam z trzema starszymi odemnie typami, prawdowpodobnie gotowymi na atak i jeszcze posiadającymi zakładniczkę.
Z tego co udało mi się zrozumieć z ich rozmowy, te typy to policja, wynajęta do pomocy przez jakaś firme czy organizacje, gdzieś w lesie są jacyś agenci, a oni zaczaili się tu, kiedy jakimś cudem dowiedzieli się, że młode poszły do miasta rozładować emocje. Dodatkowo mają jakieś dziwne obroże, które blokują nadnaturalne moce i Lazari ma taką na szyi.
Zastanawiałem się co powinienem teraz zrobić, kiedy nagle przed tymi gośćmi rozstąpiła się ziemia. W sumie na początku pojawiło się tylko małe pęknięcie w poprzek ścieżki, ale zaraz po tym, zmieniło się w dość sporą wyrwę, z której dodatkowo buchnął ogień. A po chwili wyłoniła się z niego pewna sylwetka, która patrzyła wprost na skamieniałych ze strachu policjantów.
- JAK ŚMIELIŚCIE PORWAĆ MOJĄ CÓRKĘ, WY NĘDZNE ROBAKI?!!! - wydarł się osobnik, a ja go wtedy ropoznałem. Był to Zalgo, jeden z potężnych demonów i ojciec Lazari.
- Tata? - zapytała młoda patrząc na niego z radością.
- T-t-t-to jej stary?! - zapytał najmłodszy z policjantów, jednak nie uzyskał odpowiedzi, bo już po chwili został spalony na popiół.
Zalgo przeniósł wzrok z tego coz niego zostało na pozostałą dwójkę. Jednen złapał Lazari i wycofywał się w moim kierunku, nie spuszczając oczy z Zalgo, a drugi chyba próbował dać mu czas.
- J-j-jeśli mnie zabijesz, m-m-mój partner z-z-załatwi t-t-twoją c-córkę! - wyjąkał, trzęsąc się jak galaretka.
Zalgo patrzył to na niego, to na drugie, który był już praktycznie przed moją kryjówką. Wykorzystałem to i po cichu do niego podeszłem i stojąc za nim, wbiłem mu noż w bok szyi.
Po chwili gość puścił Lazari, a po następnej padł na ziemię z łoskotem. Za minutę już nie będzie żył. Za to jego partner, słysząc łoskot odwrócił się niepewnie w naszą stronę, a kiedy zobaczył swojego kolegę na ziemi w kałuży krwi i mnie trzymającego za rękę małą Lazari, nagle zbladł jak kreda i spojrzał znów na Zalgo, który teraz się uśmiechał.
- Więc... co mówiłeś człowieku?
Per. Wyjątka
Oglądałem właśnie znalezione zwłoki policjanta, kiedy po lesie rozległ się krzyk wielkiego bólu. Czyli pewnie ktoś właśnie umarł.
Za to mój denat też był dość świerzy, a zginął od strzału z własnej broni. Ktoś musiał mu ją zabrać i go wykończyć. W pobliżu dostrzegłem ślady butów, takich samych, jak u tego tu, a obok były mniejsze ślady, tylko wyglądały, jakby ktoś kogoś wlekł.
To może oznaczać, że jedna z młodych jakimś cudem zdobyła broń porywacza i załatwiła jednego z nich, drugi ją rozbroił. Ślady prowadzą na pobliską polanę.
Czym prędzej tam pognałem i zobaczyłem ich. Na środku polany jeden z policjantów szarpał się z Ally. Miał broń. Kiedy mnie zobaczył, przycisnął jej szyję ramieniem do siebie i przyłożył jej broń do głowy.
- Zbliża się, a ta mała suka oberwie! - zmroziło mnie to. Nie byłem w stanie przywołać macek, żeby go rozbroić, za bardzo bałem się o Ally. Cholera ~ Slender mam ich. Polana niedaleko starego dębu ~ powiedziałem w myślach, bo wiedziałem, że ten gość słucha. I się nie myliłem.
~ Rozmiem. Wysyłam tam resztę, to prawdopodobnie ostatni. Skoro nie możesz nic zrobić, pilnuj go ~ usłyszałem odpowiedź w mojej głowie.
Po chwili zaczęła pojawiać się reszta. Przybiegali sami lub w grupach z każdej strony i robili krąg wokół mnie, Ally i tego człowieka. Nikt nie podchodził, każdy bał się, że gliniarz odstrzeli jej głowę. W końcu pojawił się nawet Slender, ale nie mógł się za nich teleportować, bo gość miał coś, co blokowało teleportacje.
Glina był mocno wystraszony i rozglądał się na wszystkie strony.
- Jeden krok i już po tej małej suce. Tylko się zbliżcie - groził nam tak po raz kolejny.
Nie było tak źle jak się wydaje, Slender coś planował i przekazywał nam polecenia, ale nagle coś się stało.
Mianowicie Ally ugryzła policjanta w ramie.
Ten się wydarł i zamachnął reką, posyłając ją na jedyne rosnące na polanie drzewo.
Zobaczyłem jak Ally wali w nie głową i upada na ziemię. Po chwili z jej głowy zaczęła spływać krew. Nagle poczułem wielką wściekłość, a po chwili wszystko stało się czarne...
Per. Bena
Kiedy zobaczyliśmy jak Ally wali w drzewo chcieliśmy już się rzucić na kolesia, ale nagle rozległ się strasznie głośny krzyk. Wszyscy którzy tu byli zakryli uszy rękami, a niektórzy nawet zacisneli powieki. Atmosfera stała się nagle dziwnie ciężka i to bardziej niż normalnie.
Próbowałem znaleść źródło tego krzyku i zaczołem się rozglądać. Po chwili mnie zmroziło.
To był Wyjątek stojący na środku polany. To on krzyczał. Jednak wyglądał... inaczej. Jego oczy stały się czarne, skóra wokół nich również zaczęła nierównomiernie czarnieć, podobnie było z jego rękami, a nogi dosłownie się stapiały z podłożem, chodź wciaż był tak samo wysoki.
Nagle wokół policjanta w górę wystrzeliło kilkanaście czarnych macek, jednak nie były one takie jak zawsze, płynne i giętkie, tylko wyglądały jak z lodu, były sztywne i zaostrzone. Wyrosły na jakieś cztery-pięć metrów, po czym skierowały swoje końce w stronę stojącego po środku mężczyzny.
Ten ledwo zdąrzył na nie spojrzeć, wciąż zatykając uszy, choć krzyk już nieco żelzał, kiedy te wystrzelił w jego stronę, przebijając jego ciało i zmieniając go w ser szwajcarski. Wtedy też zaczęły błyskawicznie się cofać i wracać, bardzo szycko zmieniając kolesia w zwykłe mielone, bez żadnej możliwości identyfikacji.
Nagle kolce się ponownie wyprostowały i wróciły pod ziemię, a a kłuże wsiąkły w podłoże.
Wyjątek przestał krzyczeć, jednak się nie zmieniał. Patrzył na nas z szalonym i wściekłym wyrazem twarzy. Wszyscy zrobili się bardzo niespokojni.
Wtedy nasz Mroczny Medyk przeniósł wzrok na Ally, a jego wyraz twarzy się zmienił. Czarne plamy znikły, a on sam patrzył chwilę na nieprzytomną Ally, po czym sam stracił przytomność.
Błyskawicznie pojawiły się dwie grupki, które podeszły do Ally i do Wyjątka. Było też kilku takich, którzy nie wiedzieli co ze sobą zrobić, czyli na przykład ja, ubrudzony krwią L.J. czy Offender.
Do Wyjątka podeszły takie osoby jak Kate, Dina, Helen, L.Jill, Zero czy Lulu, pytająca w jakim jest stanie, a do Ally podeszli między innymi Nurse Ann, Nathalie, Grace i Liu.
Tak więc obu zaczęto sprawdzać i patrzeć co z nimi. Wtedy odezwał się stojący niedaleko mnie Ślepy Jack.
- No dobra, nie mówiąc już o tym, że nie mam bladego pojecia co tu się właśnie odjebało i nie raczej tego nie zobaczę, może mi ktoś powiedzieć kim do chuja byli ci goście? - zapytał kierując "spojrzenie" na jakieś krzaki.
- Ja tam nie mam bladego pojęcia, ale za to mam to! - powiedział Roześmiany, podnosząc w dłoni dwa nieśmiertelniki.
Wszyscy na nie spojrzeli, a Slender poszedł i je od niego wziął.
- Ta... wiesz, to mi nadal nic nie mówi - powiedział Eyeless Jack.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro